Temat: Belle Rose
View Single Post
stare 02.06.2011, 14:32   #773
rudzielec
 
Avatar rudzielec
 
Zarejestrowany: 31.03.2010
Skąd: Z siedziby Fantastycznej Czwórki.
Wiek: 14
Płeć: Kobieta
Postów: 2,011
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Belle Rose

Cytat:
Napisał quesper Zobacz post
masz nowego czytelnika bardzo ładnie piszesz, przyjemnie się to wszystko czyta. a i pomysł jest bardzo ciekawy na to opowiadanie. tak mnie wciągnęło, że w jeden dzień wszystko przeczytałem i niecierpliwie wyczekuję następnego odcinka
kolejna miła niespodzianka w postaci nowego czytelnika
jest mi bardzo miło, że cie wciągnęło i że czytasz
Cytat:
Napisał quesper Zobacz post
skoro masz dla nas zaskakujące zakończenie to zgaduję, że Marco nie będzie z Mei i może skończyć się to tak, że skończy u boku Em... jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić i jeśli takie będzie zakończenie to nie będę mógł się z tym pogodzić ;c no, ale zobaczymy co dla nas przygotowałaś
nie mogę powiedzieć czy masz rację czy nie, musze pozostawić to - póki co - dla siebie, ale za kilka odcinków wszystko będzie jasne

Cytat:
Napisał Libby Zobacz post
A mój komentarz też się liczy ?
Podejrzewam, że chcesz skrzywdzić Colina i Alia traktuje go jak zabawkę... A ten pomysł bardzo, ale to bardzo mi się nie podoba! Jeśli tak by miało być, to dobrze, że jej jednak nie wyznał miłości .
pewnie że się liczy kochana, każdy komentarz jest cenny
no Colin na razie nie wyznał jej miłości, ale szczerze mówiąc to jeszcze się zastanawiam co mu odpowie Alia, kiedy on to w końcu zrobi

ok pysiaczki moje, są komentarze, to i odcinek macie
zabarwiony dużą ilością zdjęć, zapraszam do czytania


ROZDZIAŁ 8
Część czwarta: Chwila na śmierć.



- Jak możesz być taka podła?! Emanuelka zwija ci faceta sprzed nosa, a ty jeszcze wdajesz się z nią w dyskusje?! - krzyczała Alia – I jak mogłaś nie powiedzieć Marco, że nosisz jego dziecko?! On cały czas był przekonany, że je straciłaś, nawet nie wiesz jak cierpiał przez te dwa miesiące.
- Uspokój się... Ciekawe jak ty byś się zachowała, gdyby ciebie szantażowano! - warknęła Mei.



- Ale do rozmowy z Emcią nikt cię nie zmuszał! Powinnaś być jej wrogiem, bo próbuje skraść serce faceta, którego kochasz, a nie rajdać z nią jak kukułka o tym jaka to jesteś pokrzywdzona!
- Przestań! Niczego nie rozumiesz!
- Jesteś egoistką. I doskonale rozumiem znaczenie tego słowa!
- To zrozum również, że czasem nawet wrogów trzeba mieć po swojej stronie! Nie lubię jej, ale to ona zaczepiła mnie, żeby porozmawiać. Nie wierzę w gadkę o tym, że się zmieniła, wręcz przeciwnie, rzygać się chciało jak wciskała mi te kity.
- Szkoda, że mnie tam nie było, bo wygarnęłabym tej dz*wce co nieco...
- Dobrze, że cię nie było, bo mogłabyś wszystko zepsuć – Mei usiadła na łóżku i położyła dłonie na brzuchu – Jestem wręcz pewna, że ona stoi za tym, że porwali Marco.
- To znaczy? - spytała zaciekawiona Alia.
- Przeszły ci nerwy na starszą siostrę? Bo jest parę rzeczy o których muszę komuś powiedzieć...
- No powiedzmy, że już trochę mi przeszło... - blondynka westchnęła i usiadła obok.
- Więc posłuchaj. Emmanuele znała Marco od dawna... A raczej nie Marco, tylko Chrisa.
- Co takiego?!
- Dokładnie to co słyszysz.
- Ale jak to? O co w tym wszystkim chodzi?
- Kilka lat temu, Em nie była taką grzeczną, ułożoną dziewczyną jak teraz. Podrywała każdego faceta, który jej się podobał, no i oczywiście mojego również... Jak pamiętasz, byłam z Chrisem trochę czasu. Ona ciągle za nim latała, nigdy tego nie zapomnę.
- Jeśli dobrze myślę to...
- Dobrze myślisz. Wtedy go nie zdobyła, jak mi się wydawało, ale zawsze pragnęła to zrobić. A jak wiesz, Marco wygląda niemal identycznie, różnił się z bratem tylko fryzurą.
- Czyli, że uroiła sobie w tej swojej chorej głowie...
- Nie Alia, nie do końca. Pamiętasz, jak opowiadałam ci niedawno, że Dante robił lewe interesy z Chrisem?
- Chodzi o to, co kiedyś wyznał ci Marco?
- Tak dokładnie o to... Kiedy wyjechałam, po tym jak z nim zerwałam, postanowiłam, że spróbuję zadziałać na własną rękę i dowiedzieć się co nieco na temat Dantego i Emmanuele, nie mogłam siedzieć bezczynnie. Jak się okazało, dwójka tych Lambertów ma ze sobą nie tylko wspólne nazwisko i pokrewieństwo. Em pomagała kuzynowi w jego interesach, a co za tym szło, spotykała się z Chrisem.
- O Boże... Czyli, że cię zdradzał?



- To przykre, ale tak było... - westchnęła czarnowłosa – No i pewnie to on opowiedział Lambertównej o swoim bracie... Zresztą pamiętasz chyba jak mówiłam ci o tym, że Marco wyznał mi sam, że kiedyś pomagał Chrisowi, ale szybko się wycofał, bo zaczęło go dręczyć sumienie.
- No nieźle... - blondynka podrapała się po głowie – Ale to by również znaczyło, że Em pomogła temu wrednemu, tlenionemu frajerowi w złapaniu Takedy... Wychodzi na to, że upatrzyła go sobie jeszcze w czasie, kiedy Chris pracował dla Dantego!
- Na to wychodzi. Dlatego myślę, że ona musiała maczać palce w tym porwaniu. Coś za bardzo nie było widać zdziwienia na jej twarzy, kiedy zobaczyła mnie z brzuchem... Poza tym była zbyt spokojna podczas rozmowy ze mną. Chyba teraz rozumiesz dlaczego tak przyjacielsko z nią rozmawiałam?
- No teraz wszystko jasne. Podobnie jak to, że Dantuś i Emcia mają nasrane w głowach. Wybacz, że się tak wyrażam, ale coraz bardziej nabieram przekonania, że cała ta rodzina to banda oszustów i psychopatów. Tlenionemu ubzdurało się, że musisz być jego a tej... nie będę używać epitetów... Chyba walnęła ją w głowę spadająca cegłówka, skoro ma taką jazdę na punkcie Marco. Skąd dowiedziałaś się tego wszystkiego?
- Marlene. Dziewczyna z kwiaciarni... Ona ma dużo wtyków, więc pomogła. O więcej nie pytaj.



Alia spojrzała na siostrę, która w tej chwili, miała bardzo poważny wyraz twarzy.
- Co teraz...? - spytała przerywając ciszę.
- Szczerze mówiąc to nie wiem... Ja już nic nie mogę wskórać. Jedyna nadzieja w chłopakach z gangu. Boże jak ja się martwię - westchnęła Mei – No i jeszcze Colin... Cholera jasna, jak wszystko się skomplikowało – pochyliła się, opierając głowę na ręce.
- Również się martwię. Nie wiadomo co się dzieje z Marco, a Colina mało co nie zabił ten świr spod sądu. Na dodatek teraz pewnie pójdzie siedzieć... Kurcze, nie domyślasz się kim był ten porywacz? Widziałaś go przecież, może to Max, brat Dantego? Wcale bym się nie zdziwiła szczerze mówiąc.
- To nie Max. On jest czysty i jak najbardziej w porządku. Po prostu mi zaufaj w tej kwestii – odpowiedziała z pewnością dziewczyna – Ten człowiek miał przysłoniętą twarz, długie włosy związane w warkocz i był dobrze zbudowany... Nie był to nikt kogo mogłabym kojarzyć w jakikolwiek sposób.
- Eh, czuje, że tu kroi się coś grubego. Ten ktoś nie porwał Marco bez powodu. Mam wrażenie, że ta sprawa ma jeszcze drugie dno... Nawet jeśli to porwanie, jest zasługą Em, to nie uważam, żeby porywacz strzelał do Takedy bo miał taką zachciankę. Wydaje mi się, że oni się znają i mają jakieś porachunki.
Mei skierowała swe spojrzenie na młodszą siostrę, po czym złapała ją za ramiona.
- Jesteś wielka młoda, to może być to! - krzyknęła potrząsając nastolatką – Masz łeb!
- W końcu na coś się przydał – uśmiechnęła się Alia – Myślę, że jeśli byłoby tak jak mówię, to Colin i reszta bandy powinni znać tego gościa. Albo chociaż kojarzyć któż by to mógł być.
- Nie pomyślałam o tym... Faktycznie możesz mieć rację – westchnęła – A teraz wybacz, ale na chwilę muszę zmienić temat, bo potem znowu zapomnę...
- Coś się jeszcze stało?
- Nie, ale dawno chciałam cię o to zapytać, a nie miałam okazji. Skoro już mówimy o Colinie... Wiesz co by było gdyby doszło do matki, że spotykasz się z siedem lat starszym facetem?
- Ach, więc o to chodzi... Zdaję sobie sprawę – powiedziała blondynka – Widziałam co się działo jak dowiedziała się o Marco. Ale spokojnie, w tym przypadku nic takiego nie będzie miało miejsca.
- Nie rozumiem... Jeśli chcesz z nim być, to kiedyś będziesz musiała powiedzieć o nim rodzicom.
- Ale ja z nim nie jestem – nastolatka wstała i podeszła do okna – Jedyne co nas łączy to seks.
- Co takiego?! - oczy Mei rozszerzyły się ze zdziwienia – Nie wierzę w to co słyszę... Przecież masz dopiero siedemnaście lat, jak możesz, jeszcze z mężczyzną w takim wieku?
- A co myślałaś? Że spotykamy się, by pograć w bierki? – Alia skrzyżowała ręce na piersiach i odwróciła się w stronę szyby.



- I tylko po to się z nim spotykasz?
- No jasne, że tylko po to. Jest doświadczonym facetem, który potrafi takie rzeczy, że nawet tobie zbielałyby źrenice... Lubię go, ale nic poza tym i on doskonale o tym wie. Nie jesteśmy ze sobą i nigdy nie będziemy. Oficjalnie każde z nas jest wolne. On może robić co chce i również nie pyta o to co ja robię.
Czarnowłosa nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Z wrażenia zatkało ją tak, że zabrakło jej tchu. Spojrzała na patrzącą w okno siostrę. Nigdy by się nie spodziewała, że Emanuela może mieć rację.
- Alia... Skąd pewność, że Colin nic do ciebie nie czuje? - spytała cichym głosem.
Po tych słowach w blondynce coś drgnęło. Stała przez chwilę w bezruchu, spoglądając na krajobraz za szybą. Kiedy odwróciła się w stronę Li, jej mina zmieniła się w ponurą i smutną. Przypomniała sobie, że wczoraj w aucie, brunet miał jej coś powiedzieć. Był bardzo tajemniczy i wyraźnie się denerwował.
- On nie może mnie kochać... - wyszeptała.
- Dlaczego?
- Jestem dla niego za młoda. Nawet nie mam osiemnastu lat... jak ja przy nim będę wyglądać? Zresztą, na czym ten nasz związek miałby się opierać? On jest przestępcą, a ja dziewczyną z dobrego domu, która nie ma takiej odwagi jak jej siostra. Nie umiałabym zrobić tak jak ty...
- Ale co to ma do rzeczy? Miłość nie patrzy na nic, nie wybiera. Jeśli nie zaryzykujesz to się nie dowiesz.
- Mei, ja go nie kocham, to tylko przyjaźń opierająca się na seksie. Nie dojrzałam do jakiejkolwiek miłości. Próbowałam, ale nie potrafię oddać mu klucza do swego serca. Poza tym nie lubię komplikować sobie życia. I nie chcę, również jemu go utrudniać.
- Powiem ci coś - czarnowłosa wstała i podeszła do siostry - Po przemyśleniu wszystkiego, stwierdziłam, że nasz ojciec ma za słabe wtyki, żeby cokolwiek zrobić... Myślałam, że numer telefonu, jaki dostałam kiedyś od Juriego, jest już nieaktualny, ale jak się okazało, właściciel się nie zmienił. Po długiej, niełatwej dla mnie rozmowie, dowiedziałam się, że planują odbić Colina ze szpitala. Znając życie pewnie im się to uda – westchnęła – Wiesz czemu ci to mówię?



- Nie mam zielonego pojęcia...
- Bo chcę, żebyś miała świadomość tego, że pan Jensen na pewno się tutaj zjawi, prędzej czy później. Przemyśl sobie to wszystko jeszcze raz, na spokojnie. Oby było tak jak ci się wydaje, że on cię nie kocha. Jednakże zastanów się, czy na pewno dobrze postąpisz odtrącając go, jeśli się okaże, że jest inaczej.

**********************

Trzy tygodnie później. Rezydencja Lambertów.

„Nadal nie wiadomo nic, w sprawie porwania słynnego króla złodziei, Marco Takedy. Policja w Bruegel i Prinston nabrała wody w usta, twierdząc, że sprawa jest ściśle tajna...”

- Emmanuele! - krzyknął siwowłosy staruszek – Chodź tutaj i to jak najszybciej!
Kiedy dziewczyna zjawiła się w salonie, zastała swego ojca przed telewizorem. Oglądał wieczorne wiadomości, a na ekranie widniało zdjęcie bruneta, o którym trąbiono we wszystkich stacjach.



- Co to ma znaczyć?! - zapytał podniesionym tonem, spoglądając na córkę – Czy tobie całkowicie poprzestawiało się w głowie dziecko? Myślałaś, że nigdy się nie dowiem, kim jest ten chłopak, który u nas mieszkał?
- Ojcze, ja...
- Jeszcze nie skończyłem – przerwał jej wypowiedź – Żądam wyjaśnień, bo będziesz mieć poważne kłopoty. Natychmiast i bez żadnego „ale”!
- Och no, a co ja mam powiedzieć...? Kocham Marcusa. Wybacz, że dowiedziałeś się w takich okolicznościach, ale sam wiesz, że nie pozwoliłbyś mu wtedy ze mną zamieszkać.
- Masz rację, nie pozwoliłbym. Dziewczyno, to jest groźny człowiek, w kim ty ulokowałaś swoje uczucia?
- Jeśli chcesz mnie winić, zrób to. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie ojcze.
- Oj dziecko. Dawniej, za moich czasów, gdybyś zadawała się z kimś takim, już dawno musiałabyś opuścić dom.
- Wiem, wiem... Nieraz mi opowiadałeś – westchnęła Emmanuele.
Mężczyzna już chciał skarcić córkę, kiedy w salonie zjawiła się służąca. Słysząc rozmowę, weszła niepewnym krokiem.
- Przepraszam, jeśli przeszkodziłam panie Lambert – powiedziała - Dzwoni pan Max. Mówi, że to coś pilnego.
- Jeśli to faktycznie coś niecierpiącego zwłoki... - staruszek wstał i powolnym krokiem udał się w kierunku gabinetu - Odbiorę u siebie Elizabeth. A z tobą jeszcze nie skończyłem rozmawiać młoda damo – zwrócił się do córki – Zaczekaj tu na mnie, zaraz wrócę.
Dziewczyna skinęła potwierdzająco głową i usiadła na kanapie.

- Co się dzieje młodzieńcze? Co jest tak pilnego, że dzwonisz o tej porze? - mężczyzna spojrzał na wielki zegar stojący pod ścianą, który wskazywał godzinę dwudziestą drugą dziesięć.
- Wuju, chodzi o Dantego. Właśnie mi doniesiono, że ktoś pomógł mu w ucieczce z aresztu.
- Jesteś pewien, że to nie jakiś żart? - siwowłosy, aż usiadł z wrażenia.
- Jak niczego na świecie. Podobno miał jakieś wtyki w...
Nagle jednak rozległ się głośny krzyk Emmanueli. Lambert wypuścił słuchawkę z dłoni, zerwał się z fotela i wybiegł z pomieszczenia. Jego oczom ukazał się zamaskowany mężczyzna, który ściskał dziewczynę, przykładając jej pistolet do głowy.
- Zabieram tą słodką ślicznotkę – powiedział szarpiąc ją za włosy – Żadnych gwałtownych ruchów dziadku, ani wzywania policji jak stąd wyjdę – dodał oddalając się w stronę wyjścia – Jeśli zobaczę za sobą choćby jeden radiowóz, obiecuję, że ją zabiję.



Staruszek stał i bez słowa wpatrywał się jak jego córkę zabiera groźny przestępca. Emmanuele posłusznie wycofywała się wraz z nim, nie chcąc narazić się na śmierć. Kiedy drzwi zamknęły się za uzbrojonym osobnikiem, siwowłosy postanowił wrócić do gabinetu. Niestety, gdy chciał zrobić krok, poczuł stalową lufę pistoletu.
- Witaj wujaszku – usłyszał głos zza pleców.



- Dante... Max miał rację – odrzekł zaskoczony mężczyzna.
- Spokojnie, nim też się zajmę – blondyn zaśmiał się chytrze – Wszystko w swoim czasie. Do zobaczenia w piekle – dodał i nacisnął na spust.
Ciało Thomasa Lamberta upadło na dywan. Po chwili nastąpił drugi strzał, który dobił próbującego się ratować, człowieka.
- Cóż za piękny wieczór na śmierć – odrzekł chłopak. Spojrzał po raz ostatni na leżące w kałuży krwi zwłoki, po czym szybko udał się do wyjścia. Nie minęło kilka sekund, jak rozległ się krzyk przerażonej pokojówki.

****************************

Na samą myśl, o tym, że jutro znajdzie się w więzieniu, Colin miał dreszcze. Nie wiedział co z nim teraz będzie i ile posiedzi. Zapewne nie będzie to krótki okres, biorąc pod uwagę wszystkie zarzuty jakie mu postawiono. Ze śmiercią Sophie zdążył się już pogodzić, chociaż wolałby zginąć, gdyby tylko ona mogła wyjść z tego cało. Mimo tego, iż Marco jakiś czas temu wykreślił ją ze swojego życia, on nadal utrzymywał z nią kontakt. Nie mówił o tym przyjacielowi, by nie przywoływać złych wspomnień, jednak sam sporo z nią rozmawiał. Była mu jak siostra, której nigdy nie miał. Czasami po prostu potrzebował się wygadać, a Takeda nie potrafił go wysłuchać tak jak ona. Zresztą on miał swoje problemy, które wydawały mu się być poważniejsze od jego błahych sercowych rozterek. „Szlag by to wszystko trafił”, powiedział do siebie w myślach, nie mogąc ogarnąć tego co działo się z jego sercem. Nigdy wcześniej nie zawracał sobie głowy, takimi rzeczami jak miłość, a teraz? Teraz nie mógł myśleć o niczym innym, nawet najlepszy kumpel, z którym nie wiadomo co się działo, zszedł na drugi plan. Alia zajmowała całą jego głowę. Te wszystkie namiętne chwile, które z nią spędził, gorące pocałunki i słodkie pomruki jakie wydawała z siebie, kiedy ją dotykał... Jej usta, oczy i włosy, wszystko to kochał i bał się, że nigdy nie będzie mógł jej tego powiedzieć.



Nie miał z nią żadnego kontaktu, podobnie jak z chłopakami, którzy mogliby chociaż słownie, przekazać jej o tym, jak bardzo za nią tęskni. No właśnie, co się działo z Jurim i Sethem? Był pewny, że zechcą go odbić, a tu niespodzianka. Nie spodziewał się, że pozwolą mu pójść do więzienia...
- Colin – odezwał się nagle znajomy głos, który wyrwał go z zamyślenia – Spójrz tutaj.
Chłopak zerknął najpierw na stojących za szklanymi drzwiami strażników, a potem ostrożnie skierował wzrok w stronę uchylonego okna. Było grubo po północy, więc mógł się spodziewać tylko dwóch „odwiedzin”. Kiedy zobaczył głowę blondwłosego kumpla, zrozumiał co się święci.
- Nic nie mów stary, po prostu słuchaj – kontynuował Juri – Musisz wyjść z sali. Najlepiej pod pretekstem pójścia do łazienki. Seth zajął się tamtejszym oknem, więc nie będzie problemu z szybką ucieczką. Auto już czeka, brak kręcących się pod budynkiem glin, wszystko jest ustawione. Nie spie*dol tego, bo ze zwianiem z pierdla będzie ciężej.
Colin skinął lekko głową, potwierdzając, że wszystko zrozumiał. Odczekał aż blondyn się ulotni i ruszył do działania. Wstał z łóżka, powolnym krokiem podszedł do drzwi, po czym zapukał w szybę.
- Co jest Jensen? - spytał strażnik, odwracając się w jego stronę.
- Muszę się odlać – odburknął brunet.
- Też sobie wybrałeś godzinę – mężczyzna odsunął szklane skrzydło i założył chłopakowi kajdanki – Idziemy – dodał popychając chłopaka.
Colin ruszył wolno. W głowie cały czas powtarzał sobie, że musi mu się udać. W końcu chciał jeszcze wyciągnąć Marco z kłopotów. Postrzelona noga wciąż go bolała, choć już mógł swobodnie chodzić, lecz postanowił sobie, że jeśli będzie trzeba nawet i biegnąć, to zrobi to, nie zważając na ból. Musiał się stąd wydostać, a to była ostatnia szansa przed pójściem do więzienia.
- Masz dwie minuty Jensen – powiedział strażnik, otwierając drzwi do łazienki.



„No to teraz albo nigdy”, wyrecytował w myślach brunet. „Wolność czeka”.

****************

komentarzy do tego odcinka nie wymagam, gdyż planuję chwilową odstresowującą przerwę w postaci bonusa, ale dobrze by było gdyby pojawiło się chociaż 10
__________________
Mój profil na WATTPAD

Ostatnio edytowane przez rudzielec : 02.06.2011 - 15:16
rudzielec jest offline   Odpowiedź z Cytatem