Odcinek 6
"Rany przeszłości, blizny przyszłości"
Jednak tata Franz przeżył. O ile wegetację, która go czekała można nazwać życiem. Był całkowicie sparaliżowany. Mógł ruszać tylko kciukiem u tylnej nogi. I tak jedynie w płaszczyźnie wertykalnej.
Całymi dniami leżał w łóżku, we własnych odchodach, z odleżynami a łóżko było tak brudne, że zalęgło się w nim robactwo, które zaczęło zjadać Franza żywcem. Dooobra, żartuję. Zajmowaliśmy się nim najlepiej jak umieliśmy. Tata Hans puszczał mu filmy z Hju Grantem, a ja czytałem mu do snu pornograficzne bajki. Tak jak niegdyś czytał mi je on sam.
Stan Franza szybko się pogarszał. Jakiś kulawy doktorzyna z Ditrojt podpiął go do encefalodupografu – aparatury podtrzymującej życie, która wyglądała jak odwrócona mikrofalówka. Hmm dziwne...
Niestety tatę Hansa ogarniał coraz większy marazm. Brak mu było wspólnych gejowskich figli z Franzem. Patrzył na niego z narastającą odrazą. Po jakimś czasie przestał nosić go do toalety i biedny pacjent musiał lać do szpitalnego basenu.
W końcu Hans uległ urokom pewnego polskiego hydraulika z Polski. Na oczach małżonka obściskiwał się z nowym gachem. Franz nie mógł nic zrobić – machał tylko bezradnie kciukiem u nogi. Jak gdyby chciał wyhodować sobie na palcu długi paznokieć i podciąć nim gardło cudzołożnikowi.
Zasłaniając się troską o partnera (skrócenie męki i takie tam) tata Hans prowadził w sądzie batalię o zezwolenie na eutanazję Franza. Sąd przychylnie rozpatrzył jego prośbę. Pewnego deszczowego dnia ten nędzny łajdak w kaszmirowym sweterku od Guczczjego bez słowa podszedł do aparatury Hansa i nie zważając na podrygi jego zaniepokojonego kciuka odłączył zasilanie.
Znajome pikanie urządzenia powoli przeszło w buczenie a potem dźwięk zintensyfikował się do tego stopnia, że zaczął przypominać odgłos dzwonka do drzwi. Dryń dryń dryń dryń. Zaraz zaraz ... To faktycznie dzwonek do drzwi a ja zanurzony we wspomnieniach niemal go nie słyszałem. Zwlokłem się z wersalki i podążyłem do drzwi.
Otworzyłem i ujrzałem przed sobą nieznaną mi wcześniej personę o dziwacznej aparycji. Blondynka wparowała do mojego mieszkanka bez wytarcia laćków. Zgroza! Miałem dosyć takiego warcholstwa i już chciałem określić ją grubiańsko, kiedy małpiszon w legginsach zdobnych we wzorek zeberki otworzył swój przygłupi ryj i odrzekł:
- Siemka, jestem Dżejsika. Właśnie wprowadziłam się obok.
- Siemka. No i?
- Chciałam spytać czy nie masz może pożyczyć młotka. Wiesz, kupiłam kilka gwoździ i co? Mam je dyńką wbijać? - popukała się w głowę sąsiadka. – Próbowałam, ale nijak nie idzie. Tylko banię se porysowałam.
- Dobrze, przyniosę młotek – odparłem zniechęcony i podreptałem po pożądane narzędzie.
Gdy wróciłem, Dżejsika właśnie przyglądała się mojej domowej biblioteczce.
- O! Masz kolekcję wieczorynek! – zawołała entuzjastycznie. – Panie dziejku! Jest tego bez liku! A cóż to? „Bob Budowniczy buduje burdel”! Zawsze chciałam obejrzeć ten odcinek! Mogę pożyczyć?
- Jasne – odparłem chcąc tylko jak najszybciej pozbyć się różowego natręta. Wcisnąłem jej do ręki młotek i wypchnąłem za drzwi.
By ukoić skołatane nerwy powędrowałem do piwnicy przyjrzeć się mojej najnowszej zdobyczy. Zszedłszy po schodach, zbliżyłem się do ściany i zacząłem delikatnie gładzić dłońmi jej fakturę. Wkrótce mur rozstąpił się niczym Sezam przed Alibabą. Gwałtownie przestąpiłem próg.
Za ścianą z kuloodpornego szkła stała moja gołąbeczka. Mój widok przestraszył ją a zarazem zirytował. Zaczęła krzyczeć wzburzona:
- Wypuść mnie, ty tłusta wszawa łajzo! Ty obleśny pedofilu!
- Ja pedofil? Gdzieżby! Jestem po prostu dżentelmenem i kobiet o wiek nie pytam.
- Gdzie moja mamusia? Co chcesz mi zrobić? Czemu mnie krzywdzisz? Na ile byt określa świadomość?
Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Usłyszałem go, bo superduperdźwiękoszczelne tajemne drzwi zostawiłem otwarte. „Znowu ten różowy pasożyt”, wzdrygnąłem się z niechęcią. Pobiegłem do wyjścia i szybko, nim mała zaczęła krzyczeć, zamknąłem za sobą kamienne odrzwia. „Błehehehe”, zarechotałem niczym największy złoczyńca.
Gdy otwarłem frontowe drzwi do mojego mieszkania nie wtargnęło nic różowego ale para robotników.
- Dobry. Jesteśma z gazowni, przyśliśma sprawdzać liczniki. – wybełkotał grubszy
Przyznam, że trochę mnie to przeraziło. Licznik znajdował się w piwnicy. No ale drzwi były dźwiękoszczelne a nawet superduperdźwiękoszczelne. Nikt nie mógł ich też zobaczyć. Nieco spokojniejszy zszedłem z mężczyznami do piwnicy. Na miejscu panowie zajęli się licznikiem.
Patrzyłem z niepokojem na ich poczynania. Gdy już mieli odchodzić, grubas nagle zaczął obmacywać ścianę.
- Ale o co chodzi? – zaoponowałem.
- Widzita panie – odrzekł brodaty – Mieliśma już ze tuzin łobuzów co to za dżwiami łukrytymi gazociongi czymali. Niegelal... nileag.. nielegalne gazociongi. Moma pozwolenie od samego starosty co by ściany macać, panocku.
Gruby wyczuł pod palcami znajomą nierówność.
- Panie! Pan tu dżwi ma! Co pan tu czymie?
Stałem blady jak śmierć. Usiłowałem coś wydukać aż w końcu postanowiłem rzucić wszystko na jedną kartę:
- Jak to co tam trzymam? Trzymam tam małą, bezbronną, przerażoną dziewczynkę, którą porwałem, żeby molestować ją dzień i noc...