Temat: Alice Waters
View Single Post
stare 29.02.2012, 22:18   #32
Caesum
Administrator
 
Avatar Caesum
 
Zarejestrowany: 26.05.2005
Skąd: Warszawa
Wiek: 29
Płeć: Mężczyzna
Postów: 1,472
Reputacja: 73
Domyślnie Odp: Alice Waters

- Alice, czy wyjdziesz za mnie?
Isador klęczał przed nią z wyciągniętą dłonią, w której trzymał otwarte pudełeczko. W jego środku, na wyściółce z jedwabiu, leżał złoty pierścionek zaręczynowy z mieniącym się brylantem. Mężczyzna z determinacją w oczach spojrzał na nią, oczekując odpowiedzi. Alice ze zdziwieniem wpatrywała się w tę scenę, jakby była tylko widzem, a nie jednym z aktorów. Nie tego się spodziewała. Postawiła sobie za cel, że uwiedzie Isadora, jedynego spadkobiercę majątku Williamsów i zdobędzie jego pieniądze. Nie była jednak przygotowana na to, że lord Williams tak nagle poprosi ją o rękę. Myślała, że minie jeszcze trochę czasu, zanim będzie mogła nosić jego nazwisko, a tym czasem możliwość ta znalazła się tuż pod jej nosem, czekająca z napięciem na odpowiedź.
- Ja… - zaczęła.


------------------------------------------------------------------

Mój Boże, a więc jednak zdążyłem ze skończeniem odcinka przed pierwszym marca! Niestety tak już ze mną jest, że gdy zaczynam, mam tylko lekki zarys fabuły i strasznie się wlokę. Simy, oczywiście robota Mefisto, dla której dedykuję ten odcinek i mam nadzieję, że będzie dalej chciała robić dla mnie simy.

------------------------------------------------------------------

Odcinek 4

- I co powiedziałaś? – spytała niania, odstawiwszy filiżankę z herbatą na porcelanowy talerzyk.
- Spanikowałam - przyznała Alice. – To było dla mnie za szybko. Powiedziałam mu, że muszę się zastanowić.
Niania przewróciła oczami.
- Miałaś pieniądze pod samym nosem i odmówiłaś? Moja droga, w twoim wieku nie ma miejsca na kaprysy!
Alice powstrzymała się przed komentarzem. Jak zwykle niczego nie rozumiesz.
- Nie odmówiłam mu, ale też się nie zgodziłam. Nie wiem, czy go kocham.
- Najważniejsze są pieniądze i dobre pochodzenie. Nie nacieszysz się długo miłością, jeśli nie będziesz miała pieniędzy na utrzymanie.
- Wiem, wiem. Po prostu nie wyobrażam sobie takiego życia. – Alice wbiła wzrok w nierozpalony kominek.
Siedziała na ciemnej, mahoniowej sofie z szarym obiciem, obok której stały trzy fotele, skierowane w stronę skromnego stolika do kawy. Za nią znajdował się masywny regał z książkami, zaś pod wykuszem ustawione były dwa fotele a między nimi mały stoliczek z bukietem czerwonych róż.
- Jesteś stanowczo zbyt sentymentalna! – huknęła niania, waląc pięścią w poręcz fotela. – W takiej rodzinie jak twoja nie ma na to miejsca.
- Pewnie masz rację. – Alice zamoczyła ciastko w herbacie. – Tylko co mam teraz zrobić?
- Przecież to oczywiste. Musisz czym prędzej wyznać mu swe uczucia. Może i nie będą całkiem szczere, ale jemu to wystarczy, zobaczysz.
- Sama nie wiem.
- Żadnego gadania! Sama to zaczęłaś, pamiętasz? Teraz musisz to dociągnąć do końca. Najlepiej już teraz się z nim umów.
- Może bym nawet mu to powiedziała, ale wypływa dzisiaj do Ameryki. Coś związanego z przędzalniami rodziców.
Alice dopiła herbatę, po czym wstała i oznajmiła:
- Jeszcze o tym pomyślę. Na razie jednak potrzebuję trochę spokoju.
- Tylko się zdecyduj, pamiętaj – rzuciła niania, gdy Alice wychodziła z salonu. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi, po czym ruszyła korytarzem, by dotrzeć do gabinetu.
Było to skromnych rozmiarów, wiktoriańskie pomieszczenie utrzymane w odcieniu ciemnej czerwieni. Kurz zbierał się na grubych księgach, stojących na dębowych regałach. Przy oknie stało drewniane biurko, na którym było kilka książek oraz dwie oprawione fotografie. Lustro zawieszone nad kominkiem odbijało promienie zachodzącego słońca.
Alice podeszła do biurka i wzięła do ręki jedną z książek. Tajemnicza Historia w Styles, przeczytała. Ciekawe, czy dalej pamiętam, kto był mordercą. Dziewczyna rozsiadła się na kanapie i otworzyła na pierwszej stronie.

------------------------------------------------------------------

Niania założyła rękawiczki, podniosła wiklinowy koszyczek, po czym wyszła przez kuchenne drzwi i ruszyła w stronę grządki ze szpinakiem.
Ta Alice, niczego sama nie potrafi zrobić. Gdyby była choć trochę mniej bierna i niezaradna życiowo, może by w ogóle nie musiała teraz przez to przechodzić.
Zatrzymała się na miejscu, po czym kucnęła i zajęła się wyrywaniem szpinaku.
Gdyby chociaż zgodziła się. Jak ja bym chciała, żeby wreszcie sobie kogoś znalazła. Dobrze chociaż, że chce coś zrobić z tym Isadorem.
Gdy już wrzuciła ostatni liść do koszyczka, wstała i strzepnęła ziemię z sukienki.
Szkoda tylko, że tak z tym zwleka. Żeby tylko dało się ich jakoś z tym pogonić.
Westchnęła, po czym ruszyła z powrotem w stronę domu. Zatrzymała się na chwilę, by powąchać kwiat róży, gdy jej wzrok padł na rabatę naparstnic. Przyjrzała się ich długim, zielonym liściom, tak łudząco podobnym do liści szpinaku.
Alice ma zdrowe, silne serce. Pomyślała, wyrzucając zawartość koszyka i sięgając ręką w stronę jednego z kwiatów.

------------------------------------------------------------------

Isador podziękował stewardowi, po czym zamknął drzwi i obejrzał pokój.
Jak na zwykłą kabinę była całkiem spora. Złote kandelabry, obecnie wyłączone, lśniły w blasku słońca. Na środku umieszczono stół, do którego dosunięte były cztery fotele obite czerwonym materiałem. Przy osłoniętym bordowymi firankami oknie stała niewielka szafeczka z lampką i kozetka. W kącie znajdowało się biurko, a obok długa sofa. Nad wiktoriańskim kominkiem zawieszono lustro w złotej ramie. Mężczyzna podszedł do stolika i podniósł leżącą na nim kartkę, która okazała się być menu. R.M.S. Olympic, przeczytał. Może dziś zjem obiad w pokoju. Odwrócił się i jeszcze raz rozejrzał. Trochę przestarzale, ale całkiem ładnie.
Strasznie gorąco, pomyślał, podchodząc do jednego z dwóch okien i wyglądając przez firankę na port w Southampton. Biegają jak mrówki. Ciekawe, ilu z tych ludzi wejdzie na statek, a ilu będzie jedynie machać na pożegnanie. Odwrócił się. Co za upał! Umrę, jeśli nie wejdę do wody.
Przeszedł przez salon do sypialni, gdzie otworzył drzwi do łazienki. Nachylił się nad wanną, zatkał odpływ, a następnie odkręcił kurek, by nabrać ciepłej wody. Gdy było jej już wystarczająco dużo, zakręcił wodę, po czym rozebrał się i wszedł do wanny.
Od razu lepiej. Chyba zostanę tu przez jakiś czas. Uznał, zamykając oczy i mimowolnie uśmiechając się z zadowoleniem. Zignorował dźwięk dzwonka. Nie ma mnie i pewnie szybko nie wrócę.
- A więc tu jesteś! – do łazienki wbiegła Christine Tuckfield, której uradowana twarz nagle przybrała zawstydzony, choć zadowolony wyraz. Zakryła oczy i powiedziała wychodząc – Ojej, przepraszam. Nie pomyślałam, że możesz się myć. Zaczekam w pokoju.
Usłyszał kliknięcie, gdy drzwi zamknęły się za Christine.
Isador siedział w wannie, nie ruszając się i odtwarzał w pamięci ostatnią scenę. Nie zamknąłem drzwi. Spuścił głowę, by spojrzeć na taflę wody. Nie ma piany. Poczuł, jak na jego policzki występują rumieńce.
Wyszedł z wanny, po czym pospiesznie wytarł się i ubrał. Ta kobieta ma niezły tupet. Kto by pomyślał, nawet tu mnie znalazła, choć specjalnie wybrałem starszy statek.

Christine siedziała rozparta w fotelu i rozglądała się z dziecinnym zainteresowaniem. Uśmiechnęła się na widok Isadora, który właśnie siadał na kanapie.
- No dobrze – zaczął – Skąd się tu wzięłaś?
- Doprawdy, naprawdę miłe powitanie! – oburzyła się, po czym podjęła już radosnym tonem: – Płynę tym statkiem! Zauważyłam cię kątem oka w recepcji, więc zapytałam pod jakim numerem się zakwaterowałeś. Cóż za miły zbieg okoliczności, że płyniemy na jednym pokładzie!
Coś stanowczo za dużo tych zbiegów okoliczności. Jestem raczej zdania, że bardzo chcesz mnie dopaść, albo raczej moje pieniądze, jakbyś nie miała ich i tak za dużo.
- A twój towarzysz, Armand, też jest tutaj?
- Armand? Nie, pojechał gdzieś w sprawach biznesowych – Twarz Christine nie przejawiała żadnych oznak tęsknoty. – A co ty tu robisz?
Isador już otworzył usta, gdy wtem basowy ryk syreny zapowiedział wypłynięcie statku. Christine wstała z fotelu i wyjrzała przez okno.
- Odpływamy! – powiedziała podniesionym głosem – Pożegnaj się z Brytanią, będziesz miał z nią na trochę spokój.
Mężczyzna spojrzał na jej twarz. Podziwiał w niej to, że chociaż była łasa na pieniądze, potrafiła się cieszyć drobnostkami. Również jej siła charakteru była wysoko cenioną przez niego cechą. Christine miała w sobie coś, co nawet największemu samotnikowi rozwiązywało język.
- Strasznie nudno tak bezczynnie siedzieć. Ja osobiście napiłabym się kawy, a ty?
Isador zamyślił się.
- Już dochodzi siódma, więc zaraz będę jadł obiad.
- To dobry pomysł! Chodź, znam odpowiednie miejsce.
Po tych słowach prawie siłą wyciągnęła go z kabiny, dając jedynie czas, by mógł przekręcić klucz w zamku, a następnie pociągnęła za sobą jasnym korytarzem w stronę głównych schodów. Wspięli się po wspaniałych schodach na pokład B, po czym otworzyli drzwi, obok których złote litery układały się w napis „À La Carte Restaurant”. Było to duże pomieszczenie z wieloma dębowymi krzesłami i stołami, przy których ludzie właśnie spożywali posiłek. Panele z ciemnego drewna pyszniły się bogatymi zdobieniami.
- Gdzie siadamy? – spytał Isador, szukając wzrokiem wolnego miejsca.
- Nie tutaj. Zarezerwowałam stolik w szczególnym miejscu. - Christine wzięła go za rękę i przeprowadziła przez oszklone drzwi do pomieszczenia obok.

Weszli do długiego, jasnego pokoju utrzymanego w stylu ulicznej, paryskiej kawiarni. Wiklinowe krzesła otaczały okrągłe stoliczki, na których postawiono srebrne solniczki i pieprzniczki. Ściany pokryte były drewnianymi podporami, po których gdzieniegdzie wspinały się pnącza winogron. Palmy w doniczkach nadawały sali tropikalny klimat. Efekt potęgował widok na otwarte morze.
Usiedli przy stole i zamówili „Salmon Mayonnaise” oraz czerwone wino. Christine splotła palce obu dłoni i oparła na nich podbródek. Wbiła wzrok w Isadora, który spoglądał przez okno na niebieską taflę wody.
- Miło tu, prawda? – spytała Christine, na co Isador odpowiedział skinieniem głowy.
- Spokojnie.
- Warto czasem zatrzymać się i odpocząć. Ciągła praca nie jest ani przyjemna, ani opłacalna.
- Skoro mowa o pracy – podjął Isador, uśmiechając się z lekką złośliwością. – To w jakich sprawach płyniesz do Ameryki?
Christine zaśmiała się.
- Żadna praca, a wizyta towarzyska. Mam przyjaciółkę w Nowym Orleanie, z którą dawno się nie widziałam. Korespondowałyśmy przez kilka dobrych lat, najwyższa pora znowu się spotkać.
- Wizyta towarzyska? – powtórzył, nie całkiem wierząc.
- Właśnie tak. Och, stara, dobra Elizabeth. Wielkie serce, choć ptasi móżdżek. Mam nadzieję, że wszystko u niej w porządku.
Isador nie odpowiedział, gdyż właśnie w tym momencie francuski kelner przyniósł im jedzenie. Gotowany łosoś w śmietanie pachniał wyśmienicie koprem i chrzanem. Mężczyzna dopiero teraz uprzytomnił sobie, że nie jadł nic od samego rana. Wziął widelec i skosztował kawałek. Pierwszorzędny, pomyślał, dyskretnie rozkoszując się chwilą. Napił się równie doskonałego Bordeaux.

- Widzę, że lubisz drobne przyjemności. – Christine uśmiechnęła się.
- Czy coś w tym złego? Tym bardziej, jak podadzą mi je pod nos? – odpowiedział, na co kobieta odparła śmiechem.
- Ależ skąd! Ja również temu ulegam.
Uśmiechnął się życzliwie. Christine Tuckfield, zmieniając ton, powiedziała:
- Isador, co ty na to, żebyśmy potem poszli do mojej kabiny?
- Christine, ja już kogoś mam.
- Mówisz o Alice? A gdzie ona teraz jest? – kobieta uśmiechnęła się znacząco. – W swoim małym domku w Brytanii, podczas gdy ty płyniesz do Ameryki.
- Christine, nie rozumiesz. Poprosiłem ją o rękę.
- I zgodziła się? – odczekała chwilę. – Po twojej twarzy sądzę, że nie.
- Naprawdę, nie powinienem.
- Przecież nic w tym złego. Po prostu odprowadzisz mnie do mojej kabiny. Każdy mężczyzna tak robi.
Do ich stolika podszedł kelner i wręczył Isadorowi blankiet z tekstem.
- Depesza do pana.
Isador przeczytał zawartość kartki, po czym wstał pospiesznie. Jego twarz pobladła, gdy powiedział:
- Muszę natychmiast wrócić.
Christine przechyliła głowę, patrząc z zaciekawieniem na mężczyznę.
- Trochę to potrwa, jesteśmy przecież na statku. Będziesz musiał chyba poczekać na najbliższy port.
- Czyli?
Uśmiechnęła się.
- Następny przystanek, Queenstown.

------------------------------------------------------------------

- Alice, Alice!
Alice otworzyła oczy i spojrzała na Hyacinth, która trzymała w rękach tacę z jedzeniem.
- Która godzina? – spytała, po czym spojrzała na zegar. Była siódma wieczorem.
- Będziesz jeść tutaj, czy mam zanieść do pokoju?
- Połóż na biurku, zostanę tutaj. Dziękuję.
Alice usiadła i przetarła ręką oczy. Gdy niania wyszła, poprawiła fryzurę i podeszła do biurka.
Na obiad dostała chrupiącego, grillowanego łososia z ziemniakami, oblanymi złocistym masłem. Zamiast zwykłej sałaty był szpinak oraz ugotowana marchewka, której jednak nie była wielbicielką. Usiadła, a następnie wzięła widelec i wbiła go w rybę.
Głupia byłam. Pomyślała, przeżuwając jedzenie. Miałam okazję, by zostać panią Williams, a teraz pewnie proponuje to jakiejś innej. Jestem żałosna. Po wyznaniu sobie tej gorzkiej prawdy nagrodziła się zjadając trochę szpinaku. Muszę coś zrobić, nie mogę tak tego zostawić. A może jeszcze mam szansę? Napiła się herbaty i spojrzała na krople wody spływające po szybach.
Po pewnym czasie poczuła przenikliwy ból brzucha, połączony z mdłościami. Dziewczyna puściła widelec i wstała, podpierając się o biurko. Zakręciło jej się w głowie. Poczuła nadchodzącą migrenę.
- H-Hyacinth! – wykrztusiła. Czuła, jak plątał jej się język.

Ostatnio edytowane przez Caesum : 02.07.2017 - 16:19
Caesum jest offline   Odpowiedź z Cytatem