Przerażona kobieta siedziała na kremowej kanapie, wpatrując się bez słowa w krążącego po pokoju mężczyznę. Jego gęste włosy koloru piasku, kołysały się delikatnie wokół twarzy, przysłaniając szafirowe oczy. Wyglądał inaczej niż go zapamiętała. Miał bardziej wydatne kości policzkowe, ciemniejsze i dłuższe rzęsy, oraz był dużo lepiej zbudowany.
Wydawało się, że z jej dawnego, najlepszego przyjaciela pozostał tylko ten sam, przeszywając wzrok. Wzrok, który sprawiał, że czuła się, jakby wiedział o niej wszystko. Jakby poznał każdą jej niewypowiedzianą myśl.
– Co zamierzasz ze mną zrobić? – zapytała spokojnie, wpatrując się w zdjęcie swoich dzieci stojące na szafce. – Zabijesz mnie?
– Oj Alice, moja droga Alice… Nie bądź niemądra – odpowiedział rozbawionym głosem, przeglądając się w lustrze wiszącym przy wejściu do jadalni. – Uważasz, że twoja śmierć cokolwiek zmieni? Nie, nie kochana… to mi niczego nie wynagrodzi. Nadal będę czuł ten straszliwy ból, który towarzyszy mi co dnia, a przecież chcę się go pozbyć. Widzisz Alice… byłaś moją przyjaciółką, bratnią duszą. Kochałem cię i byłem w stanie zrobić dla ciebie wszystko, ale ty mnie zdradziłaś. Zostawiłaś mnie na pastwę losu tym… – przerwał przeczesując szczupłymi palcami, jasne włosy. – Rozerwałaś moje serce na milion kawałków. Tym samym pokazałaś mi, że jestem dla ciebie nikim.
– To nie tak Mark… – zaczęła się tłumaczyć, jednak poczuła, że brakuje jej tchu.
– Nie skończyłem, Alice – mruknął lekko zirytowany. – Wiele razy prosiłem cię o pomoc. Dzwoniłem, przychodziłem do ciebie do pracy… ale nigdy nie miałaś dla mnie czasu. Uważałaś, że zwariowałem, tak? Postradałem zmysły? Oczywiście, bo tak powiedział ci twój cholerny mężuś! Bo niby dlaczego oni mieliby się interesować kimś takim jak ja? – oparł się o szafkę ze zdjęciami i przejechał palcem po jednej z ramek. Kiedy skończył mówić, Alice wreszcie mogła złapać swobodnie powietrze. Odkaszlnęła i podniosła wzrok na Mark’a.
– Co chcesz zrobić? – zapytała cicho.
– Chcę sprawić ci ból, Alice. Taki sam ból, jaki ty sprawiłaś mnie – mówił nadal, dotykając fotografię Sanae. – Chcę żebyś cierpiała… żebyś błagała o litość.
– Mark – podniosła się z kanapy, aby do niego podejść. Na dźwięk swojego imienia spojrzał na nią spod niesfornych kosmyków. Jego oczy były pozbawione jakichkolwiek uczuć. To był inny człowiek.
– Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia tej nocy – powiedział, po chwili odwracając się w stronę drzwi. – Niebawem znowu cię odwiedzę, Alice.
Nacisnął klamkę i przystanął na progu. Jego jasne włosy momentalnie pokryły maleńkie krople deszczu, a zimny wiatr ciągnął brutalnie za ubranie, jakby pragnął wyprosić go za bramę.
– Bym zapomniał. Nie powinnaś pozwalać swoim dzieciom włóczyć się po nocy. Słyszałem, że w mieście grasuje jakiś morderca. Kto wie, czy nie poluje tylko na młode, śliczne dziewczyny? – uśmiechnął się złośliwie, a następnie zamknął drzwi i zniknął w mroku.
*
Sanae zatrzymała się gwałtownie na rogu uliczki. Deszcz padał coraz mocniej, a zimny wiatr brutalnie biczował ją po mokrej twarzy, szarpiąc skołtunione włosy.

Łapczywie chłonąc powietrze, spojrzała za siebie, między pobliskie domy. Nigdzie nie widziała Shuna, a więc musiała zgubić go gdzieś w trakcie ucieczki. Możliwe, że nawet dotarł już do domu i czekał tam na nią, a ona chociaż obiecała, że nie spojrzy za siebie, zrobiła to.
Odgarnęła lepiące się do twarzy włosy i ruszyła dalej wąską uliczką.
Bolały ją nogi i poobdzierała sobie dłonie oraz kolana od przeskakiwania przez bramy i płoty, jednak nie zamierzała się poddać. To, że nie widziała zagrożenia, nie znaczyło, że go nie ma. Odpychając od siebie myśl, że jej przyjaciel został złapany przez mężczyznę z zaułka, biegła przed siebie.
Na końcu uliczki poczuła, jakby uderzyła w niewidzialną ścianę. Cofając się kilka kroków, położyła rękę na piersi, próbując złapać oddech. Nagle potknęła się i upadła, cudem unikając uderzenia głową w chodnik. Z cichym jękiem podniosła się na łokciach i spojrzała przed siebie. Zamarła.
Zza rogu, w ociekającym wodą płaszczu, wyszedł ten sam mężczyzna, przed którym uciekała. Oparł się o grube drzewo rosnące przy chodniku i odpalił kolejnego papierosa.
Sanae czując przyśpieszające tętno, podniosła się szybko z ziemi i cofnęła, nie odrywając od niego wzroku. Oczy piekły ją od łez i sama nie wiedziała co ma teraz począć. Mężczyzna patrzył na nią wypuszczając powoli dym z przez usta. Biorąc pod uwagę, jak szybko ją znalazł, musiał biec, chociaż wcale na to nie wyglądał.
Dziewczyna rozejrzała się szybko, a następnie rzuciła biegiem na podwórko po swojej lewej stronie. Przeskoczyła zwinnie niewysoką bramkę i kolejną, aby dostać się na drugą uliczkę. Ocierając dłonią oczy od deszczu i łez, wypadła za róg kolejnej ulicy. Przeszła szybko między zamkniętymi sklepami i skręciła w jeden ze ślepych zaułków, aby odpocząć. Osunęła się do pozycjikucającej i dysząc głośno oparła głowę o zimny mur. Kiedy nieco się uspokoiła, wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy i wykręciła numer do Shuna. Po kilku sygnałach usłyszała jego zasapany głos. Czując, że kamień spada jej z serca, uśmiechnęła się w duchu.
– Shun, gdzie jesteś? – zapytała cicho na wypadek, gdyby mężczyzna był w pobliżu.
– Jestem przy sklepie z rowerami, niedaleko skrzyżowania – odpowiedział powoli. – A ty?
– Ja…– Rozejrzała się po okolicy, wypatrując czegoś znajomego. – Siedzę w jakiejś brudnej uliczce przy parku… tym parku przy skrzyżowaniu.
– Świetnie. Zostań tam, zaraz po ciebie przyjdę – rozłączył się.
Po paru minutach usłyszała kroki po mokrym betonie, a zaraz potem zobaczyła twarz przyjaciela. Z przeciętej brwi krew spływała mu po powiece i policzku. Obdarte ręce także krwawiły, a szara koszulka, którą miał na sobie, była rozdarta w dwóch miejscach. Na jej widok uśmiechnął się i podszedł pośpiesznie bliżej. Sanae wstała i z wodospadami łez spływającymi po jej twarzy, rzuciła mu się na szyję.

– No już, już… udusisz mnie – wymamrotał chłopak
– Cieszę się, że żyjesz.
– Też się cieszę, że żyjesz Sanae – powiedział głaszcząc ją po posklejanych włosach. – Trochę zboczyliśmy z trasy, ale nie jesteśmy tak daleko.
– Krwawisz. – Sanae wyciągnęła z kieszeni lekko mokrą chusteczkę i otarła mu stróżkę krwi z policzka. – Co się stało?
– Uciekałem przed tym psychopatą i spadłem z murku. To tylko zadrapanie – mruknął, wykonując dłonią lekceważący gest. – Śledził mnie prawie pod sam sklep, ale przynajmniej ty miałaś spokój.
– Mnie dopadł ulice dalej, dlatego skręciłam i znalazłam się tutaj. Jak to możliwe? – dziewczyna wpatrywała się w przyjaciela z niedowierzaniem – Nie mógł być w dwóch miejscach jednocześnie.
Shun patrzył na nią przez chwilę bez słowa. Nagle wypuścił ją z objęć, podszedł do ceglanej ściany i wyjrzał na skrzyżowanie. Kiedy upewnił się, że droga wolna, odwrócił się i ruszył w stronę muru na końcu zaułka.
– Przejdziemy na drugą stronę. Jeśli się nie mylę, niedaleko jest szkoła, a stamtąd już całkiem blisko do mojego domu – powiedział, sprawdzając wystające cegły. – Chodź. Podsadzę cię.
Sanae posłusznie podeszła do przyjaciela i stawiając stopę na jego skrzyżowanych palcach dłoni, wyciągnęła ręce ku górze. Kiedy wdrapała się na mur, rozejrzała się w około, a następnie wciągnęła Shuna. Rzeczywiście, z oddali widać było już ich szkołę.
Zegar na budynku liceum wskazywał trzecią nad ranem, kiedy dobiegli do bramy. Ulice były zupełnie puste, a w żadnym z domów nie paliło się światło. Trzymając się mocno za ręce, przeszli przez szkolne boisko i wyszli drugą stroną na dobrze oświetlony chodnik. Deszcz nadal padał, jednak burza ustała. Nigdzie też nie było śladu mężczyzny, chociaż Sanae przez cały czas miała wrażenie, że gdzieś się czai i patrzy na nich z ukrycia.
Odetchnęli z ulgą, kiedy w końcu doszli do ulicy, przy której stał dom Shuna. Zwolnili nieco tempa , chociaż przez cały czas mieli się na baczności.
Nagle ponownie zerwał się wiatr, zrzucając z drzew zielone liście i szurając nimi po mokrym betonie. Latarnie zaczęły migotać jak oszalałe, a linie telefoniczne falowały, jakby miały się zaraz urwać.

– On tu się zaraz zjawi Shun, biegiem! – powiedziała Sanae, ciągnąc chłopaka w stronę domu.
– On już tu jest – wyszeptał chłopak, rzucając się biegiem za dziewczyną.
Już mieli otwierać bramę, kiedy coś odrzuciło ich na ziemię. Oboje uderzyli o twarde podłoże i przetoczyli się dalej, dobijając do krawężnika. Shun podniósł się szybciej i pomógł przyjaciółce wstać, a następnie porwał z trawnika gruby kawałek gałęzi.
– Uciekaj do domu, już!
– Nie będziesz z nim walczyć! Nie… – zaczęła, jednak po chwili umilkła wpatrując się tępo w odzianego w płaszcz mężczyznę. Przez chwilę przeszywał ich spojrzeniem z rozbawioną miną, jednak w kolejnej minucie patrzył już w innym kierunku.
Shun wykorzystując okazję, chwycił Sanae za rękę i wciągnął ją na podwórko, a potem szybkim ruchem otworzył garaż i weszli do domu.
Dziewczyna podeszła do okna i dyskretnie wyjrzała na zewnątrz. Mężczyzna zniknął, wiatr ustał, a ulica znowu wyglądała na spokojną.
Sanae zasłoniła rolety i oddychając głęboko usiadła na materacu, który służył przyjacielowi za łóżko. Odgarnęła z czoła mokre włosy i spojrzała na grzebiącego w apteczce Shuna.
– Chodź tu, pomogę ci – powiedziała, klepiąc materac.
– Chyba nie mam bandaży… oh są – mruknął siadając. – Daj rękę.
– Moja ręka może poczekać, czoło ci krwawi.
Sanae wyrwała mu z rąk apteczkę i wyciągnęła z niej gazę, plastry i wodę utlenioną. Przemyła zakrwawioną brew Shuna, zrobiła opatrunek, a następnie odgarnęła mu włosy z twarzy, aby sprawdzić, czy nie ma już nic do opatrzenia.
– Tak się bałam, że cię złapał kiedy się rozdzieliliśmy – powiedziała po chwili. – Jak dobrze, że ten koszmar już się skończył.
– Tęskniłabyś za mną? – zapytał uśmiechając się lekko.
– Z głupim żeś się macał przez ścianę? Baka! – wykrzyknęła zirytowana.
– Ładnie ci z mokrymi włosami – mruknął owijając sobie jej kosmyk na palcu. Przysunął się do niej i pogłaskał ją delikatnie po policzku, a następnie pocałował. Ku jego zdziwieniu, wsunęła mu palce między włosy i przysunęła się jeszcze bliżej, tak, że ich ciała stykały się. Uwalniając ręce, ściągnął z niej przemoczoną bluzę i rzucił na podłogę obok sterty poprzewracanych gier na playstation.

Odgarnął jej długie, czerwone włosy na jedną stronę i zaczął delikatnie muskać wargami jej szyję. Westchnęła cicho czując jego ciepły oddech na wyziębionej od deszczu skórze. Kiedy ściągnął z niej fioletową koszulkę, położyła się wygodnie na materacu i pociągnęła go na siebie, nie przestając całować. Teraz kiedy był tak blisko niej, kiedy czuła jego dotyk, zrozumiała jak bardzo byłoby jej go brak, gdyby coś mu się stało. Może nawet czułaby się tak, jakby utraciła cząstkę siebie. Czyżby się zakochała?
Zdarła z niego podziurawioną, szarą koszulkę i przejechała mu dłońmi po plecach, wbijając w nie delikatnie paznokcie.
Odsunął się od niej na moment aby spojrzeć jej w oczy, a kiedy zauważył niewinną, anielską minę, uśmiechnął się i ponownie musnął wargami jej usta.
Wyciągnęła ręce do jego paska od spodni, kiedy nagle usłyszeli trzask za drzwiami. Zastygli w bezruchu wpatrując się sobie w oczy ze zdziwieniem.
– Shun? Shun wróciłeś? – Ich uszu dobiegł zaspany, kobiecy głos.
– Tak mamo wróciłem, dobranoc – odpowiedział Shun, czując, że zaraz wybuchnie śmiechem. Sanae porwała z materaca strzępek jego koszulki i rzuciła mu nią w twarz, śmiejąc się cicho.
– No i koniec zabawy, bejbe.
Ostatnie zdjęcie jest jakie jest, ale jak już dawno temu pisałam, nie miałam odpowiednich ubrań