Temat: Alice Waters
View Single Post
stare 01.04.2012, 19:09   #11
Caesum
Administrator
 
Avatar Caesum
 
Zarejestrowany: 26.05.2005
Skąd: Warszawa
Wiek: 30
Płeć: Mężczyzna
Postów: 1,564
Reputacja: 101
Domyślnie Odp: Alice Waters

Jak ja nienawidzę tej roboty.
Pomyślał Thomas Lloyd, stojąc w drzwiach prowadzących do jednego z wielu mieszkań w budynku. Mężczyzna przez chwilę wahał się, zanim wcisnął przycisk znajdujący się przy wejściu. Donośny dźwięk dzwonka rozniósł się echem po korytarzu, w którym nie było żywej duszy. Usłyszał przytłumione kroki, dochodzące zza ściany, a później chrzęst odsuwanego rygla. Drzwi uchyliły się, ukazując postać dorosłej, przystojnej kobiety ubranej w gustowną, zieloną suknię z kwadratowym dekoltem. Rude pukle opadały na jasną twarz o łagodnych rysach, zaś jej szyja owinięta była długim naszyjnikiem z pereł.


------------------------------------------------------------------
No, no to już piąty odcinek wrzucam na forum. Tym, którym nie zdążyłem odpisać przed zamieszczeniem tego odcinka, dziękuję za miłe słowa i mam nadzieję, że ten odcinek będzie niewiele gorszy. Jak zapewne zauważyliście, mój sposób robienia zdjęć trochę się zmienił. Jest to zasługa tylko i wyłącznie kochanej Mefisto, która oświeciła mnie, że zdjęcia frapsem są znacznie lepszej jakości. Simy, oczywiście robota Mefisto. I jak zwykle proszę o wytknięcie błędów.

------------------------------------------------------------------

Odcinek 5

- Thomas, cóż za niespodzianka! – Wykrzyknęła, na co Thomas odpowiedział nikłym uśmieszkiem. - Mój Boże, jak dawno się nie widzieliśmy. Wchodź!
- Trochę czasu minęło, to prawda, ale przynajmniej nie straciliśmy kontaktu – Powiedział przechodząc przez drzwi.
Zaśmiała się perliście.
- To mało prawdopodobne. W końcu zajmujesz się moimi pieniędzmi. No, ale gdzie moje maniery! Zapraszam do salonu.
Było to jasne pomieszczenie utrzymane w stylu Art Deco. Przez okna wpadały jaskrawe promienie słońca, oblewając oślepiającym blaskiem białe kanapy, skierowane w stronę kominka. Na szafce z ciemnego drewna stały dwa srebrne świeczniki. W kącie gramofon grał „Polskiego Tancerza” Chopina, a obok niego znajdował się niewielki regał wypełniony po brzegi grubymi książkami. Jedną odkładał właśnie pewien jegomość, na którego szyi Thomas dostrzegł koloratkę.
- Pozwól, że przedstawię ci mojego starego znajomego – Powiedziała Caroline, prowadząc go w stronę mężczyzny. – Poznaj ojca Bernarda.
- Pan zapewne Thomas Lloyd! – Powiedział dziarsko ojciec Bernard, łapiąc jego dłoń i potrząsając energicznie. - Caroline wspominała o panu.
- Naprawdę? – Zdziwił się Thomas.
- Wspominałam to i owo. Może usiądziemy? – Zaproponowała Caroline, odruchowo odgarniając kosmyk włosów z twarzy. Thomas usiadł przy kominku, po czym grzecznie odmówił zaproponowanej mu herbaty.

- Pan również tu przybył, żeby zobaczyć nowe dzieło Caroline? – Spytał ojciec Bernard.
- Nowe dzieło? – Zdziwił się. Nie wspominała mi o tym.
- Trzymałam je w tajemnicy przed światem. Mam co do niego wielkie oczekiwania. Tylko ojciec wie o nim – Wytłumaczyła, uśmiechając się przepraszająco.
- Parę lat temu spotkaliśmy się na wystawie obrazów. Mamy podobne zdanie o sztuce, tak więc szybko się zaprzyjaźniliśmy. Od tego czasu Caroline pokazuje mi swoje obrazy, a muszę przyznać, że są niesamowite – Powiedział ojciec Bernard.
- Nie podlizuj się – żachnęła się Caroline, choć na jej policzkach pojawiły się rumieńce. – Są co najwyżej przeciętne.
- Przekonajmy się. W końcu po to tu jesteśmy – Ojciec Bernard wstał. – Zaprowadzisz nas?
Caroline cichutko westchnęła. Postawiła filiżankę na spodeczku, po czym wstała.
- Oczywiście. Proszę za mną.
Przeszli przez łukowate drzwi do następnego pomieszczenia. Na ścianach wisiały najróżniejsze obrazy, zaś pod nimi leżały płótna i papiery. Stoliki uginały się pod ciężarem przyrządów malarskich. Z trudem przecisnęli się przez labirynt sztalug i zatrzymali przy jednej z nich.

- Magnifique – Wykrztusił ojciec Bernard. Thomas otworzył usta w niemym podziwie. Ich oczom ukazał się obraz przedstawiający nagą kobietę, namalowaną w zmysłowej pozie uwydatniającej jej wdzięki. Rude włosy muskały jej idealnych kształtów piersi. Dolna część ciała została zakryta bukietem pomarańczowych kwiatów. Całość zamknięta była w złotej ramie, za którą widać było jasnozielone tło.
- I jak? – Spytała Caroline.
- Nie wiem co powiedzieć – Przyznał ojciec Bernard. – Widać w nim wszystkie charakterystyczne cechy Art Nouveau, jednakże jest znacznie bardziej prowokujący.
- Innymi słowy, jest nieprzyzwoity i bez smaku – Zaśmiała się.
- Skądże znowu! – Wykrzyknął pospiesznie ojciec Bernard.
- Jest piękny – Dodał Thomas. Nie znał się na sztuce, jednak potrafił docenić dobry obraz. – Naprawdę świetny.
- Dziękuję – Powiedziała Caroline, starając się ukryć zawstydzenie. Odwróciła się, po czym wróciła do salonu.
- Ten obraz to gwarancja sukcesu. Dlatego też sądzę, że powinno się to uczcić – Powiedział ojciec Bernard idąc za Caroline. Wyszedł na korytarz i po chwili wrócił z pokaźną butelką Besserat de Bellefon w ręku.
- Brut. Taki, jaki lubisz – Powiedział, uśmiechając się łobuzersko w stronę Caroline.
- Naprawdę, nie trzeba było! – Wykrzyknęła Caroline. Korek z cmoknięciem wyskoczył z butelki, a biała piana trysnęła mocząc wykładzinę. Caroline wyjęła z barku trzy kieliszki, a ojciec Bernard rozlał szampana do każdego z nich.
- Zdrowie Caroline! – Powiedział, wznosząc swój kieliszek. – Oby jej obrazy odniosły sukces!
Thomas nie podzielał ich entuzjazmu. Sączył powoli szampana, a z każdym łykiem jego twarz zachmurzała się coraz bardziej.

I jak ja jej teraz to powiem? Dlaczego musiała ukończyć ten swój obraz akurat wtedy, kiedy muszę jej przekazać coś takiego? Z pewnością się tym przejmie, a ja naprawdę nie chcę być tego powodem. Szczególnie teraz, gdy jest taka radosna.
Thomas wykrzywił twarz w grymasie. Tak, nienawidzę tej roboty.
- Wszystko w porządku? – Caroline spojrzała na niego.
- Co? Ach tak, wszystko w porządku – Thomas uśmiechnął się dla potwierdzenia tych słów.
- Tak w ogóle, to co cię tu sprowadza? – Spytała, wbijając w niego wzrok.
- Praca. Wolałbym o tym pomówić na osobności.
Caroline spojrzała się na niego podejrzliwie.
- Ojciec Bernard jest moim dobrym znajomym, może przy tym być.
Thomas westchnął ciężko. Bawił się przez chwilę kieliszkiem, nim powiedział:
- W ciągu miesiąca będziesz musiała się stąd wyprowadzić.
Ojciec Bernard taktownie powstrzymał się przed komentarzem.

------------------------------------------------------------------

- Odejdź, daj mi spać.
Alice przekręciła się na bok i ułożyła lepiej głowę na poduszce, próbując zignorować pewną łapę, uporczywie dźgającą ją w policzek.
- No dobrze – Poddała się, po czym uniosła na łóżku. Na pościeli leżała owłosiona góra, spod której łypała na nią groźnie ponura gęba. Lewe oko mieniło się złocistym blaskiem, zaś prawe spowite było mgiełką, oznaczającą ślepotę. Gruba, szara łapa wypuściła pazury, gdy Alice poruszyła się.
- Witaj, Archie – Powiedziała, zręczną ręką łapiąc go w pasie i przyciągając do siebie. Z góry futra wydobył się płaczliwy jęk, gdy Alice zaczęła głaskać puchatą głowę kota. – To za karę.
Dębowe drzwi otworzyły się i przeszła przez nie Hyacinth, niosąc tacę ze śniadaniem. Archie skorzystał z chwili nieuwagi i wyrwał się z uścisku Alice.
- Już się obudziłaś? – Spytała niania, widząc ją siedzącą w łóżku. – Przyniosłam śniadanie.
Położyła tacę na łóżku, a Alice spojrzała na nią nieufnie.
- Och, przestań – Obruszyła się Hyacinth. – Nie ma tam naparstnicy.
- Nawet o tym nie pomyślałam. Po prostu nie jestem głodna.
- Musisz coś jeść – Oznajmiła, nalewając herbatę do filiżanki. – To lekkie śniadanie, tosty z dżemem.
W istocie, na talerzu leżały złote grzanki, pokryte grubą warstwą dżemu porzeczkowego. Alice wetknęła nos w parę unoszącą się z filiżanki z herbatą. Earl Grey. Wzięła gorącą grzankę i wbiła w nią zęby. Hyacinth uśmiechnęła się zadowolona, a następnie schyliła się, by podnieść rozrzucone na podłodze ubrania.
- Zastanawiam się co robi teraz Isador – Powiedziała Alice nagle, z dostrzegalną nutą żalu w głosie.
- Założę się, że myśli o tobie – Odrzekła Hyacinth trochę tajemniczo.
- Skąd ta pewność? – Zainteresowała się. Na twarzy niani pojawiło się zmieszanie.
- Tak sobie powiedziałam – Zaczęła, po czym kontynuowała już zdecydowanym tonem. – On ciebie kocha, a więc musi o tobie myśleć. Tak przynajmniej było za moich czasów.
Skończyła zbierać ubrania, a następnie wyszła pospiesznie z sypialni. Nie zareagowała, gdy Alice poprosiła ją, by nie odchodziła.
- Dziwne – Powiedziała do siebie, po czym dokończyła śniadanie. Odłożyła tacę na bok i wstała, choć nie bez trudu. Żołądek podskoczył jej do gardła. Wciąż kręciło jej się w głowie po tym, jak Hyacinth przypadkowo otruła ją naparstnicą. Gdy już doszła do siebie, podeszła do szafy i wyciągnęła jedną ze swoich ulubionych sukienek. Była czarna i szykowna, z wyhaftowanymi białymi kwiatami. Alice rozejrzała się za resztą garderoby, po czym przeszła przez drzwi do łazienki. Nabrała wody, pozwoliła, by zsunęła się z niej koszula nocna, a następnie dodała trochę piany i weszła do wanny. Wyciągnęła rękę, by wziąć mydło i spojrzała na sukienkę, odbijającą się w lustrze.

Ile już minęło, odkąd sprzedałam swój dom? Dostałam go w spadku po wujostwie, a teraz tak po prostu go straciłam. Skrzywiła się. Ciekawe kto go teraz ma. Zaczęła staranie namydlać sobie nogę, gdy nagle zamarła. Przecież mogę się dowiedzieć. Uśmiechnęła się. Tak! Napiszę depeszę do Thomasa, on z pewnością wie.
Wyskoczyła z wanny, a następnie pospiesznie wytarła się i ubrała. Wróciła do pokoju i podeszła do komody, na której leżała szczotka. Wzięła ją i zaczęła rozczesywać kruczoczarne włosy, zastanawiając się nad treścią wiadomości. Mogę przy okazji wysłać wiadomość Isadorowi, żeby wyznać mu swoją decyzję.
Odłożyła szczotkę, wzięła dzisiejszą gazetę, plik papierów oraz pióro i kałamarz, po czym wyszła z nimi z pokoju. Już się czuję dobrze, a nie mam ochoty gnić zamknięta w czterech ścianach. Tym bardziej, że jest taka ładna pogoda. Zeszła po dębowych schodach na parter, a następnie przeszła przez tudoriańską jadalnię do ogrodu, przy okazji zabierając drewniane, bezprzewodowe radio firmy Philco.
Wyszła z prostego, lecz przyjemnej budowy dworku, pyszniącego się gotyckimi detalami. Fasada z czerwonej cegły usiana była oknami w stylu Tudorów, w których wisiały najróżniejszych kolorów kotary. Z dachu wyrastały długie, ciemne kominy, z których gdzieniegdzie buchały kłęby dymu. Dom wznosił się we francuskim ogrodzie, wokół którego rozciągał się rozległy park. Po obu stronach drogi, prowadzącej z tarasu w głąb ogrodu, rosły zielone żywopłoty, tak przystrzyżone, żeby niektóre z nich przypominały zwierzęta. Alice skierowała się w stronę wiktoriańskiej szklarni, obrośniętej zewsząd bluszczem, wspinającym się po pozłacanych, stalowych profilach budowli.

Weszła po schodach na taras i usiadła przy drewnianym stoliku. Postawiła na krześle radio, które następnie włączyła, a potem położyła pod kartki gazetę i wyciągnęła pióro. Już miała napisać pierwsze słowa, gdy zauważyła znajome nazwisko w gazecie. Wzięła ją do ręki i przeczytała artykuł:

„Wszystkich wielbicieli sztuki nowoczesnej czeka w tym tygodniu niezwykła uczta artystyczna. W Tate Gallery odbędzie się wystawa prac Caroline Williams. O autorce tej nie słyszeliśmy już od dwóch lat, tym większym wydarzeniem jest wernisaż, na który zaproszenia możecie, drodzy czytelnicy, wygrać pisząc do naszej gazety. Ten, który wygra, będzie miał okazję otrzeć się o największe znakomitości świata kultury i polityki. Nie zabraknie też osób szlachetnie urodzonych. Ze źródeł dobrze poinformowanych wiemy, że książę Edward ma być obecny w Tate Gallery”.

Caroline Williams? Zdziwiła się. Ciekawe, czy jest spokrewniona z Isadorem. Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Cóż, nigdy nie pytałam o jego rodzinę. Może po prostu uznał, że nie warto o tym wspominać. Pokiwała ze zrozumieniem głową. Tak, to musi być to.
- Widzę, że już ci lepiej, panno Waters – Usłyszała za sobą czyjś głos. Odwróciła się.
- To pan, doktorze Roberts. Nie zauważyłam pana.

Doktor Roberts był rosłym szatynem o dobrodusznej twarzy i żywych, brązowych oczach. Ubrany był w prosty, brązowy garnitur i równie nieskomplikowany kapelusz. W dłoni trzymał pokaźną torbę na medykamenty, które brzęczały cicho z każdym jego ruchem.
- Mogę? – Doktor Roberts wskazał na krzesło.
- Ależ oczywiście – Odpowiedziała Alice, zabierając z niego radio i stawiając na ziemi.
- Jak się dziś czujesz? – Spytał, siadając i zdejmując kapelusz.
- Odczuwam jeszcze lekkie mdłości, ale poza tym znacznie lepiej, dziękuję. Doktor Roberts obejrzał Alice.
- W istocie, jeszcze wczoraj nie mogłaś się ruszyć z pokoju. No, ale nie ma się co dziwić. Ten nowy lek działa cuda.
Doktor Roberts wyjął z torby strzykawkę, zamontował igłę, po czym napełnił ją roztworem z ampułki.
- Podaj mi rękę – Rozkazał i gdy Alice wykonała polecenie, wbił jej igłę w odkryte ramię.
Alice prawie natychmiast poczuła, jak wszystkie jej bóle nagle znikły, a w miejscu ukłucia całkowicie straciła czucie. Szary świat nabrał kolorów, a jej codzienne przygnębienie ustąpiło miejsca euforii. Doktor Roberts pokiwał z uznaniem głową, gdy zobaczył rumieńce na jej twarzy.
- Niesamowity lek, naprawdę. Można podać go każdemu, a efekt zawsze jest pozytywny.
- To prawda, od razu poczułam poprawę – Powiedziała, uśmiechając się lekko. – Trudno mi będzie się z tym rozstać.
Doktor Roberts roześmiał się.
- Niestety! – Wykrzyknął radosnym tonem. – Kokaina to nie herbata, powinno się ją używać tylko, gdy jest to konieczne.
Doktor Roberts zamknął torbę, po czym wstał.
- No dobrze. Pora na mnie. Mam jeszcze kilku pacjentów do zatrucia.
- Tak szybko? Nie zostanie pan na herbatę? – Alice zrobiła zdziwioną minę.
- Dziękuję za zaproszenie, jednak może innym razem – Powiedział, po czym dodał - Poza tym widzę, że ma pani gościa.
- Gościa? - Alice spojrzała w stronę, w którą patrzył doktor.
Dróżką biegł Isador Williams, zaś daleko za nim szła spokojnie Hyacinth, uśmiechając się pod nosem. Isador wbiegł na taras i rzucił się na Alice, biorąc ją w ramiona. Alice spojrzała na niego zdziwiona.

- Isador? Skąd się tu wziąłeś? Nie miałeś być w Ameryce?
- Byłem już na statku, gdy o siódmej dostałem depeszę od twojej gospodyni. Przekazała mi, że jesteś ciężko chora, dlatego też nie mogłem tak po prostu popłynąć. Wysiadłem w Irlandii i wróciłem najbliższym statkiem. Wybacz, że trwało to tak długo.
Wrócił, ponieważ byłam chora? Mimo, że popłynął z powodu swojej pracy? Zdziwiła się.
Chwila, Jak to o siódmej? Dopiero wtedy zaczęłam jeść kolację.
Spojrzała na Hyacinth, która odpowiedziała jej uśmiechem. Co za jędza, specjalnie to zrobiła!
- Alice – Zaczął Isador, patrząc jej w oczy. – Wybacz, że tak ponaglam, ale już nie mogę dłużej czekać.
- Alice – Powtórzył. – Czy wyjdziesz za mnie?
Ponownie spojrzała na Hyacinth.
- Tak.

Ostatnio edytowane przez Caesum : 02.07.2017 - 16:25
Caesum jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.