anie:
Może jak będziemy często pisać :"My chcemy następny odcinek!", to w końcu się pojawi...? "P
Ale zdajecie sobie sprawę, że to tak nie działa?
I aby sobie zaprzeczyć, poddając się presji, dodaję nowy odcinek

Przy czym dzisiaj opisowo i bez akcyjnie. (Tak właśnie można wybrnąć ze słowa na "n"!)
Odcinek 9
Minął tydzień od ślubu Everdeen'ów. Państwo młodzi, te siedem dni spędzili nie wychodząc praktycznie z domu. Zafundowali sobie skrócony miesiąc miodowy.
Radość Gibona potęgowały rozmowy z siostrą, z którą niedawno odzyskał kontakt. A jeśli on był szczęśliwy, to i Ever był zadowolony. Więc żyli sobie w błogostanie i pławili w luksusie.
Gruchając niczym gołąbki.
Kiedy oni, mocno przytuleni, spokojnie spali w ciepłym łóżku...
Na pobliskiej polanie, parę minut po północy, z ciemności wynurzyła się żelazna bryła. Coś huknęło i z trzaskiem, na miękkiej trawie, wylądował Wehikuł Czasu.
Przez chwilę nie działo się nic. Głuchą ciszę przerwał odgłos uderzania pięściami wewnątrz machiny. Gwałtownie rozchyliły się ciężkie drzwi i pomiędzy nimi ukazała się kobieca dłoń.
Przybysz z wysiłkiem próbował opuścić Wehikuł.
Blondynka odepchnęła się mocno i z trudem wyskoczyła na polane.
Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyła się z wilgotnej trawy pod stopami. Tym razem podróż była bardziej męcząca niż poprzednio.
Wirowało jej w głowie i zbierało się na wymioty.
Chyba się udało -pomyślała.
W tym momencie maszyna zaczęła donośnie wyć i trzeszczeć.
Obejrzała się przez ramię, spojrzała na nią i w tym momencie Wehikuł znikł.
To by było coś nowego, gdyby po prostu został -dodała w myślach.
Wzięła głęboki oddech i rozejrzała po okolicy. Znajdowała się na wzgórzu, z którego rozpościerała się panorama miasta.
To na pewno było AP. Jej rodzinne miasto. Na myśl, że znalazła się w domu, zawołała radośnie:
-Wróciłam! Nareszcie!
Gdy pierwsza euforia minęła, dotarło do niej, że stoi w samej piżamie i najzwyczajniej w świecie marznie. Pobiegła do pobliskiego domu.
Zwinęła parę wilgotnych ubrań.
I przebrawszy się w nie, wyruszyła w dół, w kierunku rodzinnego domu. Zaczęło już świtać, gdy dotarła na miejsce.
Z ciężkim sercem weszła na werandę.
Wahała się dobrą minutę. Wzięła się jednak w garść i nacisnęła na dzwonek.
Drzwi się otworzyły. Za nimi stała siwa, starawa kobieta. Nie to Alba spodziewała się zobaczyć, jednak założyła, że rodzice zatrudnili pomoc domową. Zapytała więc:
-Czy zastałam Lander'ów?
Pytanie wydało jej się głupie. Musieli być. Zapewne jeszcze spali.
-Lander? Nie kojarzę. To musi być jakaś pomyłka. Wejdź do środka, zapytam syna -odpowiedziała staruszka.
Weszła po schodach na górę, a w tym czasie Alba rozglądnęła się po salonie. Niebieskie tapety, wiekowe meble i skromne wyposażenie. To pomieszczenie nie było jej znane.
Czyżbym pomyliła budynki? -zastanawiała się.
Kobieta pojawiła się na schodach i ciężko stąpając, zbliżyła ku Albie.
-Syn mówi, że nic nie wie.
-A którego dzisiaj mamy? -Blondynce przyszło do głowy, że Wehikuł wylądował w innym roku, niż ustawiła.
-Z choinki się urwałaś? Przychodzi taka, bosa, plecie bzdury. A idź ty. Żegnam.
Wypchnęła ją za drzwi i z hukiem zamknęła przed nosem. Skonsternowana Alba obejrzała okolicę. Na pierwszy rzut oka, wszystko było tak, jak zapamiętała.
Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę szpitala. Miała nadzieję, że tam uzyska jakieś konkretne informacje.
Tam dowiedziała się, że cztery lata temu, jej rodzice wyjechali z miasta. Nikt nie znał powodu ich nagłej decyzji, ani miejsca dokąd się udali. Była w kropce.
-No to witamy w punkcie wyjścia -powiedziała pod nosem.
Słońce wisiało już wysoko na niebie. Chodziła bez celu po ulicach. Ludzie jej się przyglądali i wytykali palcami. Zorientowała się, że to dlatego, iż jest boso. Usiadła na ławce, podkuliła nogi i zakryła dłońmi twarz.
Nie czas na płacz -zganiła samą siebie.
Podniosła głowę. Około dziesięciu metrów przed sobą, ujrzała znajomą buzie.
To chyba Kelly, ex Gibona -pomyślała. Nie odważyła się jednak podejść.
Zaczął jej dokuczać przeraźliwy głód. Minęło trochę czasu od jej ostatniego posiłku. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze kilkanaście godzin temu, śmiała się przy obiedzie z żartów lokaja, trzymała na rękach śpiącą Atri i... kochała się ze swym pracodawcą. Nie mogła uwierzyć we własną głupotę. Co ona sobie myślała? Czy w ogóle kochała tego mężczyznę? Po co szła z nim do łóżka? Dlaczego uciekła, a nie stanęła do walki? Odpowiedź była jedna. Zawsze wybierała łatwiejsze wyjście.
Wstała z ławki i ruszyła przed siebie. Po drodze minęła budynek straży pożarnej. Zatrzymała się raptownie.
Zaświtała jej pewna myśl. Wiedziała, że o tej porze, budynek będzie prawie pusty. Jeśli wejdzie od tyłu, pozostanie niezauważona. Istniało ryzyko, że się myli. Ostatni raz była tam z ojcem jako dziecko. Burczenie w brzuchu i wizja spania pod gołym niebem, rozwiały wszelkie jej wątpliwości. Po cichu zakradła się do tylnych drzwi.
Odetchnęła z ulgą. Naokoło było pusto. Tak jak przypuszczała, strażacy byli w terenie. Skierowała się w stronę lodówki. Rozejrzała dla pewności.
I już bez zbędnych kurtuazji, ukradła czyjś obiad.
Tak udało jej się egzystować przez miesiąc. Wcześnie rano wychodziła i pojawiała się późnym wieczorem. Sama była zdziwiona, że nikt jej jeszcze nie przyłapał. Szczególnie, że korzystała ze wszelkich udogodnień, takich jak na przykład prysznic.
No i oczywiście łóżko.
Udało jej się znaleźć pracę dorywczą w księgarni. Na wyższe stanowisko nie miała co liczyć. I tak jej szef wykazał się ogromną wyrozumiałością. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów, a nawet, gdyby była w posiadaniu takowych, nic jej to nie dawało. Nie skończyła nawet liceum. Toteż i wynagrodzenie pozostawiało wiele do życzenia, ale starczało na podstawowe produkty i ubrania z second hand'u.
(Sorry za ten brak obuwia i jej "strój wyjściowy". Koncepcja na wykorzystanie tego zdjęcia początkowo była inna)
Nic nie mogło jednak trwać wiecznie. Jak każdego ranka, cicho zeszła ze schodów. Zaspana, nie zauważyła mężczyzny siedzącego na kanapie pod oknem. Zobaczywszy ją, wstał i gestem dłoni kazał zatrzymać się. Nie wyglądał na zaskoczonego jej obecnością.
-Wiedziałem, że to nie myszy wykradają mój gulasz z lodówki -zaczął wesoło.
Alba skądś go kojarzyła. Stała jednak tak, aby w każdej chwili mieć możliwość ucieczki.
-Spokojnie. Nie pamiętasz mnie? Jestem Hellgard. Byliśmy z Twoim ojcem przyjaciółmi. No przynajmniej do tego wypadku, w którym zginęła Joelline.
Dziewczyna rozluźniła się. Faktycznie, nie był jej obcy. Zawsze częstował ją łakociami, gdy przychodziła odwiedzić Dexter'a.
-Ja mogę przymykać oko na Twoją obecność tutaj. Ale inni zaczynają coś podejrzewać. Jeśli dowie się o tym dowódca, możesz mieć kłopoty.
-To pan wiedział, że tu mieszkam?
-No pewnie. Wiesz, ktoś jednak czasem wspina się na ostatnie piętro. Masz szczęście, że tylko ja się tam zapuszczam i mam baaardzo słaby wzrok -powiedział mrugnąwszy do niej okiem. -Ale powiedz mi lepiej, dlaczego tu jesteś?
-Nie mogę odnaleźć rodziców. Można by powiedzieć, że się zgubiłam i nie mam dokąd pójść.
-Hmm... -zamyślił się mężczyzna. -Inaczej by to wszystko wyglądało, gdybyś była strażakiem. Może udało by Ci się przejść test sprawnościowy i mógłbym szepnąć komu trzeba, abyś została przyjęta.
-Naprawdę? Byłaby taka szansa? -zapytała z nadzieją Alba.
-Przyjdź... to znaczy "przyjdź" -tu nakreślił w powietrzu palcami znak cudzysłowu- jutro z rana. Komendant przyjrzy się Tobie. Mam nadzieję, że jesteś w dobrej formie?
-Szczytowej! Dziękuję! Nie wiem jak się Panu odwdzięczę! -rzekła uradowana.
Nazajutrz, tak jak obiecała, weszła do strażnicy przez drzwi frontowe. Przywitała się i od razu zaprezentowała swoje umiejętności na bieżni.
Oraz w dźwiganiu ciężarów.
Kropla potu jej przy tym z czoła nie spadła . Komendant kiwnął głową z aprobatą i zadał jej parę pytań z serii: jak reaguje na stres, czy boi się ognia itp.
-Nie widzę przeszkód, abyś do nas dołączyła. Twoja sprawność fizyczna i rekomendacja Hellgrad'a wystarczą. Aby dopełnić formalności, musisz przejść standardowe badania w szpitalu. Jeszcze dziś tam idź. Kiedy otrzymam wyniki, podpiszemy umowę.
Dziewczyna była tak szczęśliwa, że o mało co nie rzuciła mu się na szyję. Powstrzymała się jednak i uśmiechnięta od ucha do ucha, uściskała jego dłoń i gorąco podziękowała.
Tymczasem, w luksusowej willi państwa Everdeen, czarnowłosy wampir był pogrążony w lekturze.
Ciszę zakłóciło mu dziwne drapanie, dobywające się z okolic kanapy. Odłożył książkę na stolik i spojrzał w stronę hałasu. Skrzywił się, kiedy zobaczył małego szkodnika, który bezceremonialnie niszczył jego ulubioną kanapę.
Chwycił futrzaka i skierował się w stronę salonu. Wiedział kto stoi za obecnością kociaka.
-Gibon, co to do cholery jest?
-To jest kot. Chyba widziałeś już kiedyś coś takiego, prawda?
-Przecież wiem. Co to zwierze robi u nas w domu? -zapytał lekko już poirytowany Ever.
-Mieszka -odpowiedział dobitnie Gibon. -Jesteśmy małżeństwem i mówiłeś, że mogę robić w domu, co mi się żywnie podoba. Znalazłem to biedne stworzenie i postanowiłem przygarnąć.
-Mówiłem o wystroju, nie o jakimś pchlarzu -odparł zrezygnowany.
Niczego jednak nie potrafił odmówić mężowi. Klamka zapadła. Czy tego chciał, czy nie, musiał zaakceptować nowego domownika.
-To Twoje dobre serduszko i znoszenie przybłęd do domu, źle się skończy -mruknął.
Gibon uśmiechnął się zawadiacko i odparł:
-Kocham Cię, mój Ty miłośniku zwierząt. -Spojrzał tak kusząco, że Ever najchętniej zerwałby z niego odzież. W sumie i tak rudowłosy był spóźniony na spotkanie.
Ten tylko pocałował go przelotnie i poszedł się przebrać.
Dziś Gibon musiał się spotkać z partnerami biznesowymi. Szykował debiutancki pokaz mody, a na dzień dzisiejszy, jeszcze nic nie było załatwione. Szybkim krokiem przemierzał ostatnie metry dzielące go od kafejki, gdy wtem, ujrzał Albę wychodzącą ze szpitala.
Podbiegł do niej prędko i mocno uściskał.
-Myślałam, że tu nie mieszkasz!
-Myślałem, że już nie wrócisz! -Krzyknęli jednocześnie i wybuchnęli śmiechem.
-Ty pierwsza -zaproponował.
-Jestem tu od miesiąca. Boże, wyglądasz jak milion dolców. Widzę, że Ci się powodzi.
-Ty wyglądasz fatalnie -skwitował żartobliwie. -Co robiłaś w szpitalu? Wszystko w porządku?
-Jak najlepszym. Potrzebuję paru badań do pracy. Ale nie zmieniaj tematu i mów, co u Cibie!
-Niedawno wyszedłem za mąż. Teraz rozkręcam biznes odzieżowy i szykuję się do pokazu.
-Cholera, mam spotkanie biznesowe... tak już od pół godziny. Gdzie mieszkasz? Wpadnę do Ciebie później, musimy tyle obgadać!
Dziewczyna zmieszała się i zaczęła kłamać:
-Nie pamiętam adresu, mieszkam tam dopiero parę dni...
-Coś mi tu kręcisz -wytknął jej podejrzliwie.
-Przesadzasz.
-Niech Ci będzie. Tu masz mój adres. -Wyciągnął wizytówkę z kieszeni i wetknął jaj do ręki. -Masz do mnie zadzwonić, albo najlepiej przyjdź. Przepraszam Cię, ale muszę już iść -powiedział niepocieszony. Uścisnął ją na pożegnanie, i pognał w stronę kawiarenki za rogiem.
Alba też musiała spieszyć się do pracy. Pierwszy raz szła tam taka szczęśliwa. To miał być jej ostatni dzień w tym miejscu.
Po skończonej zmianie pobiegła do strażnicy. Zasapana wbiegła do środka i odszukała Hellgrad'a. Jej radość znikła, kiedy zobaczyła jego posępną minę.
-Przykro mi skarbie, nie dostaniesz tej pracy- rzekł smutno.
-Ale dlaczego? -zapytała zdezorientowana.
-Przyszły twoje wyniki -odparł głucho.
-Coś z nimi nie tak?
-Jesteś w ciąży.
Albę zamurowało.

C.D.N.