Temat: Alice Waters
View Single Post
stare 01.09.2012, 17:26   #75
Caesum
Administrator
 
Avatar Caesum
 
Zarejestrowany: 26.05.2005
Skąd: Warszawa
Wiek: 29
Płeć: Mężczyzna
Postów: 1,472
Reputacja: 73
Domyślnie Odp: Alice Waters

UWAGA:
Od dzisiaj wprowadzam nową zasadę: zabieram się do pisania nowego odcinka dopiero po pojawieniu się minimum pięciu komentarzy odnośnie ostatniego. Mój temat ma 2,817 odwiedzin, ale komentatorów zaledwie garstkę. Nie oczekuję długich recenzji, ale przynajmniej jedno krótkie zdanie i ocena odcinka. Napisanie tego nie zajmuje długo, za to bardzo motywuje mnie do pisania kolejnych odcinków.

I w związku z tym pozdrawiam Liv oraz Searle, które wytrzymały z Alice i miały jeszcze siłę by ocenić tekst i fabułę. Larandil nie pozdrowię, bo ma już swoje miejsce w podziękowaniach jako twórca simów. <3

--------------------------------------

Alice wstała z dębowego łóżka, poprawiła sukienkę, po czym wzięła małą, białą torebeczkę i wysypała jej zawartość na blat toaletki. Ze środka wypadło kilka monet, szminka, zapalniczka oraz parę papierosów. Wzięła jeden z nich, włożyła do ust i zapaliła. Zaciągnęła się głęboko i wypuściła dym z płuc. Podeszła do wysokiego okna i uchyliła je, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Obłoki powoli sunęły po jasnoniebieskim niebie, przecinanym od czasu do czasu przez wrony, wyfruwające ze swych gniazd w parku i lecące na majaczące w oddali pola. Na horyzoncie widać było nadchodzące chmury, ciemne i ciężkie, zwiastujące burzę. Powietrze było suche i gorące, zaś roślinność straciła swój żywy, zielony odcień. Westchnęła, po czym zaklęła soczyście.
- Hyacinth, wiem, że tam jesteś – powiedziała po chwili. Usłyszała stłumiony głos, po czym drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Hyacinth.
- Skąd wiedziałaś? – spytała z konsternacją.
- Masz charakterystyczny chód, wszędzie go rozpoznam – odpowiedziała, odwracając się do Hyacinth – zajmiesz się domem, jak mnie nie będzie?
- Oczywiście. Byłam gospodynią przez wiele lat, a to tylko jeden dzień – Hyacinth uśmiechnęła się.
- Dziękuję.
- To żaden problem.
- Samochód już przyjechał – powiedziała nagle Alice, odwracając się od okna – muszę iść.
- Jest jeszcze jedna sprawa, którą musisz się zająć.
- Co masz na myśli?
- Nie wyjdziesz tak ubrana, moja droga.


--------------------------------------

A więc nowy odcinek gotowy. Jego tworzenie trwało chyba 3(!) miesiące, wiem, jestem uber szybki. Miałem z nim duże problemy, jednak ostatecznie udało mi się go ukończyć. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Simy, oczywiście robota Larandil.

--------------------------------------

Odcinek 8

- Jesteśmy na miejscu, proszę pani.
Samochód zatrzymał się na Brook Street, przed hotelem Claridge’s. Na tle czerwonej cegły wyróżniało się oszklone wejście w stylu Art Deco. Do białych kolumn przymocowane były powiewające flagi Brytanii. Szofer otworzył drzwi i Alice wysiadła z samochodu. Stojący nieopodal portier ukłonił się i otworzył przed nią drzwi do hotelu, podczas gdy boy hotelowy wziął jej bagaże. Alice poprawiła swoją jedwabną sukienkę, po czym weszła do środka.
Jej oczom ukazał się jasny, przestronny hol utrzymany w beżowym odcieniu. Na prawo od wejścia znajdowały się wspaniałe schody, pod którymi ustawiono kanapę, dwa fotele oraz kilka lamp, dających przyjemne, ciepłe światło. Naprzeciw wejścia wysokie łuki otwierały w ścianie przejście do jednego z wielu pomieszczeń hotelowej restauracji, tak zwanego „Pokoju Zimowego”. W holu znajdował się również staromodny, wiktoriański kominek, na którym stał złoty zegar.
Kto by pomyślał, jak bardzo się tu zmieniło. Zdziwiła się Alice. Gdy ostatnim razem tu byłam, hotel wyglądał jak wyjęty prosto z dziewiętnastego wieku, a teraz? No cóż, w końcu minęło ponad dziesięć lat. Westchnęła, po czym poszła w stronę recepcji.
- Witamy w Claridges – powiedziała jedna z recepcjonistek, chuda i wysoka, z blond włosami – czy ma pani zarezerwowany pokój?
- Tak – odpowiedziała Alice – nazwisko Waters.
Poczekała, aż recepcjonistka znajdzie ją w księdze rezerwacji.
- Apartament 25, panna Alice Waters – odpowiedziała po chwili.
- Zgadza się.
- Boy hotelowy zaprowadzi panią do pokoju. Życzymy miłego pobytu.
Alice kiwnęła głową i ruszyła za boyem w stronę holu.
- Zaczekaj – powiedziała, gdy przechodzili obok pokoju zimowego. Podeszła do pary, która właśnie stamtąd wychodziła i powiedziała:
- Kto by pomyślał, Thomas Lloyd! Ile to już lat minęło?
- Alice? To naprawdę ty? – spytał zaskoczony Thomas.
- Tak, to właśnie ja – odparła – ale co u ciebie? Zmieniłeś się, ledwo cię poznałam. Poza tym, może przedstawisz mnie swojej przyjaciółce?

W istocie, Thomas mocno zmienił się przez lata. Jego niegdyś atletyczna figura stała się jeszcze bardziej muskularna, cera ciemniejsza, zaś blond loki ustąpiły miejsca siwym włosom. Twarz sugerowała zmęczenie, chociaż on sam nie dawał tego po sobie poznać. Zdradzały go jedynie cienie pod powiekami i przekrwione oczy. Co się z tobą stało? Kiedyś byłeś takim żywym człowiekiem, a teraz wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć, pomyślała Alice. Szedł pod rękę z ciemnowłosą kobietą ubraną w długą, fioletową suknię. Brązowe oczy ukryte były za szkłami okrągłych okularów. Twarz, choć z pozoru dziewczęca, miała w sobie coś bezlitosnego. Jeden uśmiech wystarczył, żeby Alice zrozumiała, kto był sprawcą zmian w Thomasie.
- Och, tak – Thomas wydawał się zmieszany – poznaj Olivię, moją żonę.
- Olivia? Czyżby Olivia Andrews, ta aktorka? – spytała Alice.
- Już nie Andrews – odpowiedziała Olivia – A Lloyd. Pani zapewne Alice Waters? Thomas wiele mi o pani opowiadał. O pani życiu.
Olivia uśmiechnęła się złośliwie.
- Uroczo – wycedziła Alice – cieszę się, że tak żywo wspomina dawne czasy, skoro teraźniejszość, jak widzę, nie jest dla niego łaskawa.
- Panie… - Thomas wyczuł iskry w powietrzu.
- Powiedz mi, moja droga – zaczęła Olivia, okrążając Alice niczym zwierz swoją ofiarę – czym się teraz zajmujesz? Z pewnością czymś dochodowym, skoro możesz sobie pozwolić na przebywanie tutaj.
- To nic nawet w połowie tak ekscytującego jak aktorstwo. A skoro o tym mowa, ostatnio chyba trochę przycichłaś. Czyżby znudziło ci się życie gwiazdy? A może stałaś się trochę przestarzała?
- Przynajmniej nie jestem jakąś podrzędną pokojówką, jak ty – powiedziała Olivia, a uśmiech spełzł jej z twarzy. Alice bezceremonialnie wyciągnęła papierośnicę z torebki.
- Przezabawne – mruknęła, zapalając papieros od płomienia zapalniczki, którą wyjął z kieszeni Thomas – wybaczcie, ale muszę się przygotować na spotkanie ze znajomym. Thomas, masz wspaniałą żonę. Zajmij się nią dobrze, w końcu nie wiadomo, czy długo się jeszcze sama utrzyma. Au Revoir.
Głęboko zaciągnęła się dymem, po czym wydmuchała wszystko prosto w twarz Olivii. Odwróciła się, a następnie odeszła pewnym krokiem w stronę schodów. Pstryknęła palcami na boya hotelowego, a ten posłusznie ruszył za nią, niosąc walizkę z rzeczami Alice.
Tego mi było trzeba, pomyślała, idąc korytarzem. Porządne spięcie i wygrana zawsze rozluźnia, a ja byłam dzisiaj naprawdę niespokojna. Boy hotelowy skręcił i zaczął wspinać się po kolejnych, już mniejszych schodach, choć wciąż równie ozdobnych jak główne. Niech ta jędza wie, że nie może sobie ze mną pogrywać. Nie jestem jakąś pierwszą lepszą ofiarą, co straciła cały majątek z powodu swojej głupoty. O nie, moja droga. To bardziej pasuje do ciebie. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Kto by pomyślał, że tak łatwo trafię w czuły punkt. Najwyraźniej ta kobieta nie kręci się wokół Thomasa z miłości, ale z czystej rządzy do jego majątku. Ciekawe, czy Thomas zdaje sobie z tego sprawę. Mam nadzieję, że ta fałszywa miłość go nie zaślepiła.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział boy hotelowy, otwierając drzwi i czekając, aż Alice wejdzie do środka.

Znalazła się w czerwonym salonie z podłogą z ciemnego drewna. Przy marokańskim kominku stały dwie secesyjne kanapy, a pomiędzy nimi stolik. W wykuszu znajdował się ozdobny fotel oraz lampa. Ściany ozdobione były obrazami Alfonsa Muchy, jednego z ulubionych artystów Alice. Przez okna widać było Brook Street, jasno oświetloną przez górujące nad budynkami słońce. Na czerwonym niebie migotały nikłe światełka gwiazd, zapowiadając nadchodzącą noc. Alice rozejrzała się po apartamencie i chociaż nie dała tego po sobie poznać, cieszyła się w duchu. Tu jest cudownie. Ile lat minęło, odkąd zaznałam podobnych luksusów? Rozejrzała się po sypialni, zajrzała do łazienki i już otworzyła usta, by coś powiedzieć, gdy zauważyła rękę boya hotelowego, znacząco wyciągniętą w jej stronę.
Mój Boże, pomyślała, poznając ten gest, on chce napiwek. W takim hotelu jak ten napiwki są olbrzymie. Z pewnością większe od moich zarobków. Czyżby Isador o tym nie pomyślał? A może zrobił to specjalnie, żeby mnie upokorzyć? Przecież wie, że jeśli nie dam odpowiedniej ilości pieniędzy, mogą mnie uznać za biedną. Wprawdzie tak jest, ale nie muszę się z tym obnosić. Och nie, chyba się niecierpliwi. Myśl! Odwróciła się nieznacznie, wkładając rękę do torebki i wyciągnęła portmonetkę. Starała się, żeby wyglądało to jak najbardziej naturalnie, chociaż w myślach trzęsła się ze złości i przerażenia. Głupia, skarciła się w myślach, to tylko pieniądze. Otworzyła portmonetkę i spojrzała na kilka nędznych monet, gdy dostrzegła kartkę na stole. Przyjrzała się jej i przeczytała zdanie „Na wszelki wypadek”, napisane ręką Isadora. Obok niej spoczywał plik amerykańskich banknotów, które Alice natychmiast wzięła.
- Och, głuptas z niego – zaszczebiotała, łapczywie spoglądając na dolary – przecież nie musiał ich oddawać, mam takich pełno.
Z pewnym oporem wręczyła pieniądze boyowi hotelowemu, który spojrzał na nie oczami chciwca i pospiesznie schował je do kieszeni.
- Życzymy miłego pobytu – powiedział - jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, wystarczy zadzwonić.
Wskazał telefon przy drzwiach, po czym skłonił się lekko i wyszedł. Alice zamknęła za nim drzwi i oparła się na nich. Spojrzała w miejsce, skąd wzięła pieniądze.
- No trudno, tak trzeba było – powiedziała na głos, wzdychając ciężko – i tak nie były moje.
Spojrzała na zegarek. Mam jeszcze godzinę, pomyślała. Ciekawe, jak Isador teraz wygląda. Już tak dawno się nie widzieliśmy. Potrząsnęła głową. Nieważne, teraz muszę się umyć i przebrać, za długo siedziałam w tym samochodzie. Poszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Następnie nabrała wody, zdjęła z siebie sukienkę i weszła do wanny.

Jak przyjemnie, pomyślała, siedząc z zamkniętymi oczami, otoczona pianą. Ciekawe, czemu Isador nalegał na spotkanie. Czy chciałby, żebym wróciła? A może chce po prostu odnowić znajomość? Wzięła mydło ze stoliczka. A co, jeśli tego nie chce? Mroczne myśli nawiedziły umysł Alice, a może tak naprawdę chce mnie poniżyć w obecności tych wszystkich ludzi, którzy tam będą? Wyjrzała przez okno w wykuszu. Nie, to niemożliwe. Isador nigdy by tego nie zrobił. A może? Wyciągnęła korek zatykający odpływ, a następnie wyszła z wanny. Okryła się ręcznikiem i poszła w stronę lustra, wiszącego nad marmurowym zlewem. Spojrzała na swoje odbicie. Jestem taka stara. Czy Isador zobaczy we mnie to, co kiedyś? Czy może stanę się dla niego tylko starą, brzydką kobietą, niewartą uwagi? Dotknęła swoich zmarszczek. Nie zdziwiłabym się. Usłyszała dzwonek.
A któż to może być? Czyżby Isador? Ale przecież jest za wcześnie! Założyła szlafrok, po czym wyszła z łazienki do przedsionka i otworzyła drzwi.
- Thomas! A gdzie Olivia? – spytała, widząc Thomasa.
- Jest w naszym pokoju. Mogę wejść?
- Ależ oczywiście, proszę – Alice odsunęła się – muszę się jednak przygotować, ponieważ za pół godziny będę miała z kimś spotkanie. Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli pójdziemy do mojej sypialni?
- Nie, skądże – powiedział wchodząc. Alice zauważyła jednak rumieńce na jego policzkach. Ciekawe, co sobie wyobraził, pomyślała, zamykając za nim drzwi.
Przeszli do dużego, ciemnozielonego pomieszczenia utrzymanego w stylu Art Nouveau. Pod okrytym czerwonymi firanami oknem znajdowała się ozdobna toaletka z kryształowym lustrem, zaś obok niej fotel i stolik, na którym stały dwa kieliszki oraz butelka wina. Naprzeciw dębowego łoża była kanapa i lampa, a na ścianie obok wielka szafa i etażerka. Na środku pokoju, na drewnianej podłodze leżał ciemnożółty dywan z deseniem przedstawiającym bukiet lilii. Alice usiadła przy toaletce, a Thomas zanurzył się w fotelu obok.

- A więc – zaczęła Alice, wyciągając z szufladki podkład do twarzy – czemu zawdzięczam twoją wizytę?
- Chciałem przeprosić za Olivię – powiedział.
- Zawsze taka jest? – spytała, przeglądając cienie do powiek.
- Kiedyś była inna, zupełnie inna. Była miłą, życzliwą osobą, pełną życia. Ale to było dawno, zanim się jeszcze pobraliśmy – Thomas wstał i zaczął krążyć po pokoju – ale po ślubie stała się jakaś oschła, oziębła. Nie wiem czemu, czy to moja wina? Może jestem po prostu złym mężem?
Alice przez chwilę wahała się między szarym a brązowym cieniem do powiek, po czym zapytała lekkim tonem:
- Kochasz ją?
- Dużo roboty jest z tym makijażem – powiedział Thomas, podchodząc do Alice – macie nawet grzebień do brwi?
- Unikasz tematu – zauważyła – w związku z tym rozumiem, że nie masz pewności.
- Może byłem zauroczony, ale to minęło. Tak naprawdę zawsze kochałem tylko jedną osobę, ale bałem się jej powiedzieć - westchnął, po czym usiadł na łóżku.
- Może powinieneś jej powiedzieć o tym, co czujesz? – Alice nałożyła jasny cień na górne powieki, po czym perłowy na dolne.
- Chciałbym, ale wiem, że ona nigdy nie odwzajemni mojego uczucia.
- Jaka ona jest?
- Cudowna, choć trochę zagubiona. Myśli, że wie, czego chce, ale tak naprawdę nie ma bladego pojęcia. Udaje zimną, wyrachowaną, ale tak naprawdę jest ciepłą i troskliwą osobą. Szkoda tylko, że ona w to nie wierzy.
Thomas uśmiechnął się, trochę zażenowany.
- Kochasz ją, to pewne – powiedziała Alice, po czym nałożyła czerwoną szminkę na usta. Wstała, po czym podeszła do Thomasa – mój biedny Thomas, musisz strasznie cierpieć. Nie należy jednak żyć przeszłością, jeszcze znajdziesz swoją drugą połówkę. Jeśli nie tamta, jeśli nie Olivia, to z pewnością jakaś inna.
Schyliła się, po czym musnęła lekko wargami jego policzek.
- A teraz wybacz, ale muszę się przebrać. Jeśli chcesz, to możesz już iść, zamknę za tobą.
Thomas wstał.
- Właściwie to zastanawiam się, czy nie byłoby to nazbyt zuchwałe, gdybym spytał, czy mogę zaczekać i odprowadzić cię na miejsce spotkania.
- Zuchwałe? – Alice się roześmiała – ależ skąd! Drogi przyjacielu, jestem zachwycona tą propozycją, pozwól mi tylko się przebrać, zaraz wrócę.
Po tych słowach poszła do szafy, wyjęła z niej sukienkę, a następnie pobiegła do łazienki.
Biedny Thomas, pomyślała, zamykając drzwi. On wciąż mnie kocha, ale ja do niego nic nie czuję. Do tego ta Olivia, co za jędza. No, ale z drugiej strony, może im się nie układa, bo Thomas tak naprawdę nigdy jej nie kochał. Zdjęła z siebie szlafrok i zaczęła ubierać się w czerwoną, kwiecistą sukienkę. Ach ta Hyacinth, tak po prostu wziąć pieniądze Christine. Cóż, miała jednak rację, Christine nigdy nie zauważy, w końcu sama trwoni pieniądze zupełnie jakby nie miały wartości.
Założyła naszyjnik, po czym spojrzała na swoje odbicie w lustrze. W istocie czerwony to mój kolor.

- Już jestem gotowa – powiedziała, wychodząc z łazienki – i jak wyglądam?
Okręciła się, by Thomas mógł zobaczyć ją z każdej strony.
- Wyglądasz oszałamiająco – odrzekł, wstając z kanapy.
- Naprawdę? Dziękuję – ucieszyła się. Spojrzała na zegarek, po czym powiedziała – już pora.
- A więc chodźmy – Thomas podszedł do drzwi i otworzył je, by Alice mogła przejść.
- Zaczekaj – powiedziała – muszę jeszcze wziąć torebkę.
Poszła do salonu i wzięła torebkę ze stołu. Mój Boże, już za chwilę spotkam Isadora, już nie mogę się wycofać. Co ja zrobię? Obejrzała się za siebie. Thomas czekał przy drzwiach i wpatrywał się w obraz na ścianie. Alice odwróciła się, otworzyła torebkę, po czym wyjęła z niej srebrną piersiówkę, a następnie wypiła całą jej zawartość jednym tchem. No, może wystarczy, pomyślała, chowając ją z powrotem do torebki.
- Już jestem – powiedziała podchodząc do Thomasa. Wyszli na korytarz a Alice zamknęła drzwi na klucz. Thomas podał jej ramię.
- Zupełnie jak za starych czasów – zauważyła, gdy schodzili ze schodów.
- Prawda – zgodził się Thomas – tylko wtedy zawsze zdarzało się coś nieprzyjemnego.
- Miejmy nadzieję, że tym razem nic takiego się nie stanie.
Zeszli do holu i zatrzymali się pod łukami przy restauracji.
- No, jesteśmy na miejscu – powiedział Thomas, uśmiechając się do Alice.
- A więc musimy się pożegnać – odparła, spoglądając na niego. Thomas spojrzał jej prosto w oczy.
- Alice – powiedział, a na jego twarzy dostrzec można było troskę.
- Tak? – spytała, nie wiedząc co myśleć o zmianie, jaka w nim nastąpiła.
- Wiesz, że jeśli będziesz potrzebować pomocy, jestem do twojej dyspozycji.
- Wiem – odpowiedziała, uśmiechając się – ale na razie nie potrzebuję pomocy.
- Doprawdy? – spytał, spoglądając podejrzliwie.
- Naprawdę. Nie musisz się o mnie martwić, dobrze sobie radzę.
- Skoro tak mówisz – westchnął – wiesz jednak, gdzie mnie szukać.
- Tak, wiem – znowu się uśmiechnęła – wszystko będzie dobrze, ale muszę już iść.
- No dobrze. Tak więc, do zobaczenia.
- Żegnaj, Thomas - ucałowała go w policzek, po czym przeszła do restauracji.
Była to rozległa sala utrzymana w jasnej, beżowej tonacji. Między czterema korynckimi kolumnami rozstawione były rzędy stołów i krzeseł, przy których goście jedli najróżniejsze potrawy. Dalsze pomieszczenia restauracji oddzielone były szklanymi ścianami o chropowatej powierzchni, zniekształcającej odbijany w nich obraz. Alice zwróciła się do kierownika sali, a następnie poszła za nim do stolika, znajdującego się przy samej kolumnie. Siedzący tam ciemnowłosy mężczyzna czekał, podpierając głowę ręką i stukając palcami drugiej o blat. Gdy zauważył Alice, z uśmiechem na twarzy wstał i podszedł do niej, mówiąc:
- Alice! Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że się zgodziłaś na to spotkanie.
- Witaj, Isador – odpowiedziała oschle, przypominając sobie zdarzenia sprzed kilku lat. Podeszła do swojego krzesła i pozwoliła, by Isador dosunął je do stolika. Sam usiadł naprzeciw i ponownie uśmiechnął się. Pstryknął palcami, a kelner przyniósł menu.
- Co wybierasz? – zapytał, spoglądając na Alice.
- Sama nie wiem, chyba na początek wezmę foie gras, potem rostbef, a na deser sernik z lodami.
- Coś do picia? – spytał kelner.
- Do pierwszych dwóch dań Chateau Lafleur. Do deseru herbata, czarna.
- A pan? – zwrócił się do Isadora, który przeglądał listę dań. Alice wykorzystała ten moment, by bliżej się mu przyjrzeć.

Isador niewiele się zmienił, chociaż dało się zauważyć drobne oznaki starości. Jego ciemne włosy przecinane były przez ledwo widoczne, siwe smugi. Na niegdyś gładkiej twarzy pojawiły się zmarszczki. Radosny uśmiech ustąpił miejsce powadze, tak do niego niepasującej.
- Dla mnie to samo – powiedział, oddając menu.
- A więc – zaczęła Alice, gdy kelner się oddalił – dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
- Chciałem po prostu znów móc cię zobaczyć – Isador uśmiechnął się smutno.
- Dlaczego? – Alice wbiła wzrok w Isadora.
- Ponieważ wciąż cię kocham. Po tych wszystkich latach nadal o tobie myślę.
- Jesteś żonaty.
- Tak, ale nie kocham jej, nie jesteśmy dla siebie stworzeni – przyznał, wlepiając wzrok w płomień świeczki, stojącej na stoliku.
- Czemu się nie rozwiedziecie?
- Caroline nie chce. Uważa, że nie można tak po prostu zerwać małżeństwa.
- Przecież jest dwudziesty wiek! – zdziwiła się Alice.
- Jest bardzo stanowcza w tej kwestii.
- Mimo to – kontynuowała Alice – jeśli nawet chciałeś się rozwieść, dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego ukrywałeś to przede mną?
- A czy wtedy dalej chciałabyś być moją żoną? Nie zmieniłabyś zdania? Zrobiłem to, ponieważ nie chciałem cię stracić.
- A mimo to straciłeś. Po co były te sekrety? Gdybyś mówił prawdę, może wszystko skończyłoby się inaczej. Nie straciłabym do ciebie zaufania.
Isador spochmurniał. Co się stało temu człowiekowi? Pomyślała Alice. Wygląda jak wrak, a nie jak osoba, która zajęła miejsce w moim sercu gdy byłam młoda. Westchnęła. Isador spuścił głowę i wbił wzrok w swoje buty. Ciszę przerwał dopiero nadchodzący kelner, niosący pierwsze danie oraz dwie butelki wina. Cóż za zapach! pomyślała Alice, wciągając nozdrzami unoszącą się z jej talerza parę. Wzięła nóż oraz widelec, po czym odkroiła kawałek perfekcyjnie przysmażonego pasztetu i zjadła. Smakuje niesamowicie, stwierdziła. Gdy skończyła pierwsze danie, na stole pojawiło się pieczone mięso polane sosem oraz młode ziemniaki. Wołowina, choć lekko twarda, świetnie pasowała do mocnego, pieprzowego sosu, neutralizowanego przez rozpływające się w ustach ziemniaki. Po ciężkich potrawach nadszedł czas na sernik z bitą śmietaną oraz lodami. Ciasto nasycone było aromatem zielonej herbaty, podobnie jak lody. Gdy skończyła deser i wypiła ostatnią kroplę z filiżanki, Isador odezwał się:
- Czy zgodzisz się teraz pójść ze mną do mojego apartamentu? Będziesz mogła pytać o wszystko, odpowiem.
Alice zawahała się, jednak po chwili odpowiedziała:
- Dobrze, chodźmy.
Isador poprosił kelnera o rachunek, po czym wyjął z portfela plik banknotów i zostawił je na stole. Wstał, a następnie podał ramię Alice i razem wyszli z restauracji, kierując się w stronę prywatnych pokoi Isadora.
Salon, w którym usiedli, był urządzony w typowo wiktoriańskim stylu. Wokół stolika do kawy stały dwie kanapy oraz fotele z żółtym obiciem. Za nimi znajdował się stolik, na którym postawiono wazon z kwiatami oraz dzban i kilka zdjęć oprawionych w ramki. Na ozdobionym jońskimi kolumnami kominku stał złoty zegar, odbijający się w lustrze. Po drugiej stronie pomieszczenia, między dwoma wykuszami stał w kącie wspaniały, czarny fortepian. W oknach wisiały złote kotary, na ścianach zaś obrazy, oświetlane przez liczne kinkiety. Alice usiadła na jednej z kanap i przyjrzała się kwiecistym ornamentom na tkaninie.

- Ładnie tu, prawda? – zapytał Isador, siadając na kanapie obok – wino?
Wskazał ręką butelkę na stole.
- Nie, dziękuję – odpowiedziała Alice, po czym spytała – czemu opuściłeś Caroline? Co was poróżniło?
Isador wyraźnie nie chciał odpowiedzieć na to pytanie, jednak westchnął jedynie i zaczął opowiadać:
- To stało się zaraz po ślubie. Przedtem, przyznaję, było cudownie. Ja, osoba z wyższych sfer, bogacz i ona, nie mająca żadnego majątku, zarabiająca na życie malowaniem obrazów. Byliśmy jak przedstawiciele dwóch różnych światów, uważaliśmy nasz związek za niezwykle romantyczny.
- Jak Romeo i Julia – uznała Alice.
- Dokładnie. Nasze rodziny również nie były zadowolone. Jej uważała, że z pewnością ją opuszczę, zaś moja, że jest zbyt pospolita na moją żonę. Nie wierzyliśmy im, nie znali się, istnieli we własnym, przestarzałym świecie.
- A jednak mieli rację. Porzuciłeś ją.
Isador zignorował ją. Wstał i zaczął krążyć po pokoju, opowiadając dalej. Z każdym słowem wydawało się Alice, że Isador coraz bardziej odpływa w przeszłość, rozwodząc się nad błędami młodości.
- W końcu uznałem, że nie możemy dłużej zwlekać. Poprosiłem ją o rękę, a ona zgodziła się. Wkrótce wzięliśmy ślub, nie zważając na słowa rodziców. Powinniśmy byli ich posłuchać.
- Co się stało po ślubie? – zapytała Alice.
- Zamieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu w Nowym Orleanie. Na początku wszystko nam się układało, jednak z czasem zauważyliśmy, że jesteśmy zupełnie różnymi osobami. Było tyle przeciwności w naszych charakterach, zainteresowaniach, gustach. Im dłużej żyliśmy razem, tym bardziej się kłóciliśmy. Cały romantyzm, gdy byliśmy tylko parą, zniknął. Prysł i nie wrócił. Musiałem w końcu uciec, nie mogłem już z nią wytrzymać. To nie była miłość, a zaledwie zauroczenie.
- A jednak Caroline ciągle cię kocha – zauważyła Alice – inaczej już dawno bylibyście rozwiedzeni.
- Ta kobieta żyje przeszłością – powiedział, a na jego twarzy pojawiła się irytacja – nie kocha mnie, tylko wspomnienia, w których jestem.
- Powiedz mi jednak, skąd mam mieć pewność, że nie porzucisz mnie tak jak Caroline? – Alice wstała i podeszła do Isadora – czy mnie również porzucisz, gdy się mną znudzisz?
- Nigdy! – krzyknął bez zastanowienia.
- Czy jesteś ze mną szczery? – jej oczy spotkały się z oczyma Isadora.
- Oczywiście – odpowiedział – nigdy cię nie opuszczę, obiecuję. Tylko proszę, bądź ze mną.
Alice się zawahała. Czy na pewno mówi prawdę? Czy może tylko mu się wydaje, że mnie kocha? Jak mam potraktować osobę, która ze zwykłego kaprysu poślubiła Caroline, a później tak po prostu ją zostawiła?
- Ja… - zaczęła, gdy wtem usłyszała, jak ktoś puka do drzwi. Isador, mówiąc coś pod nosem, poszedł do nich i otworzył jakiemuś mężczyźnie, z którym później przez chwilę rozmawiał.
- Muszę na chwilę wyjść, ale Alice, proszę, zostań. Zaraz wrócę, dobrze?
Po tych słowach zostawił Alice samą w salonie.
Mój Boże, co ja teraz zrobię? Pomyślała, nerwowo chodząc po pomieszczeniu. Skąd mam wiedzieć, co się stanie później? Skąd mam w ogóle wiedzieć, czy jesteśmy dla siebie stworzeni? Wzięła butelkę wina i pociągnęła łyk. Jak będę mogła dalej żyć, jeśli mnie zostawi, tak jak Caroline? Czy mam mu zaufać? Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Mrok na Davies Street rozpraszany był przez światła latarni, oświetlających przejeżdżające samochody. Alice postawiła butelkę wina na stojącym w wykuszu sekretarzyku i usłyszała, jak coś stacza się z marmurowego blatu na podłogę. Schyliła się, by zobaczyć co spadło, po czym podniosła długopis. Wpatrywała się przez chwilę w niego, po czym wydała cichy okrzyk, jakby właśnie wpadła na jakiś pomysł. Wysunęła szufladę sekretarzyka a następnie wyjęła z niego kartkę i napisała coś pospiesznie.
Tak będzie najlepiej, pomyślała, kładąc papier na stoliku do kawy i przyciskając go kieliszkiem. Odwróciła się, podeszła do drzwi i otworzyła je, myśląc o notatce, którą zostawiła Isadorowi.



C.D.N.

Ostatnio edytowane przez Caesum : 02.07.2017 - 21:11
Caesum jest offline   Odpowiedź z Cytatem