Dobra, więc lecę z dalszym ciągiem, i tak był już praktycznie gotowy
ODCINEK 2
Gdy dziewczyna zniknęła, Max chwilę jeszcze stał na ulicy, zastanawiając się nad tym, co się właśnie wydarzyło. Spotkał tę dziewczynę prawdopodobnie po raz pierwszy - była mniej więcej w jego wieku, a ze szkoły jej nie znał, to pewne. No tak, była tu nowa, sama to przyznała. I jak ona miała na imię? Mówiła bardzo cicho. Mandy? Cindy? A może mówią na nią Andy? Tak rozmyślając, Max dotarł na boisko przy swoim dawnym liceum. Ostatnio wstawiono tu nowe kosze i zawsze korzystał z okazji, by poćwiczyć wsady, w czym był naprawdę niezły.
Przebrał się szybko w sportową bluzę i grał aż do zmroku, jednak pogrążony w myślach nie mógł się skupić i nie szło mu tak dobrze, jak zawsze.
W tym czasie Mandy dotarła do sklepu. Zainteresował ją ten przystojny, sympatyczny nieznajomy, ale nie umiała pokonać wrodzonej nieśmiałości i zwyczajnie dała nogę, jak zwykle zresztą. Wściekła na siebie kupiła owoce, płyn do kąpieli i...
...dopiero po wyjściu ze sklepu zorientowała się, że przecież nie kupiła ryby!
- O nie, teraz już na pewno nie wrócę, sprzedawca mnie wyśmieje. Chociaż Cynthia też da mi popalić, obiecałam jej sushi na dzisiejszy obiad...
Po powrocie do domu Mandy zrobiła szybki przegląd zawartości lodówki i stwierdziła z żalem, że jedyne, co nadaje się na obiad, to hot dogi. Lubiła gotować, dobrze jej to szło i rzadko przyrządzała tego typu fast foody, ale robiąc dobrą minę do złej gry, przygotowała jedzenie.
- Dobrze widzę? Hot dogi? Nie mówiłaś przypadkiem czegoś o sushi? - mruknęła niezadowolona siostra. Siedziała przy stole z ręcznikiem na głowie, bo przygotowywała się właśnie do wyjścia.
- Tak, ale... hmm... znów zabłądziłam i do domu dotarłam trochę później niż zwykle, a chciałam, żebyś zjadła coś przed wyjściem. Sushi zrobię w weekend - wypaliła Mandy, stawiając przed nią talerz. Nie mogła przecież przyznać się, że myślała o jakimś chłopaku - Cynthia śmiałaby się z niej.
Gdy siostra wypadła już z domu, spóźniona jak zawsze, Mandy wzięła laptopa i do wieczora pracowała. Była ambitna, a po przeprowadzce dostała pracę w dużym szpitalu miejskim, nie chciała zaprzepaścić takiej szansy. Zresztą, lubiła spędzać spokojne wieczory przy książce lub przy pracy - tylko ona, ciepła herbata i jej ukochany kotek.
Następnego ranka jeszcze tylko raz pomyślała o Maxie - gdy wsiadała do metra i jak zwykle zawahała się, czy jedzie w dobrym kierunku. Gdy kwadrans później wysiadła i pobiegła w stronę szpitala, jedynym mężczyzną obecnym w jej myślach był sędziwy pacjent, któremu należało za chwilę zrobić badanie krwi.
Minęło kilka tygodni. Dzień za dniem mijał Mandy tak samo - rano pędziła do szpitala, wieczory spędzała w domu.
Tego dnia wróciła w wyjątkowo kiepskim nastroju. Zepsuło się metro i musiała tłuc się taksówką w korkach, wśród spalin i trąbiących na siebie samochodów. Humor poprawił jej się trochę, gdy przywitała się z Dexterem.
Później stanęła w ulubionym miejscu swojego wielkiego tarasu i pomiędzy rzęsiście oświetlonymi wieżowcami wypatrzyła położony na odległym wzgórzu szpital. Lubiła stawać tak i patrzeć, bo wtedy odzyskiwała siły do dalszego życia w tym mieście.
Tam, skąd pochodziła, nie miała najmniejszych szans wybić się jako lekarka. Wciąż tylko podawała pacjentom baseny, a obleśny ordynator podszczypywał ją, gdy nikt nie patrzył. Postanowiły więc z siostrą, że przeniosą się do Bridgeport. Amanda dostała wymarzoną pracę, dzięki swojej pracowitości zyskała aprobatę szefów i szybko awansowała, a życzliwością zdobyła sympatię i zaufanie pacjentów. Tak, tu było jej całkiem nieźle. Zresztą, była dobrą siostrą i czuła się szczęśliwa, gdy szczęśliwa była Cynthia. Siostrzyczka złapała co prawda jedynie fuchę recepcjonistki, ale przysięgała, że gdy tylko wyszaleje się "w tych wszystkich świetnych klubach" poszuka czegoś lepszego, na przykład jako aktorka.
- Tak, bo jako aktorka wcale nie będzie szaleć w klubach - zachichotała Mandy, przebierając się w piżamę i kładąc na kanapie z książką.
W tym samym czasie, ale w zupełnie innym miejscu, pewna atrakcyjna, pewna siebie dziewczyna bawiła się w klubie. Noo,
bawiła to może dużo powiedziane, tego wieczora było jak na razie kiepsko, fatalna muzyka i żadnego fajnego faceta. Najpierw podrywał ją jakiś stary dziad, chwilę z nim potańczyła, ale szybko spławiła. Niech sobie nie myśli! Później pozbyła się chudzielca, który koniecznie chciał wyciągnąć od niej numer telefonu.
Szła właśnie w stronę kanapy, żeby chwilę odpocząć, gdy usłyszała za sobą męski głos:
- Hej! Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy?
Dziewczyna odwróciła się oburzona, żeby przygadać nieznajomemu. No, tak kretyńskim tekstem to już dawno nikt jej nie podrywał!
Zobaczyła przed sobą młodego mężczyznę. Nie był może zniewalająco przystojny, ale na pewno zawyżał dzisiejszą średnią tego klubu, poza tym uśmiechał się sympatycznie i miał dredy, jakie w swoim rodzinnym miasteczku widywała jedynie na zdjęciach. Prezentował się całkiem nieźle. Była pewna, że widzi go pierwszy raz w życiu. Oczywiście, że się nie spotkali, przecież on ją tak tylko podrywał.
- Cześć, jestem Cindy - uśmiechnęła się swoim najbardziej zniewalającym uśmiechem i pociągnęła chłopaka na parkiet.
CDN