ODCINEK 5
Wstał nowy dzień. Mandy obudziła się, zanim zadzwonił budzik. Nie miała jeszcze ochoty schodzić na dół, więc poleżała chwilę obok Dextera, przeglądając książkę, którą ordynator kazał przeczytać stażystom szpitalnym.
W końcu jednak wstała. Mimo swoich obaw, na Cindy nie mogła się natknąć - jej siostra nie miała zwyczaju nastawiać budzika na rano, jeśli nie musiała. Mandy przygotowała się więc spokojnie do pracy i pojechała do szpitala.
Po wejściu do budynku podeszła do biurka rejestracji, by przywitać się z Ann. Była to miła, wesoła recepcjonistka, z którą Mandy od pierwszych dni pracy nawiązała nić porozumienia, można nawet powiedzieć, że się zaprzyjaźniły. Ann bardzo polubiła tę nieśmiałą, nową stażystkę. Tym razem zmartwiła się trochę, widząc, że Mandy wygląda na bardzo zmęczoną.
-
Coś się stało? Kiepsko wyglądasz... - spytała z troską.
-
Nie nie, nic... Po prostu się nie wyspałam. Do nocy grałam z siostrą w Monopoly - odpowiedziała szybko Mandy.
-
Nie była zachwycona, co? - roześmiała się Ann.
Gdy Ann wróciła do pracy, Mandy skierowała się w stronę windy i natknęła się na wysiadającego z niej właśnie Steve'a, chłopaka Ann, który w szpitalu pracował jako pielęgniarz.
-
Cześć, ślicznotko. Jak leci? - powitał ją i nie czekając na odpowiedź, mówił dalej -
Dobrze, że jesteś. Vanessa z oddziału dziecięcego znowu ma zły nastrój i nie chce wziąć leków. Nie znam się na nastolatkach, może ty z nią pogadasz, masz na nią dobry wpływ?
- Mogę spróbować, ale znasz ją... - zmartwiła się Mandy. -
A jak mały Danny? Są już jego wyniki?
- Są, niestety bez zmian - odpowiedział Steve z poważną miną -
Lekarz prowadzący będzie chyba musiał przepisać mu nowe leki, ale będzie w pracy dopiero jutro. Do tego czasu można tylko zrobić małemu kolejne badanie krwi...
-
Ja je zrobię - odparła bez wahania Mandy.
-
Jesteś aniołem, dziewczyno. Gdy Ann mnie rzuci, od razu pobiegnę podrywać ciebie!
Mandy parsknęła śmiechem. Dobrze znała żarty Steve'a i nie przejmowała się nimi, bo wiedziała, że tak naprawdę mężczyzna świata nie widzi poza Ann.
-
No nie wiem, to chyba nie będzie możliwe... Przecież wiesz, że od dawna podkochuję się w Michaelu - odparła, udając śmiertelnie poważną minę.
Teraz z kolei Steve wybuchnął śmiechem.
-
Fakt, z nim konkurować nie mogę...
W tym samym czasie piętro wyżej Michael Clinton, drugi stażysta, krążył po oddziale. Od rana był w kiepskim humorze, co dodatkowo potęgowali ci wszyscy upierdliwi pacjenci, wiecznie podchodzący do niego z jakimiś problemami.
-
O, kolejny do mnie lezie - pomyślał z niesmakiem. Istotnie, zbliżał się do niego pan Edward.
-
Panie Clinton, jeśli można, strasznie boli mnie ucho, a laryngologa akurat nie ma, może pan na mnie zerknie? - spytał uprzejmie starszy pan.
-
Czy ja mam na identyfikatorze napis "zastępca laryngologa"? Niech pan idzie do pielęgniarki, jestem zajęty - odburknął Clinton.
Michael nie miał zwyczaju przejmować się pacjentami. Uważał, że oni są dla niego, a nie on dla nich. Zdecydowanie nie czuł misji pomagania ludziom, praca lekarza oznaczała dla niego wyłącznie szansę na zarobki na godnym poziomie. Czasem musiał jednak zrobić swoje i sam ten fakt go denerwował, a pacjenci tylko pogarszali sprawę - jak na przykład ta smarkula Vanessa, łażąca po szpitalu z buntowniczą miną i wyraźnie go nieznosząca. No, ale musiał wcisnąć jej leki, bo ordynator się przyczepi, a jemu podpaść nie mógł.
-
Podobno nie zamierzasz wziąć leków? - odezwał się tonem, który tylko jemu wydał się luzacki i przyjacielski.
Smarkula patrzyła na niego bezczelnym, znudzonym wzrokiem i milczała. W jej oczach widział niechęć.
-
No co? Życie ci niemiłe? - spróbował jeszcze raz.
Odpowiedziała mu cisza.
-
Bierzesz tabletki czy nie? Nie będę prosił pięć razy! - zniecierpliwił się.
-
Rodzice mnie uczyli, że prośby zawierają słowo "proszę" - warknęła wreszcie.
-
I co jeszcze? Nie będę się płaszczył przed jakąś małą wariatką, która nie wie, czego chce - oburzył się.
-
Bo płaszczysz się tylko przed ordynatorem, co? - odpowiedziała zaczepnie.
Michael nie wytrzymał i zostawił smarkulę przy jej łóżku. Może ta wieśniaczka Mayer zdoła ją przekonać, on nie będzie się męczył. Uznał, że wystarczająco dużo zrobił na dziś i poszedł zrobić sobie bardzo długą przerwę. W sumie zabawne było to, co Vanessa powiedziała o ordynatorze. Jaka spostrzegawcza! Faktycznie, dla ordynatora trzeba było być miłym. Niedługo kończy się okres stażu i zapadnie decyzja, który stażysta zostanie lekarzem. Mayer dwoi się i troi, ale przecież on, Michael, nie jest frajerem, żeby tak zasuwać. Grunt, to umieć o siebie zadbać. Oczywiście żona ordynatora też robi swoje, przekonując męża, że ten młody Clinton, znajomy ich córki, to taaaki miły chłopiec... Stary nieźle by się zdziwił, gdyby wiedział, że chłopiec z żonką zna się dużo lepiej, niż z córeczką. O, o wilku mowa, oto i on!
-
Dzień dobry, panie ordynatorze! - powiedział przesadnie grzecznym tonem.
-
Witam, witam mojego ulubionego stażystę. Jak mija dzień? Spokojnie? - powitał go ordynator.
-
Chciałbym móc powiedzieć, że spokojnie, ale sam pan wie, jacy roszczeniowi są pacjenci. Na przykład stary McDonald przyszedł do mnie, żądając, żebym natychmiast rzucił wszystko i przebadał jego ucho, a przecież laryngolog będzie już po południu! A ta młoda Vanessa znów ma zły dzień, nie potrafię sobie z nią poradzić, zwymyślała mnie, ledwo się odezwałem - skarżył się tak wylewnie, jakby sam wierzył w to, co mówi.
-
Tak, ma pan rację, panie Michaelu, w dzisiejszych czasach trudno poradzić sobie z pacjentami - poparł go ten stary pryk.
-
Och, pan na pewno nie ma z tym problemu. Tak doświadczony lekarz jak pan, z ogromną wiedzą... - Clinton przeszedł do swojej ulubionej części rozmów z ordynatorem, czyli do podlizywania się. W pochlebstwach był świetny, ale używał komplementów wyłącznie, gdy miał w tym jakiś interes.
Kilka godzin później "ta wieśniaczka Mayer" szła wściekła po schodach. Vanessa ledwo zgodziła się na leki, bo Michael jak zwykle nie umiał podejść do niej odpowiednio i tylko pogorszył jej buntowniczy nastrój. Od samego rana słyszała narzekających na niego pacjentów. Teraz natknęła się na pana Edwarda, przemiłego staruszka. Opowiedział jej o sytuacji z uchem i oburzyła się jeszcze bardziej.
-
Pani Amando, żywię ogromną nadzieję, że to pani zostanie lekarką na stałe. Nie zniósłbym, gdyby pan Clinton chodził po szpitalu dumny jak paw, podczas gdy pani pozostałaby niedoceniona - oznajmił z powagą, a ona poczuła przypływ wdzięczności do pana Edwarda i jeszcze większej złości na tego pyszałka Michaela.
Popędziła na piętro, gdzie znalazła Clintona na oddziale dziecięcym. Krążył po sali, udając jak zwykle bardzo zajętego.
-
Michael! Co ty sobie myślisz? Dlaczego tak się odnosisz do pacjentów? - uniosła się.
-
Moja droga, pacjenci przychodzą i odchodzą. Nie będę spełniał zachcianek kogoś, kto po tygodniu nie będzie nawet pamiętał mojego nazwiska. Dobrze ci radzę, nie przepracowuj się tak, bo zaszkodzisz urodzie - Michael ziewnął ostentacyjnie -
A zresztą, możesz sobie wchodzić w tyłek wszystkim staruszkom i dzieciakom w szpitalu, i tak nic ci to nie da.
-
Bo w tyłek wchodzi się ordynatorowi, tak? - krzyknęła rozzłoszczona Mandy -
Zobaczysz, pójdę do niego i wszystko mu opowiem!
-
I co mu powiesz? Że twój konkurent do stanowiska lekarza źle traktuje pacjentów? Patrz, jak się boję - roześmiał się ironicznie.
-
A może opowiem mu, jakim wzrokiem patrzysz na jego żonę? - spytała Mandy.
-
Nie wychylaj się, laleczko, bo tylko na tym stracisz - spoważniał Michael i zniżył głos do szeptu -
Ordynator mnie uwielbia. Ciebie mogą uwielbiać pacjenci, sanitariusze i recepcjonistki, ale to nie oni zapewnią ci awans. Nie staraj się mi zaszkodzić, to może uda ci się następnym razem, a jeśli nie - to ja zaszkodzę tobie, i wtedy możesz sobie wracać na swoją wieś, bo tutaj kariery nie zrobisz...
Mandy stwierdziła, że dłużej nie zniesie tej rozmowy. Wyszła z sali, kipiąc z bezsilnej złości, a Michael Clinton patrzył na nią z triumfalną miną.
CDN