View Single Post
stare 20.02.2013, 16:40   #1
Vanitas
Administrator Emeryt
Creator
 
Zarejestrowany: 08.04.2008
Skąd: Hollywood
Płeć: Mężczyzna
Postów: 2,690
Reputacja: 12
Domyślnie Cztery żywioły 2012 - Zadanie czwarte - prezentacja prac

Praca nr 1

„Gingers vs. Powietrze - end of the war”


Pewnego mroźnego popołudnia w Forumowej Elektrowni Wiatrowej obradowała grupa osób.
- Zróbmy coś niepowtarzalnego! Coś, na co nikt inny nie wpadnie - stwierdził Bluszczyk.
- Tak, to musi być coś wspaniałego! - dodała Masta Dizasta.
- Ja bym chętnie coś zrobił - rzucił Altair.
Rozmowy trwały od dłuższego czasu. Wszyscy próbowali wymyślić pracę na ostatnie - finałowe zadanie. Dużo było krzyku i nieporozumienia, a coś trzeba było zrobić. W końcu do Sali Konferencyjnej wkroczyła Odpowiedzialna Za Powietrze, zdenerwowana Rudzielec.
- CISZA! - krzyknęła, wprawiając w ruch kryształowe żyrandole. - Mam dla Was złą wiadomość. Prezes buszuje w Elektrowni.
W tym momencie wszyscy zamarli. Jak coś takiego mogło się stać? Mieli jedne z najlepszych systemów obronnych na Forum.
- Tak, wiem, że jesteście zszokowani. Okazuje się, że nie możemy obradować na komunikatorze. Z góry dostaliśmy upomnienie. Nie mamy nic do gadania w tym momencie. Wracajcie do pracy, a ja wpadnę wieczorem. - Skończyła przemowę i wyszła do swojego szklanego gabinetu. Usiadła przy biurku i zaczęła rozmyślać. Co powinna teraz zrobić? Dlaczego Szef przegląda ich tematy? Nie, ona nie może pozwalać na takie rzeczy! Musi coś zrobić.
Wieczorem weszła ponownie do Sali Konferencyjnej, gdzie na ogromnej tablicy widniał już zarys projektu.
- Przyniosłam swoje notatki - powiedziała siadając przy stole. - Mówcie co mamy.
Wszyscy pospiesznie zaczęli wertować swoje kartki i szukać odpowiedniego skrawka papieru.
- Ekhem - odchrząknęła Masta Dizasta. - Może ja się tym zajmę. Postawiliśmy na coś prostego, co jednak pozostaje w pamięci i nikt nie przechodzi obok tego obojętnie.
- Tak, tak. Ale konkrety, ja chcę konkrety! - rzuciła znudzona Ruda.
- Naturalnie. Postanowiliśmy oprzeć projekt na kotach - odparła.
- Co? Koty? Żartujecie sobie ze mnie? Musimy wymyślić coś lepszego! - powiedziała.
- Może rudy kot w pelerynie? - zaproponowała Laselight.
- Tak! To jest dobre. Nikt nie spodziewa się kotów w pelerynach! - odparła entuzjastycznie Rudzielec. - No to zabieramy się do pracy. Każdy niech wymyśli scenkę z rudym kotem w pelerynie w roli głównej.


Wszyscy uradowani zaczęli rysować na kartkach swoje pomysły. Nie dane im było robić tego zbyt długo, gdyż po kilku minutach zza drzwi dobiegł ich hałas kłótni.
- Że niby z jakiej racji nie mogę tam wejść? Jestem Prezesem, do cholery! - Ktoś krzyknął i w tym momencie drzwi rozwarły się z hukiem. Za nimi stał nie kto inny, jak Gingers. To wzbudziło ogólne zainteresowanie zebranych, a spanikowany Strażnik Lubicz, natychmiast wycofał się z pola walki.
- A ty co tutaj robisz?! Ktoś ci pozwalał wchodzić tak w środku narady? Pewnie chcesz zanieść nasze pomysły do tej waszej Centrali Wodnej? A może masz zamiar je upowszechnić na Forum dla Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej i Instytutu Geologii? Nie pozwolę ci na to! - krzyczała Odpowiedzialna Za Powietrze.
- Chcę Wam tylko przekazać, że wnioskiem Rady zostajecie zdyskwalifikowani - rzucił z kpiącym uśmieszkiem Gingers.
To co stało się później było zbyt drastyczne, żeby opisywać. Skończyło się na ogromnym bajzlu w Sali Konferencyjnej.


- Zostańcie tutaj, ja się tym zajmę - powiedziała spokojnie Rudzielec do zarządu Forumowej Elektrowni Wiatrowej i wyszła za Organizatorem do jego gabinetu. Droga wydawała się trwać wieczność. Ruda nigdy nie gościła w tych głębokich odmętach Forum. Po drodze niczego nieświadoma Fallen, obdarzyła ich serdecznym uśmiechem. Gdy wreszcie dotarli do biura Prezesa w Centrali Wodnej, Gingers usiadł za biurkiem. Ich gabinety były bardzo do siebie podobne. W obydwu królowało szkło i zimne dodatki, tylko że tutaj zewsząd lała się woda.
- Proszę, usiądź - powiedział biorąc syfon ze stolika.
- Dziękuję, postoję - odparła obojętnie. - Powiedz mi, co się stało? Zawsze zgadzaliśmy się we wszystkim. Byliśmy jak przyjaciele. Mogliśmy służyć sobie poradą. Odkąd zaczęły się Żywioły, jesteśmy dla siebie jak najwięksi wrogowie. Co się stało? - zapytała.
- Wiem. Myślisz, że tego nie zauważyłem? Taki jest regulamin. Według niego, nie możecie pracować poza Elektrownią. Wszystko musi odbywać się w budynku. Rada właśnie po to ma dostęp do waszych projektów, żeby wszystko przebiegało bez zarzutów - powiedział, wstał i podszedł do niej. - Ruda, musisz zrozumieć, że nie wszystko zależy tylko ode mnie - dodał chwytając jej dłoń.


Odpowiedzialna zrozumiała słowa Prezesa. Dziwne, zawsze myślała, że od pracy w Centrali Wodnej ma pomarszczoną i wilgotną skórę. Okazało się jednak, że jego dłonie są miękkie i ciepłe.
- Rozumiem - powiedziała bardzo cicho, patrząc mu w oczy. Zawsze widziała w nim coś wspaniałego. Coś, co sprawiało, że się uśmiechała. On chyba dostrzegał w niej to samo. Nigdy nie patrzyli na to w ten sposób. Zawsze zabiegani, nie zwracali dokładnie uwagi na siebie.
- Trochę to krępujące, nie uważasz - stwierdził Gingers. Ich twarze były bardzo blisko siebie.
- Nie dbam o to - rzuciła i musnęła wargami jego policzek. On odwzajemnił się, całując delikatnie jej usta.


Tych dwoje nareszcie odnaleźli siebie. Mogą być razem nie zważając na nic.


Morał opowieści jest krótki i niektórym znany:
Nie skaczcie sobie do gardeł, bo nici będą z zabawy!

Praca nr 2

Nawet nie uwierzycie co mi się ostatnio przydarzyło... Ten idiota... Może zacznijmy od początku. Wracałam sobie po melanżu do domu, lekko podpita, ale bez przesady (pomylenie drzwi do mieszkania to chyba nic takiego, w końcu każdemu się zdarza, prawda?). Wyobrażałam sobie już mojego gorącego mena, który w pozycji horyzontalnej z pewnością leży już na naszym łóżku. Drzwi były otwarte, wparowałam więc do środka i w futrynie drzwi do naszej alkowy odstawiłam coś pomiędzy macareną i tańcem na rurze (bez rury co prawda, ale kto by się tam tym przejmował).
[IMG]http://i47.************/1rbvgg.jpg[/IMG]
Kiedy zakończyłam moje dzikie wygibasy i spojrzałam w końcu przed siebie nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Adam leżał na jakimś plastiku, bezczelnie trzymając go..., nieważne gdzie. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się (w tym momencie miałam ochotę go autentycznie zabić) i zapytał:
- Kochanie..., czemu tak wcześnie dzisiaj?
- Nie będę wam przeszkadzać... - odpowiedziałam, zaciskając pięści.
- Bez spiny kochana, to źle robi na cerę - dodał Plastik, oglądając swoje paznokcie.
Bez słowa wyszłam z mieszkania, a potem z budynku. Stwierdziłam, że nie mam nic lepszego do roboty niż zapić się w trupa. Z rozmyślań wyrwało mnie zetknięcie mojej twarzy z betonową płytą chodnika. Otworzyłam oczy i ukazały im się zastępy nieprzyzwoicie przystojnych aniołów, które spytały:
- Wszystko w porządku?
Widziałam już tylko śnieżnobiały uśmiech i błekitne oczy. Udało mi się wydać z siebie tylko coś w stylu ''mhmmmgfppffmmrr'', po czym lekko chwiejnym krokiem wstałam i podążyłam w stronę najbliższego baru zostawiając osłupiałego Anioła samego.
Po wejściu do pubu spojrzałam lekko nieprzytomnym jeszcze wzrokiem na kelnerkę i mruknęłam:
- To co zawsze, Jadźka...
A potem urwał mi się film...

Straszliwy dźwięk dzwonka do drzwi niemal przyprawił mnie o zawał. Nieźle wkurzona (chociaż to słowo i tak nie oddaje tego jak się naprawdę czułam i co miałam ochotę zrobić z debilem, który odważył się mnie budzić o dwunastej rano (no niech będzie, w południe), z jednym wielkim kołtunem włosów otworzyłam z rozmachem drzwi (oczywiście najpierw zapomniałam je odkluczyć, więc udało mi się dopiero za drugim razem, przy okazji też walnęłam się w wieszak w przedpokoju). Włosy zasłoniły mi oczy a z mojej piersi wydał się niemalże wrzask:
- CZEGO?!
- Przeszkadzam...? - Odezwał się dziwnie znajomy głos.
Odgarnęłam włosy z twarzy i stałam z rozdziawioną gębą, rozmasowując guza na głowie i gapiąc się na... Anioła.
[img]http://i45.************/t6rpck.jpg[/img]
W tamtym momencie chciałam się autentycznie zapaść pod ziemię.Opanowałam się jednak i odpowiedziałam:
- Nie, wcale... O co chodzi?
- Nie wiem czy mnie pamiętasz, ale wczoraj się ekhmmm..., spotkaliśmy no i zgubiłaś portfel. Siedziałaś w tym osiedlowym barze i chciałem ci go oddać, ale byłaś w nienajlepszym stanie...
- Ekhmmm, a co z rachunkiem w takim razie? - Starałam się sprowadzić rozmowę na bardziej komfortowy dla mnie temat.
- O to się nie martw - uśmiechnął się mężczyzna - barmanka powiedziała, że często tam bywasz, i że dopisze to do Twojego nazwiska w zeszycie z długami.
ZABIJĘ CIĘ JADŹKA!
Anioł podał mi portfel, a ja wybąkałam:
- Dziękuję, bardzo...
- Nie będę już przeszkadzał - odpowiedział Anioł całując moją rękę. Prawie zemdlałam.
Odwrócił się i zaczął schodzić po schodach, a upierdliwy głos w mojej głowie zaczął tradycyjnie doprowadzać mnie do szału. ''Zrób coś idiotko!''
Zbiegłam siedem pięter w dół i ledwie unikając zabicia się (kto normalny wyciera klatkę schodową w nocy?!) dogoniłam mężczyznę. Odwrócił się i swoim anielskim uśmiechem o mało znowu nie doprowadził mnie do palpitacji serca. Zaczęłam drżącym głosem:
- Może wybrałbyś się ze mną na kawę, w ramach znaleźnego?
- To bardzo miło z Twojej strony, chętnie.
- Poczekaj tu, tylko się przebiorę..., albo może lepiej żebyś poszedł na górę, a nie stał tutaj jak głupi, ale w sumie to mam straszny bałagan i...
- Usiądę na ławce przed blokiem, dobrze? - Przerwał mi pokazując te swoje cholernie białe zęby.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek upadnę tak nisko i będę podrywała faceta na kawę (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało). Unikając śmierci po raz kolejny wpadłam do mieszkania, a właściwie do szafy. W powietrzu zaczęły latać gacie, staniki, bluzki, spodnie i inne części garderoby. Kiedy się ubrałam (i zdjęłam przy okazji z głowy stringi, które dziwnym trafem zaplątały się w moje kołtuny) próbowałam ogarnąć włosy. Po dobrej półgodzinie zakluczyłam w końcu drzwi i po raz trzeci próbowałam odebrać sobie życie. Anioł siedział na ławce, wygrzewając się w słońcu. Kiedy mnie zauważył (przysięgam, że jeśli jeszcze raz pokaże mi wnętrze swojej jadaczki to osobiście mu ją zamknę), wstał i zapytał:
- To gdzie idziemy?
- Tam - wkazałam lokal po drugiej stronie ulicy.
Idiotyczny dzwoneczek nad drzwiami obwieścił obsłudze nasze przybycie. Jestem skończoną wariatką. Przyjście do najlepszej (i najdroższej) kawiarni w mieście było naprawdę świetnym pomysłem (i to na każdą kieszeń!). Szybko jednak o tym zapomniałam, bo Tomek (Anioł ma imię, wyobrażacie sobie?!) skutecznie mnie bajerował. A ja chętnie się tym bajerom poddałam i pozwoliłam zmienić całe swoje dotychczasowe życie...

***
- Nasze spotkanie nadal aktualne, tak? - Usłyszałam w słuchawce telefonu.
- Tak, będę o dziewiątej.
- Ale umawialiśmy się na siódmą kochanie.
- Yyyyy..., jasne na siódmą. To do zobaczenia! - Odłożyłam słuchawkę z hukiem.
Minęło już pół roku od mojego pierwszego spotkania z Tomkiem. Parą jesteśmy od czterech miesięcy i będziemy nią jeszcze przez długi czas...
Spojrzałam na zegarek. Szósta zero siedem.
Panika. Złamany obcas. Krew. Siniak. Rajstopy. Oczko w rajstopach. Wieszak. Ból. Dzwonek do drzwi.
- Nie mam czasu! - Wrzasnęłam rozpaczliwie, próbując wcisnąć się w nieprzyzwoicie obcisłą sukienkę. Otworzyłam jednak drzwi, ale widząc tylko dalszą część korytarza mruknęłam tylko:
- Głupie dzieciaki...
Prawie zatrzasnęłam drzwi, kiedy usłyszałam dziwnie znajomy głos:
- Kochanie, to ja! Wybacz! Jestem i będę Twój już na zawsze!
Spojrzałam w dół. Przede mną leżał Adam w garniturze (!), a gigantycznym bukiet czerwonych róż i pierścionkiem w dłoniach.
- Co robisz głupku?!
- Kocham cię! - Wykrzyknął tak, że otworzyły się drzwi do mieszkania naprzeciw.
- Wejdź - mruknęłam, widząc panią Maliszewską, znaną z długiego języka.
Kiedy zamknęłam drzwi, Adam znowu legł u mych stóp. Zaczął nawijać tak straszliwie pierdoły, że zaczęłam się śmiać. Całkiem zapomniałam o mojej randce. Dopiero po dwóch godzinach, ni stąd ni zowąd do salonu wpadł Tomek i kiedy zobaczył mnie i Adama pijących wino powiedział tylko:
- Nie będę przeszkadzał.
Chciałam go zatrzymać, ale dopowiedział jeszcze:
- Nie musisz oddawać mi tego pierścionka, zachowaj go dla siebie. - I wyszedł.
[IMG]http://i46.************/28rfofd.jpg[/IMG]
Adam, zaczął się do mnie podejrzanie zbliżać i kiedy dotknął mojej ręki zbyt nachalnie, strzeliłam mu w twarz i wyrzuciłam z domu. Kiedy wyszedł przed blok przez okno wyfrunęły kwiaty i pierścionek.
Usiadłam na sofie i zaczęłam ryczeć jak jakaś idiotka. Po jakiejś pół godzinie zerknęłam w kąt pokoju i doznałam olśnienia.
Chciałam wezwać taksówkę, ale jakimś dziwnym trafem wszystkie były zajęte. Złapanie jakiejś na postoju zajęłoby z godzinę, a liczyła się każda chwila. Zdecydowałam się więc pobiec przez miasto jak wariatka.
[IMG]http://i48.************/2qxxpgo.png[/IMG]
Potrącałam ludzi, wywalałam się co kawałek, zaplątywałam się w parkowe krzewy i wpadałam w błoto. W końcu jednak stanęłam na wprost balkonu Tomka. Zdjęłam z pleców gitarę i brzdąkając na niej zaczęłam się drzeć, robiąc z siebie totalne pośmiewisko:
- Dzień dobry, kochaaam Cięęęęęęę, już posmarowałaaam Tobą chleeeeb!
W niemal każdym oknie zapaliło się światło i pokazała jakaś twarz. W końcu na balkonie pojawił się Tomek:
- Co ty do cholery robisz?!
- Achhhh nieee, pomyliłam repertuary, wybacz słonko... Nie znaaaam słów, co mają jakiś większy seeens. Jeśli tylko jednooo - jedno tylko wieeem: Być taaam, zawszeee taaam, gdzie Tyyyy!
[img]http://i47.************/2vloewy.jpg[/img]
Okna otworzyły się i po chwili wszyscy śpiewali razem ze mną. Czułam się jak w jakiejś tandetnej komedii romantycznej. Chcąc nie chcąc, na twarzy Anioła pokazał się jego ZBYT idealny uśmiech. Zeskoczył z balkonu (mieszkał na parterze) i podszedł do mnie. Wstałam z kolan i wyszeptałam:
- Przepraszam...
A on spojrzał na mnie, wziął głęboki oddech i pocałował mnie jak jeszcze nigdy wcześniej.
[img]http://i48.************/2ynhs7l.jpg[/img]
Wszystko zagłuszyły najgłośniejsze oklaski świata...

Praca nr 3


- Ach… Och… Ech… - Dziewczyna wzdychała do czarnowłosego mężczyzny ze zdjęcia. – Jak ja go uwielbiam! Szkoda, że jest takim draniem, bo chętnie dałabym mu całusa, a tak… On nawet nie chce mnie znać!


Spojrzała za szybę, gdzie śpiewały ptaki, a wiatr lekko kołysał koronami drzew. Ludzie z uśmiechniętymi twarzami spacerowali po okolicy rozkoszując się piękną pogodą, psy podlewały okoliczne drzewa, a koty wygrzewały się w promieniach słońca. Czternasty luty dawno już minął, nastała wiosna, lecz Marlena wciąż nie miała swojej walentynki.
- Aaaagrh!!! – warknęła ze złością. – Jak ta pogoda mnie dobija! Te cholerne kanarki nie przestają ćwierkać, a sąsiad z naprzeciwka ciągle szczerzy zęby do tej wrednej sąsiadki, jakby grał w reklamie blendamed!!
Wystawiła głowę przez okno i porozglądała się dookoła. Jej złośliwy uśmiech rozciągnął się od ucha do ucha, gdy tylko zobaczyła kocura grzejącego się na chodniku. Zaśmiała się złowieszczo i sięgnęła po procę, którą nacelowała wprost w zwierzaka.
- Cel namierzony… Pal! – krzyknęła i strzeliła z gumki.
Kiedy kot zarobił kamieniem, poderwał się jak szalony i z dzikim jękiem rzucił się do ucieczki.
- Co ty robisz, walnięta babo! – Usłyszała krzyk wściekłego sąsiada.
- Zjeżdżaj dziadu i schowaj te zęby, bo ci je słonko wypali!! – Trzasnęła oknem i z miną cierpiętnicy usiadła w fotelu. – Co za tupet! Chodzi z wyeksponowaną szczęką od rana do wieczora, a mnie walniętą nazywa!
Złapała za zdjęcie czarnowłosego przystojniaka i westchnęła głęboko. Uwielbiała tego faceta, ale nie miała pomysłu jak do niego zagadać. Nagle wpadło jej do głowy coś bardzo głupiego.
- To takie durne, że może się udać! – krzyknęła i poderwała się z siedzenia.
Wlazła pod stół, wyjęła spod niego wielkie pudło ze starą maszyną do szycia, po czym z ogromnym zapałem zaczęła szukać waty i materiału.
- Uszyję pluszowego misia i mu zaniosę, to na pewno zmiękczy jego serce!
I tak Marlena zaczęła wcielać swój chory plan w życie.



Kilka razy najechała igłą na palec, przeklinając cały świat i wydzierając się na całe osiedle, ale mimo wszystko postanowiła się nie poddawać i uszyć puchatą maskotkę. Po kilku godzinach i pięciu przeszytych palcach, zakończyła swoje dzieło. Wprawdzie miś nie wyglądał jak ze sklepowej półki, ale liczyło się to, że był od serca!
No tak, teraz pozostało jej się tylko upiększyć, założyć seksi ciuszki i mogła ruszać do faceta swego życia. Wyszpachlowała twarz odpowiednią ilością podkładu, zaciągnęła różowe fatałaszki i z misiem w ręku wyszła z domu udając się w kierunku dzielnicy, gdzie najczęściej „stacjonował” jej ukochany. Nie było to miejsce gdzie można kupić lub zjeść coś wytwornego, ale Marlenie nie przeszkadzały poprzewracane kubły na śmieci, ani wszechobecny smród, dla niej liczyło się tylko spotkanie ze swoją wielką love.
Przeskakując przez kolejne kałuże nieczystości, znalazła swego lubego palącego fajkę pod jakimś kontenerem. Nie wyglądał na zadowolonego ze swojego położenia, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
- Słoneczko! – krzyknęła w jego kierunku i zaczęła do niego biec, rozkładając szeroko ręce.


Jednak po drodze poślizgnęła się na wymiocinach i zamiast wpaść chłopakowi w ramiona, wylądowała twarzą w śmieciach. Czarnowłosy zaśmiał się głośno, po czym zgasił peta i ruszył do baru z rozbawioną miną.
- Zaczekaj! – Desperacki krzyk Marleny rozległ się po okolicy. – Mam coś dla ciebie!
Na te słowa, zaciekawiony mężczyzna zatrzymał się i odwrócił w kierunku dziewczyny.
- Co tam masz mała? – spojrzał na nią spod byka, opierając się o kontener.
- Sama uszyłam! – Wyciągnęła dłoń z misiem w jego stronę. – Specjalnie dla ciebie.
Chłopak spojrzał na maskotkę, na szatynkę, po czym znowu na maskotkę, a jego lewa brew drgnęła wściekle. Nagle jednak uśmiechnął się szeroko i wziął zabawkę od Marleny.
- Tak się składa, że ja również mam coś dla ciebie mała… - powiedział tajemniczym tonem.
- Naprawdę? – spytała zaciekawiona, szczerząc zęby jak sąsiad z osiedla.
- Och taaak… - Nagle zza kubła na śmieci, czarnowłosy wyjął coś co przypominało miotacz ognia.
Przekręcił zawór i z miną psychopaty spojrzał na dziewczynę.


Twarz szatynki, w jednej sekundzie z uśmiechniętej przeobraziła się w przerażoną, a kiedy Marlena zobaczyła buchający płomień, rzuciła się do ucieczki, jakby gonił ją tłum kobiet pędzących na wyprzedaż.
I tak oto kończy się opowieść o fatalnym zauroczeniu. Jak sami widzicie, nie była to kolejna, ckliwa historia o miłości. No ale wam radzimy ostrożniej dobierać partnerów, bo jak się okazuje, nie każdy zasługuje na misia.

Praca nr 4

Duże płatki śniegu opadały z gracją na kamienną balustradę, podświetlone srebrno-szkarłatnym światłem księżyców w pełni. Mroźny wiatr niósł ze sobą melodyjne wycie wilków zza gór oraz wtórujące im pohukiwania sów.
Czarny kształt przemknął przed oknem. Zatrzepotały skrzydła.

Stała na balkonie w jedwabnej sukience, a zimowe powietrze mierzwiło jej długie włosy, które fruwały wokół głowy niczym macki ośmiornicy skąpanej w mroku. Objęła dłońmi nagie ramiona, wbijając w dal tęskne spojrzenie. Cienki materiał odzienia powiewał bezwładnie, odsłaniając szczupłe stopy w czarnych pantoflach. Westchnęła cicho, wydychając maleńki obłoczek, który szybko rozpłynął się, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Czuła się zmarznięta i obolała, a mroźny powiew tworzył maleńkie grudki lodu na jej gęstych rzęsach. Czerwone policzki piekły okrutnie, a serce biło jak oszalałe. Trwała tak mimo wszystko, z nadzieją, że ból pomoże jej odpędzić strach, a myśli odpłyną w jak najdalsze zakątki umysłu.
Została sama, uwięziona w czterech ścianach czekająca na wybawienie, którego ogień podsycała jeszcze resztka nieśmiałej nadziei. Niestety ona też powoli zaczynała wygasać, odsłaniając drogę smutkowi i zwątpieniu. Niebawem wyruszali w krwawą podróż, gdzie po raz kolejny miała walczyć o życie.

Zamknęła oczy, zwracając głowę ku gwieździstemu niebu. Płatki śniegu muskały delikatnie jej zmarzniętą twarz i szyję. Tęskniła za nim.
Za jego przyjemnym głosem, który rozgrzewał serce. Za uśmiechem i spojrzeniem błyszczących, bursztynowych oczu, tak głębokich jak najciemniejsza z głębin. Pragnienie było tak wielkie, że prawie namacalne. Czuła jak palce mężczyzny głaszczą jej gładką skórę, pozostawiając na niej długą smugę ciepła. Ciche szepty pieściły zmysły, a oddech okrywał szyję niczym szal, muskając obojczyki i dekolt. Uwielbiała gdy wplątywał dłonie w długie fale granatowych włosów, namiętnie całując jej pełne usta. W jego objęciach była jak mała, krucha lalka, która w każdym momencie mogła roztrzaskać się na maleńkie kawałeczki.
Otworzyła powieki i spojrzała przed siebie na mgłę wiszącą nad zamkiem. Wyziębiony organizm odmawiał posłuszeństwa, a oczy nie były już w stanie wyostrzyć widzianego obrazu.

Wtedy go zobaczyła. Stał przed nią z uśmiechem, a czupryna czarnych jak smoła, niesfornych kosmyków kołysała się leniwie na wietrze. Tłumiąc jęk, wyciągnęła przed siebie zmarzniętą dłoń próbując dotknąć jego nagiego torsu. Ręka przecięła powietrze, a postać, niczym iluzja, zadrżała i zbladła, prawie przezroczysta.
– Lys...Lysanver – szepnęła, czując łzy spływające po policzkach.
Twarz mężczyzny wykrzywił grymas bólu. Podszedł bliżej i obejmując kobietę w talii, oparł głowę na ramieniu. Przyjemny dreszcz na moment zawładnął jej ciałem, a z gardła wyrwało się zduszone westchnienie. Pragnęła go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pomimo temperatury ciało napięło się, płonąc z tęsknoty. Gorąc rozlał się żyłami, w jednym momencie wypełniając cały organizm. Mięśnie stwardniały, a ubranie przylgnęło dokładnie, prezentując krągłości spod jasnego odzienia. Odchyliła głowę, czując opuszki mężczyzny sunące po jej szyi aż na dekolt. Zamknęła oczy, delektując się dotykiem, pocałunkiem i powiewem wiatru, który delikatnie szarpał gęstymi falami.

Jego ręce były wszędzie, głaszcząc i pieszcząc każdy skrawek nagiej skóry pod jedwabną sukienką.
Nagle spadł deszcz. Duże krople mieszały się ze śniegiem wirującym nad balkonem i uderzały głośno o zamkowe okna.
Lysanver odgarnął przemoczone włosy, a woda spłynęła po jego wystających kościach policzkowych i umięśnionych ramionach. Przejechał dłonią po wilgotnym materiale okrywającym talię Sany. Przytuliła twarz do mokrego torsu mężczyzny. Giętkie, a zarazem twarde niczym stal ciało wojownika zawibrowało nieznacznie. Musnął wargami szyję kobiety, obsypując pocałunkami jej zmarzniętą skórę. Po chwili góra sukienki zjechała w dół, odkrywając ramiona i szczupły, jędrny brzuch z lekko zarysowanymi żebrami.
Gdzieś w oddali zawył wilk.
Włosy uniosły się i zawirowały w powietrzu, obsypane maleńkimi płatkami. Przejechał palcami po niewielkiej bliźnie na jej biodrze, po czym szybkim ruchem przysunął Sanę do siebie. Czuła jak jego dłoń błądzi gdzieś w okolicach ud. Świat przed jej oczami zawirował niebezpiecznie. Wciągnęła łapczywie powietrze, gwałtownie ściskając ramię Lysanvera – zdawał się niczego nie zauważyć.
Obłoczek oddechów uniósł się nad ich głowami, krzyk bębnił echem o grube zamkowe mury. Powoli osunęła się na kolana. Obraz rozpływał się coraz szybciej i szybciej.

Wyciągnęła przed sobie sine ręce, chcąc pochwycić odzienie mężczyzny, jednak zniknęło w mgnieniu oka. Podniosła głowę, z rozpaczą spoglądając na rozmywającą się ludzką postać, po której już po chwili została tylko gęsta mgła. Obłok wspomnień i tęsknot zniknął niczym bańka mydlana, przypominając o samotności.
Załkała przeraźliwie, a świat zawirował po raz ostatni.
Nastała ciemność.
Vanitas jest offline  

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.