View Single Post
stare 09.04.2013, 15:24   #1
Muffshelbyna
 
Avatar Muffshelbyna
 
Zarejestrowany: 02.03.2013
Skąd: Bayview <3
Płeć: Kobieta
Postów: 634
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Rodzinki muffinki :D

Kochani moi, w moim temacie przerwa na tydzień, może i więcej, niestety, brakuje mi jak na razie czasu Przed tą przerwą dodaję odcinek 12 Aaa, i dzięki za komentarze, miło mi, że czytacie

Było strasznie gorąco. Słońce prażyło, nie dało się wytrzymać. Araceli idąc ulicą w lekkich, przewiewnych ciuchach obmyślała szczegóły swego planu.
Blondynka wcale nie zniknęła z miasta. Nie zamierzała wrócić z powrotem do Riverwiew tak szybko, o nie. ,, Chanda i Ray nie pozbędą się mnie w ekspresowym tempie ’’ – pomyślała Araceli, uśmiechając się z satysfakcją.



Blondi nie musiała się martwić o nocleg. Dawna przyjaciółka z podstawówki, Izzy, mieszkała teraz w Appaloosa Plains i z radością zaproponowała dziewczynie wprowadzkę na jakiś czas. Gdyby nie ona, sytuacja przedstawiałaby się znacznie trudniej, jednak... Od czego jest wrodzony spryt i umiejętność manipulacji innymi? Myśląc tak, Araceli w końcu doszła tam, gdzie chciała – na słoneczną plażę. Zrzuciła ciuchy i w kostiumie kąpielowym weszła do wody.



Uwielbiała pływać. Woda niosła jej odprężenie, ukojenie myśli. Zwłaszcza w taką słoneczną pogodę dawała ochłodzenie i rozkosz. Zadowolona Araceli płynęła, zataczając równe kręgi.



Zauważyła, że dziś niewiele osób jest na plaży. Po jakimś czasie zachciało jej się pić. Wyszła z wody i podbiegła do barku z sokami. Zrobiła sobie orzeźwiający koktajl.



Piła, gdy nagle jakaś osoba wpadła na nią. Araceli, obrażona, odwróciła się, by zobaczyć, kto był na tyle bezczelny. Zauważyła skruszoną blondynkę z przepraszającym uśmiechem na twarzy.
- Co ty sobie wyobrażasz, co? – naskoczyła na nią. – ja sobie spokojnie piję, a ty zakłócasz mój spokój tykając mnie!
- Przepraszam, ale bez przesady, nic wielkiego się nie stało – dziewczyna usiłowała bronić się.
- Nic wielkiego? – prychnęła Araceli – dla mnie to było jednak coś, wiesz? Nie życzę sobie takich pchnięć, czaisz?
- Jasne, jasne – mruknęła nieznajoma.





Po wypicu koktajlu Araceli położyła się na leżaku. Usłyszała nagle jakieś skrzypnięcie. Otwierając oko, ujrzała denerwującą blondynę, która położyła się na sąsiednim meblu.



- Chyba jesteś nowa w mieście, co? Wcześniej cię tu nie widziałam – zagaiła.
- Odwal się. Nie chce mi się z tobą gadać. – Araceli odwróciła demonstracyjnie wzrok.
- Czemu od razu tak niemiło, nie jesteś chyba zbyt chętna nowym znajomościom, co? Może jednak byśmy się lepiej poznały?
- Spadaj, nie masz przyjaciółki? To szukaj gdzie indziej, ja nie jestem panią od pomocy obłąkanym, sorry. Nie zostanę twoją psiapsiółą tylko dlatego, że ty chcesz.
- Może jednak? – dziewczyna nie dawała za wygraną – ja mam na imię Marisela... a ty?
W odpowiedzi usłyszała tylko szydercze prychnięcie. Zdenerwowana Araceli opuściła swe stanowisko, ubrała się i zdecydowanym krokiem udała się do domu przyjaciółki.


***

Tego dnia Chanda była skrajnie wyczerpana. Smutna poszła do kuchni i zrobiła sobie na szybko kanapkę z dżemem. Przeżuwając ją bez entuzjazmu, patrzyła ponurym wzrokiem w przestrzeń. Nagle zabolał ją brzuch, tak mocno, że aż skrzywiła się z bólu.
- Czemu to tak booli – jeknęła z grymasem na twarzy. – Ray! – zawołała – masz jakieś tabletki?
Niestety, Raya już nie było. Chanda zauważyła karteczkę pozostawioną na blacie w kuchni. ,,Chanda, kochanie moje, idę do pracy. Jak tylko wrócę, zaopiekuję się tobą. Trzymaj się. Całuski.’’ Wyczerpana, westchnęła i usiadła się na kanapie.



***

Ray miał sobie za złe kłótnię z Mariselą. Nie wiedział, jak teraz powinien był się wobec niej zachować. Tak naprawdę nie miał czasu na przemyślenia. Życie codziennie zaskakiwało go czymś nowym. Gdy tego dnia, przygnębiony, zmierzał w kierunku pracy, nie wiedział, że będzie jeszcze gorzej, niż może się spodziewać...



Po jakimś czasie wędrówki dotarł do stadniny. Co dziwne, nie zauważył koni ani pracowników. Bardzo go to zdziwiło. Rozglądał się dookoła. W końcu poszedł do budynku, miał nadzieję, że znajdzie tam szefową i spyta ją, o co chodzi. Niestety, drzwi nie dały się otworzyć. Zdezorientowany Ray obszedł budynek i powrócił znów do drzwi.
- Haloo, jest tu kto? – zawołał.



Nikt mu nie odpowiedział. Ray obszedł jeszcze stajnie i okolice stadniny. Nikogo nie spotkał. Przez to czuł się naprawdę bardzo nieswojo.
,,Co teraz – myślał – zadzwonić do Mariseli? Nie, powinienem ją chyba najpierw przeprosić, a nie z głupia frant wydzwaniać i pytać o pracę... choć, z drugiej strony, co mam teraz robić? Stać tu i czekać, aż coś się ruszy?’’
Z zamyślenia wyrwał go czyiś chrapliwy, lekko zachrypnięty głos.
- A pan tu czego – wychrypiał starzec w ogromnym kapeluszu na głowie.
- Ja tu pracuję, noo, tu, w stadninie... – odpowiedział Ray niepewnym głosem.
- To już pan pracować nie będzie – rzekł czlowiek, łypiąc na chłopaka złowrogo.
- Ale... czemu, ja nie rozumiem? – zdziwił się szczerze Ray.
- Ano, właścicielka stadniny, ta cała Brandie, to oszustka była. W ogóle nie płaciła czynszu za działkę, a okazało się, że te wszystkie, piękne, rasowe koniczki to kradzione, a nie kupowane były. No i co, zabrali konie, zabrali Brandie, pracy ni ma. Tyle.



Ray, zszokowany, pożegnał się uprzejmie ze starcem. Pośpiesznym krokiem wyszedł z terenu dawnej stadniny. Nie mógł uwierzyć w opowieść, którą przed momentem usłyszał. ,,Co robić? – myślał – właśnie straciłem pracę...’’

Dzięki za błędy, jeśli wystąpią, przepraszam, wstawiałam na szybko
Muffshelbyna jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.