Temat: Kufer Marl
View Single Post
stare 19.04.2013, 15:37   #2
M3Lcik
 
Avatar M3Lcik
 
Zarejestrowany: 19.11.2011
Skąd: zTęCzOwEjDoLiNy
Płeć: Kobieta
Postów: 287
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Kufer Marl

Zapraszam do czytania i komentowania



PROLOG

Miles Cooper miał wszystko czego mógł chcieć samotny mężczyzna. Pracę, która nie wymagała rannego zrywania się z łóżka ani upierdliwego szefa, którego trzeba znosić osiem godzin dziennie. Za to pozwalała rozwijać pasję.


Miał kolegów, z którymi mógł skoczyć na bilard lub piwo i urocze koleżanki lubiące słodkie drinki i niezobowiązujący flirt.





Najważniejsze jednak to cisza i spokój wieczorami. Czy nie myślał by się ustatkować? Nie, bo po co? Ceni sobie prywatność. Wiecznie zajęta łazienka, kobiece ubrania porozrzucane po pokoju, płacz dziecka w środku nocy i smród pieluch nie były jego aktualnym marzeniem. No i to ciągłe wysłuchiwanie "Gdzie byłeś? Gdzie idziesz? Czemu mnie nigdzie nie zabierasz? Kochasz mnie?". Po co to komu?
Oczywiście w jego życiu zdarzały się kobiety, ale głównie na jedną noc. Jeżeli jakaś się mu spodobała umawiał się z nią na kawę, do kina na seks, ale nic więcej. Już na wstępie stawiał sprawę jasno. Na ogół jednak trafiał na takie, które były bardziej zainteresowane zawartością jego spodni a nie stanem uczuciowym. Ra trafił na przypadek beznadziejnej romantyczki, która na własne nieszczęście upatrzyła sobie w nim swojego księcia z bajki. Zdusił to uczucie w zarodku. Według MIles'a nic nie mogło zaburzyć harmonii jego życia. Do czasu..

***

Pewnego wczesnego ranka gdy pierwsze letnie promyki zaczęły przedzierać się przez gruby materiał zasłon do uszu Milesa dobiegł natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Zignorował go przekręcając się na bok, ale dźwięk stawał się coraz nachalniejszy. Wdzierał się uszami pod czaszkę przepędzając słodki sen.
-Ki diabeł- zaklął pod nosem zirytowani i dźwignął się z łóżka.


Nie zakładając nawet szlafroka, w samej bieliźnie zszedł na dół sprawdzić kto dobija się do niego o tak wczesne porze. Otworzył drzwi i stanął jak wryty. Przed domem stała młoda osóbka z dużą walizką u boku.


W pierwszej chwili mógłby pomyśleć, że to zagubiona harcerka śpiesząca na obóz, ale nie miała na sobie mundurka. Turystka? W Evansdale Country? Niee...
- W czymś pomóc?- spytał zdezorientowany
-Miles Cooper?
-Tak, a o co chodzi?
-Emili Floo- wyciągnęła do niego rękę uśmiechając się szeroko. Uścisnął jej dłoń, ale nadal nie rozumiał. Dziewczyna widząc jego zbaraniałą minę przewróciła teatralnie oczyma.
- Znasz Alberta Floo?
-Eee..- zmarszczył brwi próbując dopasować nazwisko do znajomych mu twarzy
- Wysoko brunet z pedalskim wąsem. Nagminnie powtarza "aczkolwiek"- podpowiedziała mu widząc jak męczy się z przypomnieniem sobie.
-Albi! Kopę lat dziada nie widziałem. Ostatnio chyba osiemnaście la...
-...lat temu, tak tak. Ja jestem Emili, jego córka
- znów się uśmiechnęła ukazując rządek białych niczym perełki zebów.
-Ale dalej nic nie rozumiem. Przyjechaliście w odwiedziny? Gdzie rodzice? - dopytywał odruchowo rozglądając się na boki.
Uśmiech znikł z twarzy dziewczyny, opuściła smętnie głowę.
-Rodzice nie żyją...


Uniósł brew zdumiony. Zrobiło mu się głupio. Albert był jego dalekim krewnym a dokładniej synem córki siostry ciotecznej jego matki. Znali się z liceum, ale po ukończeniu szkoły kontakt się urwał.Nawet nie wiedział, że ma córkę.
-Chodź, nie będziemy tak stać na dworze- otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Wniósł jej bagaż i nakazał czekać. Sam wskoczył szubko pod prysznic, ubrał się i wyszedł do czarnuli, która rozsiadła się za stołem i podziwiała wnętrze.


- Budowałeś czy kupiłeś?- spytała
-Wynajmuję- odparł siadając obok niej.
-No tak, tatko wspominał, że jesteś artystą a artyści chyba dużo nie zarabiają.- zkwitkowała wzruszając ramionami.
Puścił komentarz mimo uszu.


-Jak...jak zginęli rodzice? Jeżeli to zbyt bolesne to nie musisz mówić.- dodał pośpiesznie widząc, że dziewczyna znów posmutniała.
-Wracali z majówki samochodem. Kierowca jadący z naprzeciwka ciężarówką zasłabł i zjechał na ich pas wprost na nich...- wyszeptała a oczy jej zaszkliły.
Westchnął w duchu. Szkoda Alberta i jego żony. Położył rękę na ramieniu dziewczyny i uśmiechnął się przyjaźnie. Odwzajemniła uśmiech.
-Nadal nie rozumiem czemu trafiłaś do mnie?
-Cóż, na sierociniec jestem za stara. Dziadkowie jedni nie żyją, a drudzy dogorywają w domu opieki. Jedyna ciotka, siostra mamy, siedzi gdzieś za granicą. Zresztą, taka była wola ojca.
Zamrugał zaskoczony.
-Co proszę? Jak to wola ojca?
-Nooo...ponoć tatko spisał, że w razie ich śmierci lub poważnej choroby to ty stajesz się moim prawnym opiekunem...
-Gdzie tak napisał?
-W testamencie. Tata pracował jako policjant więc za czasu spisał testament.

Miles przygryzł wargę. Zaczynało go to wkurzać. Zwala mu się na głowę jakaś gówniara, niby córka zmarłego kuzyna, z którym przez 18 lat nie zamienił słowa i zahwięwa jego dotychczasowe życie. Fajnie, że ktoś go uprzedził.


-Czemu nić mi o tym nie wiadomo?
-O testamencie? Pan Tobias, taty adwokat, ponoć próbował się z tobą skontaktować, ale byłeś nieuchwytny.
-Byłem w Egipcie...-
przypomniał sobie.
Wzruszyła ramionami.
-Postanowiłam nie czekać i sama cię odnalazłam. Łatwo było. Sporo jest o tobie w necie. Owszem jest jedno rozwiązanie...
-Mianowicie?
-Pan Tobias powiedział, że jak się nie odnajdziesz lub odmówisz spełnienia ostatniej woli tatusia to wyląduję u rodziny zastępczej do dwudziestego roku życia, ale weź! Ta rodzina to jacyś popaprańcy! Facet by mnie ciągle tylko omacywał a babka wygląda jak żywy zombi. Nic tylko łązi z petem w ustach i pilotem w ręku krzycząc na resztę dzieciaków.
-Chyba przesadzasz..

Spojrzała na niego z wyrzutem. Jej oczy wyrażały bezsilność, wstręt i ...błaganie? Normalnie mógł z nich wyczytać "Nie oddawaj mnie im!".
Westchnął ciężko.
-Musze zadzwonić. Włącz sobie tv albo coś poczytaj - rzucił i wstał od stołu.
Kiwnęła głową i sięgnęła do torby wyjmując opasłe tomisko. Otworzyła na zaznaczonej stronie i zagłębiła się w lekturze.


Poszedł na górę i sięgnął po telefon. Nie podobało mu się to wszystko. Było zbyt przerysowane i zagmatwane.


-Halo?- w słuchawce odezwał się męski zachrypnięty głos.
-Cześć Robert, tu Miles. Słuchaj stary, sorry że budzę, ale jest sprawa...
-Zapuszkowali cię?
-Uwierz, że już bym to wolał. Dołek przy tym to wycieczka do zoo.
-O co zatem idzie?
-Nie uwierzysz, ale budzę się rano a pod moim domem stoi jakaś małolata..
-Uuu...twoja zaginiona córka?
-Niee...
-Zbrzuchaciłeś ją?
-Nie...
-Porzucona kochanka?
-Do jasnej cholery, nie nie nie!
-To w czym rzecz?
-Chce ci właśnie powiedzieć. To córka mojego zmarłego krewnego. Chłopak przed śmiercią zapisał mi ją w testamencie, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć bo ostatni raz gadałem z nim 18 lat temu na jego ślubie. Sprawdziłbyś mi to?
-Skąd jest ta mała?

Fakt, nawet nie zapytał. Wychylił się przez barierkę.
-Emili gdzie ty właściwie mieszkasz? To znaczy, gdzie jesteś zameldowana?
-Sunset Vell.
-Słyszałeś?
-powrócił do rozmowy
-Tak. Dobra, sprawdzę to, tylko musisz mi więcej danych wysłać.
-Dobra zaraz ci esa wyślę. Dzięki stary, mam u ciebie dług.
-A bo to jeden? Cześć-
zaśmiał się mężczyzna i rozłączył.
Milesł podrapał się po karku i ziewnął. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma. O tej porze zwykle przekręca się na drugi bok. No nic, jak już się wstało to przydałoby się coś wrzucić na ząb.
Wrócił do jadalni i spojrzał na dziewczynę, która dalej w skupieniu czytała książkę. Podszedł do lodówki i wyjął resztki jakiejś sałatki.
-Zjesz coś?- spytał podsuwając jej talerz.
Odłożyła książkę i zabrała się za posiłek. Nie zdążyła dobrze przełknąć a już się zakrztusiła. Przepiła kęs wodą i skrzywiła wargi.


-No co? Zazwyczaj jadam gotowe posiłki. Nigdy nie maiłem ręki do garów.- tłumaczył się widząc jej zbolałą minę.
-Widać- mruknęła, ale dokończyła jeść.
Do wieczora mało rozmawiali. Emili dalej studiowała książkę a Miles zabrał się za kończenie projektu dla klienta. Gdy na dworze zapadł mrok, dziewczyna weszła na górę i stanęła za nim podziwiając szkic.


-Ładny-stwierdziła
-Dzięki- odparł i odłożył narzędzia pracy.-Śpiąca?
-Trochę.
-Cóż, mam tylko jedno łóżko a nie wypada żeby młoda panna spała w łóżku z takim wapniakiem...
-Mam śpiwór, nawet wygodny ale...
-Tak?
-Mogę spać tutaj z tobą? Boję się spać sama w nowym miejscu-
zaczerwieniała się zawstydzona.
No proszę, kto by pomyślał, że taka duża dziewczyna i boji się ciemności. W sumie, jak sięgał pamięcią to Albert też bał się nocować w nowych miejscach. Widać to rodzinne.
-Nie ma sprawy- uśmiechnął się- Ostrzegam tylko, że strasznie chrapię.
Dziewczyna rozpromieniła się i pobiegła po śpiwór. Zanim się obejrzał stała już na środku pokoju w lekkiej koszulce siłując się ze śpiworem.


Odruchowo jego wzrok prześlizgnął się po jej ciele. Długie zgrabne nogi, smukła talia, jędrne nieduże piersi...Poczuł jak serce zaczyna mu bić szybciej a męskość twardnieje w spodniach.
Miles ty zbereźniaku, przecież to dziecko!, zganił sam siebie w myślach i zszedł na dół by wziąć zimny prysznic.


Gdy emocje opadły wrócił do sypialni. Emili smacznie spała zwinięta w śpiworze.


Trochę głupio, że gość musi spać na podłodze. Będzie trzeba zorganizować jakiś materac. Westchnął i sam się połozył.




~Marl
__________________
Relax, it's just the game!♛


MOJE SIMY


Ostatnio edytowane przez M3Lcik : 05.05.2013 - 11:12
M3Lcik jest offline   Odpowiedź z Cytatem