Temat: Kufer Marl
View Single Post
stare 05.05.2013, 11:47   #8
M3Lcik
 
Avatar M3Lcik
 
Zarejestrowany: 19.11.2011
Skąd: zTęCzOwEjDoLiNy
Płeć: Kobieta
Postów: 288
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Kufer Marl



Odc. 2

Emili wstała skoro świt. Nauczono jej tego w domu.
"Kto rano wstaje ten ma więcej czasu na robienie ciekawych rzeczy", powiadał tatko przy każdym śniadaniu.
Poczuła jak zabłąkana łza kręci się w jej oku. Wspomnienie o rodzicach nadal bolało. Potrząsnęła głową odganiając ponure myśli. Miles jeszcze spał. Postanowiła przygotować śniadanie - coś normalnego co dało się zjeść bez obaw przed zatruciem. Obmyła się, ubrała i zabrała za przegląd lodówki.
-Widać, że kawaler- westchnęła widząc pustki na półkach.


Sięgnęła po portfel. Jakieś zaskurnianki niby miała, starczy na podstawowe zakupy.
Wyszła na dwór i skierowała się do garażu. Bez trudu otworzyła drzwi i znalazła to czego chciała...Rower stał w koncie dogorywając pokryty rdzą i kurzem. Skrzywiła wargi.


Po wstępnych oględzinach stwierdziła jednak, że nadaje się jeszcze do jeżdżenia. Przetarła ramę z kurzu, nasmarowała łańcuch smarem, dopompowała koła i mogła ruszać. Sklep nie był daleko, po drugiej stronie mostu. Pamięta jak mijała go wczoraj taksówką.
Popedałowała ile sił w nogach ciesząc się ciepłym porankiem. Musi zapytać potem Milesa czy pozwoli jej zachować rower, będzie mogła jeździć sobie na wycieczki po okolicznych lasach.


W dwadzieścia minut dojechała na miejsce. Gruby wąsaty jegomość właśnie wnosił skrzynki z pieczywem .
-Otwarte?- spytała opierając rower o ścianę budynku.
-Już zaraz otwieram- odparł odstawiając skrzynki. Otarł pot z czoła i sapnął ociężale - A co to za ranny ptaszek? Chyba panienki nie znam.
-Jestem kuzynką pana Cooper'a. Wpadłam w odwiedziny
- uśmiechnęła się robiąc niewinną minkę.
-No proszę to on jednak ma jakąś rodzinę. Kto by pomyślał. Zawsze sam sam...Tyle razu mu mówiłem by sobie kobite znalazł bo ile tak można samotnie mieszkać. Nawet mu bratanice proponowałem a ten uparcie nie! Tylko te swoje obrazki kocha - rozgadał się sprzedawca układając towar na półkach.
Emili usiadła przy stoliczku stojącym pod oknem i cierpliwie słuchała potoku słów wąsatego jegomościa.


-Ale ładnie maluje -starała się bronić Milesa.
-A no ładnie, ale co z tego? Toż obrazki ani go w nocy nie ogrzeją w łóżeczku, ani obiadu nie zrobią, ani nie upiorą. Eh, niemądry ten Miles. Zestarzeje się szybciej w tej swej pustelni. Ale my tu gadu gadu a panienka chyba w jakiejś konkretnej sprawie...
Emili wyciągnęła listę zakupów, którą przyszykowała w domu i podała ją sprzedawcy. Ten kazał się jej poczęstować świeżymi pączkami a sam zanurkował wśród półek.


Po jakimś czasie Emili wracała uśmiechnięta obładowana torbami.
-Sklep pod nosem a ten ma puchy w lodówce- westchnęła układając zakupy w lodówce i szafkach. Zostawiła tylko produkty potrzebne do śniadania i wzięła się za jego przyrządzanie.
Tym czasem, w sypialni na górze, Miles przeciągał się leniwie budząc powoli ze snu. Bardzo przyjemnego snu. Jeszcze widział pod powiekami nagie ciało nieznanej blondynki, która pachniała rozkosznie...goframi?
Otworzył szeroko oczy i zaczął nasłuchiwać. Brzdęk talerzy, nucona melodia? Włamywacz?! Ta...i w ramach rekompensaty za skradziony dobytek robi śniadanie. Klepnął się w czoło. Emili! Całkowicie zapomniał o niechcianym gościu. Wstał, przeciągnął się aż kości chrupnęły w plecach i narzuciwszy pośpiesznie ubranie zszedł na dół kuszony zapachem.
Emili uwijała się przy blacie smarując gofry dżemem.
-Ładnie pachnie. Oj przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć- na jego słowa dziewczyna drgnęła i upuściła nóż. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła promiennie.
-Nic się nie stało - odparła podnosząc nóż i wrzuciła go do zlewu -Głodny?
Postawiła talerze na stole przed Milesem, który zaciągnął się zapachem.
-No jasne. Boże, jak ja dawno nie jadłem gofrów. Mmm, pycha! - rozmarzył się biorąc kęs.
-Cieszę się, że ci smakują- ponownie się uśmiechnęła i sama zaczęła chrupać ciasto.


Po sytym śniadanku gdy talerze wylądowały w zmywarce a oni raczyli się poranną kawą Milesa olśniło.
- Czekaj, a skąd miałaś składniki na śniadanie? - spytał
-Kupiłam- odparła nie odrywając wzroku od zakupionej gazety
- Ale za co? Gdzie? Kiedy?- zdawał się zaskoczony tym odkryciem.
- Za pieniądze, w sklepie, gdy spałeś. Coś jeszcze Scherloku?
-Wydałaś swoją kasę?
-Ty spałeś a ja wszak też musiałam coś zjeść.

Patrzył na nią zdumiony. Obca dziewczyna mieszka u niego raptem dzień a tak się rządzi. Z drugiej strony znając jego niechęć do robienia zakupów prędzej umarłby z głodu niż ruszył dupę do sklepu.
- Chyba nie szłaś pieszo, to w sumie kawałek drogi.
-Pojechałam rowerem, który znalazłam w garażu.
-Rowerem? Toż to prawie zabytek!
-Gadasz, wystarczyło nasmarować i śmiga jak nowiutki.
-Niebywałe. Wiesz, głupio, że wydajesz swoją kasę. Ile jestem dłużny?

Machnęła ręką.
-Nie wygłupiaj się, nie jestem materialistką. Tatko mówił, że pieniądze nie mają żadnej wartości gdy nie można się nimi dzielić. Tylko głupcy skąpią komuś grosza.
-Tak...kto jak kto, ale Albert nigdy nie żałował nikomu pieniędzy. On jedyny był chętny do udzielania pożyczek. "Oddasz jak się odkujesz" mówił nawet gdy wiedział, że to nie prawda -
westchnął Miles.
Nic nie odpowiedziała. Dopili kawę i rozsiedli się na kanapie przed telewizorem. Miles zaczął przełączać kanały szukając czegoś ciekawego. Niestety w niedzielny poranek raczej nic takiego w tv nie puszczali.
-Oczopląsu można dostać - mruknęła dziewczyna gdy obrazy na ekranie zaczęły się powtarzać.
Wyłączył telewizor i sapnął zrezygnowanie.
-Rzadko oglądam telewizję.
- To co robisz na ogół?
-Cóż, jeżeli mam być szczery to na ogół budzę się rano, sam albo u boku pięknej kobiety, uprawiamy seks, potem idziemy na miasto coś zjeść. Odprowadzam ją do domu, następnie idę do galerii szukać inspiracji, potem zazwyczaj wpadam na znajomych, idziemy do knajpki na drinka i na wieczór ląduję w domu. Jeżeli pijany to kładę się spać, jeżeli lekko wstawiony z jakąś ślicznotką to wiadomo co, a jak w miarę trzeźwy to maluję lub czytam.
-Bujne te twoje życie -
podsumowała ironicznie.
Koło południa gdy znudzenie dawało się we znaki, Miles, który siedział na patio przy swoich projektach wychylił się i zawołał do Emili leżącej na kanapie z książką.
- Czy w ramach odwdzięczenia się za zrobienie zakupów miałabyś ochotę przejechać się do miasta na lody?
- Jasne-
odkrzyknęła zrywając się z kanapy.
Wsiedli w samochód i ruszyli w stronę miasta. Zaparkowali auto niedaleko jakiegoś supersamu i przeszli się do pobliskiego parku gdzie sprzedawano, według Milesa najlepsze lody w mieście.
Delektując się słodkościami usiedli na ławeczce podziwiając krajobraz miasta. Nagle w kieszeni Milesa zabrzęczała komórka.


-No co tam Robercie? -spytał chłopak odchodząc od dziewczyny- Masz coś?
-Wychodzi na to, że wszystko się zgadza. Mała jest córką twojego kuzyna. Mój kolega pojechał do tego adwokata, którego wspominałeś. Facet był ponoć nieźle zdumiony słysząc, że mała jest u ciebie. Po tym jak nie mógł cię namierzyć wysłał ją do rodziny zastępczej, ale po dwóch tygodniach zniknęła. Szukała ją policja, nawet w telewizji o niej gadano. Nieźle co?
-No to pięknie -westchnął Miles przygryzając wargę- A testament? Dowiedział się czegoś ten twój kolega?
- To też się zgadza. Adwokat przeczytał mu zawartość dokumentów. Jasno z nich wynika, że dostałeś tą małą w "spadku". Mam gratulować?
-zachichotał głos w słuchawce.
-Daruj sobie. A co to za rodzina, która miała się zająć Emili?
-Stary i to się tej małej nie dziwię. Ponoć rodzinka to jakieś popier**leńce. Biorą dzieciaki z sierocińców by tylko kasę od państwa trzepać.
-Zaraz...i nikt się tym nie interesuję?
-Słuchaj, przyjeżdża babeczka z kuratorium, patrzy że dzieci ubrane, najedzony to przyklaskuje i się wynosi. Proste.

Miles pokręcił głową. Niezły cyrk.
-To co ja mam teraz zrobić?
-Nie wiem stary. Niby możesz zrzec się praw do małej, ale czy warto ją narażać na życie w takiej rodzinie jak tamta? Może popytaj znajomych czy nie mogłaby u kogoś pomieszkać?
-Nie głupi pomysł. No dobra, dzięki Robert. Wiszę ci duże piwo.
-Nie obiecuj przed wypłatą-
ponownie zachichotał głos i się rozłączył.
Miles patrzył długo jeszcze w wyświetlacz telefonu, na którym widniała karykatura Mona Lizy zastanawiając się co ma począć z Emili.


Do rodziny zastępczej jej nie odda, ale u niego też nie może mieszkać. Po pierwsze nie ma do tego warunków, po drugie on nie przywykł do życia z kimś. Chyba zrobi jak mówił Robert. Schował telefon i wrócił do dziewczyny.
Nie było jej przy ławce. Rozejrzał się i spostrzegł ją po drugiej stronie ulicy jak oglądała miejską rzeźbę. Podszedł do niej.
-Oryginalna- stwierdziła gdy stanął obok.


-A no oryginalna- potwierdził- Kumpel chciał czegoś co będzie się wyróżniało na tle tej spokojnej mieściny to mu machnąłem coś takiego.
Spojrzała na niego zaskoczona.
-Twoja?
-Mój projekt, ale wykonanie znajomego rzeźbiarza.

Obeszła pośpiesznie rzeźbę szukając podpisu.
- "Differentiam" autorstwa Błażeja Globa.- przeczytała - A gdzie twoje nazwisko?


-Zazwyczaj podaje się nazwisko wykonawcy.
-To niesprawiedliwe.
-Mnie nie przeszkadza. Kto chciał to się dowiedział kto zaprojektował. Kasę dostałem i się cieszę.

Pokręciła głową.
-Pan Mohamet ma rację, że jesteś dziwny.
-Kto?
-Pan Mohamet, sprzedawca z sklepiku na końcu mostu.
-A ten. Za każdym razem gdy gdzieś go spotkam próbuje mi wcisnąć swoją bratanicę.
-Czemu się więc nie zainteresujesz?
-Weź, ona by mogła grać Godzillę, gdyby ktoś chciał nakręcić znów film.
-Zapewne przesadzasz.
-Się przekonasz kiedyś.
Porozmawiali jeszcze ch
wilę o rzekomej urodzie bratanicy pana Mohameda i poszli do pobliskiej knajpki coś zjeść.
Emili w przeciwieństwie do innych kobiet, z którymi jadał Miles nie zwracała uwagi na kalorię ani zawartość tłuszczu w potrawach tylko wybierała z menu to na co miała ochotę. Tym razem były to pikantne skrzydełka z krążkami cebulowymi.
- Przeszkadzam ci? - rzuciła naglę między kęsami.
Spojrzał na nią pytająco.
-Podsłuchałam twoją rozmowę w parku. Sprawdzałeś czy mówię prawdę.
Miles westchnął i odłożył sztućce. Spojrzał Emili w oczy. Jakie ona miała piękne oczy...
-Nie będę cię oszukiwał bo nie widzę w tym sensu. Owszem, potrzebna mi jesteś jak śnieg w lipcu. Postaw się jednak na moim miejscu. Żyjesz sobie spokojnie sama a tu nagle zwala ci się na głowę ktoś obcy i mówi, że jest prezentem po zmarłym kuzynie. Może trochę zaskoczyć co nie?
Kiwnęła głową.
-Emili ja wiem, że ci ciężko. Sam straciłem rodziców. Owszem byłem już wtedy na studiach i łatwiej było mi to znieść, ale rozumiem twój ból. Poniekąd jestem winny Albertowi bo gdy byliśmy mali on z racji tego, że był trzy lata ode mnie starszy, zawsze się mną opiekował. Jednak mógł coś powiedzieć, zapytać się mnie czy jakby zaszła potrzeba to bym mógł się tobą zająć. Znał mój adres, a jednak milczał.
Emili też dalej milczała. Dłubała widelcem kawałek kurczaka cicho przełykając łzy.
-Co zatem planujesz? -odezwała się po chwili ciszy.
- Cóż, nie jestem zwyrodnialcem i cie nie wyrzucę z domu. Pojadę do tego adwokata i załatwię sprawę z testamentem. Uznam cię za swoją podopieczną. Jednak nie możesz ze mną mieszkać. Popytam wśród znajomych, może ktoś cie weźmie do siebie. Może tak być?
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się.
- O wiele ładniej wyglądasz jak się uśmiechasz- on sam także się uśmiechnął.
Dokończyli obiad i wrócili do domu.


~Marl

Ps. Przepraszam,że tak mało zdjęć, ale resztę albo zjadł komputer albo nie dało się załadować. Mam nadzieję jednak, że miło czytało się ten odcinek. Na pocieszenię dorzucam jako bonus fotkę smutnego Milesa. Co go mogło tak zasmucić? Pozdrawiam

__________________
Relax, it's just the game!♛


MOJE SIMY

M3Lcik jest offline   Odpowiedź z Cytatem