Dzień dla Johna zaczął się od południa. Wstał zmęczony, zmieszany sam nie wiedział jak się czuje.
-
Cholera już południe, znów połowa dnia poszła w plecy.
John miał się dziś wstawić na wstrzyknięcie genu Pradawnych. Sam nie wiedział co mu po tym będzie. Wziął poranną kąpiel, ubrał się i poszedł do Ambulatorium.
W Ambulatorium nie było nikogo, prócz doktorów i pielęgniarek -
Dziwne, spodziewałem się tu kogokolwiek, a nie ma nikogo, czyżby wszystkim już wstrzyknęli ten gen? - powiedział pod nosem.
-
Proszę, zapraszam. Pan Kubussini? Tak?
-
Owszem to ja.
-
Proszę zająć miejsce na fotelu, wstrzykniemy Panu gen. Tak między nami, przyszedł Pan jako ostatnia osoba.
-
Wybaczy mi Pan, mam pełno spraw na głowie w ostatnim czasie.
-
Zaczynajmy - powiedział doktor -
Nie traćmy czasu.
Wstrzykiwanie genu przebiegło bez zarzutów i komplikacji. John zdziwił się że już po wszystkim.
-
Voila.
- Już po wszystkim? Nie spodziewałem się, że tak szybko to pójdzie.
- Dziękuję Panu za przybycie. Gertruda zamykamy listę! - krzyknął lekarz.
-
Gertruda - pomyślał John -
Muszę z nią zamienić kilka zdań.
Lekarz oddalił się, John wykorzystał to i podszedł go Gertrudy Totmeister.
-
Pani Gertrudo, miło mi Panią widzieć!
-
Znamy się?
-
Mniejsza o to. Mam do Pani pytanie. Konkretniej chciałbym zapytać o Pani syna.
-
Mam 3 synów. - odparła z przekąsem -
O którego Panu chodzi.
-
O policjanta.
-
O Andersa Totmeistera?
-
Prawdopodobnie, nie znam jego imienia. Czy wie Pani gdzie mógłbym się z nim spotkać? Mam do niego pytanie w sprawie tych zabójstw, doszły mnie słuchy że zajmuje się tymi sprawami.
-
Anders wyruszył na stały ląd, nie będzie go przez 3 dni.
-
Ehh jaka szkoda - westchnął -
Dziękuję za informację. Zgłoszę się za 3 dni w takim razie.
-
Proszę bardzo. - powiedziała, po czym dodała -
Wybaczy Pan, mam multum pracy.
-
Rozumiem, dziękuję jeszcze raz za informacje. Do widzenia.
Pożegnawszy się, John udał się ku skoczkom, dziś miała się odbyć pierwsza wyprawa na inną planetę. Był bardzo podekscytowany.
Jak przystało na Johna, mężczyzna przyszedł spóźniony, ale jako że na miejscu był zastępca dowódcy, nie poniósł żadnych konsekwencji. Zajął miejsce i polecieli.
Na planecie było spokojnie, do czasu aż nie zaatakowano ich. John ledwo uszedł z życiem! Wrota się zamknęły. Jedna osoba została. Została na śmierć.
Wieczór.
W Atlantydzie.
John nie doszedł jeszcze do siebie po ostatnim zdarzeniu. Stał teraz w umówionym miejscu czekając na Dona. Wcześniej znalazł w swojej kwaterze list od niejakiego Qwertego. Zaniepokoił się nim.
-
Tym zajmę się później. Teraz mam inne sprawy na głowie.
John stał samotnie na skraju, połowa stopy znajdowała się na podłożu połowa nad wodą. Czekał na Dona, miał nadzieje że się zjawi....