Cześć wszystkim!

Nadchodzę z nowym odcinkiem
Perypetie Vivienne, część 23
Minęło kilka miesięcy odkąd spotkałam Kyle'a. Te miesiące zdecydowanie były najlepsze w całym moim życiu, nie licząc pobytu w Moonlight Falls. Nieważne. Z Kylem czułam się idealnie, był niczym wyśniony mężczyzna, o którym marzyłam przez całe życie. Cudownie się dogadywaliśmy: zero sprzeczek, godzinne rozmowy, salwy śmiechu.
Nastało lato, jedna z moich ulubionych pór roku. Razem z Kylem postanowiliśmy wybrać się na plażę, w sumie oboje dawno tam nie byliśmy.
Na samym początku usiedliśmy na leżakach, ciesząc się gorącym powietrzem, którego nie skalała nawet odrobina wiatru. Milczeliśmy, ale ani mi, ani Kyle'owi to nie przeszkadzało.
Następnie poszliśmy popływać. Przyznam się szczerze - cieszyłam się jak małe dziecko. Nie pamiętałam wtedy, kiedy ostatnio pływałam. Ostatnie lato spędziłam, pilnując bliźniaczek i Fabiana. W końcu mogłam odpocząć.
Wygrzewanie się na ręcznikach też było jednym z moich ulubionych zajęć.
Gdy się ściemniło, usiedliśmy na ciepłym piasku, wpatrując się w zachód słońca. Wtedy uwielbiałam ten dzień, był taki spokojny, taki lekki i przyjemny.
- Co ty na to, żebyśmy pojechali na wakacje. Do Isla Paradiso. Piękne kurorty, przejrzyste morze, czyściutka plaża - szepnął mi do ucha chłopak.
- Czemu nie, może być super - zaśmiałam się.
- A jakby nam się tam bardzo spodobało, to możemy zostać na stałe. - Kyle ewidentnie się rozmarzył.
- Byłoby super - powtórzyłam.
Potem odprowadził mnie do domu. Było identycznie jak prawie rok temu, gdy dopiero co poznałam go w parku. Pocałował mnie i na początku uznałam to za dziwne, jednak to zaintrygowało mnie i ciągnęło ku niemu.
- Zobaczysz, spędzimy razem cudowne wakacje - uśmiechnął się i złapał mnie za ręcę.

- Trzymam cię za słowo - odpowiedziałam.
***
Kyle Jefferson udał się do domu, wspominając dzień spędzony z Vivienne Lloyd. Naprawdę lubił tę dziewczynę, było w niej coś niezwykłego, wyjątkowego. Coś, co Jeffersona zawsze pociągało w kobietach. W końcu... zawsze miał też do nich słabość.
Otworzył drzwi wejściowe i poczuł nieprzyjemny zaduch, jak to zawsze w gorące, letnie wieczory. Ujrzał także przed sobą dwie kobiety. A raczej kobietę i jej córkę.
Tą kobietą była Alice Wett, dziewiętnastoletnia matka, która porzuciła szkołę na rzecz opieki nad dzieckiem. Nie żałowała wyboru ani trochę, ponieważ kochała swoją córkę ponad wszystko inne. Mała Anastasia była jej oczkiem w głowie.

Anastasia była przesłodkim szkrabem, zaledwie dwuletnim. Miała takie same blond włosy i piękne, głębokie, niebieskie oczy - jak Alice. Była jej kopią, tylko taką malutką.
Alice usłyszała Kyle'a i odstawiła na chwilę córkę i zaczęła kierować się ku mężczyźnie. Nie chciała mieć wobec niego litości. Za dużo już sobie naskrobał.
- Gdzie szlajałeś się cały dzień? ZNOWU?! Od prawie roku masz w dupie mnie i Anastasię! Najpierw robisz mi dziecko, a potem zostawiasz na lodzie, szmaciarzu?!

- Alice, kochanie, wszystko ci mogę wyjaśnić! W pracy mamy zapierdziel, nie jest łatwo!
- Gówno prawda, nie wierzę już w te bajeczki. Jeżeli wolisz kłamać niż spędzać czas z własną córką, to nie ma sprawy. Nawet jutro mogę spakować manatki i wyjechać!

- Skarbie, wszystko będzie dobrze, obiecuję, że się poprawię... - Kyle chciał już przytulić się do Alice, jednak ona mu na to nie pozwoliła.
- Nie, Kyle. Albo jesteśmy narzeczeństwem, albo to wszystko można sobie do dupy wsadzić - powiedziała, a następnie wyszła z pokoju, zostawiając Kyle'a samego w jednym wielkim szoku.
Jefferson nie wiedział, co ma myśleć. Poszedł do swojej córki, a następnie podrzucił ją wysoko do góry. Zanim poznał Vivienne robił tak codziennie. Codziennie spędzał godziny na zabawie z tą słodką małą kulką Anastastią.

Następnie popatrzył się na nią i na te wielkie, niebieskie oczy, w których on sam od razu się zakochał. Czuł, że dla posiadaczki tych oczek mógłby zrobić wszystko.
Te oczy przypomniały mu też o swojej narzeczonej, ponieważ posiadała identyczne. Gdy pierwszy raz spotkał Alice na swojej drodze, nie mógł od nich oderwać wzroku.
Co prawda Anastasia była wpadką, jednak najwspanialszą wpadką na świecie, przynajmniej dla Alice i Kyle'a. Sam Jefferson nie zamieniłby swojej córeczki za nic w świecie.
Zrozumiał wtedy jakim był głupcem, nie doceniając tych dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu.
Przytulił do siebie córkę, a następnie wyszeptał:
- Już nigdy cię nie opuszczę, kochanie, obiecuję. Ani ciebie, ani twojej mamy.

_____________________________________
Przepraszam za to, że odcinek jest krótki, ale w najbliższych dniach pojawi się kolejny, bo mam fazę na forum i na tworzenie odcinków

no i oczywiście wena i masa pomysłów się zalecają

Jakoś odcinka też nie jest najlepsza, za co tez serdecznie przepraszam.
zapraszam do komentowania, gdyż komentarze bardzo motywują do dalszego tworzenia!