View Single Post
stare 02.05.2014, 17:25   #319
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls





Odcinek 6 "Koniec?"



Gdy poczuła pod sobą miękki materac oraz zapach świeżo wypranej pościeli, nie potrafiła określić, czy to dzieje się naprawdę. Doskonale pamiętała ten chłód ciągnący od szorstkiego, klejącego się do krwawiących ran asfaltu. Niczym to nie przypominało miejsca, w którym właśnie się znajdowała. Otworzyła oczy. Nie poznała tego pomieszczenia od razu. W końcu udało jej się przywołać jego obraz sprzed zmian. Wcześniej zagrzybiała nora, teraz gustownie urządzona sypialnia. Spodziewała się stylu loftowego, zamiast uroczego gniazdka przeznaczonego dla dwojga. Chciała wstać, ale zorientowała się, że jest zupełnie naga. Zaczęła rodzić się w jej umyśle panika.



- Musiałem cię rozebrać, bo ubranie kleiło się do ran.
Bacznie przyglądała się swoim dłoniom. Podniosła się nieco, by opuszkami palców przeczesać promienie słońca przebijające się przez okno. Niczego nie odczuła, co naprawdę ją zaintrygowało.
- Nie jestem wampirem? Przecież umarłam. Tam, na drodze! - Zasapała zdezorientowana.
- Podałem ci swoją krew, a w zamian napiłem się "nieco" twojej. - Wzruszył ramionami.
- Dlatego chodzisz za dnia... - ożywiła się. Coraz bardziej przekonana była co do tego, że śni.
- Będę mógł się tym cieszyć jeszcze przez kilka dni. - Podał jej kubek gorącej herbaty. Była gorzka, ale doceniła ten miły gest. Kto normalny bo jakichś dwustu latach żywienia się krwią pamiętałby o takim szczególe jak posłodzenie herbaty?
- Wygrałeś, zobaczyłeś mnie nago - zażartowała, by rozluźnić panującą napiętą atmosferę.
Zaśmiał się cicho i uśmiechnął tak, że wyglądał niezwykle uroczo.
- Musiałem cię uratować. - Mówiąc to wstał, lecz gdy chciał już przejść przez drzwi, Faye zatrzymała go.

- Dziękuję... za uratowanie mi życia. Mam wobec ciebie dług wdzięczności - wydukała zakrywając ciało cienka kołdra.

- Nie ocaliłem cię.

- Jak to? - Zmrużyła podejrzliwie oczy.

- Sama to zrobiłaś, więc nie masz żadnego długu wobec mnie, jak i kogokolwiek innego. Nie mieszaj się w nie - powiedziawszy to, wyszedł na zewnątrz. Przez lata nie czuł na skórze przyjemnego ciepła, a ewentualne spalanie tkanki. Odnosił wrażenie, jakby ponownie stał się człowiekiem.








Wyskoczyła z łóżka, wyciągnęła z szafy jedną z koszul, po czym ją założyła. Sukienka, którą podarował jej Joseph, nie nadawała się do ponownego użycia. Chciała za wszelką cenę dowiedzieć się, co wampir miał na myśli. Przysiadła na fotelu w salonie, w którym rozmawiali po raz pierwszy. Na swoje nieszczęście wybrała koszulę zapinaną nie pod sama szyję, lecz nie chciała nadużywać jego gościnności. Siedziała z mocno złączonymi nogami, a jedną dłonią trzymała materiał tak, by nie świecić dekoltem. Powolnym krokiem wchodził z powrotem do budynku. Szczęście wypełniało go do granic możliwości. Kilka promieni naturalnego światła otworzyło jego umysł na te pozytywne wspomnienia z czasów, gdy był zaledwie młodym chłopcem, który mimo zaplanowanego z góry życia, wciąż marzył. Widząc przed sobą własną wersje nagiego instynktu, stanął jak wryty. Nie wiedzieć czemu, wydała mu się w tej chwili niezwykle pociągająca. Przestał panować w wiadomy dla mężczyzn sposób nie tylko nad ciałem, ale i umysłem. Wiedział, że tak to się skończy, gdy Faye uda się przeżyć. Nie chciał tego, lecz zarazem pragnął ze wszystkich sił. Przysiadł się tuż obok. Spojrzał na jej zgrabne, długie nogi...

- Joseph - zwróciła się do niego oficjalnie, czym sprowadziła go na ziemie. - Co miałeś na myśli mówiąc, ze zawdzięczam żywot samej sobie?

Pochylił się i próbował patrzeć w kierunku jej twarzy. Potrzebował chwili, by ująć to wszystko w logiczną całość.

- Gdy dałem ci moją krew, nie reagowałaś. Jedna kropla w twoim przełyku powinna coś zdziałać, a wlałem w ciebie chyba z pół litra. W pewnej chwili na twoich skroniach pojawiły się grube, fioletowe żyły i z każda chwilą ich zasięg rósł. Twoja twarz przybrała siną barwę. W końcu stało się. Twe serce zabiło, a ty zaczęłaś oddychać.

- Czyli twoja krew zadziałała.

- Nie, Faye. - złapał ja za rękę, a gdy to spostrzegł, od razu schował swoja dłoń za plecami. - Gdyby krew cię ożywiła, od razu stanęłabyś na nogi. Gdybyś była człowiekiem. Dlatego myślę, ze odkryliśmy twój talent.

Dziewczyna zrobiła pytającą minę. Najwyraźniej wciąż nie do końca zorientowana była po powstaniu z umarłych.

- Masz dar do decydowania o życiu i śmierci. Dlatego stanowisz od teraz cenny skarb dla wszelkich zapaleńców, a mówiąc to mam na myśli właśnie Mathiasa. Ten człowiek zrobi wszystko, by zdobyć to, czego chce.

Nie zdążyła nic odpowiedzieć, ponieważ do domu wszedł Damien w asyście Jady. Pomagała mu chodzić, bo w jego stanie był to nie lada wyczyn. Został kilkukrotnie postrzelony, ale z racji, ze jest wilkołakiem, proces gojenia zachodził nieco szybciej niż u zwykłych ludzi.

- O, 50 cent przylazł - burknął wampir.

Damienowi nie spodobał się widok tak ubranej Faye w towarzystwie niebezpiecznego wampira. Blondynka natychmiast zerwała się z miejsca i ucałowała lubego. Nie chciała sprawiać mu bólu, dlatego też była zmuszona ograniczyć czułości do minimum.

- Wszystko gra? - Spytał słabo.

- To chyba ja powinnam o to pytać. - Spojrzała na gruby bandaż tuż pod dość luźny t-shirtem.

- Najważniejsze, że ty jesteś cała.

Uniosła delikatnie kąciki ust. Zapewne komu innemu przypadłoby do gustu iście królewskie traktowanie, ale ją to wyraźnie peszyło.

Jada zaś zostawiła na komódce w korytarzu jakieś ubrania dla dziewczyny, po czym wyszła, pozostawiając trójkę stworów samych sobie.








* * *


Faye wpadła do domu i od razu udała się do salonu, by moc uporządkować sobie to wszystko w głowie. Podsumowując, w ciągu jednego wieczoru umarła i niedługo później znów chodziła po tym świecie.
Włączyła telewizor. Wiadomości żyły strzelaniną w szkole w Moonlight. Zginęło kilku uczniów, kilkunastu zaś pozostało rannych. Sepy z telewizji koczowały przed budynkiem szkoły, a także niedaleko ratusza. Nie złapano sprawców. Mówili i o dziewczynie zamordowanej przez Josepha. Z każdej strony otaczała ją śmierć. Ciągle umierał ktoś bliski. Nie mogła spokojnie spać w obawie, co następny dzień przyniesie. Każda zmiana kierunku wiania wiatru mogła wprowadzić do jej życia co innego. Znalazła się grupa, której zależało na jej głowie. Dwa stwory kręciły się nieustannie wokół niej, by pod żadnym warunkiem nie stanęła vis a vis z niebezpieczeństwem. I jak im to wychodziło? Co kilka tygodni doznawała obrażeń. Nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Do tego jeszcze ona sama nie była człowiekiem tylko Virgą, dodatkowo obdarzoną talentem na tyle wyjątkowym, ze za tego białego kruka inni byli w stanie zrobić wszystko. Utraciła najbliższych przyjaciół, nie miała juz rodziny. Do tego okazało się, że prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie jej w spokoju zejść z tego świata. Właśnie... stała się nietykalna. Grała na kodach powodujących niekończące się życie. Zerwała się z miejsca. Weszła po schodach na pierwsze piętro, później zaś po drabinie na strych i w końcu usiadła na dachu. Przysiadła na chwilę na czubku budynku. Obróciła się w stronę zachodzącego słońca. Wpatrywała się z rdzawą barwę nieba, które z każdym mrugnięciem oka ciemniało. Powietrze było przytłaczająco "ciężkie". Z trudem wdychało się wilgoć, która aż prosiła się o przemianę w deszcz. Wstając, nieco się kołysała. Wzięła głęboki wdech. Przymknęła powieki, a następnie policzyła do trzech. W tej chwili nic nie wypełniało jej umysłu, co było wyjątkowym zjawiskiem od dawna. Wielokrotnie dopadała ją ostra migrena, zupełnie jakby jej mózg się przegrzewał. Drgnęła w miejscu i skoczyła prosto na obrośniętą trawą ziemie. Ostatnie, co zarejestrowała przed śmiercią, był chrust kręgosłupa, łamiącego się pod wpływem uderzenia o twarda powierzchnię.






Ból głowy minął dość szybko. Zanim odżyła, przez jej ciało przeszedł prąd, który wywołał drętwienie kończyn. A potem... odczucie, jakby przebudziła się po słodko przespanej nocy. Z trudem było jej wstać. Ledwo dała radę odkleić się od zakrwawionego podłoża. Poczłapała po wąż ogrodowy, odkręciła kurek i zmyła z trawnika ślady po eksperymencie samobójczym.




* * *


Wielka księga huknęła głośno, upadając na stół. Wazon z kwiatami zachwiał się, lecz na szczęście nie przewrócił, nie zalewając tym samym pożółkniętych stron zbioru wszelkich istot nadnaturalnych.

- Większość z nich wymarła, część nawet wyginęła przed naszą erą - wytłumaczył Joseph, kartkując szybko w poszukiwaniu rozdziału poświęconemu Virgom.

Wreszcie ich oczom ukazała się naszkicowana postać smukłej kobiety, przybranej w długą, lecz skromną suknię. Tuż nad jej głową widniała zapisana grubą, czarną kreską nazwa gatunku. Na następnych stronach opisany został każdy element tejże postaci - od sprecyzowanych cech poprzez mechanizm dziedziczności aż po poznane przez anonimowych autorów moce.

- Są odłamem wiedźm - powiedział, przejeżdżając koniuszkiem palca pod czytanym tekstem.

I była to prawda. Wiedźmy istniały od niepamiętnych czasów legendarnych. Zaś o Virgach wiadomo tylko tyle, że ich ród narodził się z dzieła przypadku - niepoprawnie rzuconego zaklęcia. Brzmi to zapewne nieprawdopodobnie, ale nie można liczyć na cokolwiek logicznego w świecie wypełnionym stworami rodem z mitów (które zresztą okazały się w dużej mierze jak najbardziej prawdziwe!). To właśnie stąd pojawił się wszechobecny kult dziewic - młodych dziewczyn o anielskiej aparycji. Któż mógł wiedzieć, czy któraś z pięknotek nie była obdarzona silną mocą? Uchroniło je to przed paleniem na stosie. Wiedźmy rzucały uroki za pomocą zapisanym w księgach czarów, Virgi posiadały cały dar w sobie, do tego każdy indywidualny. Osiemdziesiąt procent nadnaturalnych gatunków zdążyło wyginąć do czasów współczesnych. Te, które przeżyły i tak nie były liczną grupą osobników. Spośród nich wszystkich wyróżniały się wampiry - istoty nocy, których przekleństwo nie było dziedziczne. Przecież martwy nie byłby w stanie wydać na świat żyjącego, różowego cherubinka. Dar Virg ujawniał się w co drugim pokoleniu. W ten sposób nie było ich zbyt wiele. Miało to czynić je wyjątkowymi.

Joseph dotykał kosmyków złotych włosów. Nie kierował nad tym co robi. Miał szczęście, że ich posiadaczka niczego nie poczuła.

- Jak wiele z nich żyje? - Faye wreszcie zadała pytanie, które od pewnego czasu ją prześladowało.

- Pamiętasz, gdy Mathias wspomniał o Soirée?

Przytaknęła głową, gładząc miejsce, w które trafił pocisk.

- Nazwał je mekką dla nadnaturalnych i... tylko po części miał rację. W liczbie mieszkańców przeważają tam tak naprawdę zwykli śmiertelnicy, którzy zdążyli się przyzwyczaić do kilkudziesięciu stworów. Rzecz jasna każda istota o dobrych intencjach jest tam mile widziana z wyjątkiem wampirów. - Spojrzał na nią, upewniając się, że nadąża. - Przejdę może do sedna. Tuż po wydarzeniach w Edentown założono tam coś w rodzaju sabatu. Jest on również schronem dla takich jak ty.

- Nie potrzebuję schronu, mam was - powiedziała to tak czule, że Joseph poczuł dziwne migotanie w sercu.



- Jednak skoro nie jestem jedyna... Dlaczego Mathias chce właśnie MNIE?

Objął jej dłoń swoimi dwoma, po czym głęboko westchnął.

- Czy ty nie rozumiesz, że jesteś bramą graniczną życia i śmierci? - Poczuła chłód od jego skóry, ale nie cofnęła ręki. Nawet nie wykonała najmniejszego ruchu. - To właśnie TY możesz w ciągu jednej sekundy zabić lub... przywrócić do życia kogoś względnie nieżywego.

- "Względnie nieżywego?" - Schowała rękę pod stół.

- Mathias kocha władzę. Kręci go możliwość wielu żyć. Jest jednak typem, któremu wszystko nudzi się szybko jak małemu dziecku. Myślę, że chciałby na powrót być śmiertelny. Pytanie tylko, jak silna jest twoja moc?

Nie było to pytanie retoryczne, a wymagające reakcji. Faye nie znała na nie odpowiedzi, dlatego Joseph spróbował naprowadzić ją na właściwy tor.

- Zdążyłaś go już wykorzystać?

- Tak - odpowiedziała krótko, po czym rozwinęła myśl. - Skoczyłam z dachu.

Wampir odchrząknął głośno i podparł się ręką.

- Potrzebowałam całej nocy, by ożyć. Przez kilka godzin marynowałam się we własnej krwi.

- Nie jesteś wystarczająco silna, by ot tak targać się na swoje życie. Po którymś razie możesz się po prostu nie obudzić.




* * *


- Ale z ciebie słabeusz! No dalej, dalej! - krzyknął zasapany Damien.

Dziewczyna pochyliła się w przód, by złapać oddech. Wyciągnęła z plecaka wodę, aby zmoczyć wyschnięte gardło.

- Cholera, Damien, nie jestem żadną alpinistką!

Obrócił się w jej stronę i widząc opór, podbiegł do niej.

- Jeszcze trochę, dasz radę.

Początek tego lata nie był zbyt upalny, a wyjątkowo przyjemny. W górach jednak temperatura była znacząco niższa niż w mieście, mimo że to właśnie na wysokościach słońce bardziej prażyło. Faye pierwszy raz zapuściła się tak bardzo w głąb lasu. Jej rodzice preferowali raczej leniwe wakacje nad jeziorem czy morzem. Na górskie przechadzki wybierała się z dziadkiem, ewentualnie pod nadzorem babci. Z racji, że byli oni wiekowi, najczęściej wyruszali w celu zebrania grzybów. Dziadek zaś uczył wnuczkę odróżniania szaty roślinnej. Faye mina nieco zrzedła, widząc wartki strumyk, płynący na wskroś przez ich wyznaczoną trasę. Damien wskoczył na kamień częściowo zanurzony w wodzie, później na następny i następny, aż znalazł się na drugim brzegu. Z początku ten pomysł wydał jej się nieco wariacki, ale jak widać innej drogi nie było.


Słowiki wesoło świergotały na wysokich gałęziach drzew, zaś dzięcioły równomiernie stukały w pnie. Tuż przed nogami zakręcił się to zając to mały jeż. Gdzieś w oddali udało jej się zauważyć sarnę z młodym. Zapach drewna i kwitnących roślin wypełniał nozdrza. W powietrzu leniwie pałętały się pyłki. Z zachodu wiał nieco ciepły, lecz orzeźwiający zefirek. Czasem jakaś chmura zgubiła się w obszernej mapie nieba, tym samym przysłaniając słońce. Las prezentował światu wszystkie istniejące odcienie zieleni. Gdy do tego dochodziły kolory krzaków dzikich owoców czy kwiatów, krajobraz ten coraz bardziej zaczął przypominać biblijne Eden.







Faye stanęła jak wryta, widząc swojego chłopaka wchodzącego do jaskini.

- Przepraszam bardzo, ale gdzie mnie prowadzisz? Uczysz się za przewodnika czy speleologa?

- Przysięgam, że to już naprawdę, naprawdę (!) koniec.

Wywróciła oczami i weszła do środka.
Wewnątrz było wyjątkowo ciasno. Zimno promieniujące ze skał przyprawiło ją o drgawki. Jej buty trekkingowe były całe mokre i zbrudzone gliną. Spod nóg rozbrzmiewał dźwięk chlapania. W jamie echem odbijał się nawet oddech. Idąc niepewnie ciemnym korytarzem, opierała się o szorstką strukturę ścian. Z każdą chwilą wszechobecna czerń zanikała, by ustąpić miejsca światłu dziennemu. Otaczające ją widoki zaparły dech w piersiach. Była to "ślepa uliczka", droga do nikąd. Przed nimi rozpościerała się przepaść. Kilkadziesiąt metrów pod nimi płynęła leniwie rzeka. Żleb oddzielał ich od reszty świata. Niedowierzając, pokręciła głową i przetarła oczy. Takie krajobrazy widywała w książkach geograficznych czy filmach. To wszystko prezentowało się dziesięciokrotnie lepiej niż na srebrnym ekranie. Rzucił mu się na szyję i spojrzała na góry odbite w jego oczach.

- I co? Opłacało się przejść taki kawał drogi? - Szelmowsko się uśmiechnął.

Głęboko westchnęła i wtuliła się w jego pierś. Niedaleko przeleciał majestatyczny jastrząb, który dumnie szybował w przestworzach. Z szeroko rozpostartymi skrzydłami prezentował swe szaropopielate upierzenie. Nawet nie zwrócił na nich uwagi. Patrzył uważnie przed siebie, był w pełni skupiony. Byli dla tego zwierzęcia nic nieznaczącym tłem.










* * *


- Witam was, młodzieży! - Wąs znad ust dyrektora podskoczył. - Nie wiem, czy przystoi odnosić się tak radośnie po tym, co stało się trzy tygodnie temu. Dlatego może na początku wyrażę żal, który pozostał po tej tragedii.

Dyrektor rozejrzał się po sali wypełnionej uczniami w togach na ciałach i w biretach na głowach. Po kilku sekundach grobowej ciszy ponownie zabrał głos.

- Siedmiu uczniów straciło życie w wyniku strzelaniny. Kilkunastu zostało rannych, w tym część z nich na tyle poważnie, by wciąż przebywać w szpitalu. Chciałbym was poinformować, że policja wciąż przeprowadza dochodzenie w tej sprawie. Wszyscy mamy nadzieję, że ci, którzy dopuścili się tego czynu, zapłacą za swe winy. - Okrągła już twarz jeszcze bardziej napuchła i stała się czerwona. - Obiecuję wam, że wymiar sprawiedliwości ich dosięgnie... Od następnego roku szkolnego przy wejściach do budynku zostaną postawione bramki, które z pewnością zwiększą wasze bezpieczeństwo. Wspomnienie tej tragedii chciałbym uczcić minutą ciszy, a później przejdziemy do formalności zakończenia roku.

Wszyscy opuścili w pokorze głowy. Wielu złożyło ręce w modlitwie. Słychać było tylko oddechy. Dyrektor przeliczył się co do oprawców. Nikt ich nigdy nie znajdzie. Policja nie wpadnie na trop zorganizowanej wampirzej szajki. Rodziny zamordowanych nigdy nie poznają prawdy. Faye odczuwała z tego powodu niewyobrażalne wyrzuty sumienia. To przez nią młodzi ludzie zmarli, tymczasem ona sama obstała.
Chwilę później oficjalnie rozpoczęto ceremonię rozdania świadectw. Wywoływano poszczególnych uczniów, którzy wygłaszali swoje krótkie, często pisane na kolanie przemówienia.

- Faye Morgan! - dyrektor głosem robota wypowiedział jej imię i nazwisko.

Siedziała w trzecim rzędzie, więc moment od wygramolenia się spośród ciasno ułożonych krzeseł a sceną trwał dosłownie chwilę. Pan Berry wręczywszy jej świadectwo, uścisnął mocno jej dłoń. Wymamrotał z automatu swoje gratulacje i obrócił się w stronę swego zastępcy. Dziewczyna niepewnym krokiem weszła na mównicę i oparła dłonie na skośnym drewnianym blacie. Trudno było jej cokolwiek z siebie wykrzesać.

- Aż nie mogę uwierzyć, że to już koniec wszystkiego - wydukała na początek. - Mimo że zaczęłam uczęszczać do tej szkoły dopiero w ostatniej klasie, czuję się, że to właśnie tu jest moje miejsce. Odnalazłam cudownych przyjaciół, doskonałych nauczycieli, ale przede wszystkim dojrzałam do tego, by uznać Moonlight Falls za mój jedyny dom.

Kilkanaście osób zaczęło bić brawa, reszta zaś zaabsorbowana była kolejną osobą idącą po świadectwo. Oni przecież nie wiedzieli, że ta niepozorna dziewczynka znaczącą różniła się od szarej reszty.




* * *


Jeden z miejscowych dzieciaków postanowił urządzić domówkę na cześć zakończenia edukacji w liceum. Ci, którzy zachęceni dobrą zabawą wybrali się na nią, często sami nie wiedzieli kto jest jej organizatorem. Zresztą nie było to ważne. Kogo obchodziło, że mowa o Jadenie Marveliku korzystającego z faktu, że jego dziani starzy wyjechali gdzieś na weekend we dwoje? No właśnie, nikogo. Darmowy alkohol i przekąski przyciągnęły nie tylko nastolatków, ale i wielu starszych znajomych. Tak czy owak, dom wypełniony ludźmi wręcz pękał w szwach. Sąsiedzi w tej "lepszej" dzielnicy Moonlight nie byli do końca zachwyceni, że małolaty nie pozwalają im zasnąć. Pan Pulitz, czyli innymi słowy miejscowy urzędniczek, zagroził, że młody Marvelik beknie za kogoś, kto pokolorował jego brukowy chodnik wymiocinami.
Wszystko wymknęło się spod kontroli. Impreza żyła własnym życiem. Damien, Joseph i Faye wkroczyli dopiero wtedy, gdy to, co zastali, było nie do opanowania. Napotkali sporo znajomych twarzy. Niektórych z trudem poznali. Kto by pomyślał, że zalana potem twarz, rozczochrane oczy, może nawet bełkot czy nieobecny wzrok tak potrafią zmienić człowieka.



Faye wraz z Damienem udali się w stronę barku, by napić się czego, co daje niezłego kopa. Joseph - jak to Joseph - za swój cel obrał wyrywanie podpitych panienek.
Za domem gospodarza znajdował się basen z trampoliną. Kilku uchlanych chłopaków taplało się w najpłytszej części zbiornika. Zabawiali się także, wrzucając biedne dziewczyny, które lądując w chłodnej wodzie, zdzielały i tak już niczego nieświadomych balangowiczów. Z pewnością tylko nieliczni uczestnicy przyjęcia mogli mieć zaszczyt zapamiętania jednej z najdzikszych imprez ostatnich lat w tak małym miasteczku, jakim jest Moonlight Falls.
Jeśli ktokolwiek wyobraża sobie nieco podstarzałe kobitki, świecące pokaźnym DD, czy nagich kąpieli, jest w błędzie. Faktem jednak jest, że jedna dziewczyna zgubiła swój biustonosz i ślad po nim zaginął.
Wracając do pary gołąbków:
Nie stronili od alkoholu. Niemożliwym było, by ich biedne wątroby dały radę przemielić tak duże ilości toksyn, więc kilka godzin później miały zrobić dwójce rewolucje, z których jedna była głośniejsza od drugiej. Nie chcieli myśleć o czymkolwiek poważnym. Nie chcieli brać pod uwagę, że poniosą konsekwencje swoich czynów. Tuż po tym, jak kolorowe "naklejki", przedstawiające bajkowe postacie zrobiły zamęt w ich organizmach, przestali panować nad wirującym światem wokół nich. Tańczyli tak, jakby miał być to ich ostatni taniec. Choć lepiej by było, gdyby przystąpili do tanga. Zamiast tego mogli się zadowolić niekontrolowanym szamotaniem niepasującym do rytmu muzyki w tle. Zasadniczo szybko znudziły im się te pokraczne pląsy. Wraz ze wzrostem temperatury, wzrastało pożądanie. Znaleźli wolną łazienkę w lewym skrzydle posiadłości. Zamknęli drzwi na klucz, aby żadna inna parka im nie przeszkodziła. Damien usadził Faye na umywalce. Nie zaspokajali swych potrzeb w cywilizowany bądź wygodny sposób, ale na aktualny stan rzeczy, tylko tyle wymagali.
Dla Josepha był to o tyle szczęśliwy dzień, że wyładował swoje napięcie dzięki pomocy ładnej brunetki. Dla odmiany nie miał czasu myśleć o tym, że połączona z nim krwią Faye zabawia się ze swoim chłopakiem kilkanaście metrów dalej. Wtedy nie odczuwał psychicznego bólu






* * *


- A ty gdzie się wybierasz? - zamruczała ukochanemu do ucha mimo okropnego bólu głowy. Tak, nawet Virga poczuła na własnej skórze skutki zbyt hucznego balowania.

Pogładził ją po policzku, a później ucałował to miejsce.

- Zapomniałem w domu ubrań i takich tam. Rozumiem, że mieszkając u ciebie częściej będę bez ubrań niż w, ale chociaż dla niepoznaki muszę spakować kilka T-shirtów i spodni na zmianę.
Pokiwała głową z przymkniętymi oczami, a chwilę potem przeciągnęła się, wypychając klatkę piersiową w przód. Brunet spojrzał z tęsknotą na jej dekolt, ucałował jej delikatną skórę tuż pod obojczykiem i wyszedł. Zanim opuściła łóżko, usłyszała jeszcze warkot jego starego pick-up'a. Mimo zupełnego braku chęci, udała się do łazienki, by jakoś ogarnąć swój stan. Już w wygodnych "podomowych" ubraniach weszła po drabince na strych, by skontrolować stan śpiącego wampira. Pierwszy raz zdarzyło jej się, by gościć kogoś na poddaszu i użyczyć środka starego tapczanu, by ten nie musiał obawiać się kontaktu z promieniami słonecznymi i w spokoju odpoczywał. Pomieszczenie to było strasznie zagracone. Można by okrzyknąć je składowiskiem różności. Znajdowały się tam tak podstawowe rzeczy jak pamiątki rodzinne, stare zabawki, pudła po sprzęcie elektronicznym czy pozostałe zupełnie niepotrzebne akcesoria, których żal było wyrzucać. Nigdy nie odważyła się szperać pomiędzy tymi wszystkimi rupieciami. Nie potrzebowała dowodu na to, że ilość pająków zasiedziałych w szczelinach dorównywała wiekowi domu. Pozbierała tylko porozrzucane po zakurzonej podłodze ubrania należące do wampira. Chciała wykonać miły gest i uprać znoszone ciuchy. Cieszyła się, że postąpiła dobrze, nie otworzywszy klapy rozsuwanej sofy. Oficjalnie nie rajcował ją widok nagiego nieboszczyka (nieoficjalnie zaś to inna historia ).



Ustawiła pralkę na program szybki, by pranie zdążyło wyschnąć jeszcze przed zachodem słońca.
Był to dość upalny dzień. Prawdę mówiąc, bezpieczniej było pozostać w domu. Zeszła w końcu na dół z zamiarem napicia się zimnej wody z miętą i limonką, lecz to co zastała, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Na jednym z kuchennych krzeseł spoczywała zupełnie nieznana jej kobieta. Orzechowe włosy spływały po jej wyprostowanych plecach. Jedna z nóg rytmicznie podrygiwała w powietrzu. Choć siedziała, nietrudno było stwierdzić, że jest szczupła. Miała na sobie czarną obcisłą sukienkę, pończochy oraz jedne z tych szpilek, które widziała na modelce w katalogu. Swoje dłonie ukrywała pod cienkimi rękawiczkami w groszki również w czarnym kolorze. W ręce trzymała kapelusz, który można byłoby założyć do kostiumu wiedźmy z okazji Halloween.
Jej wzrok zaś potrafił przebić się w głąb duszy. Faye nie spodziewała się takiego gościa.

Kobieta o alabastrowej cerze podniosła się ze starego krzesła i wyciągnęła dłoń w kierunku blondynki.

- Alice Yovovich. Jesteś Faye Morgan, prawda?


Konsternacja dziewczyny sprawiła, że ta nie potrafiła zapanować nad swoim ciałem. Dopiero po chwili była w stanie uścisnąć kruchą dłoń swego tajemniczego gościa. Obie usiadły przy stole. Po chwili Alice uniosła rękę, obracając między palcami złoty pierścionek należący do Faye. Ta od razu zrobiła wielkie oczy. Wiedziała, że cokolwiek nastąpi, nie będzie dobre.

- Czy ty wiesz, kto jest upoważniony do noszenia takiej biżuterii?

Nastolatka chciała odpowiedzieć na to pytanie, które okazało się retorycznym. Sama za to zadała kolejne, na które kobieta zmuszona była zareagować.

- Kim pani jest?

Na dużych czerwonych ustach pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.





- Słyszałaś o Soirée? - Zatrzymała się na moment, lecz w końcu kontynuowała. - Jasne, że tak. Ten opryszek, Mathias, zdradził o istnieniu tego miejsca. Otóż to, co mówił, jest jak najbardziej prawdziwe. To małe miasteczko jest schronieniem dla nas, Virg. Ja sama zaś opiekuję się takimi jak ty w specjalnej akademii dla dziewcząt, które muszą nauczyć się jak panować nad swoim darem oraz w razie zagrożenie móc go wykorzystać we własnej obronie. Jednak nie czas na pytania. Do wieczora musimy opuścić teren Ameryki.

- Dlaczego? - obruszyła się.

- Mathias Selfridge ma dosłownie wszędzie swoich ludzi, więc nie zdziwiłabym się, że następnego ranka znalazłabym się w rowie gdzieś w środku lasu.

Alice wyciągnęła niepewnie dłoń, ale Faye zrobiła krok w tył.

- Nigdzie nie jadę. Poradzę sobie. W razie jakichkolwiek problemów obronią mnie dwa równie niebezpieczne stwory.

Druga Virga melodyjnie, lecz kpiąco się zaśmiała.

- Skarbie, Joseph Willoughby nie zasługuje na zaufanie. Jeśli ta zabawa mu się znudzi, to opuści cię bez słowa. Za to twój luby wilk się starzeje, a pamiętaj - Mathias nigdy nie zapomina. Zatem nie ma żadnej dyskusji, panienko.

- Nie! - krzyknęła przeraźliwie głośno tylko po to, by wampir nocujący na poddaszu mógł zareagować.

- Naprawdę nie chcę używać siły - odparła ze stoickim spokojem.

- Co? Pobijesz mnie przez rękawiczki? - odpysknęła w dość szczenięcy sposób. Emocje brały górę.

Kobieta wykonała delikatny gest dłoni, a jeden z większych noży przemknął tuż obok głowy Faye. Otworzyła usta ze zdumienia.



Alice przeszła się powoli po kuchni z założonymi na piersiach rękami. Gdy wreszcie zatrzymała się, w domu rozbrzmiał huk wyważanych drzwi. Pięciu rosłych mężczyzn wykrzykiwało coś w języku francuskim, otaczając Faye. Ale to, co stało się później, było jeszcze gorsze. Dziewczyna z wampirem była powiązana krwią. Dlatego też, przebudziwszy się, bez jakiegokolwiek pomyślunku próbował ją ratować. Nie zważał chociażby na to, że jest południe. Promienie słońca, które dopadły go na schodach, od razu zaczęły oddziaływać na jego skórę. Joseph jęknął, gdy poczuł, że powierzchnia jego ciała zaczyna się topić. Chciał jej pomóc, ale uzbrojony ochroniarz prędzej powalił go na ziemię i przytrzasnął twarz butem. Następnie wycelował gdzieś w plecy i potraktował go srebrnym nabojem, który miał krwiopijcę uśpić. Kobieta rozkazała zanieść go tam, gdzie promienie słoneczne go nie dosięgną, zaś rozkazała Faye jak najszybciej spakować jak najpotrzebniejsze rzeczy i dodała:

- Przepraszam cię za to, ale nie dałaś mi innego wyjścia.

Absurdalne wydarzenia sprawiały, że dziewczynę objął niepokój. Wrzuciła część zawartości szafy oraz kosmetyki do walizki i chciała już ją zamknąć, lecz przypomniała sobie o dwóch zdjęciach, które chciałaby mieć przy sobie w nowym miejscu. Pomiędzy ubrania wcisnęła fotografię z nią i Damienem. Pobiegła do dawno nieodwiedzanej sypialni babci i ze ściany zdjęła najbliższe jej sercu zdjęcie, które przedstawiało całą rodzinę jeszcze za czasów, gdy żył dziadek.







Odprawa na lotnisku nie była standardowa. Do Francji mieli lecieć prywatnym luksusowym samolotem. Faye martwiła się o bohaterskiego Josepha, lecz jeszcze bardziej o Damiena. Na pewno załamie się na wieść, że jego ukochana opuściła go bez słowa. Nie mogła się z nim kontaktować. Jednym z warunków przebywania w Akademii by zupełny brak kontaktu ze światem zewnętrznym. Te rozważania pomogły jej jednak wpaść na nowy trop.

- Mathias mówił, że tam może przebywać babcia.

Alice głęboko westchnęła.

- Owszem, Odette była trochę u nas, lecz po jakimś czasie wyjechała. Niestety, nie chciała nam powiedzieć gdzie.

To już nieco zasmuciło Faye. Miała nadzieję, że wreszcie będzie mogła spokojnie zasnąć. Zatem wciąż istniało prawdopodobieństwo, że już jej nigdy nie zobaczy.

Steward ukłonił się pannie Yovovich, oferując szampana. Wzięła z tacki kieliszek i powoli, małymi łyczkami popijała szampana.

- Jak mnie znalazłaś? - zadała kolejne pytanie.

- Google. Wpisałam twoje nazwisko, następnie nazwę miejscowości, w której mieszkasz. Wtedy wyskoczyła mi strona szkoły w Moonlight Falls. Później już wszystko poszło gładko aż do czasu strzelaniny, która opóźniła naszą wizytę. Musieliśmy być pewni, że nie będziesz się nikogo spodziewać ani żyć w przestrachu, że ktoś chcę cię żywą lub martwą.

- Jeszcze jedno pytanie...

- Proszę bardzo - wyraziła zgodę ciepłym głosem.

- Czy kiedykolwiek to się skończy? Czy będę mogła kiedyś w spokoju opuścić akademię bez obawy, że jakiś chory na umyśle krwiopijca zrobi wszystko, by mnie dorwać?

- Tak długo, jak oboje będziecie żyć. Może to trwać nawet wieczność. Było wiele zamachów na Mathiasa, lecz żaden z nich się nie udał jak widzisz. Dopóki bezkarnie włóczy się po tym świecie, jesteś skończona - powiedziała ze szczerym współczuciem. - Uwierz mi, że z nami będzie ci lepiej. Całe Soirée jest po naszej stronie. Żaden wampir nie przemknie się do miasteczka, nie musisz się martwić. Tym bardziej nie jesteś przeciętną Virgą. Jesteś jedyną, która dzięki swemu talentowi życia i śmierci może żyć wiecznie.

- Wolałabym być zwykłym człowiekiem.

Alice dotknęła jej dłoni.

- Doceniamy to, co tracimy.






Po wylądowaniu, nie potrzebowały już obstawy. Znajdowały się w strefie wolnej od zagrożeń. Pod samolotem zaparkowano czarnego Mercedesa, którym miały dotrzeć do posiadłości. Faye była tak bardzo zmęczona, że przebudziła się dopiero wtedy, gdy samochód się zatrzymał. Wyszła z auta i spojrzała na stary, wielki dom, w którym miała spędzić nieokreśloną ilość czasu i kryć się przed mordercą, który czyhał na nią na każdym kroku.



__________________

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 02.05.2014 - 21:02
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem