View Single Post
stare 04.06.2014, 00:08   #10
Bonsai
 
Zarejestrowany: 21.04.2014
Płeć: Kobieta
Postów: 3
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Gałązka kwitnącej wiśni

Odcinek 2

- Nie mam pojęcia, skąd się wzięło! Wszedłem do domu, a ono tu było! - krzyknął Randy do telefonu.
- Czy ty jesteś trzeźwy? Chcesz powiedzieć, że ktoś włamał się do twojego domu, wyłączył alarm i podrzucił ci dziecko? - odparł głos ze słuchawki.
- ...z łóżeczkiem! - ryknął Randy.

- Takie rzeczy się nie zdarzają!
- Też tak myślałem!
- Co robiłeś 9 miesięcy temu?
- Marsha, przestań się nabijać, tylko przyjedź! Błagam! Ono płacze!

Marsha Cornett była najlepszą przyjaciółką Randy'ego Crandalla i właściwie jedyną osobą, do której mógł się zwrócić o pomoc w zaistniałej sytuacji, nie ściągając na siebie uwagi mediów. Pracowała w miejscowym szpitalu jako lekarz genetyk, gdzie zajmowała się nie tylko sprawami ustalania ojcostwa, ale też pomagała policji badając próbki DNA znalezione na miejscu zbrodni oraz prowadziła rozmaite badania.

- Co tak długo? - zapytał Randy pospiesznie otwierając drzwi.
- Mówiłam ci przecież, że mam dyżur - Marsha żwawo przekroczyła próg i pewnym krokiem udała się do salonu. - Jak się czujesz w roli tatusia?




- Nawet tak nie żartuj, nie jestem żadnym tatusiem!
- To akurat mogę sprawdzić - zaśmiała się Marsha, pochylając się nad łóżeczkiem. - To chłopiec czy dziewczynka?



- A skąd ja mam wiedzieć?!
- Wiesz... Zazwyczaj nie jest to trudne do ustalenia...
- Nie zaglądałem mu w pampersa!
- Pewnie ma kupę...
- Skąd wiesz?
- Bo śmierdzi! - Marsha wyjęła dziecko z łóżeczka i sprawnie zabrała się za jego przewijanie. - Gdzie pampersy?



- Tutaj - Randy wyciągnął z torby jednorazową pieluchę i podał Marshy.
- Komuś zależy na tym dziecku, jeśli podrzucił je tobie wraz z całą wyprawką...
- Zadziwia mnie to...
- To chłopiec! Śliczny, mały, ma najwyżej tydzień... - Marsha urwała, jakby lekko zbita z tropu. - Wyjątkowo urocze dziecko!
- To jest ta kartka, o której ci mówiłem - Randy podsunął przyjaciółce niewielką kartkę z wydrukowanym napisem: "Lepiej nie wzywaj policji". - Co o tym myślisz?



- Hmm... Myślę, że lepiej się do tego zastosować. Policyjny rozgłos nie przyniesie nic dobrego, a w dodatku wszystkie media będą krzyczeć, że sławny reżyser znalazł w swoim domu noworodka... Po co ci taka sensacja?
- Też tak uważam - westchnął Randy. - Nie wiadomo, co się za tym kryje...



- Dokładnie. Mogę przejrzeć w szpitalu rejestr narodzin z ostatnich kilku tygodni, ale szczerze mówiąc, wątpię, czy to coś da.
- Dziękuję, jesteś kochana. Mam jeszcze jedną prośbę do ciebie...
- Jaką?
- Bądź dyskretna. Na razie nie mów nikomu o tym dziecku.


***

Dom Dla Sierot Sióstr Franciszkanek powstał w 1951 roku i skupiał dzieci, które utraciły rodziców w czasie wojny. Wówczas był to ośrodek bardzo rozbudowany - przebywała w nim ponad setka dzieci w różnym wieku. Prężnie działająca placówka posiadała własną szkołę, ośrodek zdrowia a także pola uprawne, co czyniło ją niezależną i samowystarczalną. Po trwającym ponad 40 lat okresie świetności sierociniec zaczął podupadać. Długi rosnące z roku na rok doprowadziły do tego, że sprzedano większość ziem wraz z kompleksem budynków należących do ośrodka, a pozostałą niewielką część wyremontowano i przekształcono w Żeński Dom Dla Sierot. W chwili obecnej mieszkało tu zaledwie siedmioro dziewcząt, będących pod opieką siostry Ophelii.



- Przykro mi, ale nie możemy przyjąć tego dziecka - stanowczo oświadczyła siostra Ophelia. - To sierociniec dla dziewcząt.



- Ale to jedyny sierociniec w Appaloosa Plains. Mam wieźć tego dzieciaka do innego miasta?
- Niech pan zgłosi to policji.
- Wolałbym uniknąć niepotrzebnego rozgłosu. A może tak tymczasowo...
- Wszystkie dzieci są tu tymczasowo - ucięła siostra Ophelia.



- Więc co ja mam zrobić?
- Zawsze to pan może się nim zaopiekować...
- JA?!
- A co, nie stać pana?
- Nie o to chodzi... Siostro Ophelio, proszę mnie zrozumieć, ja mam już swoje lata i jestem trochę na to za stary... Poza tym nigdy nie opiekowałem się takim maleństwem... To nie dla mnie!
- Zawsze można spróbować. Temu chłopcu potrzebny jest dom.
- Siostro, on potrzebuje rodziców, a nie dziadka! - Randy załamał ręce. - Proszę mnie zrozumieć... Ja nie chcę dla niego źle... Może mi siostra jakoś pomóc?



Siostra Ophelia westchnęła głęboko i uniosła głowę z zamyśleniem patrząc w niebo.
- Zrobimy tak - rzekła po chwili. - Znam pewne małżeństwo... Myślę, że będą zainteresowani adopcją chłopca. Postaram się załatwić to szybko i dyskretnie. Ale do tego czasu mały zostanie u pana.
- Dziękuję, siostro.
- To jeszcze nie wszystko. W zamian za przysługę chciałabym, żeby zatrudnił pan jedną z moich podopiecznych. Chyba przyda się panu niańka?
- Na razie tak, ale potem...
- Potem wymyśli pan dla niej coś innego. Dziewczyna niedługo kończy 18 lat i będzie musiała się wyprowadzić, potrzebuje więc pracy i nowego lokum.
- Czy mógłbym najpierw z nią porozmawiać?
- Oczywiście. Proszę za mną.


***

Keri pospiesznie przekładała kolejne ubrania, nerwowo szukając czegoś w komodzie. Przed oczami mignęło jej coś czerwonego. Szybkim ruchem wyjęła z szafki i rozłożyła krótką, czerwoną spódniczkę. Na jej twarzy widać było oznaki zadowolenia.



Wtem gwałtownie otworzyły się drzwi i do pokoju wparowała Suzette.



Keri odskoczyła od komody jak poparzona, usiłując ukryć zdobycz za plecami.



- A Ty co tam chowasz? - zapytała podejrzliwie Suzette.
- Nic... Chciałam tylko się przebrać - odparła Keri.
- Akurat - wycedziła Suzette. - Zwinęłaś moją spódnicę!



- A jakie miałam wyjście? Nie pożyczyłabyś mi jej!
- Może bym pożyczyła, gdybyś jej ostatnio nie poplamiła! Nawet nie raczyłaś jej uprać! Oddawaj!
- Myślisz tylko o sobie! - krzyknęła Keri, rzucając spódnice na ziemię.
- Ja myślę tylko o sobie? To Ty zabrałaś moją spódnicę!



- Spokój!!! - do pokoju weszła siostra Ophelia, a za nią Randy Crandall. - Co to za krzyki?! Proszę natychmiast się rozejść! Keri, na dół! Suzanette, ty zostajesz. Pan Crandall ma dla ciebie ciekawą propozycję.



Keri wyszła z oburzeniem, głośno zamykając drzwi.
- Cóż to za ciekawa propozycja? - zapytała obojętnie Suzette.



- Oferta pracy - odparł spokojnie Randy. - Potrzebuję kogoś do całodobowej opieki nad tygodniowym maleństwem.



- Całodobowej?
- Tak. Oczywiście do szkoły dam ci wychodne.
- Wychodne? Czyli miałabym u pana zamieszkać?
- To konieczne.
- Chyba pan oszalał! Nie ma mowy!


Bonsai jest offline   Odpowiedź z Cytatem