View Single Post
stare 30.06.2014, 19:43   #330
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls (OD 18 LAT!)





Odcinek 7 "Terapia szokowa"



Alice zaprowadziła Faye do salonu zwanego inaczej sercem domu. Nie były jednak same w tym pokoju. Cztery młode dziewczyny siedziały na starych pikowanych kanapach jak na szpilkach, choć z pewnością siedzenia były niemiłosiernie wygodne. Ich ubrania w kolorze czarnym idealnie kontrastowały z jasnym wystrojem. Nie patrzyły na nową współlokatorkę, a na siebie nawzajem. Pierwszą z brzegu wyróżniała burza ognistych loków oraz cera w kolorze kredy. Następną z kolei była niczym niedostająca od tłumu się dziewczyna o zupełnie przeciętnej urodzie. Na fotelu siedziała z założonymi rękami panna tak śliczna, że można było pomylić ją z niejedną aktorką promującą się w Cannes. Choć zachwycała urodą, miała zwieszoną minę. Wpatrywała się w zupełnie inny punkt niż jej koleżanki. Uniesiona koścista bródka była oznaką jej wyższości nad pozostałymi. Krótko mówiąc - jędza jak się patrzy. Ostatnią odznaczał nienaturalny kolor włosów. Przystrzyżone włosy "na chłopca" w turkusowym odcieniu jako jedyne ożywiały to białe, bezpłciowe pomieszczenie. Mocny makijaż i tzw. pieszczoch na nadgarstku wyraźnie sygnalizowały, że dziewczę sprawia wychowawczyni niemałe problemy.

- Dziewczęta - zawołała melodyjnie Alice, a jej podopieczne jak za dotknięciem magicznej różdżki powstały z siedzeń i zwróciły uwagę na nową koleżankę.

Wszystkie patrzyły na nią zupełnie bez wyrazu. Faye w tym momencie poczuła się jakby niechciana.

- Może was sobie przedstawię? To jest Faye Morgan. - Wskazała gestem dłoni na onieśmieloną blondynkę. Pozostałe dziewczyny nagle się ożywiły. Ich zainteresowanie wzbudziło podejrzenia u Faye. To tak jakby czekały na nią. - To jest Regina Hardison, następne Tiana Langford, a obok niej Carrie Chadwick. - Szatynka wymieniała każdą z kolejnością w jakiej odległości znajdowały się od niej.

- Annmarie Neumann - praktycznie wyszeptała ostatnia z dziewczyn.

Zapadła cisza. Żadna ze stron nie odważyła się odezwać pierwsza. Po raz kolejny Alice musiała wcielić się w rolę arbitra.

- Faye, pozwól, że cię oprowadzę po domu. Wskażę ci twój pokój.




Posiadłość była domem tak ogromnym, że nie wszystkie pomieszczenia zostały zagospodarowane. Z pewnością łoży się na nią niemalże niewyobrażalną sumę pieniędzy. Panna Yovovich nie pracowała, każdą minutę swego czasu poświęcała właśnie temu terenowi. Choć nie sprzątała ani nie gotowała, czasu brakowało jej niemal zawsze. Gdy nie zajmowała się gnuśnymi dziewczynami, siedziała w swoim biurze przy papierach. Do jej sypialni był zakaz wchodzenia. Twierdziła, że to jej jedyna osobista przestrzeń, w której nikt nie mógł jej zakłócać. Bardzo ceniła ciszę i spokój. Jeśli dochodziło do spięć między podopiecznymi, zawsze potrafiła zakończyć to w dyplomatyczny sposób. Była osobą niezwykle inteligentną, ale i mimo młodego wieku także mądrą życiowo. Należał jej się podziw za to, że potrafiła zapanować nad nieokiełznanym dojrzewającym człowiekiem. Oprowadzając nową mieszkankę po każdym centymetrze akademii, opowiadała przy okazji historię jej założenia. Dom należał do jej babki, która jak można się domyśleć, była Virgą Jedną z tych, które przeżyły masakrę w Edentown. Udało jej się uciec. Zupełnie przypadkiem znalazła się na statku płynącym do wybrzeża Francji. Nie była to oczywiście legalna przejażdżka. Udawała jedną z rejsowiczów luksusowego wycieczkowca. Przybywając do Soiree, nie znała tam ani języka ani kogokolwiek, kto mógłby pozwolić na jej życiowy start. Przepracowała kilka lat w różnych środowiskach, lecz zawsze wybierała te, w których niepotrzebny był jej francuski. Jej babka miała talent, który chętnie wykorzystywała pracując w pocie czoła na plantacji buraków cukrowych. Podległe jej rośliny zawsze przerastały kilkakrotnie obszar pracy jej współpracowników. Dzięki temu udało jej się otworzyć małą kwiaciarnie w centrum rynku. Ulokowanie sklepu tuż obok kościoła było intratnym posunięciem. Parafianie zamawiali wieńce pogrzebowe, bukiety ślubne i tym podobne. Z czasem nie tylko oni byli klientami. Wreszcie zasłynęła jako najlepsza kwiaciarka w okolicy.




Dzięki tej pracy poznała swego męża, który specjalnie dla niej zerwał ówczesne zaręczyny z miejscową. Tak naprawdę nie kochał swej narzeczonej. Wiedział, że liczyła się dla niej jedynie wielka fortuna rodziny. Dlatego też nie żal mu było porzucić ją z dnia na dzień. Ze związku pełnego miłości zrodziła się trójka dzieci. Wśród nich były aż trzy dziewczynki. Dwie z nich w przyszłości doczekały się po synu. Mireille (najmłodsza z nich) na kolejnej z wielu wycieczek po europie poznała swojego przyszłego małżonka. Igor Yovovich nie należał do grupy magnatów. Z Mireille poznali się w krymskiej restauracji. Tamtego wieczora, jako kelner, zajmował się nią i jej przyjaciółmi. Można by nazwać to miłością od pierwszego wejrzenia. Specjalnie dla niej zaczął uczyć się języka francuskiego. Nie chciał jej zatrzymywać w Związku Radzieckim. Matka Alice nie zachwycała inteligencją. Była rozpuszczoną panienką, która balowała za pieniądze tatusia. Brak jakiejkolwiek charyzmy nadrabiała urodą. To po niej Alice odziedziczyła piękne, pełne usta, zgrabną sylwetkę. Ojciec przekazał jej cały swój charakter. Jako uczennica z najwyższymi stopniami, co roku zdobywała stypendium i tym samym dawała rodzicom powody do dumy. Igor przejął interes teścia, który uważał, że tamten jako jedyny mógłby być godnym odziedziczenia fortuny. Alice wyemigrowała do Wielkiej Brytanii, by móc tam rozpocząć studia. Po śmierci rodziców, wedle testamentu, należał jej się dom, którego posiadaczami byli jej dziadkowie (sama wychowywała się w rezydencji ulokowanej po drugiej stronie miasta przy morzu).Walka całej rodziny o ten teren trwała latami, więc dom zdążył opustoszeć, a bujny ogród zarósł chwastami. Choć jej kuzyni mieli z początku na niego wielką chrapkę, po obejrzeniu stanu budynku - rezygnowali. Alice, która ojcu zawdzięczała uparte dążenie do celu, porzuciła karierę bizneswoman w Londynie, by odnowić rezydencję i przeobrazić ją w Akademię dla Virg. Pozycja społeczna jej przodków ułatwiła jej robotę. Została objęta jeszcze większą ochroną niż jej krewni. Każdy mieszkaniec zobaczywszy ją, kłaniał się nisko. Wszyscy zresztą wiedzieli kim jest. Choć niezwykle poważna i elegancka trzydziestolatka zawsze obdarzała ich lśniącym uśmiechem, dawała im powody do strachu. Kobieta ta nie dość, że miała zdolności telekinetyczne jeszcze bardziej rozwinięte od pozostałych virg, także potrafiła za pomocą dotyku panować nad ludzkimi emocjami. Opłacało się po prostu być względem niej uczynnym, by nie ucierpieć.



Wystrój typowo kobiecy. W pokojach dbano, aby zawsze były świeże kwiaty. Pracownicy placówki wyręczali dziewczęta niemal we wszystkim. Sprzątano resztę posiadłości, lecz nastolatki same musiały zadbać o czystość swych pokoi. Alice nie chciała ich przyzwyczajać do zbyt wygodnickiego życia. Opiekunka pokazała Faye jej pokój, który dzielić miała z Annmarie. Spodobało jej się, że nie będzie musiała użerać się z lokatorką. Jedynym, czego aktualnie pragnęła, to cisza i spokój. Musiała przyzwyczaić się psychicznie do nowej sytuacji. Alice zaprowadziła ją także do niewielkiego, choć bujnego ogrodu. Słońce powoli szykowało się, by zniknąć za linią horyzontu. Wreszcie przysiadły na kamiennej ławce przy fontannie. Chciała wyjaśnić jej kilka zasad panujących w domu.

- Otóż są pewne reguły, których należy tu przestrzegać. Głównie ze względu na wasze bezpieczeństwo, lecz także by uniknąć pewnych niemiłych sytuacji. O tym, że należy przejechać odkurzaczem po pokoju czy być przyjaźnie nastawionym do pozostałych chyba nie muszę wspominać, prawda? - zatrzymała się na chwilę, jakby oczekiwała odpowiedzi na pytanie retoryczne, ale kontynuowała. - Nie odcinamy was od świata zewnętrznego. Możecie spokojnie mieć telefony komórkowe czy Internet. Musisz jednak zmienić swój numer. Wszystkie macie abonamenty, więc wiemy, z kim się kontaktujecie. Na portalach społecznościowych udajecie, że uczycie się czy tam pracujecie we Francji. Zdjęć z akademii - zero. Wiem, że brzmi to okropnie. Musicie się nauczyć panowania nad sobą. Jeśli któraś nadal się edukuje, nauczyciel przyjeżdża tutaj, aby żadna z was nie miała braków. Jeśli chcecie pracować, nie mam nic przeciwko. W mieście nie ma zbyt wielu nadnaturalnych. Praktycznie jesteśmy tu jedyne. Nie chcemy także, byście się mieszały w związki. Jest to bardzo emocjonalny okres, a negatywnych sytuacji najlepiej unikać. Proszę, byś była ze mną szczera. Jeśli chcesz się zabawić na mieście, pójść na zakupy albo do kawiarni, wystarczy poinformować mnie o tym.

Faye miała łzy w oczach. Nawet nie pożegnała się z Damienem. Oficjalnie nie był już jej chłopakiem. Bardzo bolał ją fakt, że on może być niczego nieświadomy. Alice dotknęła jej dłoni i próbowała pocieszyć z matczyną troską w głosie:

- Jesteś zdolna. Postaraj się, a nie będziesz tu długo. Kiedyś sprowadzisz tu swojego chłopaka i zamieszkacie razem gdzieś w okolicy. Chcemy Cię chronić.



Do stołu podawano miejscowe przysmaki. Kucharka chciała się pochwalić swoimi sporymi możliwościami przed nową mieszkanką. Choć jedzenie było pyszne, nie ono zwróciło największą uwagę blondynki. Nad stołem wisiał ogromny, kryształowy żyrandol. Wyglądał, jakby zawieszono na nim sople lodu. Takie cuda są warte grubo ponad kilkaset tysięcy dolarów. Zresztą większość rzeczy tam była wiekowa, lecz odnowiona bądź zakupiona przez właścicielkę za wielkie sumy pieniędzy.

- A ty skąd jesteś, F... - zagaiła Carrie.

Dziewczyna przerwała spożywanie zupy z małży, by grzecznie odpowiedzieć.

- Faye. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Pochodzę z Bridgeport, ale przez ostatni rok mieszkałam w małym miasteczku położonym na wschodzie Stanów Zjednoczonych, Moonlight Falls.

- O! Byłam tam na wycieczce - zaszczebiotała radośnie piętnastolatka. - Znaczy się... w tym całym Bridgepoint.

Faye uniosła nieco kąciki ust i powróciła do jedzenia. Tak naprawdę do końca kolacji nic się nie działo. Żadna z dziewczyn nie miała ochoty na rozmowę. Ba, ta nawet by się nie kleiła.



Faye wzięła długi, gorący prysznic. Po tym, co przeżyła, chciała jak najszybciej położyć się spać, ale Tiana stanęła tuż przed drzwiami od sypialni.

- Więc to ty jesteś tą Morgan? - powiedziała z pogardą.

Jako że Faye nie cierpiała, gdy nadepnęło się jej na odcisk, przesłodzonym głosikiem odpowiedziała twierdząco.
Wysoka dziewczyna pochyliła się nieco, by spojrzeć współmieszkance prosto w oczy.

- Jeśli myślisz, że skoro jakiś przygłup gania za tobą i będziesz przez to specjalnie traktowana, to się grubo mylisz. Kiszę się już tutaj dwa lata i nie mam zamiaru ustępować jakiejś powsinodze niewiadomo skąd.

- Spokojnie. Raczej nie będziecie gościć mnie tu zbyt długo, więc nie bój się o utratę swojej pozycji. A nawet jeśli ją stracisz, wkrótce znów staniesz na piedestale.

Powiedziawszy to, ominęła dziewczynę i bez jakichkolwiek sił powłóczyła się do łóżka.



Annmarie nastawiła budzik na ósmą, lecz nie on wybudził Faye z niespodziewanie głębokiego i spokojnego snu. Ostry, metaliczny zapach wręcz kłuł ją po nosie. Przetarła oczy i uderzyła z impetem plecami o ścianę. Choć zakryła usta dłonią, jej krzyk był na tyle donośny, że obudził wszystkich. Źródłem charakterystycznego zapachu było przesiąknięte krwią łóżko oraz nasączone nią deski podłogowe. Sine ciało bezwładnie leżące na mokrej pościeli zwrócone było w stronę Faye. Zwłokom dziewczyny odcięto cztery palce u lewej dłoni, które rozrzucono po pokoju. Pozostał tylko jeden, wskazujący, wyciągnięty wskazywał drugie łóżko. Spod przymkniętych powiek wystawały białka oczu. Nastolatka zanosiła się płaczem i wzywała pomoc. Alice natychmiast przybiegła i zastygła w progu. Gdy po minucie się ocknęła, najpierw musiała odgonić zdezorientowane, zaspane dziewczęta. Za pomocą swego talentu odesłała je do pokoi, by ponownie położyły się spać. To, czego dokonywała, przerażało. W tamtej chwili jednak okazało się bardzo przydatnym. Wchodząc do kałuży, słychać było nieprzyjemne chlapnięcia. Przyłożyła palce do siniejącej szyi Annmarie. Miała małą nadzieję, że wyczuje tętno. W końcu zrozumiała, że na nic jej to. Przenosząc wzrok na przestraszoną Faye, zauważyła poucinane palce. Ujęła dłoń dziewczyny i dokładnie ją obejrzała. Tak naprawdę musiała obejść łóżko i pochylić się nad nią, ponieważ następujące stężenie pośmiertne uniemożliwiało uniesienie ręki. Alice wyjęła stopy z mokrych od krwi kapci. Obróciła się w stronę blondynki i uklękła przed nią.

- Faye, wiem, że nie powinnam cię zaczepiać w tej chwili, ale czy jesteś w stanie pomóc jej?

Nie musiała tłumaczyć. Doskonale rozumiała, co ma na myśli. Trzęsąc się wstała z łóżka. Podchodząc poślizgnęła się i niemal całym ciałem znajdowała się w rubinowej mazi. Na jej nieszczęście, podeszła do zwłok od strony wybrakowanej ręki. Obiema dłońmi ujęła ją tak, jakby chciała ogrzać. Próbowała skupić swoje myśli, lecz nie potrafiła. Po kilku minutach prób ponownie zaczęła łkać. Alice zawołała służbę, by ta obmyła zszokowaną podopieczną. Gosposia zaprowadziła dziewczynę do wanny i zmywała z niej cudzą krew. Była w takim szoku, że odcięła się od świata. Wpatrywała się w widoczny tylko dla niej punkt. Jej mentorka rozkazała pozostałym pracownikom zabrać ciało Annmarie. Następnie zadzwoniła do odpowiednich ludzi, którzy zajęli się zmarłą tak, by móc godnie ją pochować. Nie wezwała policji czy pogotowia. W mieście wybuchłaby sensacja, a chciała tego uniknąć.







Dom nie był wcześniej zaopatrzony w alarm, lecz po tym wstrząsającym wydarzeniu nie dość, że znajdowały się niemal na każdej ścianie, to wynajęto stróża. Faye przeniesiono na poddasze. Miała swoje piętro na wyłączność. Pokój po pannie Neumann zamknięto na klucz. Postanowiono, że rodzina zmarłej nie zostanie powiadomiona. Mieli się o tym dowiedzieć kilka tygodni później od Alice, która poinformowała ich, że ostatni raz widziała ich córkę, gdy ta przekraczała bramę Akademii. Sprawcy nie odnaleziono. Zamontowano system kamer, którego zadaniem było rejestrowanie całego terenu wokół domu. Wszystkich poruszyła ta śmierć. Choć dziewczę było wyjątkowo ciche i nie utrzymywało bliższych kontaktów z pozostałymi, jej zejście ze świata zdruzgotało wszystkich, nawet Tianę Langford. Nie darzyła jej żadnymi uczuciami. Zgrywała twardzielkę, ale była tchórzem. Jej dar widzenia przeszłości negowano. Uznano go wręcz za zbyteczny. Kogóż interesowałyby wydarzenia, które odbywały się kilka chwil wcześniej, bo tylko tyle potrafiła ujrzeć? Twierdziła, że nie widziała zabójcy. Nie kłamała. Pamiętała tylko tyle, że był rosłej postury oraz miał założoną kominiarkę, zatem nie była w stanie go rozpoznać. Po tym próbowała nawet uciec z akademii, ale jeden z sąsiadów przyprowadził uciekinierkę z powrotem. Wszyscy tęsknili choć trochę za dziewczyną. Gdy emocje nieco opadły, Carrie odważyła się zażartować, iż brak jej umiejętności termicznych Annmarie, która ubiegłego lata chłodziła im wodę z cytryną.
Dopiero po miesiącu zaczęto ponownie praktykować ulepszanie talentów dziewcząt.


* * * [/CENTER]


Choć była połowa września, termometry wciąż wskazywały wysokie temperatury. Po trzech miesiącach można było rzec, że wszystko powróciło do normy. Nawet Faye śmiała się i biegała po ogrodzie, gdy nikt nie widział. Mogła się cieszyć "pełnią lata" jeszcze przez kilka tygodni. Klimat panujący w Soiree umożliwiał zabawy na zewnątrz do pierwszych dni listopada. W przerwie między salwami śmiechu, cierpiała. Każda próba kontaktu z Damienem nie powodziła się. Nie miał konta na żadnym portalu, bo uważał to za głupie, a poza tym nie miał czasu. To samo z Josephem. Jakiś czas wcześniej przecięła się głęboko kuchennym nożem do mięsa tylko po to, by połączyć się z wampirem. Najwyraźniej czas zauroczenia minął, ponieważ minęło sporo czasu od tego zdarzenia. Miała spędzić wakacje w zupełnie inny sposób. Pragnęła wyruszyć w podróż autostopem po Ameryce ze swym ukochanym. Wkrótce miałaby rozpocząć studia. A co zamiast tego dostała? Załamanie nerwowe. Dlatego też postanowiła wprowadzić kilka następnym zmian w swoim życiu. Nowy kolor włosów to dla kobiety coś w stylu nowej powłoki skórnej. Postanowiła zerwać (który to już raz?) z wizerunkiem blondyneczki, by stać się atrakcyjną szatynką.



Noc ta była już nieco chłodniejsza od poprzednich. Do tego zimny wiatr z północy huczał na tyle głośno, że niejednemu trudno było zasnąć. Wśród tych, których nie zaszczycił sen, znalazło się miejsce i dla Faye. Podjęła się walki ze zmęczeniem i miała pomóc jej w tym książka, którą uporczywie próbowała przeczytać. Wiatr świszczał i piszczał na tyle donośnie, że można było odnieść wrażenie, iż szyby zaraz popękają, a dachówki powoli zaczną się odklejać od całej konstrukcji dachu. Do dźwięku odstrzeliwania metalowych barierek na balkonie była już przyzwyczajona, więc jako jedyna nie złapała się na grozę tego zjawiska. Jednak, gdy zaskrzypiały deski była pewna, że nie jest sama. W ciągu minionych tygodni poznała, czym jest odwaga. Nie taka przy wyrażeniu swego zdania albo zgodzie na absurdalne warunki ekstremalnego zakładu. Mogła stanąć oko w oko ze swym katem, a nawet nie wzruszyłaby ramionami. Śmierć jej niestraszna. W końcu dlaczego miałaby się jej obawiać, skoro nigdy jej nie doświadczy? Włożyła zakładkę między pięćdziesiątą dziewiątą a sześćdziesiątą stroną i zapaliła dodatkowo jeszcze jedną lampkę, by móc lepiej widzieć. Stanęła w progu. Zauważyła niecodzienny cień za regałami. Niecodzienny z tego względu, że nikt nie raczył gościć na jej piętrze. Był to najmniej spodziewany przez nią gość. Wreszcie wyłonił się z cienia i mogła zobaczyć jego twarz tak bladą, że nie dało się pomylić jej z niczyją inną.



- Joseph... - wyszeptała, nie mogąc wyjść z podziwu.

Podszedł bliżej. Na tyle blisko, że jedyne co ich dzieliło, to cienka warstwa powietrza. Ona zaś musiała mieć głowę zwróconą ku górze, ponieważ była od niego o wiele niższa. Nie mógł wyjść z podziwu. Patrzyła na nią, jakby nie widzieli się lata. Był dziewczyną tak oczarowany, że sam zapomniał, jak zimnym draniem jest z natury. Przejechał wierzchem dłoni po jej ciepłym policzku. Z początku wzdrygnęła się. Nie była przyzwyczajona do temperatury jego ciała. Stanęła na palcach, by musnąć wargami jego wargi. Lekko rozwarte chłodne i twarde jak marmur usta przygotowane były na kolejny pocałunek. Ale go przechytrzyła. Czekała, aż on zrobi kolejny krok. Przypomniał sobie, jak będąc pod wpływem uroku, każdą chwilę poświęcał na rozmyślania o niej. Nie chciał się angażować. Wiedział, że to sztuczne jak tania biżuteria uczucie minie. Lecz nie minęło. Powiązanie wzajemnie krwi dało początek nowej fascynacji. Zrozumiał, że ta młoda dziewczyna ruszyła jego martwe serce. Odmieniła jego sytuacje o 180 stopni. Teraz miał dla kogo "żyć". Chronił ją. Z początku czuł się zobowiązany do umowy zawartej między nim a Odette, lecz z czasem zaczął robić to nie dla paktu, a samego siebie. Nie mógłby dalej egzystować z myślą, że nie udało mu się dopilnować jego ulubionej blondyneczki. Ona o tym wiedziała, czuła to. Po raz kolejny ich usta się zetknęły. Wsadził język do jej ust i po drodze napotkał należący do niej. W pocałunku tym była gorycz. Była tęsknota. Było także przede wszystkim dziwne uczucie, którym wzajemnie siebie darzyli. Pozwoliła sobie stanąć na jego buta i okalać rękami jego szyję. On zaś przytulił ją do siebie i trzymał tak, jakby chciał ją uchronić przed pociskiem.









Przeczesał palcami jej włosy, które już w niczym nie przypominały dawnych złotych fal.

- Zmieniłaś się - szepnął, aby nikt oprócz niej nie mógł go usłyszeć.

Pokiwała głową. Uśmiechała się, lecz po jej policzkach spływały łzy. Cóż za paradoks - była szczęśliwa z jego obecności i smutna zarazem, że ponownie zjawia się w jej życiu. Otarł jej łzy zimnym kciukiem. Pociągnęła lekko nosem.

- Ale... jak? Jak się tu przedostałeś?

Pozwolił sobie ponownie ją przytulić. Musiał się schylić, ale nie przeszkadzała mu w tej chwili różnica wzrostu. Choć urok minął, brakowało mu jej przy swym boku.
- Chciałem przyjechać prędzej, naprawdę chciałem, ale przeddzień mojej wizyty tutaj, zabito jedną z dziewczyn. Wiedziałem, że przez pewien czas będzie szczególny nadzór, więc odpuściłem. - Wyswobodził się z uścisku równie stęsknionej Faye. - A teraz jestem tutaj. Przyjechałem po ciebie.




Dziewczyna oddaliła się od niego i usiadła na łóżku. Musiała zadać mu kilka trapiących ją od dłuższego czasu pytań. Wampir dołączył do niej i wiedział, że zaraz zostanie porządnie przesłuchany.

- Jak w ogóle przedostałeś się do miasta?

- Soiree nie jest otoczone grubym murem. Powiem tylko tyle - podstępem, jak zawsze.

- A co z... Damienem? - Imię dawnego ukochanego z trudem przeszło jej przez gardło.

Joseph wymusił głośno powietrze z ust i opuścił głowę. Rozwartą dłonią przetarł twarz i ze zbolałym jej wyrazem zwrócił się ku rozmówczyni.

- Nie wiem, Faye. Wściekł się. Nie wiem kto i co mu naopowiadał, ale nie chciał mnie nawet widzieć. Zresztą... ciebie również. Mówił tak, jakby zrobili mu jakieś pranie mózgu.
Ona nic nie powiedziała. Nie była w stanie. On tylko rozglądał się po pokoju i czekał, aż pierwsza przerwie niezręczną ciszę, lecz nic z tego.

- Gdy się ocknąłem i wyjąłem nabój, po zapadnięciu zmroku udałem się do jego domu. W jego oczach był mord. Nie złościł się na mnie. Nie wiedzieć czemu, jego wstręt spowodowała wzmianka o tobie. Nie słuchał moich tłumaczeń. Wraz ze swoimi koleżkami kazał, bym opuścił miasto. Nie śmiałem się z nimi kłócić. Oddaliłem się od Moonlight Falls i znajdując się dostatecznie daleko, rozpocząłem poszukiwania ciebie. Przepraszam, że trwało to tak długo. Przykro mi też z jego powodu.

- Mnie nie jest. - Zerwała się z miejsca i stanęła przed szatynem. -
Gdyby kochał mnie tak bardzo, jak ja go kochałam, za żadne skarby świata nie uwierzyłby, że opuściłabym go z własnej woli.
Był zdziwiony jej reakcją. Przygotował się, że dziewczyna zaniesie się płaczem. To, co powiedziała potem, jeszcze bardziej go zmieszało.

- Ale ty, drań nad draniami, przyszedłeś po mnie. To już coś znaczy. - Spojrzała prosto w jego zielononiebieskie oczy i położyła jego dłonie na swych biodrach. - Nie mogę jednak z tobą uciec.

- Jak to?! - obruszył się. Nie tego się spodziewał.

- Alice chce mi pomóc. Powoli zaczynam uczyć się panować nad swoimi
umiejętnościami. Jeśli będę już pełni potrafiła poskromić swój dar, wypuszczą mnie.

Wstał i złapał ją za rękę. Ten gest był niezwykle czuły i opiekuńczy. Tak bardzo starał się, by stać tam gdzie stoi, więc nie myślał nawet, by jego wysiłki poszły na marne.

- W takim razie będziesz przychodził tu co noc.

- Nie przeszkadza mi to - odrzekł, po czym pocałował środek jej czoła.




______________________________

Przepraszam, że tak wiele czasu mi to zajęło. No wiecie, nauka, koniec roku, papiery i te sprawy . Pisanie tego odcinka szło mi jak krew z nosa. Nie mogłam utworzyć ciągu dalszego. Zanim dodałam ten tekst tutaj i przeczytałam go (pewnie i tak są literówki), doszłam do wniosku, że mógłby być napisany lepiej. O wiele lepiej. Ale chciałam mieć to z głowy. Mam milion pomysłów na następny. Tego nie potrafiłam należycie zakończyć. Akcja krótka - tekstu sporo. Wybaczcie . Prosiłabym Was o opinie i konstruktywne oceny. Zdjęcia też są jakieś takie... ech. Ważne, że jest, a ja nie będę stała w miejscu z MF tylko FS ruszy dalej.

POZDRAWIAM! <3
__________________
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem