View Single Post
stare 17.04.2015, 23:02   #371
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Excl Odp: Moonlight Falls (OD 18 LAT!)

Witam Was moi czytelnicy! Zapomnieliście o mnie? Z pewnością część z Was owszem. Czy ja zapomniałam o forum! Nigdy w życiu! Znalazłam chwile, chęci, niezacinającą się grę, fajne pozy i rach-ciach odcinek! Poczytajcie, proszę, abyście skomentowali i już z góry dziękuję, że po tak długiej przerwie (choć bywało gorzej) jeszcze wiecie co i jak.





UWAGA! ODCINEK ZAWIERA PEWNE TREŚCI () NIEPRZEZNACZONE DLA... KAŻDEGO! Dlatego konkretne fragmenty zostały umieszczone w spoilerach,








Odcinek 9: Część 2 "Panaceum dla duszy"



Wbiegła do ciasnej budki telefonicznej i zatrzasnęła za sobą szklane drzwi. Pocierała dłonie o siebie, by je rozgrzać, a następnie objęła się ramionami, biorąc głęboki wdech i powolny wydech. Stała, opierając się o zaklejoną kolorowymi nalepkami szybę. Kilka razy uderzyła o nią głową. Nieład fryzury ukrywała pod kapturem bluzy, lecz wkrótce potem go zsunęła. Z kapsy wyciągnęła kilka centów, które zaraz włożyła do automatu. "Przepraszamy, abonent jest tymczasowo niedostępny..."
Rzuciła zezłoszczona słuchawką.
"Joseph, ty gnoju, gdybyś tu był" jęknęła. Opamiętawszy się, odłożyła aparat z powrotem. Ponownie wsadziła dłoń do kieszeni.
Nim wcisnęła dziewiątkę, zawahała się. W końcu zdecydowała. Wystukała odpowiedni numer i przyłożyła telefon do ucha. Po kilku sygnałach wreszcie odebrał.

- Halo? - Rozbrzmiał niski, męski głos.

- Damien? - zapytała w ostatniej chwili, ponieważ rozmówca po drugiej stronie miał już się rozłączyć przekonany, że dzieciaki dzwonią z budki, mając przy tym niezły ubaw.

- Kto mówi?

- Faye.

Cisza. Myślała, że zamarł tak jak i ona po usłyszeniu głosu byłego partnera.

- Przepraszam, ale to chyba pomyłka. Proszę mi wybaczyć, nie znam żadnej "Faye".

Łzy cisnęły się do jej oczu.

- Damien, to nie tak jak myślisz. Jak wrócę to ci wszystko wyjaśnię!

- To pomyłka, dobranoc - przerwał i wcisnął przycisk kończący rozmowę.

Słuchawka wypadła jej z dłoni. Wrzasnęła głośno, lecz gęsta ulewa zagłuszyła ją całkowicie. Osunęła się na ziemię. Jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna.






* * *


"Witamy w Moonlight Falls!" - głosiła drewniana tablica z niebieskim, ręcznie malowanym hasłem powitalnym. Faye już przestała wierzyć, że kiedykolwiek ponownie zobaczy banner. Było jakoś między dwudziestą a dwudziestą pierwszą, więc, analogicznie, o tej porze roku i w tym regionie panowała ciemność. Światła samochodowe rozjaśniały jezdnię i część leśnego pobocza. Na zewnątrz unosiła się woń kojącego deszczu, w taksówce zaś sztucznej truskawki. Drzewko zapachowe i ascetyczny różaniec z drzewa sandałowego dyndały na wszystkie strony. Taks poprawił siwy kaszkiet i srebrną, krótko przystrzyżoną brodę. Można by powiedzieć, że Faye doznała Dejá vu. Dwa lata temu miasto witało skromną, nieśmiałą nastolatkę. Teraz wjeżdżała do niego doświadczona, zmaltretowana dziewczyna. Stara-nowa. Mieszkanka, lecz obca. Wreszcie ciemna gęstwina znalazła swój kres, a pożółkłe światła latarni informowały, że od miejsca docelowego dzieliły ją już tylko minuty. Na rynku brak żywej duszy, jak to przystało na jej rodzinną miejscowość. Zajrzała oszołomiona za siebie, gdy minęli pierwszy dom na rogu jej ulicy. Dom z powybijanymi oknami, wyrwanymi z zawiasów drzwiami i potłuczonymi krasnalami ogrodowymi. Co najlepsze, na rozkopanym trawniku stała wbita w ziemię tabliczka "Na sprzedaż". Był to naprawdę, naprawdę dziwny widok. Samochód zatrzymał się. Faye otworzyła usta. Wręcz szczęka jej opadła. Dom babci był równie zniszczony co inne obiekty w okolicy.

- Miła dzielnica - mruknął pod nosem kierowca.



Nie miała żadnych walizek, więc zapłaciła wymaganą kwotę przewoźnikowi, by jak najprędzej się go pozbyć.
Stanęła przed budynkiem, który jest główną scenerią większości jej wspomnień. Dom, w zasadzie ruina, a wnikliwiej po prostu to, co pozostało. Na podjeździe leżały porzucone puszki. Obok tak zwanych ”wysuszków”, które można było niegdyś nazwać azaliami i innymi krzewami, wbito w ziemię patyki z nałożonymi szyjką w dół szklanymi butelkami. Okna w pokoju szatynki straszyły powybijanymi szybami i przewieszonymi przez ramę przetartymi, dziurawymi spodniami.
Zatrzymała się przed drzwiami. Lekko popchnęła je dwoma palcami, a same otworzyły się, skrzypiąc przy tym okropnie. Gdy utworzyły ze ścianą kąt prosty, huknęły głośno, odczepiając się od górnego zawiasu.
Skrzywiła się, czując smród alkoholu i moczu, który wypełniał przedpokój, a jak się później okazało i resztę pomieszczeń. W salonie na odrapanych kanapach leżał nieprzytomny mężczyzna, od którego była wyczuwalna tak ostra woń odchodów, że Faye zatkała nos. Z obrzydzeniem udała się na górę. Obawiała się tego, co tam ujrzy i miała do tego powody. W jej sypialni, przy jej biurku, na jej fotelu siedział spasiony (!) bezdomny, zawijający tytoń w papier.

- Co tu się dzieje?! - warknęła wyraźnie wściekła.

Oblech flegmatycznie obrócił głowę, a potem resztę ciała. Zgięty łokieć położył na oparciu i zlustrował dziewczynę wzrokiem.

- Co robisz, dziewczyno, w tej norze? - Zapity, ochrypnięty głos atakował uszy jak ostre noże.

- Ta "nora" to mój dom!

Uniósł brwi, wydął dolną wargę.

- To słaba z ciebie gospodyni.

Wyszarpała mu z rąk gotowy rulonik.

- Wynocha, pi*****y brudasie!

- Spokojnie - jęknął przeciągle, unosząc ręce do góry. - Ktoś ci zrobił tu niezły bajzel. Bo widzisz, moje są tylko butelki i puszki... No i tytoń. Reszta tu już była, przysięgam na moją świętej pamięci mamuśkę.

Obróciła się do niego plecami i zaczęła płakać. Faktycznie została z niczym. Było jej teraz bliżej do nich, niż do samej siebie sprzed wyjazdu do akademii.. Gruba, czarna od papierosów dłoń opadła na ramię drobnego dziewczęcia.

- Możesz tu spać... Chociaż nie jestem chyba upoważniony do zgadzania się na cokolwiek. To w końcu twój dom. Śpij tutaj, jeśli chcesz.

Zerknęła na łóżko, brudne łóżko z pomiętą pościelą, pożółkniętym materacem i rozdartą poduszką, z której wystawały pierze.

- To - pociągnęła nosem - to nie jest już mój dom.

Przetarła rękawem policzki i wyszła.





Rozbrzmiał dzwonek. Zapalono światła, a otworzenie drzwi było już kwestią czasu. I tak oto pojawiła się w progu ta sama twarz, a jednak zupełnie odmieniona jej posiadaczka. Tą dziewczyną w różowym, kobiecym szlafroku była niejaka Grace. Dawna przyjaciółka Faye z liceum. Z początku nie rozpoznała jej. Pewnie przez inny kolor włosów oraz ubiór.

- Faye? Czy to ty? Faye Morgan?

Pokiwała głową. Wtedy próbowała zamknąć jej drzwi przed nosem, ale tamta jej przeszkodziła. Gdzie by się podziała? Zanim dotarłaby do domu należącego do wampira, przemokłaby do suchej nitki. Potrzebowała więc ciepła i miękkiego łóżka choć na jedną noc.

- Co tu się u licha dzieje?! - wysapała ściskana w przejściu.

Odepchnęła drzwi, a szlafrokowa zrobiła dwa kroki w tył.

- Proszę, wyjdź – przewiązała się nerwowo zlewającym się kolorystycznie z resztą ubioru paseczkiem i założyła ręce na piersiach.

Faye zamknęła za sobą drzwi i świdrowała wzrokiem koleżankę.

- Bo?

- To mój dom. Jeśli zaraz nie wyjdziesz, będę zmuszona zadzwonić po policję.

To nie może być prawda, prawda? Prawda?!
Usłyszawszy tupot na schodach, obie obróciły się w ich stronę.

- Lincoln? - zmrużyła oczy, by upewnić się, że dobrze widzi.

- To ja powinienem być zaskoczony twoją wizytą - odparł, wiążąc sznurek od pasiastego szlafroka.

Faye przeniosła wzrok na serdeczny palec Grace, który zdobiła złota obrączka. Tak wiele wydarzyło się przez ten rok. Na imprezie z okazji zakończenia etapu liceum była i ta dwójka. Grace, bardzo wierząca i nieśmiała, wbrew wszelkim zasadom i swoim przekonaniom, dała namówić się na wypicie alkoholu. Niewiele potrzebowała, by zaprawić się na tyle, żeby nie do końca panować nad sobą. Nie miała po prostu doświadczenia. Okazało się, że i jej szkolny kolega tam był. Słowo do słowa, drink do drinka, a koniec końców w bólach i modlitwach świat przywitał małą Marie. Wierzący, a raczej nawiedzeni rodzice Grace zmusili tych dwojga do ślubu. Od tej pory do aktywnej społeczności kościelnej dołączył jej mąż. Oboje tego żałowali. Tego? Wszystkiego. Nie kochali się. Po prostu popełnili życiowy błąd. W wielu przypadkach nieplanowane dziecko staje się największym skarbem. Tutaj wyglądało to nieco inaczej. Po nieudanej próbie samodzielnego usunięcia ciąży, depresji, szukaniu lekarzy, którzy dopuściliby się przerwania ciąży, kolejnego załamania nerwowego i odrzucaniu Lincolna, wreszcie się poddała. Grace nie wiedziała, czym jest instynkt macierzyński. Po skończeniu liceum chciała oddać się swej drugiej pasji - pomaganiu innym. Całkiem podobała jej się wizja nauki w szkole. Dopiero potem ewentualnie myślałaby o dzieciach. Tymczasem zmuszona była patrzeć na tego bachora. Jak gdyby było tego mało, bękart wymagał rehabilitacji, ponieważ niepoprawnie się ułożył w łonie matki. Można zatem rzec, że patrzyła na to dziecko z obrzydzeniem. Nie rozpływała się na widok grubych, miękkich rączek, słodkiego bezzębnego uśmiechu i różowego koloru delikatnej skóry. Czuła się jak maszyna do karmienia, jak przenośna lodówka. Zresztą i z tym był problem. Nie miała zbyt wiele pokarmu. Dziecko zaś nie chciało pić mleka. Rodzina Grace stała się największym koszmarem pobliskich lekarzy. Co do rodziców i teściów: Lincoln aspirował na mechatronika, ale i on porzucił swe plany na przyszłość. Rodzice, choć zawiedzeni nieumyślnością syna, załatwili mu pracę u wuja kierującego firmą budowlaną. Właściciela więcej nie było w pracy niż powinien, więc cała brudna i papierkowa robota spoczywała na barkach wykorzystywanego członka rodziny. Chłopak nie zarabiał kokosów, ale przynajmniej miał za do utrzymać rodzinę. Nie dokładali się do rachunków, całość opłat pokrywali dość majętni teściowie. Im zależało jedynie na stwarzaniu pozorów. Udawali idealną familię. Pragnęli, aby ludzie wierzyli w wielką miłość tamtych dwojga. Jak można się domyśleć, nie połknęli haczyka. Widząc Grace udzielającą się w kościelnym chórze, szeptali między sobą niemiłe plotki. W małym mieście wieści szybko się rozchodzą. Zresztą nietrudno obliczyć różnicę między porodem a skromną ceremonią zaślubin.



I tak oto przed nią stała (nie)szczęśliwa żona, dwudziestoletnia matka oraz wyraźnie sfrustrowany mąż, ojciec, cierpiący z powodu niemożności korzystania jednego z niewielu plusów tej tragicznej znajomości. Grace, woląca uniknąć kolejnej takiej sytuacji oraz nieuznająca sztucznych środków zapobiegania ciąży, za każdym razem unikała jakiegokolwiek zbliżenia. Gdy ból głowy i złe samopoczucie nie pomagały, rozpoczynała swoją gadkę o kościele, która błyskawicznie gasiła żar pożądania. Chwytanie za różaniec i dwukrotne jego odmawianie przynosiły podobny efekt. Może dlatego Lincoln podjął się flirtu z miłą sekretarką, Nancy? W zasadzie nie potrzebował już swojej żony. Nancy, kobieta obdarzona przez hojnego Boga atrybutami w rozmiarze 70F nie wstydziła się pokazywania na portalach społecznościowych w topikach i sukieneczkach. Tragizm Lincolna polegał na tym, że musiał swego czasu radzić sobie z tym fantem sam, najczęściej po kolacji, gdy małżonka karmiła ich dziecko. Tak na marginesie, to niedługo czekał, by jego fantazje ze współpracownicą w roli głównej się spełniły. Kilka tygodni po wizycie niespodziewanego gościa Nancy zaprosiła kolegę na drinka. To miłe spotkanie skończyło się na tyłach ich rodzinnego Volvo XC70. W zasadzie następnym razem coś podobnego działo się w biurze po godzinach, a innym razem w jej mieszkaniu. A Grace? Grace dowiedziała się o romansie, ale nic sobie z tego nie robiła. Ba, dla niej było lepiej, bo nie musiała męczyć się z niewyżytym partnerem.

- Nie mam gdzie spać... - wyszeptała błagalnym tonem.

- Nie obchodzi mnie to. Nie chcę zadawać się z kimś, kogo znienawidziło całe miasto - wyparowała. – Lincoln, co sobie ludzie pomyślą?

- Ależ Grace, to nasza koleżanka...

- Już nie jest moją koleżanką.

- Widziałaś co zostało z domu jej babci po tym ataku? Zaczyna znów padać. Głoszą ulewy, pozwolisz jej zostać na dworze?

- Jakim ataku? – spytała Faye.

- To NIE MÓJ problem – puściła to mimo uszu. - Tak, w zasadzie tak! - Rozłożyła ręce i w tym samym momencie przebudzone dziecko zaczęło płakać.

Grace zmarszczyła brwi i szepnęła do męża:

- Zobaczę co u małej, a ty wygoń ją.

Odprowadził dziewczynę do drzwi i na pożegnanie dodał przepraszająco:

- Wybacz, naprawdę mi przykro. Tak wiele się podziało, wszystko się zmieniło. Gdybym tylko mógł, wiesz, że pomógłbym, ale… - uciął.






* * *


Ten stary, odrestaurowany dom przywołał wspomnienia. Stojąc na ganku, czuła dziwne mrowienie u rąk. Próba przekręcenia okrągłej klamki u drzwi zakończyła się fiaskiem. Zamknięte na klucz. Ale czym jest zamek dla młodej, wyjątkowo zdolnej virgi? Przeszła się po pomieszczeniach w nadziei, że spotka swego ukochanego. Przejechała palcami po ramie łóżka. Tak, tak, Faye, wiadomo za czym ci tęskno. Z komody wysunęła szufladę wypełnioną koszulami należącymi do mężczyzny. Wyciągnęła jedną z nich i przyłożywszy do nosa, rozkoszowała się jej zapachem. Wampir nie pachniał słodko, kwiatowo czy nie cuchnął na ogół krwią. Uwielbiała perfumy, których używał. Zawsze nanosił je na szyi w okolicy tętnicy i co najciekawsze na brzuchu. Po jego wielkiej odmianie, zawsze chodził czysty, zadbany, uczesany. Nie, nie pindrzył się przed lustrem, lecz zaczął przywiązywać większą uwagę do robienia dobrego wrażenia. Podchodząc do łazienkowego lustra zawieszonego nad umywalką, spostrzegła, że przy kranie położone jest pudełeczko z uśmiechniętą blondynką na etykiecie.

- Co jest? – cicho zapytała jakby samą siebie.

Otworzyła kartonowe opakowanie, które okazało się puste. Prawie. Na jego dnie spoczywała mała pożółknięta karteczka ze wskazówką napisaną kaligraficznym pismem: „Potrafisz”. Zmarszczyła brewki, próbując zrozumieć treść.

- Jos… ty stary, spróchniały draniu… - westchnęła.


Rozebrała się do naga, wzięła gorącą kąpiel, przebrała się w wybraną koszulę należącą do prawowitego właściciela domu. Przechodząc obok lustra coś jej nie pasowało. Obróciła się i rozdziawiła buzię, a oczy otworzyła najszerzej jak to tylko możliwe. Złote fale spływały po jej ramionach. Podeszła do zwierciadła, przeczesując nerwowo włosy. Pobiegła do łazienki i wzięła w dłoń opakowanie na farbę do włosów z karteczką w środku.

- Znasz mnie lepiej ode mnie samej! – zaśmiała się, mając na myśli Josepha i jego znajomość umiejętności ukochanej.
Następnie zasnęła, przytulając się do poduszki, jakby leżał obok niej człowiek z krwi i kości.






* * *


Kolorowy, jarzący się neonowy napis na dachu baru "Big Joe 25h", oświetlając dojście i znaczną część parkingu, pełnił swoje zadanie. Był na tyle jasny, że leniwy szef i twórca popularnej taniej jadłodajni nie musiał się martwić o zakup dodatkowym lamp zewnętrznych. W zasadzie o nic się nie martwił. Rzadko tam bywał, a jak już raczył zaszczycić swą obecnością, ślinił się na widok skąpo ubranych kelnerek. Kolejny podstarzały cep. Faye gościła tu po raz pierwszy. Była częścią pokolenia gustującego w modnych lokalach. Zamieszkiwała dom Josepha, a za tym idzie brak jedzenia w lodówce. Nigdzie również nie potrafiła znaleźć pieniędzy, tak więc o zakupach mogła zapomnieć. Tylko troszkę pozostało jej po epizodzie z drwalem - sadystą.
Oparła się o ladę. Uwagę zwróciła na nią dopiero podstarzała kelnerka w tandetnym, nieudolnie wykonanym makijażu. Miała na oko czterdzieści-kilka lat i mimo tego paradowała w firmowej przylegającej bluzce i krótkich, obcisłych spodenkach. Uniosła cienką, wypełnioną czarną henną brew.

- Mogłabym prosić szefa?

- Joe pewnie się ucieszy, że mięsko samo do niego przychodzi - mlasnęła.

Kelnerka zaprowadziła młoda dziewczynę do gabinetu swego przełożonego. Nazwa "Big Joe" trafnie sugeruje gabaryty założyciela. Faye ostatnio miała wyjątkowe szczęście poznawać samych takich typków. Grubych, spoconych, obficie owłosionych. Włosy z jego głowy najwidoczniej przeniosły się na ręce. Krótko przystrzyżona fryzura schowana została pod przekręconą tyłem do przodu czapką z daszkiem. Na widok młodej zgrabnej dziewczyny uśmiechnął się łobuzersko, odsłaniając przy tym nie do końca białe zęby.

- Co tak śliczną dziewczynę sprowadza do mojej nory?

- Pieniądze.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Masz jakieś doświadczenie? Nadchodzi szczyt sezonu, siedzi tu ciągle stała ekipa, mnóstwo ludzi, wiesz, maleńka.

- Nie mam.

Pokręcił nosem i ukradkiem zerknął w poprawiany właśnie dekolt.

- A masz tę robotę. - Uderzył w stół otwartą dłonią. - Jessica niedawno odeszła i zostawiła swój strój, który może na ciebie pasować. Przymierzysz?

- Mogę o coś zapytać?

Przytaknął.

- Czy pierwszą wypłatę mogę dostać z góry?

Joe podrapał się po głowie.

- No wiesz, maleńka, śliczna jesteś i tak dalej, ale już raz się na to nabrałem. Nie mówię, że i ty postanowisz wykiwać grubasa, ale jedyne co mogę zrobić to dać ci połowę miesięcznej pensji. Myślę, że z taką buźką... I innymi zdobędziesz sporo napiwków. Ale to tak między nami, jasne?

- Jasne - odpowiedziała, licząc czy ilość zielonych się zgadza.





Big Joe w sprawie napiwków był nieomylny. Faye już pierwszego wieczoru zdobyła 30 dolców. Ci ubabrani sosem barbecue dawali najwięcej. Ich dostawanie zależało od lenistwa tych, którym nie chce się grzebać w portfelach oraz ludzi z wiecznym brakiem czasu. Śliniący się na jej widok mechanicy pomylili bar z klubem oferującym tancerki w klatkach, ponieważ do czarnych spodenek kelnerki wsadzali banknoty. Sama Faye wytrzymywała te upokorzenia, starając się ignorować gwizdy i gesty wykonywane językiem. Każdy pieniądz był na wagę złota. Pozostało jej niewiele ubrań, których nie starczało nawet na tydzień. Poza tym nie żyła powietrzem bądź energią, jeść musiała. Wraz z podjęciem się pracy w lokalu niskich lotów jej problemy zniknęły. Mieszkać miała gdzie, żyć za co również. Przecież stała się czymś w rodzaju gwiazdki, oczkiem w głowie przełożonego. Cóż się dziwić. Noszenie kilku talerzy na całej ręce oraz zapełnionej szkłem tacy w drugiej i przeciskanie się przez tłum przez kogoś z zerowym doświadczeniem jest czymś niespotykanym. Faye doskonale wykorzystywała telekinezę do balansowania piwami i zestawami „Big Fat BURGER + 2x powiększone frytki” na tacy. Lecz nie wszyscy radowali się na jej widok. Kobietami kierowała nie tylko zazdrość, ale i coś, czego nie potrafiła pojąć. Także ci bardziej rozgarnięci wieśniacy patrzyli na nią spode łba.

- Margie? - zagaiła pewnego wieczoru podstarzałą kelnerkę.

- Tak, słonko?

- Wiesz może dlaczego sporo ludzi patrzy na mnie wilkiem?

Kobieta rozejrzała się wokoło i zaprowadziła swą młodszą współpracownicę za tylne wejście, tam gdzie odbiera się towary. Przy okazji zapaliła papierosa.

- Większość tych niedorozwiniętych półgłówków ze wsi pozapominało, ale nadal są ci, którzy przejmują się tym wszystkim jakby działo się to wczoraj. Szczególnie ci gorąco udzielający się w kościele. To znaczy, nic do nich nie mam, sama z dziećmi chodzę co niedzielę na mszę, ale mam jeszcze trochę rozumu, by nie wierzyć w brednie opowiadane przez pastora.

- "Tym wszystkim"?

- Twoją babcię znał każdy w Moonlight. Dlatego gdy przyjechałaś, mieszkańcy mieli o czym dywagować. Jeszcze większe do tego powody mieli po twoim wyjeździe na studia. Kilka czarnych vanów wjechało do miasta, niszcząc wszystko po drodze, a w szczególności budynki przy ulicy domu Odette. Plądrowali sklepy, wyważali drzwi. Przed nosem trzymali twoje zdjęcie i pytali, czy cię znamy. Często wdawali się w bójki. Słyszałam, że jednemu facetowi podarowali kulkę w łeb! Ot tak, bez powodu! Zrozpaczeni ludzie za straty obwinili ciebie i zaczęli snuć najróżniejsze teorie na temat twoich występków. Właśnie, co takiego, dziewczyno, narobiłaś?

- Zwykłe nieporozumienie. Cała sprawa wyjaśniona, tylko nie chcą pokryć strat - skłamała, a nie do końca wykształcona kobieta połknęła haczyk.


Po kolejnym dniu zmagań z obrzydliwymi klientami, którym nie wstyd złapać za pupę kelnerki nie mogącej oddać im z prawego sierpowego, miała w planach wrócić do domu, lecz w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Tym razem zaczynała pracę rankiem, zatem popołudnie miała całe dla siebie. O kwiatki zadbała w weekend, więc pozostało jej oglądanie telewizji bądź czytanie książki, co wiązało się ze spędzeniem tego ciepłego majowego dnia na tyłku, a taka aktywność średnio jej się widziała. Długo zwlekała z tym. Po niepokojącej rozmowie telefonicznej zaprzestała starania o kontakt. Winowajcą był wstyd, ale w dużej mierze po prostu się bała. Cały ten czas zastanawiała się, dlaczego udawał, że jej nie zna. A może mówił prawdę? Czyżby Joseph był poważny, gdy wspominał o praniu mózgu? Nie czekała ani chwili dłużej. Wsiadła do wypłowiałego niebieskiego golfa z odzysku (z marnej pensji kelnerki o mercedesie mogła tylko pomarzyć). Stary rupieć nie warczał niczym szybki kot, lecz charczał jak gruźlik. Hamując, ogłuszał kierującego z trudem znośny pisk. Co chwila coś bulkało, trzaskało i strzelało. Z każdą dziurą w jezdni pojawiał się strach przed tym, czy samochód bezpowrotnie zgaśnie.
Wreszcie zatrzymała się na ugniecionej ziemi zwanej podjazdem. Dwóch członków watahy czaiło się na ganku. Nic w tym dziwnego. Z pewnością słyszeli rzęcha oraz wyczuli zapach virgi. Zatrzymała się na pierwszym stopniu. Żaden z braci nie zareagował. Siedzieli z założonymi rękami, wyciągnięci i zupełnie wyluzowani. Trzymana w ustach jednego z nich wykałaczka malowała w powietrzu krótkie pionowe kreski. Większy podmuch wiatru stawał się dyrygentem, wprawiając w ruch szeleszczące liście na drzewach.



- Jest Damien? Damien Cliff?

- Zależy po co przyszłaś. - Jeden z nich podniósł się z plastikowego krzesła.

- Sprawa prywatna - odburknęła.

- W takim razie proszę umówić się na wizytę z panem Cliffem. Biuro sekretarki czynne od poniedziałku do piątku w godzinach od ósmej do szesnastej. - Drugi wypluł wykałaczkę i zarechotał, a tamten przybił mu piątkę.

- Damien! Damien! - Krzyczała, rozglądając się po oknach.

- Hola, hola, niuńka! Nie dotarło? Nie powinno cię tu być!

- Kto to? - Zapytał ktoś z wewnątrz.

Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanął ktoś teoretycznie znajomy. Chłopak zmienił fryzurę na bardziej niedbałą, a w barach przybyło mu trochę masy mięśniowej. Kark, jeśli można go tak nazwać.



- Kto to? - Zapytał ktoś z wewnątrz.

Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanął ktoś teoretycznie znajomy. Chłopak zmienił fryzurę na bardziej niedbałą, a w barach przybyło mu trochę masy mięśniowej. Kark, jeśli można go tak nazwać.

- Damien? - Poczuła dziwne kołatanie w klatce piersiowej. Dziwne? Ba, raczej zapomniane. Dobrze znała powód szybszego bicia serca, lecz dawno go nie doświadczyła.

- Tak, w samej osobie... Czy to nie ty dzwoniłaś do mnie w środku nocy?

- Owszem, ale...

- Co ty robisz, dziewczyno? - Przerwał jej. - To teren prywatny.

Zbliżyła się do niego i patrzyła w martwe, wyprane z uczuć oczy.

- Nie pamiętasz mnie?

- Przepraszam, ale nie. Dlaczego tu jesteś?

- Co to za zbiorowisko? - Do zgromadzonych dołączyła i Jada. Przytuliła się do bruneta, a ten objął ją troskliwie jedną ręką. Gdyby wciąż zależało Faye na miłości Damiena, bez wahania uderzyłaby ją w twarz. Wredna siksa skorzystała z okazji. Dziewczyna od zawsze wiedziała, że to kręcenie biodrami podczas chodzenia czy pomocność konkurentki jest działaniem umyślnym.

- Damien, daj spokój. Rok temu wszystko było w normie. Szkoła, znajomi...my. Co ci takiego naopowiadali?

- Czekaj, czekaj - zabrała głos Jada. - Czy to nie ta dziewczyna, na którą uwzięli się mieszkańcy?

- Morda w kubeł! - Warknęła.

- Hej! Spokojnie! Cała ta sytuacja jest dziwna. Jeszcze raz powtarzam, że nie wiem kim jesteś, więc nie masz tu czego szukać.



Uniosła ręce do góry, które później opadając, wydawały charakterystyczne plasknięcie w wyniku zetknięcia z jeansowymi spodniami. Obróciła się na pięcie i szybszym krokiem pognała w stronę samochodu. Jadąc, kilka pojedynczych łez skapnęło z jej policzków. Jednak nie udawał. Nie wiedziała kto ani jak namieszał jemu jak i reszcie sfory w głowach, ale wreszcie uwierzyła. Może nawet lepiej? Otrzymała czystą kartę od życia, nowe konto, w którym mogła ulokować nową, ułożoną w logiczną całość historię. Zaczynała od początku w każdej dziedzinie. Gdyby była mądrzejsza, to wyjechałaby z miasta, lecz czekała na kogoś. Nie na byle kogo, a na Josepha Willoughby'ego, który skradł jej serce. Miłość do niego była wyjątkowo silnym uczuciem. Choć nigdy nie mieli okazji dopełnić tego co ich łączy, niczego więcej nie potrzebowali. Tak naprawdę więź powstała w wyniku wypicia krwi nie miała wpływu na tę nietypową miłość. Joseph był kimś, z kim nigdy w życiu nie chciałaby się związać. Gbur, kobieciarz z dłuższą listą kochanek niż ilość mieszkańców, a przede wszystkim arogancki wampir, drwiący z niej przy każdej okazji. Dopiero po czasie wyszło na jaw, że jest także osobą honorową i wie jak to jest kochać oraz stracić. Faye stała się jego największym skarbem, którego nie pozwoliłby skrzywdzić. W stosunku do otoczenia nadal pozostawał tą samą, opryskliwą łajzą. Ale to jej nie interesowało. Doceniła jego starania i otworzyła się przed nim. Natomiast Damien... Och, Damien, Damien, który zawsze będzie zajmować zakamarki jej serduszka. Pierwsza miłość. Dzielili wspólnie tajemnie. Sentyment pozostał, lecz tylko on. Nie mogła przejmować się kimś, kto nawet tego wszystkiego nie pamiętał.




* * *


Larry, syn dużego Joego z nieprawego łoża, wypatrzył Faye podczas składowania do magazynu zgrzewek z piwem. Wbrew pozorom nie przypominał tatuśka. Endomorfik średniego wzrostu z kilkudniowym zarostem i świetnym poczuciem humoru po kilku rozmowach zaprosił dziewczynę na kolacje, a ta nie mogąc się oprzeć, zgodziła się. Był stukrotnie bardziej rozgarnięty od tatuśka. Nieco krępej budowy dwudziestodwulatek dał jej nadzieję na prowadzenie normalnego życia. Przyjaźń ze zwykłym śmiertelnikiem z pewnością by jej nie zaszkodziła. Sam wieczór zaś skończył się w mgnieniu oka. To był mile spędzony czas. Spędziła dwie godziny wśród zapachów pysznego jedzenia i taniej wody kolońskiej. Na koniec zaoferował, że ją podwiezie. Jeszcze w swym Renault próbował skraść choć jeden pocałunek, lecz sympatia zręcznie uniknęła go, zatrzaskując za sobą drzwi i kokieteryjnie machając na pożegnanie.



Wszedłszy do domu, od razu ściągnęła ze stóp niewygodne obcasy i aż westchnęła z odczuwanej ulgi. Krążyła po parterze podczas ściągania kolczyków. Rzuciła torebkę na kanapę w ciemnym salonie, lecz nie wylądowała na białych poduszkach, tylko na czymś twardszym. Włączyła światło i aż ją zmroziło. Gdy się ocknęła, zapiszczała:

- Joseph!

Siedział w czyściutkich ubraniach, zawijając pasek wokół torebki. Spojrzał na nią swymi zielonymi, podkrążonymi oczami. Dawno nie jadł. Jeśli to w ogóle możliwe, to był jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Podczas nieobecności Faye zdążył wziąć prysznic i zmienić przechodzone ciuchy na świeże i wyprane. Dlaczego nie powrócił do Soiree? Przede wszystkim zabrakło miejsca, gdzie mogliby się spotykać. Gdy wreszcie opracował w głowie plan spotkań, nakryto go. Odpoczywał w mało odwiedzanym przez mieszkańców miejscu, lecz pech to pech, tego wieczoru leśniczy wracał z kontrolnego obchodu po rejonie. Widok leżącego pod drzewem wampira mało go zszokował, więc ogłuszył go, a następnie przetransportował na komendę. W specjalnie postawionej celi w piwnicy, perfekcyjnej dla wampirów czy innych niespokojnych dziwadeł, przesiedział półtorej tygodnia. Dopiero zbyt pewny siebie świeżak, który podszedł zbyt blisko i został zauroczony, pomógł mu się uwolnić. Niestety, palące od wewnątrz pragnienie zmusiło go do polowań. W tym samym czasie Mathias odwiedził akademię, a Faye w ostatniej chwili uciekła mu przez palce jak wzięty w garści piasek. Pochłonięty odzyskiwaniem sił wampir znajdował się zbyt daleko, a więź krwi niemalże zupełnie osłabła. Powrócił po jakimś czasie, lecz było już za późno. Wtedy wyleciał do Stanów. Przed granicami zatrzymała go zabraniająca mu wstępu sfora. Znajdował się pod szczególną obserwacją, wiedział, że każdy jego ruch nie uchodzi ich uwadze. Jednak Joseph wykorzystał moment nieuwagi i przedarł się do miasta. Od dawna się nie żywił krwią, nawet tą zwierzęcą. Kundle pilnowały, aby opadł z sił, nie mogąc jeść.



W ułamku sekundy znalazł się przy niej. Rzuciła mu się w ramiona, a on trzymał w żelaznym uścisku ukochaną. Wiedział, czym jest strata bliskiej osoby, lecz nie chciał doświadczać tego ponownie. Uniosła głowę, by mógł wierzchem dłoni gładzić ją po policzku.

- Tak bardzo cię kocham - szepnął wzruszony.

- Ja ciebie też kocham, Joseph. Najbardziej na świecie.



Uśmiechnął się smutno. Przez zapach jej młodej skóry nie panował nad obnażającymi się kłami. Słodka jak miód woń ukochanej i ciepło jej żywego ciała sprawiały, że miał się bezpiecznie. Z każdym wdechem czuł, że kocha ją coraz mocniej. Tym bardziej była wyjątkowa. Krew płynąca w jej żyłach wywoływała w nim mimowolne podniecenie. Wstyd było mu się przyznać, że podczas romantycznych chwil myślał o cieczy płynącej nieustannie wzdłuż jej ciała. Choć nie tylko ona zajmowała znaczną część jego głowy. Żywił do niej najprawdziwsze ludzkie uczucia, w tym także pożądanie. Choć podczas ich spotkań w akademii miała na sobie najczęściej dres czy piżamę, on mimo to rozbierał ją wzrokiem. Pragnął jej, jej ciała, jej krwi, jej przyjemności. Chciał widzieć wijącą się pod nim dziewczynę o twarzy anioła, która po zmroku zamieniała się w diablicę. Przez jego łóżko przewinęło się mnóstwo kobiet. Wampirzyce, śmiertelniczki, Amerykanki, Francuzki, Włoszki, studentki, prostytutki, żony i matki. Jednak żadna nie wywoływała u niego tak skrajnych emocji. Po latach bezdusznego zaspokajania swych potrzeb zrozumiał, że znalazł wreszcie coś, czego pragnął przez całą swą bezsensowną egzystencję. Ona była pierwszym i jedynym powodem do radości z bycia wampirem, z tego, że mógł ją poznać. Z początku w tej zajętej przez wilkołaka nastolatce widział wyłącznie punkt umowy. Po czasie narastało uczucie, dziwne myśli, mrowienie kończyn, łaskotanie w brzuchu i w partiach nieco niżej. Urzekł go charakter, prostota, zadziorność, a przede wszystkim delikatność. Przypominała mu w tym Fionę. Ale ona doskonale ułożyła sobie życie bez niego, poznając rozwodnika z dwójką dzieci, rodząc mu trzecie, niestety, chore. Aczkolwiek dożyła starości oraz zmarła wśród bliskich. Faye natomiast nie potrafiła bez niego funkcjonować.



- Napij się. - Odchyliła szyję.

Zachęcony już miał wgryźć się w pulsujące miejsce, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

- Nie… to nie tego właśnie pragnę - odrzekł, po czym obdarzył ją długim pocałunkiem.




Wiedziała, co mu chodziło po głowie. I ona tego pragnęła. Podczas samotnie spędzanych nocy wyobrażała sobie, że leży obok niej.
Pocałował ją po raz kolejny. Rozchylił wargi i wsunął język. Przejechał palcami od karku wzdłuż kręgosłupa aż po pośladki. Wbił w jeden z nich palce i wykonywał ruch gniecenia. Ona zaś kciukiem tworzyła zakola między cienką skórą pod uchem a zagłębieniem między kościami szczęki. Temperatura z każdą chwilą wzrastała. Oboje dyszeli, łapiąc łapczywe oddechy pomiędzy pocałunkami. Zsunął jedno z ramiączek jej sukienki i przejechał po tym miejscu językiem. Biust unosił się podczas płytkich wdechów, co jeszcze bardziej go rozgrzało. To, co kumulowało się w nim przez ten rok, wreszcie miało szansę się spełnić. Chłód jego ręki pomiędzy nogami sprawiał, że nowe przeżycia jeszcze bardziej ją nakręcały. Ledwo zauważyła, że znajdują się już w sypialni. Wkrótce drugie ramiączko sukienki zjechało po jej ramieniu, a Joseph pomógł jej ściągnąć przez głowę ubranie. Odpiął zręcznie dwoma palcami biustonosz. Aby nie stała sama nago i on pozbył się w wampirzym tempie ostatnich części garderoby. Uniósł ją nieco, by bez żadnych przeszkód mogła przylgnąć całą powierzchnią swego kruchego ciała do jego ciała. Przeszły ją ciarki i aż się wzdrygnęła. Do tej pory miała kontakt z ciepłą skórą. Położył ją na plecach i zatonął w jej klatce piersiowej. Wsunęła mu palce we włosy, delikatnie za nie ciągnąc. Całował każdą część jej ciała: czoło, obojczyk, brzuch, wewnętrzną stronę ud, stopy… Wyginała się pod nim rozogniona.

Spoiler: pokaż






- Joseph, już! - jęknęła, gdy te ponownie pokierował dłoń ku dolnym końcu podbrzusza.

Wszedł w nią, jęcząc przy tym przeciągle. Dopiero po chwili był w stanie dalej działać. Nigdy czegoś takiego nie poczuł. Owszem, doznawał wcześniej spełnienia, lecz... przeżywana w tym momencie przyjemność jeszcze nim nie była. Był tak rozochocony, że nie chciał przerywać ich wspólnego aktu, by poczuć jeszcze więcej. Cały trząsł się, dysząc głośno, a pojękiwania jego miłości doprowadzały go do szaleństwa. Już nawet nie dbał o to, czy jest delikatny w stosunku do niej. Poruszał się coraz mocniej i szybciej. Faye bardzo spodobała się ta siła i brak zahamowań. Nie bała się wręcz krzyczeć. Wbijała paznokcie w jego plecy. Na jasną pościel skapnęło kilka kropel krwi. Gdy zaczęła podgryzać jego wargę, uniósł głowę, obnażył kły i zatopił zęby w jej szyi. Pomrukiwał przy tym, a ona zginała nogi i na powrót je prostowała. Potem ugryzł jej lewą pierś. Powróciwszy z powrotem do szyi, świat wokół zacząć wirować, a nawet najmniejsze dźwięki stały się wyraźniejsze. U niej natomiast przeciwnie - tak, jakby wszystkie zmysły przestały działać. Zgięła się, wciskając pupę w materac i trzymając się kurczowo ramy łóżka. Wydawała z siebie skrzeczące dźwięki. Wyciągnęła palce u stóp, ustawiając je jak balerina podczas tańca. W pewnym momencie łóżko uniosło się na wysokość około metra. Podobnie inne, mniejsze przedmioty położone na kominku czy podłodze. Nawet lampy i poduszki zawisły w powietrzu. Gardłowe skrzeki w końcu przerodziły się ciche oddechy. Łoże uderzyło o ziemię z impetem, kilka ozdób potłukło się. To tak podnieciło Josepha, że wreszcie nadszedł i jego moment kulminacyjny. Wszystkie mięśnie w jego ciele spięły się i gdy wreszcie doznał spełnienia, przestał się ruszać i sapiąc, położył się połowicznie na ukochanej, mając twarz w poduszkach.







__________________

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 17.04.2015 - 23:11
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.