View Single Post
stare 25.01.2005, 23:34   #7
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odcinek 8 Annathemantio Seeb-Ma-At część VI - Furtum (kradzież)

I wreszcie się doczekaliście
oto przedostatni odcinek.
PS: zwróćcie uwagę na postać, która się tu pojawia (gra kluczową rolę).
Zadanie na postrzegawczość (ewentalnie na znajomość Łaciny ) z czym Ci ię kojaży owa postać???

Wytłumaczę przy okazji następnego odcinka (ew. posta)

Ostrzegam... ten odcinek jest doś konkretny



Odcinek 8 Annathemantio Seeb-Ma-At część VI - Furtum (kradzież)


Ulicą szła dziewczyna...

Miała dziwne...nie ludzkie a za razem ludzkie rysy twarzy....

Ubrana w czarny strój... uderzająco przypominający strój Pewnej...

Owa nie miała o niej pojęcia...

Lecz ta wiedziała o niej wszystko...



Weszła do pewnego domu...

Na drzwiach wisiała tabliczka...

„Flame” – wszystko się zgadzało...

Uchyliła drzwi.

Dom chyba był pusty.

Jej oczy przez chwilę zajaśniały przedziwnym blaskiem.

„Gdy się stanie pojednanie sióstr, gdy się stanie pojednanie sióstr... zapadnie równowaga... przymierze żywiołów dokona się...Świat narodzi się od nowa...”

Wyszeptała.

Wyszeptała to głosem melodyjnym.

Tajemniczym.

„Gdy wróci Wybrana, gdy wróci Ona, na Świecie Wyższym zapanuje pokój...

Ognistym skrzydłem rozdzieli wrogów na placu bitwy...

Śpiewem ukołysze dręczące Dusze Obłąkanych...

Połączy dwa amulety w całość....

I dokona się Zjednoczenie...”- to powtórzyła dwa razy.



Przeszła kawałek i natknęła się na Cody’ego.

-O, cześć, jestem Cody. Jesteś tu nowa? Jak Ci na imię?- Cody chyba nie zamierzał dociekać, skąd owa tajemnicza postać się zjawiła.

-Witaj. Zwą mnie Orlicą. Szukam kogoś... czy możesz mi pomóc?





-Oczywiście. Zawsze jestem chętny do pomocy.

-Poszukuję osoby, na Tym świecie znanej jako Alexandra Flame.

-Czyli szukasz mojej siostry? Hmm... szczerze mówiąc nie mam pojęcie gdzie Ona jest... nie pokazywała się od paru godzin. Ale poszukaj u Kurtisa.

-Kogo?

-Jej przyjaciela. Kurtis Trent. Crow Lane 66. Blisko. 2 domy stąd, jeśli pójdziesz od wyjścia w prawo. – i się uśmiechnął.

-Kurtis Trent... to nazwisko nie jest mi obce. Dziękuję Ci za pomoc.- i zwróciła się w kierunku drzwi.

-Zawsze do usług! – rzucił za nią i po raz kolejny się uśmiechnął. Po chwili jednak wtoczył się na górę, by zasnąć w wygodnym łóżku.



~*~



Zaraz po telefonie Kurtisa:



Alex musiała ustalić sobie jakiś plan na dzień.

-„Trzeba iść spać.”- pomyślała.

Lecz przedtem opracowała ciekawy plan na wypadek niewypału. Szybko wskoczyła do internetu i znalazła parę informacji, również wymiarów owej księgi. Machnęła parokrotnie rękoma , z których ‘wypłynął’ ogień. Ów ułożył się na kształt książki.

-czy ja umiem... tworzyć?- spytała się... jakby książki.

Ułożyła ogniste dziwactwo na podłodze koło łóżka i położyła się. Leżała pół godziny... godzinę... aż wreszcie zasnęła.

Obudziła się o 23:12.

-czas wstawać...- mruknęła.

Wszyscy już spali. Ale jak zwykle nie powyłączali świateł.

-i potem czepiają się, że ja tyle prądu tracę na muzykę... ach...

Wzięła prysznic. Ubrała się.

Zeszła na dół i popatrzyła na zegarek.

Nie wielka, tykająca maszynka ukazywała dwiema strzałkami godzinę.

Dokładnie 12:45 .

Alex zwróciła się w kierunku drzwi i naturalnie wyszła z domu.

Czekało ją całe 15 minut nudy...

By to jednak przełamać, rozpaliła ogień.

Nie duży płomyczek tańczył na trawie... w iście tajemniczy sposób.

Każdy ruch... każde zagięcie... jakże dziwnym zjawiskiem jest ogień...

Wiemy, iż powstaje z wysokiej temperatury... lecz co nim kieruje...? Co sprawia, iż tańczy w taki, czy inny sposób...

Przecież nie było wiatru... cisza i spokój.... jak przed burzą.

Płomieniem kierowała ONA....

Strażniczka...

Pani ognia...nie pokonana... niedościgniona.... jedyna w swym rodzaju... Phoenix....



Tak jej się wydawało... i o tym właśnie myślała...

Myślała o sobie jako o istocie ponad inne... silniejszej... lepszej...

Ludzie zawsze traktowali ją jako tę ‘gorszą’ . Szydzili z niej... robili pośmiewisko.... nic winnej dziewczynie...






Stała tak i wpatrywała się w swe ognisko....

Fascynowała ją barwa ognia...

Czerwień... pomarańcz... barwy gorące...

Barwy namiętności...

Tej , której nigdy nie miała doświadczyć...

Tak przynajmniej jej się wydawało...

Myślała, iż nigdy nie znajdzie.

Teraz, gdy znalazła...

On nie znalazł jej...

Nie wiedziała, co ma o tym myśleć....

Bać się... walczyć... poddać się...

Bać się... lecz czego?

Walczyć... ale po co? Przecież to naturalne.... bardziej naturalne od innych ludzkich uczuć... jak nienawiść... czy zazdrość...

Poddać się... poddać się woli ciała... poddać się woli uczuć...

Poddać się namiętności...

Lecz... czym by się to skończyło?

Klęską...porażką totalną...

Upadkiem dumnego Feniksa między ludzi....

On.... czy On jest człowiekiem?

Czy skrywa w sobie zwierzę?

Wszakże człowiek też zwierzę... a powiadają, że zwierzę też człowiek.

Lecz człowiek jest wyjątkowy....

Ma rozum... do wielu zdolny...

I to jest właśnie zło człowieka...

Rozum, który niszczy...

Rozum, który zdolny jest zmusić Matkę Naturę do uległości...

Wyższość jest tutaj zwierząt ‘pozostałych’...

Tych, co żyć w harmonii potrafią...

Nie niszczą.... nie zabijają bez potrzeby...

Jak to czyni człowiek...

Ludzie są tacy... sztuczni...

Ludzie... gatunek ten, który powstać nie powinien...



~*~



Cofając się o dwie godziny wcześniej...



Kurtis trochę czasu się szykował...

Spojrzał na swe odbicie w lustrze...

-i co widzisz?- mruknął sam do siebie.

-Widzę totalnego, nie zadbanego brzydala- odpowiedział sam sobie.

Dawno nie patrzył w lustro....

Niby o higienę dbał gorliwie....

Ale chyba nie o to chodziło...

W jego twarzy było coś... nie tak...

Wygląda jak... twarz szympansa... tylko nie tak owłosiona..

-Lecz jak to można zmienić- trwał jego monolog.

Poczuł nagle coś dziwnego...

Jakby silny przepływ energii...

Jakiejś takiej... dziwnej...

Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czuł....

Przepływ nasilał się.

Jego ciało przeszywało coś drażniącego...

Zrobiło mu się nagle bardzo ciepło...

Za ciepło....

Nie podobało mu się to wcale...

I nie zauważył...



„...Niech się stanie , niech się stanie... nie się stanie wyrok bogów, niech siostry znów ukażą swe oblicza na Świecie Wyższym....

Dojdzie do zrozumienia, dojdzie do zrozumienia, dojdzie do zrozumienia wszystkiego...

Będzie rozgrzeszona, będzie rozgrzeszona, będzie rozgrzeszona ta, która zło czyniła,

Odnajdą prawdę, odnajdą prawdę, odnajdą najświętszą prawdę...” – usłyszał przedziwny śpiew.

Ktoś... jakaś kobieta śpiewała półtonami...

Jej śpiew brzmiał tak samo, jak śpiew Arabki.. czy Hinduski...

Lecz głos.... jej głos nie pasował ani do jednej, ani do drugiej...

Był tak inny...

Trochę podchodził pod głos Europejki..

Lecz też nie to...

Europejkom trudno jest śpiewać pół tonami...

Przeciągając samogłoski...

Falując głosem...

Tak płynnie....








Wybiegł na dwór (nadal nie zauważając czegoś dziwnego).

Ujrzał ową postać.

To była ta sama...

Ta sama , co ukazała się Cody’emu.

Zbliżyła się do niego... i wyciągnęła w jego kierunku swą dłoń....

Dotknęła nią jego policzka... przejechała palcem po jego ustach, gdy ten chciał coś powiedzieć...

-Nic nie mów... wiem wszystko....

-kim jesteś?

-Nie jest ważne kim ja jestem. Ważne kim Wy jesteście. Ja już swoje przeznaczenie dawno odkryłam.

-Ale...

-Ulokowałeś swe uczucia w niewłaściwej osobie. Wkrótce ją stracisz.

-co?! Masz na myśli Alex ?! co ona.... czy ona... znajdzie kogoś? Lub... odpukać w niemalowane drewno... zginie?!

-Ona ma swoje przeznaczenie, i ma sobie przeznaczonego. Według przepowiedni... nie jesteś to Ty...

-Ale....

-Nic nie mów. Nie zadawaj pytań. Na wszystkie znasz odpowiedź. Zajrzyj w głąb siebie. Tam odnajdziesz swoje przeznaczenie. Poczekaj... odnajdziesz sobie przeznaczoną...

-nie rozumiem...

-odpowiem tylko na pytania, na które nie znasz odpowiedzi.

-kim jesteś...

-nie jest to ważne.







-lecz nie znam odpowiedzi...- W Kurtisie aż się gotowało. Poczuł jakby... kubeł zimnej wody wylał mu się prosto na głowę....

Intrygowała go owa postać... to od niej biła dziwna energia...

Nie mogła być człowiekiem... Przez chwilę przez myśl przeszło mu, iż może to by Nephillin.

Lecz nie....

Ktoś kto śpiewa pieśni nie może być okrutnym...

Nadal nie dostrzegał tego, co się z nim właśnie stało...

-Jestem nosicielką przeznaczenia. Kapłanką. Kapłanką Chaosu. Me imię znaczy tyle co „Życie Piękne Chaosu”... tu mówią na mnie „Orlica” ze względu na moją duszę.

-Czy kapłaństwo Chaosu.... czy... czy to jakiś odłam Satanistyczny???

-Nei <z mocnym akcentem na ‘ei’> Jakkolwiek możesz zdefiniować Szatana... Nie jest to moja religia.

W mojej religii czci się wszystko.

Wschód słońca..

szum wody w rzece...

Gorący ogień...

Chłodny wiatr...

Całą Naturę...



Również siły nie pojęte.

Jak Chaos- w mym języku Nu.

-Kim jesteś....

-Zbyt wiele już dziś się dowiedziałeś. Nie zdołasz pojąć, jeśli więcej Ci powiem. Jesteś mądry... bardzo... wiem, iż rozumiesz to co Ci powiedziałam. Albo zrozumiesz. W chwili obecnej jednak... ja muszę iść. Kiedyś jeszcze się spotkamy. I obyś żył wiecznie, łowco. – ukłoniła się subtelnie, i zaczęła się cofać.

-Dostałeś ode mnie prezent. Dar wydoroślenia. Spójrz w lustro.

-Co?!- i pobiegł do domu. Przejrzał się w lustrze. Ciało miał nadal to samo. Wzrostem nie zmienił się. Lecz twarz... nie była tak dziecinna , jak była. Nie była również małpia...

Oto w lustrze widział siebie... siebie za rok... może dwa... nie mógł się przyzwyczaić. Wreszcie mógł powiedzieć, że nie wygląda już jak dzieciak. Lecz na to wszystko w końcu po prostu wzruszył ramionami. Przyodział dość oryginalny strój...

Czarny, długi płaszcz... nigdy go nie zakładał.

-w końcu na coś się przyda- jak zwykle monolog.

Kurtisa monologi nie były zbyt długie. A jednak jakoś lubił rozmawiać sam ze sobą.

Nagle przypomniał sobie o tej dziewczynie...

Wyjrzał przez okno...







Nikogo nie zobaczył . tylko pustkę. Odruchowo zerknął na zegarek. 12:50.

Nie opisane jest przerażenie Kurtisa ową godziną. Przecież zaraz się spóźni!

Wybiegł prędko z domu, trzęsącą się ręką przekręcił kluczyk w drzwiach , po czym otworzył starego gruchota swojego ojca.

Ów ‘stary gruchot’ miał co najmniej z 30 lat. Swój wiek miał... ale jak na tyle lat... trzymał się dobrze.

Wsiadł i pojechał.



~*~



Alex stała dalej wpatrzona w swój płomień. Dalej rozprawiała. Właściwie o niczym .

Usłyszała warkot silnika. Odwróciła się i zobaczyła Samochód, rażący ją światłem. W środku zarys młodego Trenta.

Zrobiła dość niewyraźną minę.

Pojazd zatrzymał się.



‘pyr –pyr –pyr –pyr –pyr –pp –pyr –pp –pyp –yrpyr –pup –pup -upf’



– Silnik wydawał dość niemiarowe dźwięki. Alex zgasiła płomień i otworzyła drzwi. Klamka pisnęła, drzwi jęknęły. I dziewczyna zacisnęła mocno powieki.

Gdy skrzypienie ustało, otworzyła najpierw jedno oko, sprawdzając, czy nic się nie stało, potem pewna już ‘bezpieczeństwa’ otworzyła drugie. Była dość zaskoczona.

-Coś Ty z wyglądem zrobił?!- wydusiła z siebie.

-Pytam się siebie o to cały czas- odpowiedział z udawanym przekąsem. Nie koniecznie chciał mówić Alex o swojej dziwnej ‘przygodzie’.

Phoenix się w niego wpatrzyła. Jego ‘doroślejszy’ wygląd ją zafascynował. Wreszcie w jej oczach Kurtis był ‘przystojny’.

Nawet bardzo... mogła się tak na niego gapić długo...

Jego nos... już nie taki maleńko-drobniutki... tylko męski...

Usta.... pełniejsze...

Oczy... bardziej obojętne.

Słowem- Kurtis wydoroślał.

-Wreszcie wygląd pasuje do charakteru- niechcący mruknęła. Szybko zasłoniła rękoma usta.

-Też tak uważam.- Obojętnie odpowiedział.

-przepraszam.. nie chciałam Cię urazić.

-nie szkodzi.

-a jednak jesteś podenerwowany... może jednak powiedziałam coś nie właściwego...

-Miałem przed chwilą dziwne spot... yyy... nic.

-dokończ myśl!

-nie... chodzi o to, co mi się przyśniło...yyy... przyśniło mi się... że... ee... mój ojciec był strasznie rozciągnęty. Że rozwalił cały dach...

- a co ma do tego słowo ‘spotkanie’? – Alex jakoś dziwnie rościła sobie do Kurtisa prawa.

- To, iż ja go...eee... spotkałem go... wracając ze szkoły...i... jak zgadłaś , że chodzi o ‘spotkanie’???

- po twoim tonie.

- o!

- co Cię tak dziwi? Wiem, wiem że znamy się tylko miesiąc, ale ja potrafię przejrzeć na wylot...

- zupełnie jak ona...- szepnął.

- O kim Ty mówisz?

- O nikim.

- Czyżby jakieś zauroczenie?- spytała. Niby obojętnie... ale coś tam jednak krzyczało ‘tylko nie to’!

- Nie. Jest jedna osoba, w której jestem ‘zauroczony’, ale nie chodzi akurat o tamtą. Tę o wiele lepiej znam.

I stało się. Kurtis ma kogoś, kogo kocha. Poczuła coś okropnie przeszywającego ją. Nie świadomie po raz kolejny ktoś ją skrzywdził. Poczuła się taka samotna...

Niby siedziała w czyimś towarzystwie... a do samotności była przecież przyzwyczajona....

Lecz... ten miesiąc... tak wiele w niej zmienił...

W padła w swojego rodzaju chaszcze samotności... ziele, z którego nie mogła się wyplątać... ziele, które okręcało się wokół niej... coraz bardziej ją zniewalając... nie pozwalając się wydostać...

Jej krzyk... krzyk strachu... krzyk Samotności... usłyszał pewien osobnik...

Maczetom zaczął przecinać liany... próbował uwolnić ją z wielkiego żmutu bluszczy...

Alex czuła, iż sok z tych roślin... sok tryskający po przecięciu bluszczy... na zawsze zatruł jej organizm...pozostawił swe piętno...



Lecz ów, który próbował ją uwolnić, usłyszał inny krzyk... pewnie Ta Druga... pewnie była mniej zaplątana... ten ktoś, kim był Kurtis, uznał pewnie, iż lepiej będzie uratować kogoś, kogo jeszcze da się uratować. I pozostawił Ją... z oczyma ślepymi od jadu roślin... pokaleczoną, zmęczoną...brudną...

Duszoną przez wilgoć powietrza w swojego rodzaju dżungli... wilgoć... jednak nie jest ona jedyną, co potrafi zniewolić Ją... „ Panią ognia...nie pokonaną... niedoścignioną.... jedyną w swym rodzaju... Phoenix....” a jednak... nie była tak niepokonana...



-,,



Nikt nie jest niepokonany...

Lecz każdy ma słabości...

Nikt nie unika bólu...

Nikt nie unika rozpoczy...



Stara się, lecz nie wychodzi...





Nemo invictus est

Sed quisque invalentiae habet

Nemo aegrimoniae non fuget

Nemo extremae non fuget



Operam daret , sed non procedet “ – wyszeptała. Odwróciła głowę, czołem dotknęła szyby. Po raz



kolejny łza popłynęła po jej policzku...

Kurtis dostrzegł to. Usłyszał co powiedziała. Zobaczył jej odbicie w szybie.



-czy Ty płaczesz?- po raz kolejny padło to pytanie.

-Nie...

-przecież widzę. Czy coś się stało.

-Nei. – Nei... i znów usłyszał to słowo... brzmiało tak znajomo... ten sam akcent.... . zawahał się przez chwilę...

-Znasz mnie. Wiesz, że nie spocznę, póki się nie dowiem.

-nigdy nie spoczniesz.

-kiedyś muszę.

-mam dziwną huśtawkę nastrojów, pasuje?!

-masz okres?

-aleś ty niedyskretny. Nie, n-i-e--m-a-m!

-to co? Zawsze coś musi powodować.

-nie ważne. Muszę dojrzeć do tego, by to powiedzieć.

-a więc dojrzewaj.





~*~





Na dachu stała postać...

Było ciemno... księżyc i gwiazdy srebrzyły się na niebie.

Każda, nawet najdrobniejsza świetlista kuleczka opowiadała własną fascynującą historię...

Drobnymi mrugnięciami....

Jak kołysanki... nuciły swoje nieme pieśni...

Nieopodal toczyła się niewielka chmur..

Tak dostojnie, powoli...

Jak wielka Pani w niesamowitej sukni...



Owa postać dostrzegła samochód....



‘pyr –pyr –pyr –pyr –pyr –pp –pyr –pp –pyp –yrpyr –pup –pup –upf’



-I wreszcie się zaczęło... o wielka Nut!







O Wielka Nut!

Patrząc w gwiazdy, spoglądam na twój brzuch,

Ty, która co dzień rodzisz słońce,

I co noc je pożerasz,

By zregenerować się mogło,



O Wielka Nut!

Pani nieboskłonu,

Tyś nade mną zawsze,

Spoglądasz na mnie,

Jak na kapłankę,



O Wielka Nut!

Wspomóż mnie!

Bo nie wiem, czym silna..

Na tyle, by siostrę swą zobaczyć

By upragnioną do jej domu zabrać..



O Wielka Nut!

Daj mi siłę!

Daj mi moc niezmierzoną!





Powoli zeszła po schodach.



~*~





-Będzie cud, jeśli nas z tym gratem nie przyuważą.

-Nie marudź

-To ma być muzeum narodowe? A ja myślałam, iż takowe stoi w Waszyngtonie, czy gdzieś...

-To taka nazwa. Ayonam przez pewien czas nazywane było ‘małym państwem’.

-aha. Jasne.

-To muzeum ma tak liche zabezpieczenia, że bez trudu się tam włamiemy.- Alex na to skierowała się do wejścia.

-gdzie Ty idziesz?

-do wejścia?

-no coś Ty! Przecież główne wejścia zawsze są obstawione.

-masz inny pomysł?

-tylne wejście?

-dobra. Idziemy.

-a... i jeszcze jedno. Załóż to.- i podał jej maskę.

-po co mi to?

-by nikt Cię nie rozpoznał.

-Et Toi?

-z moim nowym wyglądem... a któż mnie rozpozna?

-Czy ja wiem? Nie jest to najlepszy pomysł...






Krążyli dobre pół godziny.

Nic się nie działo.

Aż wreszcie znudzeni znaleźli.

-Zakluczone. Masz pomysł?

-jasne.- odpowiedział obojętnie. Wyjął standardowe dwa druciki, wcisnął je do dziurki od klucza.

Potrząsał przez chwilę energicznie rękoma, aż wreszcie zamek szczęknął i drzwi stanęły przed nimi otworem.





-Dobry w tym jesteś- stwierdziła i się uśmiechnęła.

-ta...

-przyznaj się, ćwiczyłeś!

-ta...

Poszli wąskim korytarzem.



~*~



W pokoju siedziało kilka osób.







Dokładnie 3.

Kobieta i dwóch mężczyzn.

Kobieta i Czarnoskóry mężczyzna siedzieli wpatrzeni w monitory komputerów,

Drugi z mężczyzn już na tyle znudzony, że nie wytrzymał , wziął gazetę i zaczął ją przeglądać.

Po pokoju roznosił się zapach kawy...

Wspaniałego, kuszącego napoju...

Gorącej i przepysznej...

Jakże zbawiennej podczas nocy...

Zapach ów nie był odczuwalny dla grupki osób...

Byli strażnikami muzeum. Przyzwyczajonymi do nocnej zmiany.

Przyzwyczajonymi do kawy...

Kawy....

Jak arabska tancerka biegał wokół nich zapach...

Oplatała każdego po kolei delikatnym, tiulowym szalem...

Śpiewała pieśń nie dającą spać...

Jednak trójkę strażników to nie wzruszało...

A jednak... co jakiś czas to jeden, to drugi sięgnął po kubek, i pozwolił boskiemu nektarowi spłynąć do gardła...

Atmosfera owej błogości i znudzenia trwałby może i dłużej...

Lecz tamtą arabską tancerkę nagle wypłoszył okrzyk zdziwienia, pomieszanego ze strachem i wściekłością.



-Berto, Joe zobaczcie! – krzyknął czarnoskóry.

-Co tam masz Sid?!- odpowiedziała z nieco większym spokojem ‘Berta’.

-ktoś się włamał!- krzyknął doniośle ‘Joe’. Chwycił szybko krótkofalówkę i nią potrząsnął (miał taki dziwny zwyczaj, z racji tego, że krótkofalówki okropnie ‘szumią’ ).

-No co tam?- zatrzeszczało maleńkie urządzonko

-mamy włamanie! Sektor 2.

-Już tam idę, jestem w okolicach! Powiedz mi coś o włamywaczu.

-no więc...eee... jest ich dwójka, mężczyzna ubrany w czarny płaszcz, kobieta w krótką spódniczkę i maskę. Ma jakieś dziwne włosy... takie jakby... tęczowe.... mężczyzna.... mężczyzna ma ‘kozią bródkę’.

-dzięki!



-Nie łatwiej było po prostu wcisnąć guzik alarmowy?- mruknęła Berta

-A po co? Przecież to dzieciaki!

-Co?

-Nie widzisz? Dwójka zupełnie niegroźnych nastolatków... a cóż oni mogą nam zrobić?

-Faktycznie...

-Myślę, że jeden z naszych ludzi z powodzeniem wystarczy na tę dwójkę... nie ma co się martwić.



I nagle coś dziwnie zadźwięczało.

Tak jakby... ktoś wyłączył prąd.

Komputery z brzęczeniem podobnym do wyrazu wielkiej ulgi tak po prostu wyłączyły się.

Zadźwięczało znowu.

Światła z powrotem się zapaliły. Joe pośpiesznie spróbował uruchomić komputery.

-cholera... ktoś dobrał się do rozdzielni prądu!

-„dwójka niegroźnych nastolatków” tak?!- wściekła się kobieta.

-Pójdę tam i zobaczę, co się dzieje- stwierdził Sid.

-Ich musi być co najmniej trójka... widziałam przecież, jak idą sektorem drugim. A główna rozdzielnia znajduje się w sektorze 5... Joe, pośpiesz się z tymi komputerami.

-kobieto, Ty nie myślisz logicznie. Nie ma prądu, nie ma komputerów.

-no to dlaczego światło się pali?

-Ktoś wpadł na ‘inteligentny’ pomysł by porobić różne udziwnienia w instalacji... chyba chodziło o jakieś zabezpieczenia...



~*~



-beznadziejne to muzeum.... puste... nic tu nie ma!- stwierdziła Alex .

-Też tak sądzę. Ale spójrz na to z innej strony. To nie Louvre. Nie są tu potrzebne większe zabezpieczenia, co znacznie ułatwia nam pracę.

-Co jest!- nagle zgasły światła. Alex odskoczyła i złapała się rękami i nogą Kurtisa.

-chyba ktoś zapomniał zapłacić rachunek za prąd- stwierdził Trent i się zadziornie uśmiechnął.

Alex się jego puściła, trochę zmieszana. Tak się przestraszyć... a co będzie, gdy pojawi się prawdziwy wróg?!... chyba przyklei się do sufitu...

Przy okazji z ‘małym’ kołataniem serca.... może nawet z zawałem....

Nie... gdzie zawał... bez przesady!

Światła znów zajaśniały.

Żarówki oślepiły ich okropnym, sztucznym blaskiem.

-a już było tak nastrojowo- westchnął Kurtis.

-taa... lepiej poruszać się pod osłoną ciemności.

Weszli do jakiejś sali...

Była duża...

Na środku stały jakie liche drewniane rzeźby... pewnie u ich własnych twórców – tak zwanych ‘Artystów’- wzbudzają one wiele poruszenia.. przyprawiają o łzy... lub euforię...

Jednak ani Alex , ani Kurtis nie czuli ‘magii’ owych drewnianych ‘dzieł’.

Z tym się ze sobą zgadzali.

Ani jedno, ani drugie nie przepadało za sztuką nowoczesną.

Nagle jednak usłyszeli skrzypienie drzwi. Tych samych drzwi, którymi się do sali dostali.

-Hannibal Ad Portas!- jęknęła Alex .






-uciekaj, ja się nim zajmę!

-że co?!







-szukaj książki! – Alex rzuciła się w kierunku drzwi. Kurtis zaczął bić się ze strażnikiem. Niestety, szanse nie były wyrównane... Strażnik mocno uderzył Trenta w brzuch. Temu aż zakręciło się w głowie.






Waleczna z natury Phoenix nie mogła tak po prostu stać i patrzeć. Coś trzeba było zrobić!

-Nikt nie będzie krzywdził mi bliskich! Niechaj Moc Zjednoczenia pochłonie twe nędzne siły, człowiecze!- krzyknęła.Wyciągnęła przed siebie ręce i wytworzyła coś niezwykłego. Błyskawicę.








Pioruna... tego samego, jaki towarzyszył śmierci.

Grom niosący śmierć.

Od nosicielki śmierci.

Ów poraził strażnika.

Ten wydał z siebie przenikliwy krzyk.

Ból, jaki mu to sprawiło był straszny.

Gorąc, przeszywający jego tkanki... każdą, najdrobniejszą komórkę...

Ścinający białka...

Strażnik padł długi na ziemię.

-Coś Ty zrobiła?!- krzyknął Kurtis. Faktycznie. Widok był nieciekawy. Czarne, jeszcze się tlące ciało człowieka... poparzone... martwe....

Z wielkiego tarasu przybiegł drugi ochroniarz, przywabiony krzykiem współpracownika.









-Co do licha?!- ryknął i puścił się pędem za naszą dwójką.

Biegli tak dłuższą chwilę. Mężczyzna, chodź wytężał wszystkie siły, nie mógł dogonić ‘dwójki zupełnie niegroźnych nastolatków’ . sapał ciężko. Zatrzymał się na chwilę, aż upadł na kolana.













Alex i Kurtis, nie oglądając się za siebie biegli dalej.









Aż dotarli do jakiejś sali.







Phoenix delikatnie uchyliła drzwi, sprawdzając, czy nie ma tam kolejnego wroga. Przez chwilę stanęła jak wryta. Otworzyła szerzej drzwi, i przezeń przeszła.

Na środku sali stała ta sama tajemnicza osobniczka.








-Ty... –zaczął Kurtis.

-Mówiłam, że jeszcze się spotkamy...- Alex spojrzała na Trenta podejrzliwie.

-I wreszcie nadeszła ta chwila!- Nieznajoma zwróciła się w kierunku Alex .

-Siostro!- złapała ją za ręce, po czym przycisnęła ją do siebie.

-siostro..?

-Wreszcie Cię odnalazłam! Tyle Cię szukaliśmy! Ach! Cała równowaga bez Ciebie zachwiana! Tyle się działo... twoja matka... nasza matka... tak się martwi! Siostro, Ty musisz wrócić! Nefertiro!- postać mówiła z wielkim przejęciem. Aż cała się trzęsła. Jej oczy lśniły, jak nigdy wcześniej. Ściskała kurczowo swą upragnioną. Jakby zaraz miała ją stracić...









-Nefertira.... co?! Kim Ty jesteś?!

-Siostrą Twą, Ankh-Nu-Nefer... Tu znają mnie jako Orlica... należę do Seeb-Ma-At... Ty też...

-Seeb-Ma-At! Nie! Ja już nic nie rozumiem!

-Gdy uciekałaś, rzuciłam na Ciebie klątwę zapomnienia. Dla twego bezpieczeństwa. Nie mogłabyś żyć z tymi wspomnieniami...

-ale... kim ja...

-jesteś strażniczką. Kapłanką Bennu... kapłanką żywiołów... o siostro! Nie zastanawiałaś się, czemu rozumiesz tyle języków?- i nagle przez drzwi wpadł rozjuszony strażnik. Dyszał wściekle. Z kącików jego ust wypływała spieniona ślina

-Hannibal...







-Nie powtarzaj się, tylko uciekaj!- przerwał jej Kurtis.

-Pośpieszcie się! Ja go zatrzymam! Księga leży tam!- i niezwykła postać wskazała na koniec sali.









Kurtis rzucił się pędem w tamtym kierunku i pochwycił książkę








Tymczasem dziewczyna z zadziornym uśmieszkiem zagroziła strażnikowi.

-No co, mały człowieczku... zabawisz się z kapłanką Chaosu?

-SZatanistka!- Na to i ona i Phoenix wybuchły śmiechem.

-ach ludzie... wasza głupota doprowadza do łez- i uderzyła go pięścią.







Tego to zbyt nie ruszyło. Więc dziewczyna uniosła ręce do góry...

-Saam-Ekh!- i z jej dłoni wydobyło się jakieś światło.








Ogłuszyło ono mężczyznę. Po tym następny cios pięścią. I delikatne stuknięcie palcem. I strażniczyna padł na ziemię.








-Uciekajcie, prędzej... mężczyzna włączył alarm! Zaraz zaroi się tu od tych ludzi!

-A ty?- spytała ją Alex .Ta pochwyciła raz jeszcze jej dłonie.

-Nie mogę iść z wami. Nie mogę wam zbyt wiele zdradzić. Jemu.- wskazując na Kurtisa.

-Jeszcze nie teraz... lecz wkrótce będziesz gotowa... musisz posiąść tylko ostatnią wiedzę... zawartą w tej księdze. Czas niedługi... i się znów spotkamy. Wrócisz między nas. Lecz teraz... uciekaj. Minie czasu, nim zrozumiesz co Ci powiedziałam. Czas...



Czas, który zjawiskiem przedziwnym,

Czas, który leczy rany...

Czas, który zabiera życie winnym,

Czas, który przywraca radość, zabiera smutek dany...



Czasie, kim jesteś?

Czasie, gdzie jesteś?

Ukaż swe oblicze,

Nie, ukazujesz je zawsze

Zawsze i wszędzie...

Tyś jednym z władców

I mędrców..

Lecz czy wolno Cię uosabiać?

Jak bogów naszych...

Czy wolno z Tobą rozmawiać?

Jak kapłanom... czy Radzie Starszych...



- Odśpiewała pieśń, przeciągając głos jak arabka. Sama cofnęła się w kierunku tamtejszych schodów. Gestem ręki poleciła im iść.



Alex i Kurtis bez problemu wydostali się z budynku.

Podczas ucieczki dziewczyna wciąż zachodziła w głowę, dlaczego to muzeum jest tak słabo strzeżone.... nie uzyskała odpowiedzi. Kurtis wciąż milczał. Spojrzał tylko raz na nią dziwnym wzrokiem, potem począł się rozglądać niepewnie. Dziwne było jego zachowanie. Pełne strachu...





~*~



Orlica stanęła na pierwszym schodku. Czekała.



-,,O sny moje, sny wieczne, ukażcie swe tajemnice, swe wyroki...

O sny moje, o sny piękne... wróżycie przyszłość wspaniałą,

Lecz czy nie kłamiecie? Czy dusza ma może ufać wam?



O sny moje, sny straszne... dręczycie mnie przeszłością...

O sny moje, o sny myślą wyśpiewane... sił dodajcie..”- zabrzmiała pieśń.



Pieśń jej opowiadała o innych pieśniach...

Słowa, jakie w snach zasłyszała... wciąż powtarzała...

Były jej wskazówką... ścieżką, którą podążać miała by dojść do celu..

Do odnalezienia...

Tej, którą siostrą swą zwała.



Do sali wpadli wszyscy strażnicy. Oprócz spalonego oczywiście.

Orlica wyciągnęła przed siebie dłonie, przymknęła oczy...

-Naser-Be-Ekh! – niech się stanie zapomnienie! – szepnęła. Pojawił się nagły błysk. Światło wypełniło całą salę. Wszyscy, oprócz dziewczyny stracili prztomność.



Orlica poszła obojętnie po schodach. Doszła na sam dach. Ten, z którego wcześniej obserwowała.

Widziała jeszcze zarys samochodu. Oddalał się powoli...



‘pyr –pyr –pyr –pyr –pyr –pp –pyr –pp –pyp –yrpyr –pup –pup –upf’ ..... powtórzyło się parę

razy... aż wreszcie ucichło. Pozostała cisza...
w tle jeszcze dźwięk alarmu...

również ustał....

-już wkrótce...- szepnęła.








-Su-Mai-Uben- dodała i zmieniła się w dostojnego Orła Bielika. Odleciała gdzieś... hen... daleko...








~*~



Dojechali pod dom Alex .

-Spotkajmy się jutro. Wieczorem.

-dopiero?

-mam ważne rzeczy do zrobienia... nie... do zastanowienia.

Muszę to i owo przemyśleć.

-Dobrze. A więc zjawię się po zmroku. – i wysiadła z samochodu.

Poszła do swego domu.

Była już piąta nad ranem. Prawie jasno.

Nieśmiało uchyliła drzwi. Przypomniały jej się tamte uczucia... uczucia towarzyszące wejściu do domu sprzed miesiąca....

Miesiąc...

Krótki okres czasu....

Lecz tyle się wydarzyło...

Że ów miesiąc wydawał się rokiem długim...



Wróciło... wróciła jej matka...

Och, jak brak jej było matki....

Jej rodzina była taka dziwna... sztuczna...

Jej ciotka... tak po prostu... zapomniała o córce...

Znów zaszła w ciążę...

A dziadek? Gdzież to on jest?

Nie wiadomo...

Weszła po schodach. Po całej akcji z ‘włamaniem’ była wyczerpana.

Teraz w myślach dziękowała Kurtisowi, że ustalił spotkanie dopiero na wieczór.



~*~



Ów wieczór nadszedł...

Alex już odruchowo... nawet nie zauważając, poszła w kierunku domu, w którym przebywał Kurtis.

Ten dom również przynosił wspomnienia...

Tamte oba budynki... idealnie łączyły pociętę myśli w prostą układankę...

Do której klucz już odnaleziony był...

A może nie?

Brakowało jednego elementu.

Nawet dwóch.

Lecz przeczuwała iż pozna...

Oba...

Pierwszy nawet za chwilę...

Niedługą chwilę....



Stanęła na werandzie. Czekała. 5... 10 minut... zeszła na ziemię.








Nawet nie zauważyła Kurtisa, który wyszedł z domu i do niej podszedł.

Poczuła tylko , jak delikatnie położył dłoń na jej ramieniu...








Jakim to dla niej miłym uczuciem było!

I nagle znowu... wspomnienia...

Czyż nie w podobny sposób się poznali? Dłoń na ramieniu...

-Dobry wieczór!

-Witaj! Potrafisz zaskoczyć...

-tak..- odwrócił od niej na chwilę wzrok. Chciał raz jeszcze się zastanowić nad tym, co ma do powiedzenia...

-widzisz...ja...

-Ty...

-chcę wytłumaczyć Ci coś... te moje...

-Twoje... – ten chwycił ją za dłoń. Nie wywarło to jednak na niej większego wrażenia. W końcu była do tego przyzwyczajona.

-ten miesiąc...yyy... znaczy... miałem na myśli... te moje niedomówienia...- Kurtis nie czuł się wcale komfortowo... spojrzał na nią dość niepewnie. Tak patrzyła wzrokiem pytającym... nieświadomym zupełnie jego myśli. Jego zamiarów.










Sam nie wiedział jak owe myśli wyrazić... to było trudniejsze, niż mu się wydawało....



W końcu gwałtownie złapał ją za przedramiona. Przycisnął do siebie. Pierś do piersi... usta do ust...











To był jedyny sposób.. innego nie widział... inaczej... nie umiałby tego wyrazić...

Zaś Alex ... miała szeroko otwarte oczy... nie do końca rozumiała, co się właśnie stało...

A stało się coś... coś mające głęboką symbolikę...

Jakże niby spopularyzowane...

A jednak... wyraża tyle...

To zależy od osoby...

Od tej osoby biła niesamowita szczerość wobec drugiej...

Nie mógłby użyć słów...

One nie byłyby w stanie wyrazić jego uczuć...

Tylko by je pokaleczyły...



W końcu ją puścił.



-To wszystko, co chciałem powiedzieć.. wszystko, czego nie domawiałem... wszystko, czego nie rozumiałaś... – powiedział nieśmiało. Ta wpatrywała się jeszcze w niego z wielkim zdziwieniem.. wręcz z wyrzutem w oczach....

spełniło się to, w co nie wierzyła...

o czym marzyła...

czego się bała..

z czym chciała walczyć...

lub się poddać...



Po chwili intensywnego i szybkie myślenia w końcu sama się w niego wtuliła.

-nic nie powiem.

-nic już nie mów- i przycisnął ją do siebie. Chodź nie do końca wiedział, o co jej chodzi.

-może przetransportujemy się jednak do środka?- zaproponował. Ta przystała. Podniósł ją, i o własnych siłach zaniósł.

Położył na kanapie. Zaczęli całować się namiętnie...










,,gdyby jedna chwila mogła trwać wieczność”


Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 25.01.2005 - 23:38
  Odpowiedź z Cytatem