Guest
|
۞Semita Ad Achet-Ankh۞ - Odcinek I - Sacerda (Kapłanka)
۞Semita Ad Achet-Ankh۞ - Odcinek I - Sacerda (Kapłanka)
Brzask.
Niebo czerwone... rozpalone...
Promienie słońca powoli przesuwały się po piasku...
Zbliżały się....
Święty Re znów został narodzony...
I płynął teraz łodzią bogów...
Wszystko budziło się do życia...
Po mrocznej nocy....
Zimnej...
Niebezpiecznej...
Pustynia.
Niezmierzone połacie piasku...
Gorące za dnia, lecz zimne nocą...
Jakież zwodnicze...
Bez życia....
Bez ukojenia....
Świat to bowiem Seta-Tyfona...
Wygnanego..
Tego, który brata swego, Świętego Ozyrysa zamordował...
Tak... tnąc na kawałki...
Okrutny to był Bóg...
Ten, który mądre Oko Horusowe wydrapał...
Ten który pozbawił Izis małżonka...
Ten, który wędrowcom życie ukraca....
Set ów żył z dala od innych Bogów...
Samotnie...
Ze swymi podopiecznymi....
Hienami...
Lecz nawet On miał kapłanów, którzy go czcili... co dzień o posąg jego dbali...
Myli...ubierali...karmili....ofiary składali... i Święte obrządki odprawiali...
~*~
Wstała z łoża.
Jej sylwetkę oblały promienie słoneczne...
Poczuła ich ciepło...
Wspaniałe i przyjemne....
Obudziły ją delikatne pieszczoty światła...
Niczym czuła dłoń głaszczące jej policzek...
Tak... to będzie udany dzień...
Przeszła parę kroków.
Niepewnie... jeszcze ze snu nie wybudzona...
Udała się do jakiejś komnaty...
Stał tam jakiś posąg.
Nawet nie wysoki... bo wzrostu średniego...
Zapaliła przed nim kadzidło.
I usiadła naprzeciw.
Zamknęła oczy... delikatna woń palonych ziół rozniosła się po pokojach....
Cieszyła ją...
Miała świadomość, iż jeden z codziennych obowiązków wypełniła...
Mogła udać się na posiłek.
Powolnym, lecz nie ociężałym krokiem skierowała się ku schodom...
Kroki stawiała duże i pewne. Pewne, gdyż nie bała się niczego.
Była to osoba przebiegła...inteligentna..
Potrafiąca wykorzystać swe umiejętności w każdej, wymagającej tego sytuacji...
Posiadała dużą wiedzę...
Przecież była kapłanką...
Kapłanką najprzebieglejszego z przebiegłych...
Kapłanką Seta.
Dotarła.
Po ominięciu całych długich szeregów kolumn...
Po przejściu kilkudziesięciu korytarzy...
Dotarła.
-Witaj, moje dziecko- rzekł do niej mężczyzna. Miał na sobie długą, białą, lnianą szatę.
Tak... to Arcykapłan Seta Tut-Ay-Ey- . Zarządzał tym kompleksem świątynnym.
Miał długą, czarną brodę i bujne, również czarne włosy.
Nie był łysy, jak to przystoi kapłanom...
Nie kapłan Seta. On Ma być przeciw. Tyfon kapłanom swym nakazuje się nie golić.
-Witaj, o dostojny.- odpowiedziała mu.
Zasiedli do stołu. Dwóch niewolników przyniosło na talerzach:
Placki pszenne, daktyle, figi i wino.
Bez pośpiechu, zjedli owe produkty.
Kapłan patrzył na dziewczynę z dumą.
Był on bowiem jej mentorem... uczył ją od podstaw kapłaństwa...
Sam nauczył ją Świętych obrządków... sam ukazał jej oblicze prawdziwych bogów...
Nauczył wielu sztuczek, które pomagają zwieść żądny cudów lud...
Nauczył orientować się w gwiazdach...
Nauczył zachowań przystojących młodej kobiecie...
Ale i walki... wieloma rodzajami broni...
W jego oczach była gotową...
Gotową otrzymać wyższe święcenia Arcykapłanki...
On tak uważał... lecz nie Rada Najwyższa...
Nie... oni uważali, iż musi wypełnić ważne zadanie... coś, czym zdoła udowodnić swe umiejętności...
Lecz jakież to zadanie miała wypełnić?
W czasach spokoju i dobrobytu... chyba tylko sprowadzić z powrotem siostrę swą... zaginioną gdzieś... na dolnym świecie...
Musiała jednak czekać na znak... znak, który wskaże jej „kiedy”.
Gdy oboje skończyli, do stołu dosiedli się inni, niżsi hierarchią kapłani...
Więc wstali i odeszli.
Szli razem salami...korytarzami....
Budynki świątynne były monumentalne...
Niczym Wiszące Ogrody Sumerów...
Lecz stały puste... niewielu odważyło się służyć Setowi...
Nie byli zbyt szanowaniu przez innych kapłanów... uznawani jako ci, którzy wielbią mordercę... różne mity krążyły na temat ich obrządków... tak krwawych, niczym obrzędy Fenicjan...
Ponoć mordowali niemowlęta, by ich krew potem pić i oddawać się szaleńczym tańcom ku czci Tyfona.
Ponoć polowali na Święte Ptaki Horusa, by ich oczy wydrapywać...
-Ach, głupi lud...zamiast pracować tylko bajki opowiadają...- zaczęła Kapłanka.
-Jeszcze wielu rzeczy nie rozumiesz, Ankh-Nu-Nefer... nie należy się przejmować opinią, choćby całej ludności Egipskiej...gdyż to nie jest ich opinia... te plotki układają kapłani Ozirisa. Czyż prosty chłop umiałby wpaść na pomysł, by rozgłaszać, iż Set(bądź pozdrowiony, o Wielki!) jest Bogiem, który wśród Bogów najgorszym jest.- odpowiedział spokojnym głosem Tut-Ay-Ey.
-Nie rozumiem dalej...
-Set jest tak samo potrzebny jak Re-Aton czy któż inny... wielu Egipcjan przeklina pustynie... lecz gdyby nie ona... kto wie... może wielu naszych wrogów nie miałoby żadnej granicy dzielącej ich od nas...nie byłoby terenu, na którym tylu zbrodniarzy ginie, nie dotarłszy do Egiptu...i dalej... czy Egipt nie nazywałby się teraz Libią... lub.... Atlantydą.
-Wasza dostojność... nie bluźnij!
-Nie bluźnię, córo Seta...ja tylko stwierdzam fakty.
-Nie są faktami te, które tak naprawdę nie wydarzyły się.
-Wyobraźnia. Ona jest tą, co tworzy... i niechaj w twym umyśle utworzy obraz Egiptu...bez pustyni... co widzisz?- przymknął dłonią jej powieki. Milczała przez chwilę.
-Zniszczenie i... i... Chaos- ostatnie słowo dziwnie na Nią wpłynęło... gwałtownie otworzyła złote, niczym Orle oczy...niezwykłe, czarne światło wydobywało się z jej twardówek... . Kapłan machnął parokrotnie ręką przed jej obliczem.
Przez chwilę nie reagowała. Miała dziwną minę. Taką nieobecną... tajemniczą...wydawała się jakby... wpatrzona gdzieś daleko... . Kapłan wreszcie potrząsnął nią. Przebudziła się.
-Znów miałaś ten dziwny stan?
-Byłam na dolnym świecie... widziałam tam... widziałam takie dziwne miejsca... dziwnych ludzi...- powiedziała szeptem. Cała drżała. Ów Dolny Świat wydawał się być o wiele bardziej rozwinięty...
tylu dziwnie odzianych ludzi, biegających po szarych pustyniach...
Tyle machin , nieznanego gatunku i zastosowania... pożerały tych zabieganych ludzi...
Jedne większe... drugie mniejsze... zawsze z przezroczystymi brzuchami...
-Uważam iż to jest znak, jakiego kapłani Ozirisa chcą.
-to nic...- uspokoiła się kapłanka. Uznała, iż to tylko jej chora ‘wyobraźnia’.
-a jednak... to, co widziałaś jest wizją rzeczywistości.
-nie prawda! To wszystko tam... na to nawet nie mam miejsca tutaj! To jest za wielkie! Tamte wysokie budowle... chyba świątynie... o tysiącach szklanych ozdób.... nie, całe szklane! Geometryczne... niczym budowle Greków.... ale... gigantyczne... nie, ja już bym to dostrzegła, gdyby to istniało... wiesz, Wasza Dostojność, o moich zdolnościach... i wyjątkowo dalekim wzroku...- jak zwykle. Ankh-Nu-Nefer zawsze łatwo dawała się ponieść emocjom... łatwo traciła kontrolę nad myślami, słowami i czynami.
Jej imię przecież znaczyło... ‘’Życie Piękne Chaosu” ... tak... ona nie tylko czciła Seta... lecz wśród ludu wielu szeptało, iż jest Boginką Chaosu. Miała świadomość, iż Kapłance nie przystoi poddawać się emocjom... z drugiej jednak strony... była kobietą... z krwi i kości... o wiele bardziej uczuciową i porywczą... i stąd pewnie ów ‘’Chaos”...
Wymagał on czci... gdyż przecież ON był początkiem...
To z NU wynurzył się pra pagórek BENBEN.... dalej.... Nu kojarzone często było z Nilem... rzeką życia... tą, która nawadnia pola chłopskie w miesiącu Paofi... Następnie... Benben... jest to Heliopolis... miasto czcicieli Bennu-Feniksa... czcicieli Re... słońca....
ONA była początkiem... lecz któż końcem... któż Pagórkiem... któż ptakiem wyklutym z jaja złożonego przez Re... jak powiada przepowiednia... jej siostra. Jej zaginiona, utęskniona siostra.
-Dolny Świat jest właśnie taki. Tam musiałabyś obszukać siostrę swą. Więc, czy tego chcesz, czy nie, kiedyś to miejsce odwiedzisz.- powiedział Tut-Ay-Ey.
-Odechciewa mi się, Wasza Dostojność. Lecz dla siostry...
-Przywiązana byłaś do niej, wiem. Lecz i my musimy czekać na decyzję Rady Najwyższej. Oni nie są jej przychylni. Uważają ją za zdrajczynię. Sądzę, iż jeszcze długo poczekamy...- na to Ankh-Nu-Nefer spuściła wzrok. Jak pamięcią sięga, kochała swą siostrę, Nefertirę z całego serca. Odkąd ta wymknęła się z terenów podlegających Seeb-Ma-At, nie widziała jej. W chwili ucieczki, wiedziała, iż może jej już nigdy nie ujrzeć. Lecz jednak pozwoliła. Uznała, iż szczęście jej otoczenia jest ważniejsze, od jej własnego szczęścia. Egipcjanie wreszcie stanęli. Ich drogi właśnie miały się rozejść. Mężczyzna w stronę jedną, kobieta w stronę drugą.
-Pamiętaj, Ankh-Nu-Nefer... nie pozwól, by nadzieja opuściła Twój Cień.
-Dziękuję.
Kapłanka przeszła do jakiejś sali. Była to sala dość spora i wysoka. Siedzieli w niej kapłani niższego święcenia. Dzierżyli w rękach instrumenty. W pomieszczeniu było dość ciemno. I zimno. Z jednej strony, Egipcjanin przyzwyczajony to klimatu gorącego, cierpiałby tutaj... a jednak... chłód przyniósłby takie ukojenie..
„wszystko jest takie dwuznaczne”- Pomyślała Ankh-Nu-Nefer.
Spojrzała niechętnie na swą dłoń. Przeszła się to tu, to tam... kapłani patrzyli na nią zdziwieni.
-O, Boska, może byśmy tak rozpoczęli Święty Obrzęd?- spytał jeden z nich, trzymający długi ni to flet... ni to trąbę..
-A, tak... prawda- Kobieta wyszła z zamyślenia. Znudzona szukała po sali świec. Każdej z nich dotykała iskrzącym się palcem, co wywoływało zapłon knotów.
Była to postać przedziwna...
Z jednej strony spokojna...
Z drugiej porywcza...
Inteligentna...
A jednak tak wielu nie rozumie...
Oprócz umiejętności nabytych w Szkole Kapłańskiej, posiadała własne moce.
Trudno to było zdefiniować...
Ogień...
Woda...
Ziemia...
Powietrze...
Nie reprezentowała sobą żadnego z tych żywiołów.... nie można było też określić, czy ma umiejętności telekinetyczne... czy siłowe... czy ‘’rażące”...
Tak jakby wszystkiego po trochu....
Gdy już wszystkie świece zapłonęły, jej oczom ukazał się zarys postaci.
Wysoki, postawny mężczyzna o głowie hieny... tak... był to posąg Boga Seta...spoglądającego groźnie na każdego, kto odważył się doń zbliżyć.
Zmierzyła go wzrokiem. Nic ciekawego. Jak co dzień. Nic również się nie zmieniło. A może gdyby stał się cud... uznałaby go Rada... i mogłaby wtedy wyruszyć w podróż?
Ale jak zwykle... posąg stał nieruchomo. Był taki oschły... milczący... kogoś, kto wpatrywałby się w niego dłużej mógłby doprowadzić do szału... amoku...
Zapaliła jakieś kadzidło. Nie było to to samo, które zapaliła po przebudzeniu... nie... to składało się z innych ziół... ziół wprowadzających w stan Delerium...w stan transu...
Nie lubiła tego. Codzienny, przykry obowiązek. Nudny. Wszystko z resztą było nudne. Rutynowe.
Przesiedziała chwilę przed posągiem. Aż w końcu odurzona dymem wstała.
-,,O wielki Secie, bądź pozdrowiony w codziennej swej wędrówce.
Niech piaski pustynne nigdy zielenią nie zarosną,
Niech żar Re nigdy nie przestanie ogrzewać twego oblicza,
Niech nikt nigdy nie przeszkadza Ci, o Wielki, w życiu spokojnym” – wyrecytowała.
Kapłani zaczęli grać na instrumentach. Muzyka była piękna... półtonowa...
Niczym tancerka delikatnie kołysząca się w powiewnej sukni.
I Właśnie... tancerka....
Ankh-Nu-Nefer powoli uniosła ręce do góry, zaplatając dłonie nad głową, trzymając łokcie lekko ugięte.
Powoli zaczęła kołysać biodrami do rytmu... powoli...powoli... wnet pochwyciła szybsze tempo... wreszcie zaczynało pasować to do muzyki...
Stała w miejscu. Kołysać się zaczęły również ramiona. Postać Kapłanki , w ciemnościach zaczęła sprawiać wrażenie pochwyconego w dłoń węża, tańczącego na wszystkie strony. Ręce zaczęła układać w różne dziwne sposoby... w coś, co sprawiało wrażenie lotu ptasiego... lecz jedno skrzydło szło ‘’do góry” ... drugie ‘’do dołu’’...
Poczęła obracać się wokół własnej osi... przebierać z nogi, na nogę...
Aż to wszystko przerodziło się w niezwykły, zmysłowy taniec...
Każdy ruch, każde nawet drgnięcie uwydatniało kształty jej ciała...
Niby jeszcze nie dorosłe... lecz już dość kobiece....
-,,Miii i ankh othen ma-aaar, mi sun tarkh meto-or, uuunk ahen tehir baaan, mun eset tefer den ooom..“
- zaczęła pieśń. Pieśń była w języku przedziwnym... niby przypominał staroEgipski.. lecz... to nie to... był dialekt zarezerwowany dla Ehn-Seeb-Ma-At.
Tylko oni umieli się nim posługiwać... nikt inny... nikt niepowołany...
Ów wręcz Bahantyczny taniec trwał pół godziny...
Gdy już wreszcie skończyła, w geście pokory upadła na twarz przed posągiem.
-,,Bądź pozdrowiony, o Wieczny!” – i wstała. Była zmęczona. Ale cóż... po pracy czekał ją odpoczynek...
przyjemny pobyt w łaźni... to coś, czego jej było trzeba.
Po przebraniu się w strój do kąpieli, udała się do sali, w której wykopane było wgłębienie na wannę.
Woda była letnia... idealna... usiadła najpierw na brzegu, potem na dnie. Ogarnęła ją przyjemna, pieszczotliwa woda. Siedziała, wpatrzona w jeden punkt... rozmyślała...
Głównie o tych przedziwnych stanach, jakie ją co chwila ogarniały...
Czy to cuda, zesłane przez bogów?
Czy kolejna umiejętność, której jeszcze w sobie nie odkryła?
Czy po prostu wpływ wonności z sali z Posągiem...
I nagle ze znużenia przysnęła. Powieki ciężko opadły... mięśnie rozluźniły się... trochę mocniej zanurzyła się , jak pod kołdrą.
Trwałoby to może dłużej, jednak usłyszała kroki, obijające się echem po salach.
Kroki zbliżały się. Były miarowe, ale szybkie. Tak jakby pośpiech jakiejś zawsze opanowanej osoby.
Znała tek kroki. Domyślała się kto to.
Otworzyła natychmiast oczy. Była trochę zdenerwowana, że ktoś wybił ją z jakże błogiego stanu...
W sali ukazała się postać. Młody mężczyzna o średniej długości, białych włosach. Miał wręcz piorunujące , niebieskie oczy. Taki niezwykle głęboki, fascynujący kolor...
-Mirai?- spytała postaci.
-Tak.- odpowiedział. Mirai, był to osobnik, na którego Ankh-Nu-Nefer była skazana przez przeznaczenie. Jeden z najlepszych adeptów Seeb-Ma-At... często wysyłany na misje na Świat Dolny.
Ankh-Nu-Nefer zazdrościła mu wiedzy na temat Dolnego Świata. Za każdym razem, gdy wracał wypytywała się go o jakieś ciekawostki...
Był on również pół Atlantem... Egipt na Świecie Wyższym prowadzi wojnę z Atlantydą...
Jednak Mirai jest synem kapłanki Atlantyckiej wziętej pod niewolę i Egipskiego dostojnika.
Więc warunki ślubu jego z kapłanką Ankh-Nu-Nefer były spełnione. Jednak sama Kapłanka nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa. Nie pociągał jej. Nie sprawiało jej przyjemności patrzenie na niego... rozmowa... fizycznie... mimo dobrego zbudowania... dobrych proporcji mięśni... ogólnie proporcjonalnej sylwetki nie miał dla niej w sobie nic.
-byłeś na misji?- spytała wskazując na czarny długi płaszcz, w którym prawdopodobnie Mirai było gorąco.
-No tak.- odpowiedział.
-to zdejmij to. Kąpiel przyda Ci się. Mam olejek różany.- jak kazała tak zrobił . zrzucił z siebie czarne, pochłaniające ciepło odzienie. Wszedł do wanny i odetchną z ulgą. Woda rozluźniła spięte mięśnie.
Ankh-Nu-Nefer pomasowała go po plecach. Co już głęboko go zrelaksowało.
Nakropiła swe ręce pachnącym olejkiem różanym, po czym wtarła go w Jego kark.
-o jak dobrze!- mruknął z ulgą. Tego mu trzeba było. Odwrócił się w kierunku. Pocałował ją.
Niechętnie, ale przyjęła jego pocałunek. Nie miała wyboru. To jej przyszły mąż.
Lecz ten chciał dalej i dalej... zachłannie ją przytrzymywał, mimo iż próbowała zasugerować, by ją puścił. Przycisnął ją do siebie, po czym ułożył w pozycji leżącej. W końcu jednak Ta go odepchnęła.
-Jestem Kapłanką!- sprzeciwiła się.
-Lecz czyż nie jestem twym przyszłym mężem?
-przyszłym, lecz nie teraźniejszym.
-jaka to różnica? Przecież i tak prędzej.. czy później...
-Później. Do spisania dokumentu o małżeństwie, mam zamiar dochować wierność bogom.
-Kapłanki!
-Czy chcesz, by spadła na mnie klątwa?!
-Nie.
-więc, jeśli nie chcesz tego, to czemu nakłaniasz mnie do sprowadzenia na siebie klątwy?
-wydawało mi się... jeśli głosi przeznaczenie...
-przeznaczenie przeznaczeniem. Przepowiednia przepowiednią. Lecz jeszcze nie wypełniła się.- powiedziała i przymrużyła wściekle oczy.
-a właściwie przyszedłem tu bo...
-No oczywiście. Cały ty. Zanim przejdziesz do rzeczy zrobiłbyś tysiąc innych rzeczy.- przerwała mu oschłym tonem.
-Faraon wzywa Cię do siebie.
-Co?! Świątobliwość?! A cóż Wcielenie Horusowe mógłby ode mnie chcieć?!
-mówił coś o misji.
-Znak! Dokonał się cud! Nareszcie!- wyskoczyła z wanny. Pognała korytarzami do swej komnaty. Kilkakrotnie przejechała się mokrymi stopami po śliskiej podłodze... a ile razy zaplątała się w tiulowe zasłony... trudno powiedzieć. Gdy jednak dotarła już do swego celu zrzuciła z siebie szybko ubranie kąpielowe narzuciła na siebie swoje codzienne ubranie. Wezwała natychmiast skrybę, by ten obudził lektykarzy. Czekała niecierpliwie. Chodząc zdążyła wdepnąć w każdy kafelek swojej komnaty. Aż wreszcie skryba pojawił się z powrotem i oznajmił, iż lektyka jest gotowa. Ankh-Nu-Nefer z prędkością niemalże Sokoła spadającego na swą ofiarę rzuciła się w kierunku wyjścia.
Wsiadła do lektyki i coraz to poganiała niewolników, by się nie spóźnić na spotkanie, które i tak nie miało określonej pory.
U schyłku dnia dotarła do Memfis. Lektykę ustawiono u wrót gigantycznego budynku... Kapłanka na chwilę zapomniała o szklanych świątyniach z jej snu...teraz była przepełniona podziwem dla architektów jej własnego narodu....
~*~
-Wasza Świątobliwość, przybyła Kapłanka Ankh-Nu-Nefer.- jeden z wartowników padł na twarz.
-wprowadzić. – przed Egipcjanką otworzyły się drzwi do wielkiej sali. Na jej końcu wielki tron. Na tronie zaś siedział sam Faraon Ekhmes II. Koło niego jego Czcigodna Małżonka Tia. Dziewczyna natychmiast podbiegła w jego kierunku.
-Czemu nie padasz przede mną na twarz, kobieto?!
-Przepraszam, o Świątobliwy... lecz to dla mnie tak ważne, że zapomniałam...
-Już dosyć. Ad rem. Kapłani Nut widzieli dzisiaj spadającą gwiazdę...
-i? I?- dopytywała się Ankh-Nu-Nefer.
-I Rzekli do mnie, iż jest to znak dla Strażniczki Elemento- Kapłanka odruchowo spojrzała na amulet zwisający z jej szyi. Był bardzo podobny do amuletu jej siostry... tylko że... był ażurowy. Misterna konstrukcja z lekkich złotych drucików... lecz tym, co głównie zwracało na siebie uwagę, było 16 kolorowych kamieni, formy idealnie kulistej. Każdy z nich miał inny kolor. Inne właściwości... każdy co innego symbolizował.
-Więc, jako główny przewodniczący Seeb-Ma-At, Kapłanko Seta, wysyłam cię na pierwszą misję na Świat Niższy (Znany również jako Dolny).
-naprawdę?! Odnajdę wreszcie siostrę!
-Na twą siostrę przyjdzie czas. Lecz nie teraz.
-Co?!
-Masz odszukać mego syna.
-Twojego syna , Panie?! Przecież on zaginął jako niemowlę.
-dlatego sądzę, że akurat Ty się nadajesz, by go odnaleźć- z trudem powstrzymywał gniew. Ta oto kapłanka była tak pyskata... ale nie wolno jej było urazić... bo kto wie...
-wiemy nawet jak wygląda, i gdzie mieszka. Masz bardzo ułatwione zadanie. Jak na pierwszy raz...
-ale... ja muszę odnaleźć...
-musisz odlaleźć Cael-Ra. Może pocieszy Cię fakt, iż jest on przeznaczonym twej siostrze.
-nie wielkie pocieszenie.- stwordziła z nieukrywanym rozczarowaniem i zniechęceniem w głosie.
-Wyruszysz natychmiast. Ze wszelkimi szczegółami zapoznasz się w trakcie podróży.
-Ale mój mentor... Arcykapłan Tut-Ay-Ey...
-nie potrzebny Ci on. Czeka Cię długa droga, zanim dotrzesz do domu. Będzie to dla was próbą- powiedział i zakończył.
-ale....
-idź już. Kapłani Cię przygotują.- i została wyprowadzona przez dwóch strażników. Przygotowano ją i pouczono.
~*~
Następnego dnia, o poranku, Miała odbyć podróż.
Przygotowana, stała nad trójnogiem. Miała odmówić tę jedną formułkę. Bała się. Trzęsła....
To w końcu miała być jej pierwsza podróż no Dolny Świat...
Lecz... czy się powiedzie?
Czy wróci z tym, kim miała wrócić?
Czy w ogóle wróci?
Stała i wpatrywała się. Przełknęła ślinę.
-Seretmun!- zniknęła.
Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:00
Powód: Zdjęcia ;)
|