View Single Post
stare 10.03.2005, 23:23   #6
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsDown Semita Ad Achet-Ankh odc5 – Cur ‘Non’ , Aquila? - rodem z brazylijskiej telenoweli

Wybaczcie, iż odcinek krótki... ale jak zaczęłam pisać, to sie trochę za bardzo rozpisałam na wstępie... i jak porównacie z następnym odcinkiem (nie wiem, kiedy ukończę....) to zauważycie, iż zlepienie nie miałoby sensu :\

Wyszedł mi z tego taki odcinek-śmieć... a jednak... nie obyłoby się bez niego...

No cóz... w tym odcinku widać, jak bardzo postać Ankh-Nu-Nefer zostala stworzona na moje podobieństwo Jakoś wzięło mnie na zrobienie jej sesji zdjęciowej... dlatego najwięcej zdjęć jest własnie z Nią (krajobraz nie ma zbyt wiele do zaoferowania, więc musiałam skupić się na dokładności bohaterów <rozumiecie, jak mniemam, to , co mam na myśli>

Zaś tytuł... zainspirowała mnie czytanka "dlaczego ''nie'' , Julio" z mojego podręcznika od Łaciny... jednakże tam bohater- Marek próbuje zaprosić Julię na walki gladiatorów... a tu nie ma gladiatorów

Ad Rem:

Semita Ad Achet-Ankh odcinek 5 – Cur ‘Non’ , Aquila? (Dlaczego “Nie” , Orlico)




Ból. Okropny... przeszywający...krzyczący ,,cierp! Cierp! Boś o ciało nie dbał!”... szarpiący mięśnie... grający na nich jak na lirze....
Instrument ten ponoć tworzy cudowne...kojące...nie...to nie to... ten był tylko jednym z wyrażeń „bólu”... ten instrument był okropny... jego muzyka męczyła...jęczała... darła się, niczym kotka w rui... drażniąco...
Słowem wszystko co nie komfortowe i nieprzyjemne...
Takie właśnie uczucia obudziły Terryego...
Poderwał się szybko i tak jakby go zamurowało... wytrzeszczył oczy patrząc przed siebie...
Cały zesztywniał. Na jego obliczu widać było coś pomiędzy szokiem a zdziwieniem...przerażeniem.. czyli ogólnie widok towarzyszący kompletnie nowej sytuacji. Po chwili wzrok mu się zeszklił. Gdy od owego momentu minęło 15 minut, wreszcie jęknął:
- Mam zakwasy!
-co masz? – odpowiedziała Ankh-Nu-Nefer, już od dłuższego czasu obserwująca dziwne zachowanie towarzysza.









- po wysiłku... mam sztywne mięśnie, nie mogę wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.... w ogóle nie mogę się ruszać!
- ciekawe... – odpowiedziała lekko sarkastycznie.
-to prawda! Nie mogę przekręcić głowy, bo szyja mnie boli! A ręka? Ała! Ramiona i łopatki... jakby ktoś naciągną me mięśnie na Madejowym łożu tortur!
- na co?
- taki średniowieczny stół, do którego przykuwano kogoś i rozciągano, aż popękały mu wszystkie kości.
- twoje mięśnie nie mają kości. – odpowiedziała Nefer, nie rozumiejąc do końca, o co chodzi Towarzyszowi.
- no tak, nie mają. Ale i tak są połamane... znaczy... ja czuję się połamany!
- masz coś złamane?! Pokaż!
- ach Ty! Wszystko bierzesz dosłownie! – powiedział dość poirytowany.
- na Ziemi są maści na ból mięśni!
- ból mięśni! Nie można było powiedzieć od razu?!
- przecież cały czas to powtarzam!
- gdybyś to powtarzał... a z resztą... nie ważne! – miała już dosyć tej wysoce rozwijającej rozmowy..
- po co ja tu przylazłem?! – jęknął na koniec.
- po to by...
- Przestań wreszcie prawić te swoje morały! To zaczyna być nudne i denerwujące! ‘’bo przepowiednia, bo to, bo tamto!” nie jesteś ponoć po stronie przepowiedni! A jednak ją wypełniasz! A podobno miałem brać z Ciebie przykład...
- zaprzeczasz sam sobie.
- niby jak?!
- zastanów się. Powtórz sobie w myślach to, co mówiłeś.
- nie! Ty to zrób!
- nie będę ulegać Twoim kaprysom.
- Ciekawe! Podobno jestem synem faraona!
- a ja arcykapłana.
- faraon stoi wyżej w hierarchii!
- mylisz się. Żaden szanujący się kapłan nie będzie służyć komuś, kto zachowuje się jak rozpieszczony dzieciak.
- a Ty jak się zachowujesz?! Jesteś niepokorna swojemu Bogu!
- nie widzę w Tobie Boga. Tylko syna Boga, który Bogiem stanie się, gdy ojca jego nazwać trzeba będzie Ozyrysem. – na to wreszcie piesek Terry’ego, Roco zaczął szczekać i ‘’rzucać” się na Ankh-Nu-Nefer. Ten fakt naruszył już jej filozoficzny spokój .










stanęła do niego profilem. Obróciła tylko lekko w jego kierunku twarz i nieznacznie tułów. Wyciągnęła doń. Jej oczy stały się całe czarne... „świeciły” czernią.. usta rozchyliły się lekko w geście zdenerwowania. Powietrze wokół jej ręki zaczęło drgać, niczym mocno rozgrzane.. piasek ją otaczający począł odlatywać od niej, tak jak by była słupem wysokiego ciśnienia... piasek, który znajdował się dokładnie pod wyciągniętą ręką zaczął wirować... aż z jej dłoni wydobyło się „coś”... owo „Coś” nie było widoczne gołym okiem (ubranym również nie...)... jedynym świadectwem jego istnienia był ślad, jaki zostawiało na piasku- wgłębienie. Owo uderzyło rozwrzeszczanego Roco, aż przekoziołkował i wylądował u stóp wydmy.








Cael-Ra natychmiast rzucił się w kierunku małego przyjaciela. Dopadł go i przytulił. Psina trząsł się i skamlał ze strachu.
Ankh-Nu-Nefer zignorowała tych dwoje. Szła dalej, nic sobie nie robiąc. Z dumną miną... głową uniesioną szła przed się, wpatrzona w dal...
Cael-Ra nie dość że wściekły, to jeszcze zdezorientowany...odprowadzał ją wzrokiem...
W końcu wstał (nadal trzymając Psinę na rękach) począł podążać za nią. W odległości odpowiedniej, jednak tak, by nie stracić z oczu. Nie chciał przecie zostać sam na pustyni wielkiej...
Słońce prażyło niemiłosiernie... tak jakby Ra był po stronie Kapłanki, i chciał zemścić się na tym, co jej Majestat obraził...
,,i Ty Brutusie..” pomyślał, zerkając w kierunku jasnej, ognistej tarczy... niczym Feniks wciąż się odradzającej... przymrużył oczy...zamknął...po czym znów otworzył, kierując wzrok w innym kierunku... mianowicie w kierunku Ankh-Nu-Nefer...
Jednak wzrok postanowił go zawieść. Słońce doprowadziło siatkówki oczu Bohatera do obłędu czyli po prostu widział przesuwające wraz z punktem skupienia fioletowe kropeczki... radośnie tańcujące po świecie... przysłaniające to, co najważniejsze – Ją.
Przetarł powieki. Kropeczki uciekły w popłochu i schowały się gdzieś po za polem widzenia...
Ha! Nie tylko one uciekły... Nefer również! Zimny pot oblał nagle Terryego ( co w samym sercu pustyni dziwnym jest wyjątkowo..) przerażenie doprowadziło jego mięśnie do drżenia (co wywołało ciekawe uczucie, biorąc pod uwagę ból, który ani myślał przechodzić)...
Z jego ciałem ostatnio działy się różne dziwactwa... nie dość, że zmieniło swój wygląd, to jeszcze:
- tańcujące zmysły i odczucia (Uczucia także)
- również pląsające kropeczki fioletowe
- uczucie chłodu i drgawki w miejscu, gdzie zazwyczaj umiera się z gorąca i odwodnienia...
Tak... to nie było normalne... i nie specjalnie odpowiadało Namiestnikowi... Ba! Miał ochotę jak najprędzej się tego pozbyć i znaleźć się tam, gdzie go ciągają. Bo na powrót do swego domu stracił nadzieję...
Jednakże niespecjalnie rozpaczał... mimo kochającej rodziny... dużej ilości przychylnych znajomych wśród równolatków (w tym nawet jednej takiej, której parokrotnie miłość się wyznawało, a ona zaloty przyjęła!) ... mimo niewielkiej ilości kłopotów... a jak już jakiś to drobnych...mimo życia sielskiego i prostego....
On potrzebował czegoś więcej... znużyła go już ta rutyna...nic, a nic ciekawego... to co zawsze... żadnych niespodzianek...nie... to nudne...
Ale teraz... po chwili zamyślenia wrócił na ziemię (tę Górną...) i znów ogarnęła go smutna świadomość zgubienia jedynej ręki, prowadzącej jego – niewidomego – przez ten straszny, ciemny, pełen zasadzek... śmierci... świat zwany " pustynią”...
Zaczął biec przed siebie (co wyglądało dość śmiesznie, biorąc pod uwagę również ruchomy bagaż dzierżony w rękach- Roco) co doprowadziło go do...















...wywrotki i sturlania się z dość wysokiej wydmy.













- Pustynia jest niczym kobieta...zmienna...fałszywa. I w ogóle co to za historia, by te kupki piasku tak lubiły pozbywać się nic winnych przechodniów. Patrzył tak dłuższą chwilę w kierunku piaszczystego szczytu piaszczystej wydmy na równie piaszczystej pustyni.
- niech no tylko ktoś spróbuje przy mnie wypowiedzieć słowo „piasek”... nie ręczę za siebie... – i wtem zza wielkiego kopca wyłonił się nie kto inny jak Ankh-Nu-Nefer. Spoglądała na niego z góry. Ręce miała podparte na biodrach. Jeśli by się zbliżyć, można by dostrzec na jej obliczu politowanie...
















Gdy tylko rozpoznał, Cael-Ra zaczął się wdrapywać dziwną –jak na wydmę – stromiznę (nie zapominajmy, że wciąż trzymał Roco...)
Po dokonaniu tego heroicznego wysiłku spojrzał na Kapłankę, jakby miał ją zaraz zabić wzrokiem.
Z resztą ... na wszystko teraz tak patrzył...
- i co się tak gapisz?! – zwrócił się dość opryskliwym tonem do Ankh-Nu-Nefer.
- odpowiedź prosta i oczywista. Bo zainteresował mnie widok niezdarnego Namiestnika, który kiedyś będzie władał Światem Górnym (O Izis! Oby nie!) – odpowiedziała z wyrzutem. Zamilkł. Wpatrywał się w jej oczy dłuższą chwilę, ona w jego. Oboje brwi mieli zmarszczone. Usta Ankh-Nu-Nefer były lekko rozchylone... postawa dość bojowa...
Kapłanka znała umiejętności Terryego.. albo przynajmniej się ich domyślała...
Wiedziała, iż są dla niej niebezpieczne... zaś Nie wiedziała, kiedy mogą się objawić. Dlatego więc, trzeba się było trzymać na baczności.
Cael-Ra zaczął mierzyć Ją wzrokiem. Od stóp, po czubek głowy...
Wszystko go zaczęło zastanawiać...
Jej niebywale umięśniona (aczkolwiek nie kulturystycznie) i chuda sylwetka (trzeba zaznaczyć, że od Starożytności, aż do lat ‘60 XX wieku panował kanon raczej pulchnych i krągłych figur..)...
Ciało sprawiało wrażenie lekkiego, jakby zaraz mającego się unieść... a, prawda! Przecież na samym początku zmieniła się przed nim w ptaka!
Dalej jego oczy przesuwały się powoli w górę...uporczywie pożerając każdy widoczny szczegół jej anatomii...















Twarz. Dość ostre, mocno zaznaczone rysy... nie to co wtedy, gdy ją widział po raz pierwszy...
Chociaż...może to makijaż? Albo kolor skóry?
Makijaż ją zdecydowanie postarzał... nie wyglądała, jak o co najmniej 10 lat starsza...
Dalej ich spojrzenia się spotkały... przyglądał się bacznie jej oczom... były bardzo dziwne... coś jakby połączenie oka Orlego z ludzkim.. to znaczy; Oko Orle na twardówce ludzkiej... dziwne, bardzo dziwne...
Wpatrywali się tak w siebie chwilę dłuższą... wręcz nie określoną.. bo czas dla nich jakby stanął w miejscu...
Było to swoiste starcie dwóch światów... Ankh-Nu-Nefer...płynęła z niej dzikość... nieokiełznaność...tajemniczość... wzrok jej dawał wrażenie, jakby gotową była do ataku w każdej chwili... ale również do namiętności... jakby miała teraz do niego podbiec, przyłożyć usta do ust i zatopić się w jego ramionach... a jednak... dwojakie było to spojrzenie.. tyle myśli przychodzi... tyle wrażeń... odczuć...w ciągu jednej sekundy...
Cael-Ra zaś... swoista poczciwość... pozorny spokój.. a jednak niepokój... z jednej strony zdenerwowanie... zdradzały to zmarszczone brwi... z drugiej jednak, co poznać można było po charakterystycznym ułożeniu powieki...ukazujące – na tyle, jak to możliwe- całe oko, które widocznie drżało i „błyszczało”...no i również mocniej rozchylone nozdrza: Chęć pojednania z Tą Istotą.
Nie mogli zerwać łańcucha łączącego ich spojrzenia... nawet gdy Cael-Ra próbował podnieść wzrok, by wybadać inne anomalia jej urody, wracał...oczy szarpały się, jednak wciąż uwiązane były niewidzialnymi ogniwami wraz z oczyma Nefer.
Jak magnez złoto, tak On przyciągał Ją. Nie chciała nań patrzeć- Następcę Faraona, którego miała okazję widzieć w kilku niezręcznych, wręcz ośmieszających dla niego sytuacji. Z jednej strony czuła odrazę.. niechęć.. z drugiej jednak zaciekawienie... chęć poznania bliższego..
Po chwili zaczęli czynić kroki... powoli podchodzili do siebie... nie spuszczali wzroku...
Znaleźli się od siebie na odległość dłoni... wciąż milczeli... tylko zaspokajali głód swych oczu.. głód bliżej nie wyjaśniony... bo przecież skąd mógł się wziąć?
Terryemu zaczęła się ta sytuacja podobać.. była zupełnie nowa...a jednak fascynująca..












Złapał ją za rękę i przyciągną do siebie jeszcze bliżej, tak że nosami się dotykali, rzęsami niemalże łaskotali...
A oczyma dalej w siebie wpatrzeni.
Cael-Ra nie rozumiał, co robi... zastanawiał się „po co?” i „dlaczego?”... a jednak...
Przechylił głowę lekko na bok, by nie zawadzać nosem o jej nos...przymknął lekko oczy...
Tętno mu przyspieszyło... czuł się dziwnie...na chwilę mięśnie przestały dawać o sobie znać, zaś zmiękczały... wręcz drżał, tchu mu brakowało...
Już prawie... jeszcze chwila... – w ciągu ułamków sekund zwlekał...czegoś się bał...
A jednak... usta do jej ust były coraz bliżej...bliżej...











Lecz zdążył je tylko musnąć, gdyż Ta, zmysłowo wyślizgnęła mu się z ramion, uśmiechnęła się wdzięcznie...uroczo.... wręcz triumfalnie...
przekręciła się na pięcie (zapadając się lekko w piasku) i zaczęła iść dalej.












Tętno Terryego na chwilę niemalże ustało... po całym ciele przeszedł zimny, dość nietypowy dreszcz...zaczął powoli, ale głęboko dyszeć... wodził za nią wzrokiem, jak się oddalała... po chwili namysłu ruszył w tym samym kierunku... jeszcze ją zgubi...
Tylko przeszło mu przez myśl... „Dlaczego ‘nie’ ,Orlico?”...





No normalnie brazylijski serial!:wacko:

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:30
  Odpowiedź z Cytatem