View Single Post
stare 01.04.2005, 01:58   #9
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Excl odcinek 7 – Sepulcrum(grobowiec) - wreszcie coś dłuższego.

powiem tak. zwlekałam długo z napisaniem tego, gdyż ciągle "coś". ostatnio jeszcze wzięłam się za projekt AP, który już niedługo ujży światło dzienne.
cóż... jakoze pisałam to dość długo... wyszło mi nieco chaotycznie.... i wklekociły mi się jak <zwykle> dwa wątki, których w rozpisce nie było (eh.. a już doszłabym do punktu kulminacyjnego.. eh...)
i jeszcze jedno. <nie chciało mi się robić ,, * ") w pewnym momencie pojawia się coś takiego jak "Księga Umarłych". to , co tam jest napisane zgadza się z 75 rozdziałem Księgi Umarłych <o której wiecej mowa jest w treści odcinka> tylko oczywiście moimi słowami. sens pozostał.
PS: totalny brak pomysłu na zdjęcia.
EDIT: MOŻE MI KTOŚ POWIEDZIEC, CO SIĘ STAŁO Z LYCOSEM?! NIE MA TAM W OGÓLE "WEB FTP"... A JA, MIMO IŻ PAMIĘTAM SWOJE HASŁO NIE MOGĘ SIĘ ZALOGOWAĆ.. BO PISZE, ŻE NIE MA TAKIEGO KONTA o.O . A ZDJĘCIA, ORAZ STRONA INTERNETOWA DZIAŁAJĄ. (o co mi chodziło? a tak. musiałam uploadować zdjęcia na interię, nie na lycosa z powodów wyżej wymienionych)
a więc:
EDIT2: Mam tam zarejestrowane dwa konta... jedno stare, drugie nowsze. może to jest przyczyna??? skapnęli się czy co...


Semita Ad Achet-Ankh odcinek 7 – Sepulcrum(grobowiec)


I jak chciała, tak zrobili. Dotarcie do owych budowli zajęło im jakieś pół godziny. Oboje milczeli. Cael-Ra nie śmiał zapytać się o legendę...a tak by chciał...tyleż w jego głowie się kłębiło... pytań bez odpowiedzi...

Lecz wreszcie znaleźli się na miejscu. Przed ich oczyma pyszniły się majestatem potężne grobowce... jak by chciały powiedzieć ,,ukażcie Wielkim Zmarłym swą pokorą, tak jak my ukazujemy ich wielkość...”

Dopiero teraz zaparły dech w piersiach Terryego... Piramidy widział na zdjęciach... słyszał o ich wymiarach... lecz nigdy nie stanął ‘’twarzą w twarz” z choć najmniejszą...






- są niesamowite! – szepnął.
- mówią o zasługach wielkich Faraonów... wielkich, niczym one...
- zaczyna mnie to ciekawić...
- wreszcie! Długo czekałam na tę chwilę...
- a widzisz.... doczekałaś się!
- tak. I cieszy mnie to bardzo.
- mnie też! – Cael-Ra po tym co usłyszał... po tak wielkiej ilości nowych informacji miał ochotę na zwykłe jałowe przedrzeźnianie... czyli zabawę...
- spójrz na tę! – wskazała najmniejszą z nich... piramidę schodkową.
- spoglądam – Cael-Ra nie dawał za wygraną.
- ta należy do Ankhetu.... mimo iż nie był on faraonem... dostał ją...
- błąd - kazał sobie wybudować. Zmusił całe rzesze niewolników czy chłopów muszących odpracować zaległe podatki... – na to Ankh-Nu-Nefer spojrzała się na niego wręcz z nienawiścią...
- dobrze, dobrze... już się nie odzywam... a Ty mów swoje...
- owszem... wielu ludzi oddało zań życie... jednak zginęli w chwale Ma’At...
- hę? Że co? Ma’At?
- różnie różni o Ma’At mówią.
- nie rozumiem...
- nie wiadomo czy tutaj chodzi o Seeb-Ma-At... czy o Ma’At – Harmonię... żonę Tota...czy o jeszcze inne Ma’At..- i tutaj urwała.
- jakie „inne Ma’At”?
- nie ważne. – westchnęła niby jakby jej to nie obchodziło... a jednak... o owym Ma’At myślała z przejęciem... wręcz z trwogą...
Zbliżyli się do piramidy... Cael-Ra, na wzór Ankh-Nu-Nefer jeździł jałowo ręką po jej skruszonej nieco ścianie...
Piramida istotnie w porównaniu do jej sióstr nie była wysoka... i doskonała... należała do tych dawniejszych... o jeszcze „niegładkich ścianach”..
Cael-Ra czuł pod wewnętrzną częścią dłoni szorstkie kamyczki przemieszane z pyłem i drobniejszym piaskiem...drażniło go tu, gdyż nie lubił dotyku pyłu... a do tego świadomości, iż w najbliższym czasie nie będzie okazji by pozbyć się maleńkich drobinek wcinających się do linii papilarnych...
ale mimo to dalej trzymał rękę przy murze... myślał, że „tak trzeba”.. tylko dlatego, bo ONA tak robiła.
„Ona” zaś czegoś szukała... coś jakby liczyła na murze majestatycznego tworu...doglądała się każdego, nawet najdrobniejszego szczegółu... z niespotykaną biegłością... z pasją w oczach...
w pewnym momencie szedł za nią tylko po to, by chociaż na chwilę odwróciła wzrok w jego kierunku... i by trochę tej „pasji” dla niego się udzieliło...





uważał to za niesprawiedliwe... ona wpatruje się namiętnie w zimną (no może w tym przypadku wręcz przeciwnie- w rozpaloną) skałę... zaś dla niego, tego, który jedynym mężczyzną w jej wieku, jakiego widuje jest, ma tylko przelotne, nic nie znaczące „zerknięcia”. Denerwowała go świadomość, iż Ona tak po prostu go ignoruje...
Gdy tak rozmyślał, ta zdążyła już coś powiedzieć.
- O Wielki Namiestniku... czy Szanowny Wielki Namiestnik raczy wreszcie zwrócić swe oczy w mym kierunku?- spytała ironicznie.
- co? To znaczy... słucham?
- mówiłam, iż znalazłam to czego szukałam.
- a Ty czegoś szukałaś? Nie ważne...
- patrz. – odrzuciła lewą ręką piach, drugą złapała za jakiś bolec, który odkryła. Przekręciła go osiem raz w lewo i dwa razy w prawo. Coś zaskrzypiało... nagle huk... jakby skała na skałę spadła i zaczęła o nią trzeć. Spowodowało to rychłe otwarcie ukrytych wrót.
- chcesz ją splądrować?!
- nie. Chcę tylko złożyć hołd zmarłemu. – popatrzyła na niego z wyrzutem... jak on śmiał zarzucić jej tak niecny czyn?! Jak?! Na jakiej podstawie?!
Uniosła dumnie głowę i przeszła przez wrota. Cael-Ra oczywiście za nią... aczkolwiek z małym opóźnieniem spowodowanym maleńkim, piszczącym stworzonkiem bojącym się ciemności (co dziwnym było niezwykle... biorąc pod uwagę, iż psy teoretycznie są zwierzętami nocnymi...). Cael-Ra musiał siłą zaciągnąć pupilka do środka (następna osobliwość: Roco rozmiarem przypominał Yorka).
Wszedł do środka budowli... owionął go niezwykły chłód...fakt, iż był odzwyczajony już od zimna potęgował jeszcze wrażenie różnicy temperatur...






Ciemność wnętrza przytłaczała go... miał wrażenie, iż jakaś wielka, czarna dłoń zacisnęła się na nim... nie! Kobieta w długiej, powłóczystej sukni objęła go ramieniem okrytym luźnym, trzepocącym na wietrze rękawem... głaskała policzki... chwytała za ręce... głęboko wpatrywała się w oczy...
- trochę tu ciemno... – mruknął.
- to zapal sobie łuczywo.
- jest tu w ogóle coś takiego?
- kto szuka ten znajdzie. – Terryego zaczynała irytować zuchwałość Kapłanki... cały czas coś mu podpowiadało... jakiś głos...tonem przypominający jego...
no tak... to przecież ten sam irytujący głos dochodzący gdzieś z wnętrza głowy... ten sam, który tak przeszkadzającym jest... no i jeszcze mimowolnie zmusza do rozmowy...
ów mówił... a właściwie zaczął krzyczeć:
,,Tyś Namiestnik, Tyś Namiestnik, Syn Faraona, Boga nad Bogi... Najświętszego Ra.... a to... Nieszlachetnego powodzenia KOBIETA.... słaba i bezbronna... drobna i wiotka... zapanuj nad nią! Zapanuj! Niechże będzie Ci posłuszna!” – ten głos, wykorzystując swe niezwykłe zdolności manipulacyjne przekonał Namiestnika do powzięcia nowego wyzwania – Uwieść Nefer....
w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu... nie dla „Zakochania” ani zaspokojenia naturalnych instynktów... nie... dla samej satysfakcji zwycięstwa... faktu, iż Ona stała się Jego poddaną, jak każda inna....
- to co z tym światem? – prychnęła. Mogła iść bez jakiegokolwiek problemu w ciemnościach... jednak... z drugiej strony.... perspektywa światła wydała Jej się nieco przyjemniejszą od mroku...
i ogień przecież daje ciepło... którego tutaj niestety brak....
- milcz! – ryknął. Ankh-Nu-Nefer stanęła zdębiała. O co chodzi?! On?! Postawił się NIEJ?!
- a co będzie, jeśli tego nie zrobię? – chciała jednak nad nim zapanować. Wychodziła z założenia, iż żaden mężczyzna Nią nie zawładnie. Na szczęście w Egipcie było to możliwe.
- będziesz przeklętą. – powieki Egipcjanki rozchyliły się jeszcze mocniej niż były, ukazując w pełnej krasie reprezentatywną część oka osobliwie świecącą przez resztki światła, które odbijały. Szepnęła coś w rodzaju „co?!”
- i jak?
- co jak?
- Ty zorganizuj łuczywo. – i wskazał ręką ciemność. Niekoniecznie leniwa z natury... i możne nawet nie w tym momencie.... jednakże z innego powodu lekceważąco zaprzeczyła charakterystycznym ruchem głowy. Jednak Cael-Ra nie dawał za wygraną. Objął ramionami od tyłu Ankh-Nu-Nefer, zaplatając dłonie na wysokości jej obojczyków. Przyciągną bliżej do siebie, tak, że mimowolnie do Niego przylgnęła.






Oparł się podbródkiem o jej prawe ramię, czoło zaś nad skroniami oparł o jej głowę. Zaczął szeptać Jej do ucha.
- nie chcesz chyba, by na Ciebie i Twój ród spadł gniew Bogów.... – uśmiechnął się. Uczuł swoistą przyjemność w przewadze, jaką teraz uzyskał. Nigdy nie czuł tego co teraz... niezwykły triumf nad silnym wrogiem...
- i wreszcie się zaczęło.... – odpowiedziała szepcąc trwożnie...jej oddech zaczął się załamywać niczym chłopki, którą zaciągnięto w ślepy zaułek i przystawiono nóż do gardła... na czole pojawiły się kropelki potu...w ciało wstąpiły drgania....On nareszcie zaczął pojmować...co się z Nim dzieje... kim jest... – myśli spadały na nią po kolei... niczym wielkie głazy przygniatały... z nóg zwalały... wieczną spokojność odbierały...
- a teraz pójdź proszę i zapal pochodnię... – puścił objęcia i przejechał dłonią po jej ramieniu. Z obrzydzeniem próbowała uniknąć tego dotyku.





Podeszła do ściany... zaczęła macać ją ręką... aż w końcu wyczuła długi, walcowaty przedmiot. Wyjęła go z metalowych obręczy. Objęła drugą dłonią ów i pociągnęła ją w górę. Wyczuła, gdzie przedmiot zaczyna się rozszerzać, a gdzie kończy, już jako koliste „coś”. Odsunęła od tego dłoń na około dwa centymetry... z jej palców wydał się błysk i pochodnia zapłonęła.
Ankh-Nu-Nefer patrzyła w milczeniu na płomień tańcujący na drewnianym kiju. Zastanawiała się nad osobliwym zachowaniem Namiestnika... jasność ją trochę ośmieliła... widziała już, z kim ma do czynienia... i że jest nadal ten sam słabiutki... kurczak (takim był w oczach Kapłanki każdy mężczyzna w jej wieku i młodszy).
Znowu nabrała odwagi.
- trzymaj to. – wepchnęła nieszczęsną pochodnię w ręce zaskoczonego Terryego.
- Ty to trzymaj! – wzburzył się.
- nie mogę. Mam inne rzeczy do zrobienia!
- ciekawe jakie.
- chcesz zginąć w jakiejś pułapce? – triumfalnie zapytała. W istocie akurat w tej piramidzie, jako że prymitywnej, trudno uświadczyć takowych...
- To to miejsce zamieszkuje Święte Ciało Ankhetu....
- co?
- słuchaj, to Cię czegoś nauczę. – Sytuacja jak zwykle się powtarza... Cael-Ra wcale nie cieszył się perspektywą kolejnego długiego opowiadania....
- Gdy Egipcjanin umrze, przez 70 dni jego ciało pozostaje pod opieką paraszytów...
- o litości! Nie wdrażaj się w szczegóły!
- dobrze, więc powiem co się dzieje...
- opowiedz mi mit!
- dobrze więc. Słuchaj i NIE PRZERYWAJ. – mocno zaakcentowała.
- każdy składa się z trzech elementów...Boskiej Iskry- Ba... czegoś, co wygląda niczym Sęp o głowie człowieka, Ciała- Tit i Ka- czyli Cienia.. Wyglądającego jak jego właściciel, tyle, że miał dwoje ramion wystających z głowy...łącznika dwóch poprzednich...
Symbolizuje to Trójcę Ma’At... Bennu, Irianxu i Strażniczki....
Gdy człowiek umiera, wszystkie te trzy elementy odłączają się od siebie, tworząc z istoty Chaos...Gdy zdarzy się, że człowiek żył bez grzechu przystępuje do drogi dalszej, lecz gdy za życia złym był, jego cień musi wrócić między ludzi i im pomagać...
- wiesz... moja intuicja podpowiada mi, że ta cała „Strażniczka” ma związek z pokutą Cienia...- stwierdził jak gdyby nigdy nic.
- Cień, by żyć potrzebuje tego, czego używał za życia... pokarmów... przedmiotów użytku codziennego, kosztowności czy służby... jednakże, przede wszystkim swego Tit... inaczej zaczyna żerować na ludziach. I po to właśnie istnieje mumifikacja...gdy ciało gnije w ziemi, to tak, jakbyś jadł jadło spleśniałe... nieświeże... palone... jakbyś próbował ugryźć piach i nasycić nim swój żołądek... zaś ciało odpowiednio zakonserwowane... tak, jakbyś wtapiał zęby we wiecznie smaczną, suszoną szynkę...gdy tego zabraknie, Ka zaczyna napadać zwykłych ludzi, jak również zwierzęta by pić ich krew...
- proszę! Błagam! Nie wdrażaj się w szczegóły! – jęknął.
- gdy już dusza spłaciła swój dług, mogła udać się do labiryntu. Tam czeka ją długa wędrówka. Gdy już jednak dotrze, trafia do wielkiej sali, gdzie czeka nań wielki Sąd Ozyrysa...
Tam czeka go spowiedź negatywna, polegająca na tym, że czytano mu Wielką Listę grzechów, a on, zgodnie z prawdą musiał im zaprzeczyć wobec 42 sędziów. Dalej musiał wyrecytować Wieczną Formułkę z Księgi Umarłych.
- czy możesz mi ją zacytować?
- nie wiem... teoretycznie jest to do wiadomości tylko zmarłego...
- powiedz!
- nie znam jej.
- jestem pewien, że znasz.
- nie wolno jej znać nawet mi. Arcykapłanką nie jestem. Tylko kapłanką.
- eh..
- nie martw się... po śmierci nią poznasz – przekornie się uśmiechnęła.
- super... – mruknął.
- gdy już wypowie ową formułkę, Anubis kładzie na jednej szali wagi jego serce, na drugiej zaś piórko Ma’at...
- „Ma’at” cały czas słyszę to słowo!
- Ma’at ma wiele znaczeń... jest to imię Świętego Pióra Białego – uosobienia czystości...
Tudzież imię Żony Wielkiego Thotha... Bogini Harmonii...
Trzecim zaś znaczeniem jest Seeb-Ma-At – tutaj chodzi o Zjednoczenie. Bliskim jest to Harmonii.
- czy to jest to „Ma’At” o którym mi nie chciałaś powiedzieć (za pewne zauważyłaś już, że zaczynam się w tym wszystkim gubić...)?
- Nei. Istnieje jeszcze jedno Ma’At.
- powiedz mi i o tym.
- tego nie wolno Ci wiedzieć – szepnęła i dyskretnie zerknęła na znak na lewej dłoni. Był on swoistą blizną... nieokreślonym było, czy pochodzi z zadania rany ciętej, czy wypalanej... kształt przypominał trójkąt, przy którego kątach widniały trzy wizerunku – słońce , sierp bojowy i krzyż Ankh. Owe symbole połączone były systemem cieniutkich linii.. grubości zbliżonej do linii papilarnych na palcu...
- Święty Thoth wszystko dokładnie notował. Gdy piórko przeważyło, zmarły przechodził do Świata Zachodniego – Świata Bogów. Jeśli jednak serce przeważyło, napełnione kłamstwem – jego KA rzucane było na łaskę Amnut- Pożeraczki Serc. Wtedy również ciało rozpływa się w powietrzu...
- a po co mi to opowiadasz?
- żebyś się nie bał – ponowiła swój zadziorny uśmieszek. Doszli do zaślepienia korytarza.
- no i co teraz, przewodniczko? – mruknął.
- patrz, niedowiarku. – wyczuła dłońmi specyficzne wgłębienia w ścianie. Wspięła się po nich.. na wysokość około trzech metrów. Złapała się poziomo ułożonej drabinki przytwierdzonej wzdłuż sklepienia. Z małpią zwinnością przedostała się do niewielkiej niszy w ścianie. Puściła się drabinki i chwyciła brzegu wgłębienia. Trafiła na ścianę. Wybadała nią, stukając przygiętym palcem wskazującym. Nagle dał się słyszeć głuchy, pusty dźwięk. Ankh-Nu-Nefer przestała na chwilę ostukiwać przeszkodę. Puknęła znowu.. raz...drugi...trzeci...dźwięk się powtórzył. Przycisnęła to miejsce dłonią. Jakiś niewielki blok dał się wcisnąć głębiej w ścianę. Coś zazgrzytało i ściana odsunęła się. Za nią było przedłużenie wnęki. Na środku następnego murku wystawał bolec. Złapała zań i przekręciła dokładnie w ten sam sposób, co ten, który uruchamiał wrota do wnętrza piramidy.
Na dole, tam , gdzie kończył się ślepy korytarz, powstało przejście do sporej sali.
Cael-Ra, obserwujący wyczyny towarzyszki aż podskoczył. Roco zaś, natychmiast wyślizgną się z jego objęć i zaczął głupio biegać wokół właściciela... na przemian szczekając i skomląc.
- długo tam jeszcze? – jęknął patrząc jednocześnie na swego pupila. Ów coś wyczuwał... faktycznie... z chwilą, gdy wrota rozwarły się, dało się uczuć dość nieprzyjemny chłód... coś jakby nagle uciekło z sali i ich otoczyło... powstał przeciąg... powietrze szumiało... nie... wyło, niczym stado jakiś duchów w amoku....
- Nefer...
- co tam znowu?
- możesz już zejść? Stać samemu u otwartych drzwi do zaciemnionego pomieszczenia, w dodatku w PIRAMIDZIE gdzie jest jakiś ZDECHLAK... nie jest najprzyjemniejszą rzeczą, jaka mnie mogła w życiu spotkać.
- nie marudź.
- bo co?!
- bo to, żeś w końcu sam zadecydował o swoim losie.
- gdyby nie Ty... och... nie ważne! – Ankh-Nu-Nefer wróciła i stanęła koło niego. Spojrzała triumfalnie. Przeszła przez wrota i stanęła nagle pod najbliższą ścianą. Przyłożyła doń swą rękę. Zaczęła wzdłuż niej podążać. Zniknęła w mroku. Cael-Ra stał gdzie stał. Ani mu w głowie tam włazić, nawet mimo pochodni dzierżonej w ręku...
Nagle pojawiło się światło, które na chwilę rozświetliło twarz Kapłanki. Po mrugnięciu zapłonęło pierwsze pochodnia. Ankh-Nu-Nefer dalej szła przywarta do ściany. Blask. Zapłonęła druga pochodnia. Powoli zaczęły wyłaniać się kontury pomieszczenia. Coś w tym pomieszczeniu było nie tak... podłoga... jakaś dziwna...
Trzecia pochodnia. Po niej następna. Powoli zaczęły ukazywać się i kolory. Podłoga żółta... sądząc po dźwięku, jaki wydawały kroki Ankh-Nu-Nefer była zasypana piaskiem. Ale tu coś dziwnego... czarna plama na środku...
Zapłonęła ostatnia pochodnia. Wszystko dziwnie nabrało kształtu... koloru... wreszcie wyglądało tak , jak powinno...
W istocie w podłodze była dość głęboka rozpadlina.
- chodź! – ponagliła towarzysza Kapłanka.
- czy to aby konieczne.. biorąc pod uwagę tę dziurę...
- tak, konieczne. Chcesz poznać treść Księgi Umarłych?
- no dobra. – jak zwykle nad Terrym zapanowała ludzka ciekawość.






Przeszedł ostrożnie...niczym zając, którego każdy ruch.. każdy najdrobniejszy szmer mógł wystraszyć... jego pochodnia już do reszty wypełniła światłem pomieszczenie... zaczął wodzić oczyma po ścianach... były całe w hieroglifach... gdzie-niegdzie ściany były puste. Z nich zaś wystawały bolce podobnej urody, jak widział przy wejściu. Na środku tej –jak myślał- osobliwej komnaty stał sarkofag. Był jeszcze dziwniejszy od ścian. Na jego rogach stały kobiety obejmujące jego ściany rękoma. Z owych ramion wyrastały ptasie skrzydła przysłaniające prawie całą powierzchnię ścian sarkofagu. Ankh-Nu-Nefer zgrabnie minęła brakujące fragmenty podłogi i stanęła koło ozdobnej, kamiennej skrzyni. Ustawiła pewnie stopy, oparła się o coś, co prawdopodobnie było wiekiem. Zaparła się i po dłuższej chwili udało jej się obsunąć kamienną płytę do połowy sarkofagu. Następną warstwą była inkrustowana trumna.
Na niej leżał jakiś papirus zwinięty na dwóch kamiennych –za pewne turkusowych... ze względu na swą barwę- walcach. Wzięła to do ręki i rozwinęła.
- to Księga Umarłych... – szepnęła.
- czytaj! – odpowiedział jej Cael-Ra... również szeptem.
- „Nigdy nie skrzywdziłem innego zdradzając go. Nigdy nie unieszczęśliwiłem innego, tudzież podwładnego. Nigdy nie zachowywałem się nienależycie w Domach Bogów. Nigdy nie bratałem się ze złem. Nigdy nie robiłem tego co złe. Nigdy nie zmuszałem podwładnych do pracy ponad ich siły. Nikogo nie zrobiłem przerażonym, biednym czy cierpiącym. Nigdy nie dręczyłem niewolnika. Nie odbierałem mu jadła, zmuszając do uścisku głodu. Nie zmuszałem go do łez. Nie zabiłem. Nie kazałem zbijać, tudzież zdradziecko. Nie kłamałem. Nie odbierałem majątków świątyniom. Nie zmniejszałem dochodów świątyń. Nie zabierałem chleba ani odzienia mumiom. Nie zgrzeszyłem z kapłanem. Nie odbierałem mu dochodów. Nie używałem złej wagi. Nie odebrałem dziecięciu piersi jego matki. Nie pozwalałem sobie na bestialstwo. Nie łowiłem Świętych Ptaków. Nie przeszkadzałem przyborom Rzeki. Nie zmieniałem biegu wody. Nie gasiłem ognia, który świętym jest. Nie odbierałem bogom ofiar. Jestem czysty! Jestem czysty! Jestem czysty!”

i wtedy nagle zaczęły dziać się rzeczy przedziwne; pochodnie zgasły... zawiał zimny wiatr... zaświszczał obijając się między ścianami. Dały się słyszeć dziwne dźwięki...ni to jęki.. ni śpiewy...
z ciemności zaczęły wyłaniać się co raz to inne postaci... głownie kobiety...tancerki...muzykantki...śpiewaczki...akr obatki... kilku kapłanów...
nagle zobaczyli jakąś scenę... zebranie... kilku kapłanów nad czymś rozprawiało... swe słowa zagryzali plackami pszennymi.


- Dostojny Sekhmatu... to konieczność...
- Dostojny Mekorinu... nie byłbym pewien... może warto poczekać jeszcze z 10 dni...
- Dostojni Mekorinu i Sekhmatu... wstrzymajmy się z tym chociaż te dwa wschody Słońca...
- Nie! Musimy to zrobić! On Nam zagraża! Okrzyknął się Bogiem! I to nowym Bogiem! Wszak Bogiem okrzyknąć może się tylko sam Faraon!
- Co tu się dzieje! Wzywam Was, o Stanie Kapłański do odpowiedzi Ja, Ten, który Bogiem na Ziemi jest!
- Nic o Wielki...
- Rozprawiamy nad Wiedzą Trudniejszą...
- Nie! Bracia... przyznajmy się! Decydujemy o życiu i śmierci!
- nie podnoś na mnie głosy, śmiertelniku, gdyż’m w stanie odebrać Ci go jednym spojrzeniem!
- Tyś nie jest Bogiem wśród ludzi, tylko kapłanem Setowym, który czaruje wiadomymi nam wszystkim sztuczkami głupie pospólstwo!
- jak śmiesz! Psie! Nic nie warty śmiertelniku! Amnut pożre twe Ka! Niech twe potomstwo będzie przeklęte i bezpłodne! Umrzesz w męczarniach!
- Zaś niech Twa córka wieczny spokój utraci... niech tuła się całe swe nędzne istnienie! Niech nigdy nie trafi przed Sąd Ozyrysa!

I w tym momencie duch kapłana, do którego zwracano się „Mekorinu” wydobył coś spod swej szaty... był to jeden z dwóch sztyletów Sai... miał je od skośnookiego kupca, który zaś zdobył je na Dalekich Wschodnich Krainach. Mierzyło około 40 centymetrów. Z trzonu na granicy rękojeści wyrastały dwa bolce, wygięte na kształt liry, symetrycznie rozmieszczone po dwóch stronach sztyletu. Całość wykonana z żelaza z domieszką jakiś dziwnych, bliżej nieznanych metali, inkrustowana szlachetnymi kamieniami. Rękojeść charakterystycznie owinięta skórą cielęcą.
Zamachnął się, i –by wzmocnić siłę uderzenia- krzycząc wbił sztylet wprost w serce Ankhetu.
Po czym nagle wszystko zniknęło. Pojawił się sam Ankhetu. Przeszedł parę kroków. Rozejrzał się. Zobaczył naszą dwójkę. Zbliżył się do nich.
- Tyś wybawiła mnie z tułaczki, o córko! Podałaś sekretny kod...mogę iść teraz między braci....







- Jam nie Twą córką, o Wielki!
- Tyś wcieleniem Jej duszy.
- Nei! Jam Ankh-Nu-Nefer. Ty , Dostojny bierzesz mnie za mą siostrę.
- miałem córkę jedną! Nie dwie! Nie wierzę, by kobieta ma po mej śmierci komuś innemu się oddała. Ona wierna.
- Nastąpił rozpad. Jam jest negatywną częścią duszy Strażniczki. Niepotrzebnym odłamem. – powiedziała Kapłanka i spuściła głowę. Ka Ankhetu położył rękę na jej ramieniu.
- jeszcze będziesz tą ważną, córko. – i podszedł do Cael-Ra. Ten aż się cofnął. Bał się tego osobliwego zjawiska.

- a więc to Ty jesteś zaginionym potomkiem mego przyjaciela...

- faraona? Yyy? Podobno... podobno tak... ale ja nic nie wiem! – wtedy duch wyciągnął rękę w kierunku Terryego. Jakaś dziwna siła zmusiła go, by zrobił to samo. Ich zaciśnięte w pięści dłonie przeniknęły się. Coś błysnęło. Pochodnie na powrót zapłonęły. Ankh-Nu-Nefer w milczeniu podeszła do sarkofagu. Z przypływem dziwnych sił przeciągnęła płytę-wieko z powrotem na miejsce. Zapaliła kadzidło. Postawiła je koło sarkofagu. Delikatny zapach palonych ziół rozniósł się po sali....



To byłoby na tyle w sprawie odcinka.

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:34
  Odpowiedź z Cytatem