View Single Post
stare 30.04.2005, 08:44   #1
GwinT
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

1.Dzisiaj odcinek bardzo krótki. Na pocieszenie wam powiem, ze następny będzie jeszcze krótszy . I na dodatek będzie ostatni.
Co? Już? – zapytacie.
Ano już – odpowiem. – Chcę jak najszybciej skończyć Klementynę i rozpacząć pisanie mojego nowego fotostory. Ale na razie cicho sza!
2.Założyłem blog o moich fotostory. Znaleźć go można pod adresem http://gwint0.blog.onet.pl . Zapraszam serdecznie, szczególnie jak skończę Klementynę. Od czasu do czasu będą się tam pojawiały informacje o postępie pracy nad nowym fotostory.

A teraz już zapraszam do lektury i komentowania!

_________________________________________________

V. Pieśń Mefista

Dzień 1076
Nie mogli ustalić swojego położenia. Światło księżyca, które dotychczas pokazywało im drogę nie mogło im już więcej pomagać, gdyż zakryły je chmury.
Pioruny przestały strzelać. Obawiali się, że Klementyna cokolwiek chciała zrobić, a raczej nie było to nic przyjemnego, już skończyła. Odpędzali od siebie tę myśl, lecz ona, jak zwykle w takich przypadkach, pulsowała gdzieś, w ich głowach, w rytmie bicia ich pobudzonych serc.
Chociaż biegli od początku prosto do jednego miejsca, las zdawał sam kręcić się kółko próbując zgubić ich. I rzeczywiście.
Nagle znów zagrzmiało i ciemność nocy rozpruł błysk. Jednak nie na wprost, lecz po ich prawej stronie. Szybko skierowali głowę w tamtą stronę i w tym błysku ujrzeli sylwetkę kobiety. Odwrócili się i znów puścili się biegiem. Ponownie nastała ciemność. Teraz zdawała się jeszcze mroczniejsza, bo przed chwilą ich oczy poraził blask.
Lecz tym razem przerwa była znacznie krótsza. Teraz, choć wciąż z nieba nie spadła ani jedna kropla, chmury jakby oszalały i ciskały dziesiątkami błyskawic, jedną po drugiej, w to jedno miejsce. Wykorzystali okazję i dobiegli wreszcie do celu.

Klementyna oraz Daniel byli nadzy. Mały siedział na ziemi i wpatrywał się w wiedźmę, a ta poruszała się w dziwny sposób i poruszała lekko ustami, pewnie szepcąc jakieś zaklęcia. Nie wyglądała tak, jak zwykle. Jak pewna uprzejma staruszka mieszkająca naprzeciwko. Jej twarz wyglądała teraz jakby zgryziona boleśnie zębem czasu. Stara, obwisła i pomarszczona. Usta były czarne jak węgiel, a ciemne czernie pod oczami zapraszały wzrok do spojrzenia w głąb oczu Klementyny, które zdawały się płonąć.
- Co ty robisz stara wariatko? – krzyknął Grzegorz i rzucił się by przejąć syna. Klementyna wyprostowała ramię i skierowała otwartą dłoń w stronę mężczyzny.
- NIE! – wrzasnęła.
Ciężko zgadnąć, czy podmuchem wiatru, czy ciosem piorunów, które błyskały co chwila, Grzegorz został boleśnie powalony na drzewo.
Starucha zachichotała, jakby właśnie dowiedziała się jak wielką ma moc i była z siebie bardzo dumna. Potem mina jej zrzedła i powiedziała przez zęby:
- Pocoście przyszli? Trza było w domu grzecznie siedzić.
Karolina zrobiła krok wprzód i chciała coś powiedzieć, ale Klementyna nie dała jej dojść do słowa.
- CICHO! Tera ja gadam! Nawet cię lubiłam, mała. Byłaś inna od tych wszystkich wieśniaków, którzy jeno plotkowali o mnie i utrudniali mi życie. Przykro mi, że padło na twoje dziecię, ale czekałam do ostastnigo czasu. Prawdę ci gadam. Ale teraz nie mam wyjścia. Kiedyś może zrozumiesz i mi wybaczysz. Teraz jednak z moją magią nie masz szans, więc jak chcesz to siedź tu i gap się, albo idź do dom i czekaj tam na mnie. Wszystko ci wyjaśnię.
Wiedźma odwróciła się od nich i podjęła znowu tą dziwną modlitwę. Karolina zalała się łzami. Grzegorz, który już podniósł się po upadku podniósł z ziemi kamień i rzucił nią w stronę Klementyny. O dziwo, kamień doleciał i trafił ją w głowę.
- No nie! – powiedziała staruszka odwracając się. – Jednak nie dacie mi spokoju. Zobaczymy kto się lepiej ściga.
- Czekaj! – krzyknęła przez łzy zrozpaczona matka. – Powiedz mi, dlaczego?
- Nie martw się, kochana – odparła jej Klementyna. – Powiem ci, że i tak jemu będzie lepiej niż mi by było. Czekaj na mnie w swoim domu. Jak skończę, to ci wyjaśnię.
Teraz wszystkie błyskawice jak szalone uderzały w miejsce, gdzie stali Klementyna i Daniel, tak, że małżeństwo straciło ich z oczu. Po chwili blask zbladł i nie ujrzeli już nic. Lecz księżyc znowu oświetlił las w takim stopni, by mogli się zorientować w swoim położeniu.
Karolina jęknęła i zalała się nową falą łez. Zasłaniając twarz rękoma nic nie widziała, lecz słyszała powolne kroki jej męża. Po chwili jego kroki ustały i usłyszała jego głos.
- Zostawiła jakąś książkę – powiedział.
Kobieta pociągnęła nosem i wstała z ziemi. Podeszła do Grzegorza i zajrzała mu przez ramię.
Grzegorz przekartkowywał stronice książki. Widniały na nich różne znaki. Znaki były na jednych stronach podobne do siebie, by potem okazać się zupełne różne od poprzednich. Tak, jakby książka była pisana w wielu różnych językach. Raz były to same kreski, jakby runy, innym razem same kółka, raz pełne, raz niepełne z kreskami w ich środku.
Mężczyzna wciąż kartkował aż w końcu Karolina wyszeptała.
- Te możemy odczytać! – wzięła od niego książkę.
- Ale i tak to piszą same jakieś bzdety. Co chcesz zrobić?
- Klementyna miała rację. Siłą mięśni z jej magią nie mamy szans.
- Tylko mi nie mów...
- Masz lepszy pomysł?
- Karolcia, to jest złe! Nie wiesz na co się porywasz.
- Sam pomyśl. To nasza jedyna szansa cokolwiek się stanie, gorzej i tak już nie będzie.
Odchrząknęła i zaczęła czytać:

- Liyuvaws phrunaym’ vaiirriþ lôbans boghum gilwågroni khlidmúnjandei böirrka liurdaindeill – przeczytała. Na końcu tych wersów ujrzała znak mnożenia i cyferkę 3. Powtórzyła to zdanie jeszcze dwa razy. Przełożyła kartkę w książce, kiedy jej mąż powiedział:
- Spójrz! Jakaś czerwona łuna! Coś ty zrobiła?
- Lepiej chodźmy i zobaczmy.
Puścili się biegiem przez las w stronę światła. Tym razem udało im się to zrobić bardzo szybko. Zaraz znaleźli się na tyłach domu Klementyny. Zauważyli, że zarówno tylne drzwi, jak i drzwi wejściowe były otwarte. Skrócili sobie drogę biegnąc przez dom. Ku ich zdziwieniu w domu znów były wszystkie meble.
- Poczekaj – powiedział Grzegorz i zaczął biegać po całym domu. W końcu wrócił.
- Nie mam jej tutaj.
Wybiegli z domu i ujrzeli coś strasznego. Ich dom był w ruinie. Pozostały tylko fundamenty i część ścian. I niektóre meble rozrzucone byle jak. Wbiegli na fundamenty i usłyszeli kobiece jęki i zawodzenia. Powolnym krokiem przemieszczali się z pomieszczenia do pomieszczenia, aż w końcu ujrzeli Klementynę. Nie była już naga, ale ubrana w czarną suknię. Jednak jej twarz była wciąż tak samo przerażająca. Ujrzała ich i powiedziała:
- No i masz! Ty mała zasranico! Mniej masz w głowie niźli stara śmierdzunca onuca. Chodź, chodź. Chodź i zobacz sobie cożeś narobiła!
Ruszyli dalej i zobaczyli coś, już kompletnie zmroziło im krew w żyłach. Nie musieli pytać. Wiedzieli kto to jest.
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.