View Single Post
stare 06.05.2005, 21:21   #7
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek VII

prosiliscie w komentarzach o dłuższe odcinki, więc prosze mam nadzieje, ze taka dlugosc odc. Wam wystarczy


Odcinek VII
Marysia obudziła się dopiero w szpitalnym łóżku. Czuła się bardzo nieswojo. Gdy z trudem otworzyła oczy, oślepił ją blask lampy wiszącej nad jej łóżkiem. Przetarła oczy, ale nadal widziała niewyraźnie. Przez mgłę zobaczyła siedzącego przy niej Damiana i Marcelego.

- Co… co się stało? – zapytała Marysia, oglądając swoje nowe otoczenie.
- Zemdlałaś – odpowiedział grobowym głosem Damian. – Gdy wróciliśmy z Amelią do domu, leżałaś na podłodze. Nie wiem ile czasu, ale karetka przyjechała w ostatniej chwili. Gdyby nie to, pewnie straciłabyś dziecko…- tu przerwał i popatrzył kolejno na Marcelego i Marysię.
„Damian mu powiedział. To już koniec…” – pomyślała Marysia ze strachem.
- No tak, Damian mi już przekazał dobrą nowinę – powiedział lekko zmieszany Marceli i chwycił żonę za rękę. – Tak bardzo się cieszę, bo to nasze dru…- tu przerwał i spuścił wzrok. - Trzecie dziecko.
- Damian, zostaw nas samych – powiedziała Marysia, choć w sali leżały jeszcze trzy pacjentki, ale smacznie spały.
Marysia miała cichą nadzieję, że się nie obudzą, ale tak naprawdę niewiele ją to obchodziło. Pragnęła to już mieć za sobą.
- To nie jest twoje dziecko, rozumiesz? – powiedziała drżącym głosem patrząc mu prosto w twarz i kiedy Marceli wyszedł, wtuliła się w pierzynę, wylewając obfite łzy w poduszkę.

„Boże, to kolejne kłamstwo” – pomyślała. „Ale co mam zrobić?”
Sama nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czuła się taka samotna, skrzywdzona.
Przez następny kwadrans Damian też się nie pojawił. Widocznie Marceli zasugerował Damianowi, że Marysia woli teraz zostać sama.
„Mimo wszystko świetnie mnie rozumie”- pomyślała Marysia.
Dopiero teraz Marysi przypominały się wczorajsze wydarzenia. Marysia pamiętała tylko to, że po ostatnich słowach listu zrobiło jej się słabo i dalej pamięć się urywa.
Marysia rozważała i pamiętała tylko ostatnie słowa tego listu „Mam HIV...”.
„Boże, co ja teraz zrobię?” – myślała z goryczą Marysia. „Jeżeli faktycznie jestem chora, to mogę zarazić moje dziecko…”
W tym momencie do sali wszedł, a właściwie wbiegł Damian. Pospiesznie usiadł przy Marysi i zaczął:
- Mamo, czytałem ten list zostawiony przez tego drania…- powiedział jednym tchem.
- Damian! – przerwała mu Marysia. – Nie mów tak!
„On ma rację. Paweł to drań…Ale może umrzeć…” – myślała.
- Mamo, to śmieć – kontynuował Damian nie zważając na uwagi matki. – Wiesz, co on mógł ci zrobić?!
Ale Marysia wcale go nie słuchała. W głowie kołatała jej straszna myśl. Dostała od niej gorączki.
- Mamo, co się dzieje? – zapytał Damian, patrząc na rozpaloną matkę. – Zaraz zawołam pielęgniarkę.
Zanim Marysia zdążyła zaprzeczyć, Damian zawołał:
- Pani Moniko! Proszę przyjść!
- Ja już muszę iść - powiedział Damian. - Zostawiam cię z panią Moniką.

„Boże drogi, przecież Paweł napisał, że niedawno odkrył wirusa HIV u siebie. Jakiś tydzień temu… Jezus, przecież to ja mogłam go zarazić…” – pomyślała ze strachem.
W tej chwili do sali weszła pielęgniarka. Marysia z niechęcią rozpoznała w niej… Monikę Gwozdek. Jak zwykle w odważnej kreacji z wielkim dekoltem, usta pomalowane na mocny czerwień, a cieniu do oczu zużyła chyba całe opakowanie.
- Jak się pani czuje, pani Marysiu? – zapytała wesoło Monika, uśmiechając się z lekką ironią.
- Świetnie – wycedziła Marysia ze złością. – A jak to się stało, że przeniosła się pani z bizneswoman na uwodzicielską pielęgniareczkę? – zapytała Marysia z szyderczym uśmiechem.
- Dziękuję za komplement – odpowiedziała Monika, a Marysia prychnęła ze złością. – Otóż ze względu na ostatnie wydarzenia z Marcelim, postanowiłam zmienić pracę i muszę przyznać, że całkiem dobrze sobie radzę.
- Co pani powie… – powiedziała z ironią Marysia.
- To ja już pójdę – odparła Monika. – Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę wołać.
- Chwileczkę – zawołała Marysia.
- O co chodzi? – zapytała Monika, siadając przy Marysi.
- Czy… u was w szpitalu są prowadzone badania na wirusa HIV? Tylko proszę, aby to zostało między nami – powiedziała Marysia dosyć spokojnie.
- Tak, a…, przepraszam za ciekawość, dlaczego pani pyta? – zapytała Monika z zaciekawieniem.
- Przepraszam panią, ale nie mogę pani powiedzieć. Po prostu, nie znamy się na tyle, byśmy – zaczęła Marysia, ale przerwała jej Monika:
- Ależ proszę się nie tłumaczyć. Rozumiem – i uśmiechnęła się życzliwie. – Jeżeli pani chce, możemy zrobić te badania nawet dziś. Przysięgam, niezależnie od wyniku badań, zachowam to dla siebie.
- Dziękuję – powiedziała Marysia i uśmiechnęła się.
„Ta Monika jest naprawdę miła” – pomyślała Marysia.
Przez następne 2 godziny leżała, myśląc o Marcelim.
„W sumie sam sobie na to zasłużył” – westchnęła.
Przez następną godzinę słuchała paplaniny przebudzonych współlokatorek. W pewnym momencie do sali weszła Monika.
- Pani Marysiu, idziemy- powiedziała i spojrzała na nią wymownie.
Pozostałe pacjentki patrzyły na nie z rozdziawionymi ustami. Marysia obolałym ruchem wstała z łóżka i powlokła się do sąsiedniego pomieszczenia.
- To nie będzie bolało – dodała Marii otuchy, ponieważ ona zawsze ogromnie bała się pobierania krwi.
Monika ukłuła Marysię w ramię. Ta aż syknęła z bólu.
- I już po wszystkim – uśmiechnęła się Monika.
- Proszę pani, jestem cała w nerwach. Proszę mi powiedzieć, kiedy będą wyniki? – zapytała z niepokojem Marysia.

- Niestety, na takie wyniki badań czeka się dość długo. Ale mam znajomości w laboratoriach, spróbuję to przyspieszyć. Gdyby mi się udało, wyniki mogłyby się ujawnić nawet w przyszłym tygodniu.
Marysia po raz pierwszy miała ochotę uściskać Monikę, ale się powstrzymała.
- Nawet pani nie wie, jak bardzo jestem wdzięczna – powiedziała Marysia. – Za opiekę i za te badanie…
- Proszę mi nie dziękować. Po tym, jak panią skrzywdziłam… - spuściła wzrok. – Ale proszę mi wierzyć, Marceli… nic mi nie mówił, że ma żonę. Powiedział mi, że jest po rozwodzie.
- Jak to?! On nic pani nie mówił?! – zapytała z oburzeniem Marysia. – Mamy przecież – zawahała się – trójkę dzieci!
Monika spuściła wzrok i patrzyła się w podłogę jak sroka w gnat.
- Proszę się położyć, musi pani odpoczywać – powiedziała Monika i wypędziła Marysię do sali.
„Boże, jak on tak mógł?!” – myślała. „Teraz już nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Żadnych! Zasługuje na to.”
Następny tydzień Maria spędziła w szpitalu, ze względu na ciążę. Damian i Amelia odwiedzali ją codziennie, pozdrawiali ją od Marcelego, jednak ten ani razu się nie zjawił.
„Nie dziwię mu się” – pomyślała Marysia pewnego deszczowego dnia. Wpatrywała się w smugi deszczu zostawione na oknie. Rozpętała się prawdziwa burza z piorunami.

Wszystkie jej współlokatorki spały, więc była to dobra okazja, do szczerej rozmowy z Moniką.
- Pani Moniko! Pani Moniko! – wołała półgłosem.
- Tak? – Monika była na każde jej skinienie, za co była jej dozgonnie wdzięczna.
- Mam do pani pytanie.
- Do mnie? Jakie? – zapytała troszkę zdziwiona Monika.
- Czy…czy pani ma jeszcze romans z moim mężem? – zapytała Marysia.
- Nie – Monika wydawała się w ogóle nie zmieszana tym pytaniem. – Po tym co mi zrobił, jak mnie okłamał…Skrzywdził mnie tak samo jak i panią. Nie, to już koniec. Możliwe, że dlatego tu nie przychodzi, ze względu na mnie.
- Nie, to nie przez panią…- powiedziała Marysia. – Powiedziałam mu coś…strasznego, co go zabolało. Miał do tego prawo. Lecz nie mogę pani powiedzieć, co… - Monika skinęła głową, na znak, że rozumie.
Następne kilka dni były takie jak poprzednie, dzieci odwiedzały ją codziennie, a Marceli wciąż się nie pojawiał. Pewnego słonecznego popołudnia, gdy Maria czytała pożyczoną od Bożeny książkę fantasty „Władca Pierścieni”, przyszła do niej Monika.

- Proszę pani… - oznajmiła dziwnym głosem. – Są już wyniki badań.

Ostatnio edytowane przez ania500 : 06.05.2005 - 21:24
  Odpowiedź z Cytatem