View Single Post
stare 24.05.2005, 15:19   #10
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Semita Ad Achet-Ankh odcinek 8 – Carmen(Pieśń)

A więc wreszcie doczekaliście się upragnionej Semity....

Przepraszam , że to tak długo trwało... ale nie dość, że skłóciłam się trochę z tym forum (co prawda przedawniona już sprawa... tudzież jednak kilka innych...hmmm... nieprzyjemności... ale samo to, iż między innymi przez przesiadywanie na forum moje oceny – bądźmy szczerzy – pogorszyły się) . Miałam również problemy „ze sobą” (moja chaotyczna psychika, która lubi płatać mi figle... oraz dziwne przemyślenia i wnioski...) . po za tym piszę teraz jednocześnie 3... powtarzam 3 rzeczy na raz (+ praca semestralna, która wymaga niebywałego wysiłku, jakim jest pisanie tragedii na zasadach starożytnej Grecji... rymującej się, rytmicznej...na podstawie mitu o Io....) – Semitę ad Achet-Ankh , Arcanum Phoenicis oraz Victor Umbrae (moja metoda... jak mi się zaczyna nudzić jedno, to piszę drugie, aby nie nastąpiło „zmęczenie materiału”). Czytając ten odcinek zobaczycie też, że wymagał on ode mnie dużego wysiłku (zobaczycie próbkę mojej wprawy... teraz popadłam w obsesję na punkcie niemalże „Heksametrowych” wierszy... co widać już w drugiej pieśni, jaka się tu ukaże <odcinek opiera się w dużej mierze na pieśniach> .



Semita Ad Achet-Ankh odcinek 8 – Carmen(Pieśń)



Poczuł na swoim ciele przyjemne promienie słońca głaszczące jego twarz... muskające policzek... tak.. jakoś dziwnie uczepiły się policzka... bo to przecież nie słońce! To jakaś dłoń!
Otworzył niepewnie oczy... zobaczył pogodną twarz Ankh-Nu-Nefer i kawałek jej ramienia, który ułożeniem i rozmiarem wskazywał na to, że jej ręka skierowana była ku niemu .
Przyglądał się jej z dość zdziwioną miną dłuższą chwilę. W końcu postanowił się odezwać.
- nie zgadniesz, co mi się przyśniło!
- raczej nie będę próbować. Mów.
- a więc najpierw weszliśmy do tych piramid... potem.. ee... ten moment możemy pominąć...no.. w każdym razie rozmawiałem z duchem tego Ankhetu z Twojej opowieści.
­- mylisz sen z rzeczywistością. To nie sen. To prawda. Byliśmy tam.
- co?!





- tak. Byliśmy. Gdy już stamtąd wróciliśmy był wieczór. A Ty byłeś tak oszołomiony, że chciałeś iść spać.
- nadal nie mogę w to uwierzyć...
- przyzwyczaisz się...
- jasne....
- jak na razie do wielu rzeczy się przyzwyczaiłeś... chociażby do palącego Atona...
- Atona? Przecież ta religia jest zabroniona!
- używam tego jako przenośni. Dobrze. Dość tego dobrego. Wstawaj. Trzeba iść.
- czy to konieczne? – powiedział przez ziewnięcie i przyciągnął do siebie Ankh-Nu-Nefer, wskazując by usiadła koło niego.
- a chcesz szybciej dojść? – po namyśle zapytała.
- no tak...
- a więc?
- z drugiej strony tu też jest całkiem przyjemnie... – uśmiechnął się szarmancko.
- a więc zrzucę Cię na ziemię. Jedzenia i wody pozostało nam na jeden dzień. A z tego, co się orientuję, mamy opóźnienie.
- nie dbać o jedzenie, nie dbać o wodę.
- biada temu, kto nie dba, gdyż umiera on w cierpieniach.
- czasem śmierć w cierpieniach lepszą jest od dłuższego życia... dla tej jednej przyjemnej chwili...
- chwila zwodniczą być może, niczym fatamorgana w królestwie Setowym.
- lecz ta jej zwodniczość kuszącą jest, niczym tancerka w lekkim stroju...
- Lecz owa tancerka czyha jedynie na chwilę słabości...
- jednak piękną jest niczym róża...
- nie wierz piękności, gdyż każda róża ma kolce...
- ścierpieć kolce warto... dla jednej chwili... – mówiąc to zaczął się do niej zbliżać... ostatnie słowa szepcząc. Złapał ją za rękę.
- każdy, kto o zdrowych zmysłach jest, unika bólu. – odpowiedziała na to bez namysłu Ankh-Nu-Nefer.
- są stany, gdy trudno o zdrowych zmysłach być... – dalej szeptał.
- nie widać, byś szalonym był... a takiego grasz... – również ściszyła głos.
- a więc może jednak’m szalonym... albo głupim..
- fascynującym jest, jak jedno dziwne wrażenie potrafi zmusić człowieka do oskarżenia siebie samego....
- więc chyba przyczyna powinna rozumieć...
- przyczyna-kusicielka...
- ... mimo swych ostrych kolców pożądaną jest za pewne wśród wielu... jak i również u głupca-szaleńca...
- głupiec-szaleniec któremu nie strach kolce i konsekwencje niekiedy pozwala sobie na zbyt wiele lenistwa, co może zgubnym się okazać dlań.
- Zali nie jestem Faraonen?
- synem’ś Faraona, Namiestnikiem...
- jednak nadal przełożonym Twym...
- zuchwałyś, Erpatre, nie wiesz, iż kapłanką jestem, nad którą tylko Arcykapłan wyższego okręgu jest.
- czyż Faraon Bogiem nie jest?
- Horusem Twój Ojciec (żyj wiecznie, Święty Mścicielu!) nie Ty sam.
- ale zawszem Boga Syn. Czyli też Bóg.
- jak to powiadają prymitywne Greckie mity... syn Boga nie musi być Bogiem. Może być najwyżej herosem.
- zero pokory dla mnie nie masz... ani szacunku...
- mylnym jest Twe poczucie szacunku... darzę Cię szacunkiem, jak każdego z otoczenia, większym lub mniejszym. Jednak Tyś nadużywasz swej tak zwanej „władzy” i zbyt się nią pysznisz. Skromność przydatna jest nawet samym Faraonom... gdybym tak była Atlantyckim szpiegiem, miałabym już powód, by Cię zabić...
- Ty nie wiesz, o co mi chodzi tak naprawdę!
- myślę, iż moja wyobraźnia potrafi to we mnie odwzorować. Spróbuję.
- a więc mam Ci tłumaczyć? – spytał niepewnie. Nagle cała nagromadzona pycha tak po prostu się ulotniła... niczym Nowozelandzka Papuga Kea... narobiła zamieszania i odleciała....
- próbuj. Chcę usłyszeć – widząc zmieszanie na twarzy Towarzysza uśmiechnęła się triumfalnie.
- trudno się o tym mówi.. trudno ubrać w słowa...
- próbuj.
- jeszcze trudniej głos wydobyć z gardła...
- próbuj.
- a już w ogóle...
- PRÓBUJ. – piorytowana zwiększyła nacisk. Cael-Ra spuścił wzrok. Ściszył głos...





- Jesteś... jesteś... najdziwniejszą osobą jaką w życiu widziałem...
- bywają dziwniejsze.
- ale Tyś najdziwniejszą w mych oczach... i dla tego... i dlatego pragnę być z Tobą bliżej niż z jakąkolwiek inną... – drugie zdanie wypowiedział niemalże bezgłośnie. Ankh-Nu-Nefer zbliżyła się doń i wytężyła słuch.
- słucham?
- już nic...
- powiedz..
- to tylko moje głupie majaczenie.. to przez to słońce ! – powiedział poirytowany. Tyle wysiłku włożył, aby cokolwiek z siebie wydusić... a Ta tak po prostu tego nie usłyszała!
- nalegam.
- to Twa ciekawość pozostanie niezaspokojona. Może jeszcze to powiem... <jak nabiorę odwagi> - mruknął.
- bynajmniej mam nadzieję, iż odechciało Ci się już ”chwili”, gdyż zaprawdę mało czasu mamy.
- niby tak. Jednak... nie ważne. – mruknął zrezygnowany. Wstał, po raz kolejny przeciągnął się. Ziewnął „majestatycznie”... i już był gotów do podróży. Zapomniał nawet o czymś takim jak „jedzenie”. No bo po cóż pamiętać o czymś, co niezbędnym jest do życia...
Ruszyli. W milczeniu.. nie patrząc na się... nie.. ich oczy zwrócone były przed siebie... tępo wpatrywali się gdzieś daleko... w horyzont.
Palące słońce coraz mocniej brązowiło ich skórę... zostawiając przy okazji po sobie uczucie nieskończenie wielkiego gorąca..





Ra wrażenie dawał, jakoby Święty ogień na nich spływał... jednak to błogosławieństwo nie było wcale tak cudownym, jak to się zazwyczaj o błogosławieństwach powiada... bardziej przypominało to karę okrutnego Atona, za to, iż zapomnianym został na wieki....
W pewnym momencie Cael-Ra doszedł do wniosku, iż „spacerowanie” o pustym żołądku nie należy do wymarzonych... więc oczywistym było, że nagle stanął. Rozejrzał się. Dookoła nie było żadnego cienia... żadnego, nawet najmniejszego drzewka, pod którym mógłby się schronić. Nic a nic. No ... może w cieniu wydmy... jednak już po pół godzinie owa Zniknęła by, rozsypana przez wiatr.
- jest tam jeszcze coś do jedzenia? – spytał ze świadomością tego, co dowiedział się na temat zapasów.
- a widzisz?
- proszę. Wstrzymaj się z komentarzami. Daj mi coś-do-je-dze-nia! – mruknął marszcząc swoje gęste, czarne brwi.







- czasami trudno jest, nawet kapłanom powstrzymać śmiech – powiedziała. ,,i pogardę” – dodała w myślach.
- dasz mi to jedzenie?! – Cael-Ra powoli zaczynał tracić cierpliwość. Kapłanka zaś stała i patrzyła się nań z politowaniem.
- Nefer... – powiedział spode łba... stawiając mocny nacisk, co sprawiło wrażenie jakby te słowa wypowiedział dorosły.. do tego mocno zdenerwowany mężczyzna. W końcu przysiadła i gestem ręki zachęciła go do tego samego. Wyjęła ze skórzanego worka kilka placków jęczmiennych oraz garść owoców daktylowca. Gdy już spożył upragniony posiłek, kapłanka natychmiast wstała.
- Wy, mężczyźni jesteście tak słabą płcią... aż mi was żal... – i się krótko zaśmiała.
- to nie było miłe.
- a miało być? – położyła palec na jego ustach tak, aby się już nie odzywał. Odwróciła się. Zaczęła iść dość rytmicznym krokiem. Odwróciła jeszcze na chwilę głowę w kierunku nieszczęsnego towarzysza. Uśmiechnęła się triumfalnie, po czym westchnęła. Zaczęła śpiewać...







- ,, Gdy dwa narody wojowały,
gdy walczyły dwa żywioły,
był czas chaosu,
już zaburzonego kosmosu...

i właśnie wtedy, gdy,
Atlantyda zwalczała Aegytpon, by,
Przejąć kontrolę nad światem,
Ówczesnym, jak kwiatem,
Co obecnym kusi zapachem,
Lecz w przyszłości skrzywdzi, jak oczy piachem...

Źli, syna Horusowego,
Porwali , tego,
Który światełkiem wśród,
Nocy wojny, trud,
Jaki mu pisany,

Niech Wam będzie znany...
Za Jego rządów, pakt,
Miał być ustanowiony, tak!
Zjednoczenie, pokój wznowiony,
Koniec krwawych bitew, spokój..

On tym, który,
Włada wszystkimi chmury,
On włada ideami pięknymi,
On, gdy w bitwie zginąć,
Ma, lecz skrzydła chwały rozwinąć,
Świat na nowo dobro pozna,

Dwóch Atlantyckich,
Wysłańców barbarzyńskich,
Za rozkazem władców,
Porwali Faraona Chów,
Od piersi Matce wyrwali,
Cały lud Egipski wyzwali,

Znieśli młodego,
Niemowlę, tego,
Niewinnego, hańbiąc wolę,
Władcy Wielkiego, skazując na dolę...
Na Świat Dolny,
Gdzie czas nie tak powolny...
Gdzie obcej kobiecie,
Do łona rzucony, jak pyłek w obcym kwiecie,
Podwójnie narodzony.

Wychowany, przez rodziców,
Ludzkich...złych, młodzieniec ów,
Skazanym na pohańbienie,
Lecz i oświecenie...” – zamilkła nagle. Cael-Ra, który w chodzie zrównał się z nią, aby lepiej słyszeć słodką melodię płynącą z jej ust... jak również zrozumieć treść spojrzał na nią podejrzliwie. Ona na niego. Przetarła przy tym spocone czoło.
- ah.. pomyśleć, iż przychodzi mi opiewać pieśnią kogoś, kto nie do końca jest jej godzien...
- nie wiesz, co przyniesie przyszłość – nie chciało mu się zbytnio prowokować kolejnej „walki”. Wiedział, iż i tak przegra. – kontynuuj – dodał.
­- nie mogę...
- a dlaczegóż to znowu?
- nie znam słów...
- szkoda... zaczynało mi się podobać.
- bo o Tobie?
- A czy o Tobie jest jakaś pieśń? Bo jak mniemam , pochodzi to z tej całej „przepowiedni”.
- tak.
- tak że pochodzi z przepowiedni czy tak, że jest o Tobie?
- jedno i drugie.
- o.. to zaśpiewaj!
- nie chcę.
- a jak cię tak grzecznie poproszę...
­- nie!
- a jak ci rozkażę? Jako PRZYSZŁY FARAON?
- nie jestem muzykantką tylko kapłanką – jej głos zadrżał.
- jak na razie dobrze Ci idzie – położył jej rękę na ramieniu. Spuściła wzrok. Widać było po jej zlęknionych oczach, iż było to coś, o czym nie chciała mówić. Coś, co należy ukryć... i nikomu nie pokazywać...
- Nefer... jak to z siebie wyrzucisz, zrobi ci się lżej na sercu. – podniosła głowę. Jego ton przestał być stanowczy i rozkazujący... wręcz przeciwnie... spokojny... zachęcający... można by powiedzieć...opiekuńczy...
- dobrze. Miej co chcesz, o wielki. – mruknęła. Wzniosła oczy ku niebu... chciała podnieść ręce górze, lecz zatrzymała je w połowie drogi i z powrotem opuściła. Przymknęła oczy, dzięki czemu mogła skierować oblicze ku świetlistemu Ra... ów zaś, zupełnie jak pamiętnego dnia, gdy wyruszyła na poszukiwania otulił ciepłem jej policzki...dał poczucie bezpieczeństwa... otuchę... pewność siebie... nagle opuściła znowu głowę. Gwałtownie zmieniła pozycję. Stanęła naprzeciw namiestnikowi. Jej oczy zabłysnęły niezwykłym blaskiem. Wzięła głęboki wdech...






- ,, Była niegdyś taka dusza jedna,
Dusza urodziwa, dusza piękna,
Były tedy, ah, spokoju czasy,
Lecz nastał strach, niepokój, muchy gzy,
Bydło atakowały, ah, plagi,
Nawiedziły ziemie tej Arabii,
Szarańcz chmary wokół nas leciały,
Żywność naszą- im cudzą zjadały,
Rzeka życia ni wylać nam chciała,
Krokodylo głowy Sobek działa,
Przeciw wiernym poddanym swym, oddanym,
Sługom, dbającym o żywioł jego,
Wodę, życionośną ciecz jak złoto,
Co Faraońskim pałacom świeci,
Cenną, zapasy skażone lichem,
Już karł Bes nie dba o nasze dzieci,
Które z chorobą, niczym psem,
Który nogi uczepia się, oto
Rodzą, tak, pokrzywdzone przez zły los,
Oto one, stracone, wzywa głos,
Ozyrysa do sądu o nic, bo,
Jakież przewinienia tak małe to,
Mogło dokonać niecne w życiu,
Ah, matki słychać w bólu tym wyciu,
W stracie potomstwa swego biednego,
O pomstę kobieta wzywa Bogów,
Lecz czyż oni nie rozdają batów,
Kar, bólu, męki smutku wiecznego,
Cóż winne strasznego gniewu tego,
Kto obraził bóstwa, kto szydził z nich,
Tak mocno, iż odsunęli od tych,
Ludzi potrzebujących, łask pięknych,
Kapłanów się radzono, błagano,
Klęczkami próbowano, zachęcano,
Lecz nawet święci mężowie wielcy,
Co magię znając, wiedzą są tędzy,
Milczeli, cierpieli ich cierpieniem,
Ludu łzami, dziwnym potępieniem,
Aż wreszcie arcykapłan Amona,
Tego, co zsyła widzenia, jak Atona
Zesłał Amenhotepowi tak nam,
Wieść przedziwną i straszną, bo tam,
W Achet-Ankh stało się co nastąpić
Nie powinno, wtedy mógłby zwątpić,
Człowiek w moce Wielkich strażników tych,
Co władają zjednoczeniem.. Tej, co
Irianx dzierży w dłoni, w drugiej zaś
Sierp, którym tkanki wrogom szarpie swym,
Wrogom, co zniszczyć zjednoczenie tym,
Wszystkim uczciwym, co o ład dbać chcą...
Lecz co? wieść o rozpadzie...co poczną?
Bo ponoć z matki-strażniczki dusza
Jej w następne pokolenie ma ruszyć...
Jednak z jej łona dwie siostry są, zła
Co negatywnych symbolem rzeczy,
I ta, co postacią zjednoczenia- dobra...
Bogów gniew targa, że zło to przeczy,
Idei tej jakże wielkiej rzeczy...
Niechcianą jest, bo skutkiem ubocznym,
Ona, co Życiem Chaosu Pięknym,
Nazwana została, Bogu Setowi,
Oddana, ta, co mrok zły odnowi...
Niechaj ginie w samotni i nie wraca śród nas, zło czyste wiekuiste...” – nagle przerwała. Otarła mimowolną łzę spływającą po policzku...

- to... to było piękne! Najpiękniejsze, jakie dotąd słyszałem! – Cael-Ra po dłuższej chwili milczenia nie mógł opanować wrażenia, jakie pieśń na nim wywarła. Cały czas czuł niezwykłe pulsowanie w skroniach... niemalże wyczuwał jej jedwabisty głos w powietrzu... jakby wciąż śpiewała...
a śpiewała tonem niezwykłym... rytmicznie, ale przeciągle... w głosie wyczuć się dało swojego rodzaju tragizm... poruszenie... tak... Ona skazaną była na wieczne potępienie... lecz za co? Za to że się urodziła? Przecież nie jej to wina... czyja? Nie wiadomo...
jako, iż Legenda o Powstaniu sięga czasów dalekich... wręcz niepamiętnych, dziwnym by było, gdyby miało się to spełnić... bo przecież mówi: ,,(...)siła zła porwała Irianx(...). Utworzyła również(...): Ka-Ma’at - ,,Dusza Spokoju” Oznaczał Hahr-Ion i Ankh, oraz Ka-Nunun - ,,Dusza Chaosu...) Widząc to, Feniks zdecydował (...) I wtedy doszło do(...) rozdzielania. Dusza Strażniczki rozdzieliła się na dwie... Ka’Echn-Bennu-Titi i Ka’Ankh-Nu-Nefer (Życie Piękne Chaosu). Ankh-Nu-Nefer miała zostać na Świecie Wyższym. Była Ona istotą przedziwną... Niepodobną do swej Siostry... porywcza, a zarazem opanowana... piękną... kobiecą... a za razem niebezpieczną...Chaotyczna... potrafi zmienić się w Orła Bielika... i ów Orzeł Bielik jest symbolem jej duszy... stąd jej drugie, Łacińskie imię, Aquila Ardens- Płonąca Orlica. Jej Feniks powierzył opiekę nad Ka-Nunun – by przygotowana była strzec prawdziwych Elemenorum”
A jednak... coś w tym musiało być...
- zaśpiewaj jeszcze! – powiedział z przejęciem Cael-Ra.
- nie znam słów... z resztą... to nie ważne. – Ankh-Nu-Nefer miała wrażenie, iż Cael-Ra nie rozumie, o co jej chodziło. Tak jakby niedostrzegał uczuć, jakie towarzyszyły tej pieśni... nie widział łzy... boleści i smutku w oczach... drżących ust... półprzymkniętych powiek... a jednak...
- Nefer.... Nefer, czy coś się stało? – zapytał nią. Dopiero teraz zdołał przyjrzeć się jej twarzy... powoli zauważał, iż stan psychiczny Towarzyszki chyba nie był najlepszy...
- nic, już dobrze – uśmiechnęła się sztucznie. Cael-Ra dalej przyglądał się niej dość podejrzliwie. Jednak ta odwróciła się i szła dalej. Minęły kolejne godziny... kolejne, milczące godziny... drogi po niesamowicie parzącym piasku... bez postoju... odpoczynku... bez wytchnienia...




aż dotarli wreszcie na skraj jakiejś kępy drzew... dalej roztaczał się widok na pola uprawne... a na nich półnadzy ludzie, krzątający się wśród błota, śpiewając jakieś pieśni ku czci Sobkowi – Krokodylogłowemu bogu wody oraz Hapi’emu - Panu Nilu... temu, który co rok daje życie złocistym zbożom... zwierzętom... jak i ludziom...
- Święta rzeka życia! Jesteśmy na dobrej drodze! – powiedziała z przejęciem. Cael-Ra spojrzał na nią, poczym na Nil. Jakoś obie pasowały mu do siebie... jak idealna kompozycja obrazu...płynne linie sylwetki Ankh-Nu-Nefer... złocistobrązowa skóra... ciemne włosy... wyrazisty makijaż... a to na tle żółcieni piasku... szarości wody... zielonych jeszcze zbóż... ludzi ubranych w białe, lniane szaty nieco przybrudzone aż o dziwo paskującym kolorystycznie błotem... Tak... jednak po chwili zachwycania się „ ładem” krajobrazu z powrotem skierował swoje oczy ku dziewczynie. Znów zmierzył ją wzrokiem. Po raz kolejny nie mógł wyjść z uznania tak piękniej Egipcjanki...nie wiadomo, czy to brak kontaktu od dłuższego czasu z reprezentantkami płci przeciwnej, czy faktyczne upodobanie ku Ankh-Nu-Nefer czy po prostu ogólny klimat, zwany południowym sprawiły, iż młodzieniec ten podszedł, stanął po jej lewej stronie i złapał za ją rękę, kurczowo ją ściskając... jakby miała zaraz gdzieś uciec i już nigdy, przenigdy nie wrócić. Kapłanka odwróciła doń głowę. Najpierw spuszczając wzrok, by sprawdzić, czy nagłe dotknięcie dłoni jest tym o czym myśli, czy jakimś przywidzeniem... upewniwszy się, że to jednak je „to” podniosła wzrok ku oczom towarzysza. Wpatrywali się tak w siebie dłuższy czas... milcząc... jakby jedynym, czego teraz pragnęli były ich własne oczy. Jak papuga wpatruje się w błyszczący przedmiot zamierzając go ująć w silny dziób i tak po prostu zniszczyć...
W oczach Ankh-Nu-Nefer wyczytać jednak można było swoiste zdziwienie... jakby strach przed... no właśnie... przed czym? Przed tym, co za pewne miało się zaraz wydarzyć? Przecież czy było w tym coś strasznego? A no tutaj dotykamy cięższej sprawy... otóż w Egipcie kapłanki nie mają prawa obcować z mężczyznami... chyba, że ów jest wysoko urodzonym... właściwie... Cael-Ra spełniał ten wymóg... przecież był SYNEM FARAONA... i to w dodatku wymienianym w Przepowiedni... jednak Ona właśnie jest tutaj problemem... gdyż mówi... „Gdy Egipska Nepthis-Nu – kapłanka – bogini Chaosu ale i Zjednoczenia... złączy się w tańcu MIN z Mścicielem Atlantydy, tym, który wspomoże odwieczną walkę, stanie się Panią Światów Ma’At – wspaniała żona Thota... ład, porządek... kosmos...nastanie upragniona Nowa Era...” niestety, była pod presją innych kapłanów... swej rodziny... całego ludu Aegyotonu... sama jedna...przeciw setkom tysięcy...
Czuła, iż serce z niezwykłego strachu ucieknie jej z piersi... oblał ją zimny dreszcz... jednak łagodziło go ciepło dłoni Cael-Ra. Ten położył rękę na jej ramieniu.
- boisz się?
- nie...
- jednak to widzę. Co wzbudza w tobie strach? Ja? – szepnął jej do ucha.
- przepowiednia. – odpowiedziała. Ten nagle puścił uścisk... cofnął się... spojrzał na Nią swymi poniekąd dziwacznymi, czerwonymi oczyma. Odwzajemniła spojrzenie. Znowu podszedł, znowu złapał za dłoń i znowu zbliżył twarz do jej twarzy.
- daj spokój tej przeklętej przepowiedni! Nie bój się. Przecież nikt Cię nie ukarze...
- stan kapłański! Trzymają mnie żelazną dłonią! – odpowiedziała spuszczając wzrok. Cael-Ra jednak niekoniecznie przejmował się „jakimś głupim tekstem o byle czym , w który i tak trudno uwierzyć” . ujął w dłoń jej podbródek...delikatnie przyciągnął do siebie...złożył dość subtelny pocałunek na ustach... Anhk-Nu-Nefer wpatrywała się przy tym cały czas przed siebie... oczy miała przerażone... zatrwożone...
odsunął się trochę.
- czego Ty się boisz?!
­- Przecież wiesz! Robię coś, co jest mi zabronione! Spotka mnie kara!
- jaka kara?
- nie wiem! Na pewno ciężka!
­- ale skąd wiesz, czy coś nie zostało źle zinterpretowane?
- nie wiem, nie wiem, nie wiem! Wolę dmuchać na zimne! – warknęła w końcu stanowczo. Po raz trzeci chwycił ją za dłonie... tym razem obie...
- Nefer...



- czego ode mnie chcesz, nie wiem...jakie są Twe zamiary...uczucia czy chęci.... dlatego wolę uważać... – odpowiedziała. Uwolnił z uścisku jej dłoń, która delikatnie opadła wzdłuż tułowia. Ankh-Nu-Nefer obróciła się i zaczęła iść dalej...

~*~

W nieznanym budynku... na nieznanym lądzie...w nieznanym kraju między korytarzami wiła się niczym wąż Sakhmet... Bogini wojny i zagłady... jak również instynktu macierzyńskiego... ta, która niegdyś zeszła do świata ludzi tępiąc tych, którzy wszczęli bunt przeciw świętemu Ra... ta, która rozsmakowała się w krwi ludzkiej...
Głowę miała lwicy, drapieżnicy która w rzemiośle wojennym biegłą była...
- „O Ma’At , o Ma’At , siostro , matko i władczyni!
Co Twym rozkazem jest , każdy na pewno uczyni,
Każdy, każdy, kto Nowej Ery synem lub córką,
Chce być, ten, kto czci przyrody władzę, ci co wrócą,
Żywi z walk o Zjednoczenie... o będę pamiętani,
Ci, co zwyciężą,, co zjednoczą będą uznani,

O Nu, Nu wielkie, mroczne, silne, Chaos, co włada,
Czterech sióstr symbolem, co zło w sercach ich zasadza,
Brat Ma’At , ojciec wszystkiego, praświat życia wiecznego,
Wstrzymaj się, siły gromadź do zjednoczenia nowego,
Bo Tyś który zawiły, który wieczny i piękny,
Tyś który włada teraz, który odejdzie tędy,
Przez wojnę wchłonięty, przez Irianx święty...” – śpiewała rytmicznie, jakby się spiesząc... tańczyła przy tym...
- Żono Święta, o matko wojny! Cóż natchnęło do śpiewów w ten dzień dostojny... – zapytał obserwujący nią Ptah, wielki Pan sztuk...
- bo walka wkrótce, krew wyzuwam...cierpienie i krzyki! - odpowiedziała Bogini z błyskiem dzikości w oczach...
- kto walczyć ma? Kto podnieść wojenne ryki?
- Atlantyda i Aegypton. Te narody dwa! Tymczasem źle się dzieje! Set, który włada pustynnymi krainami nie odzywa się, nie przeszkadza dwóm, namiestnikowi i eskortującej Setowej kapłance! Nie może dojść do TEGO , nie o tym mówi Przepowiednia Heraentha! Zniszczyć mogą wszystko!
- o na Ojca mego, Amona-Re Świętego! Cóż począć mamy?
- Wkrótce poznamy, smak ich krwi... dlatego walka... – Zakończyła i udała się gdzieś krętym korytarzem...za pewne obserwować...



~*~

Kroczyli wciąż piaskami... teraz wzdłuż rzeki... Nucili razem pieśni ku czci Bogom... szli jakby w rytm muzyki, którą tworzą sami... pustynny wiatr coraz to uderzał w ich plecy gorącym piaskiem... powietrze wokół drgało... na horyzoncie błękit wyraźnie odcinał się od pustyni...
Nagle uwagę Namiestnika przykuł dziwny, niebieski przedmiot szybko poruszający się gdzieś w oddali...
- Nefer, spojrzyj no tutaj! - i wskazał ręką kierunek, w którym widział ową osobliwość.
­- nie widzę... – Kapłanka utworzyła z dłoni daszek przysłaniający oczy. Jednak rozgrzane powietrze nie pozwalało czegokolwiek dojrzeć..
- no tam, takie niebieskie... o ... już nie zobaczysz... schowało się za wydmą... – Ankh-Nu-Nefer nagle się wzdrygnęła. Efektu dopełniła jeszcze kropelka potu, która akurat spłynęła po czole...
- czy coś się stało? - spytał od razu zaniepokojony Cael-Ra.
- wydawało mi się... nie... już nic... – zaczęła iść dalej. Jednak ich uszom dał się słyszeć coraz głośniejszy, charakterystyczny dźwięk kroków na piasku...
- Ała! – nagle krzyknął Cael-Ra . coś pociągnęło go silnie do tyłu. Ankh-Nu-Nefer zdążyła skoczyć daleko przed siebie i obrócić się. Pisnęła przestraszona widząc przed sobą zimne, błękitne oblicze kobiety. Natychmiast przyjęła bojową postawę i uderzyła tę osobliwość w twarz. Mężczyzna zaś, dość z resztą podobny do kobiety puścił skrępowanego Namiestnika i rzucił się na Kapłankę. Natychmiast wykonała kilka salt do tyłu i stanęła grożąc rękoma. Niebieski mężczyzna zatrzymał się. Cael-Ra zaś zdążył już uciec z zasięgu jego rąk. Ci dwoje, patrząc na kolor skóry i włosów musieli być atlantami. I faktycznie byli. Kobieta o krótkich, zdobionych koralikami włosach i ostrym makijażu, zaś mężczyzna mocno umięśniony... o dość groźnym wyrazie twarzy...
- czego chcecie! – krzyknęła wściekle Egipcjanka.




- walcz kapłanko egipska! Pokaż na co was stać! – odpowiedział Mężczyzna uśmiechając się przebiegle...
- ty zuchwalcze...
- Nefer! Nie rób tego! Oni chcą Cię podpuścić! – powiedział Cael-Ra, który usytuował się na najbliższej wydmie, górującej nad wszystkimi.
- nie rób tego, widzisz, iż są od nas silniejsi! - kontynuował
- i co? Biedna egipska LADACZNICA boi się? Och jakie to urocze... – powiedziała Atlantycka kobieta. W Ankh-Nu-Nefer powoli miarka zaczęła się przebierać... miała ochotę pociąć nędzne ciało kobiety sierpem za tę zniewagę... jednak nie miała przy sobie sierpu...
- Nefer, słuchaj mnie! Twego władcę! – Namiestnik dalej próbował. Stojąc na wydmie swym ciałem zakrywał słońce będące tuż za jego plecami. W końcu był już zmierzch... wyglądało to niesamowicie... Ankh-Nu-Nefer wpatrzyła się w to... oniemiała z zachwytu... te barwy... wszystkie odcienie pomarańczu... poświata wokół Towarzysza... jego dumna... wręcz majestatyczna poza... na chwilę zapomniała...
- NEFER! UWAŻAJ! – krzyknął. Kapłankę zaatakowała atlantka. Uderzyła ją raz, drugi, trzeci...aż przez chwilę zaczęło jej się kręcić w głowie... Cael-Ra zaś zaczął panikować... dreptał rozpaczliwie z nogi na nogę... czy pomóc towarzyszce... czy się ewakuować i powiadomić kogoś o zajściu... dopiero wtedy dostrzegł, iż w jego kierunku po skarpie wspina się już mężczyzna... Namiestnik krzyknął coś w rodzaju „A!” i się cofną. Wpadł nagle na – w jego mniemaniu - „genialny pomysł”. Cofnął się kilka kroków, wziął rozbieg i skoczył z dziwnie stromego brzegu wydmy, łapiąc jednocześnie napastnika za długie włosy i ciągnąc go za sobą. Powalił tym samym mężczyznę, który dodatkowo stoczył się ciężko ze skarpy. Jednak po chwili wstał i już napierał na biedną ofiarę...
Zaś u Ankh-Nu-Nefer i jej przeciwniczki role się odwróciły... teraz Kapłanka ze skoku zrobiła stanie na rękach... a ze stania odbiła się i nogami uderzyła w atlantkę, która naturalnie się przewróciła.
Owa jednak nie pozostawała bierną na ataki. Upadając wyciągnęła jakiś zdobiony sztylet. Podskoczyła z powrotem do góry i rzuciła się z ostrzem na nieuzbrojoną Egipcjankę, godząc ją jednocześnie w ramię. Ankh-Nu-Nefer , krzycząc z bólu wpadła w furię.
- Su-Mai-Uben! – krzyknęła , zmieniając się w Orła. Zatoczyła koło nad wrogiem. Wreszcie złapała szponami za ramiona napastniczki, rozwarła dziób, jak mocno mogła, by po chwili zacisnąć go na szyi wroga. Jeszcze kilka razy dostała sztyletem, jednak uderzenia nie były na tyle trafione, by przebić chociaż skórę. W końcu kapłanka zwolniła uścisk. Napastniczka opadła bezwładnie na ziemię i... Zniknęła. Bez śladu.
W tym czasie zaś Cael-Ra zmagał się ze swym przeciwnikiem. Właściwie, to uciekał przed nim. Jednak wreszcie atlant złapał go i skrępował na tyle, by ten nie mógł uciec. Przerażony Namiestnik kopnął go piętą w krok, co spowodowało, iż został uwolniony. Jednak dostał mocno pięścią w twarz. Upadł na ziemię. Z trudem się podniósł. Gdy zobaczył jednak, iż mężczyzna się do niego zbliża, natychmiast wycofał się z powrotem na wydmę. I tam coś go natchnęło...





- ,, Caelum , ventus desertae, qui omni vi petet, qui omni vi mihi adiuvat! Advehi! – powiedział po Łacinie. I nagle podniosły się tumany piasku... wirujące wokół placu boju... zerwał się silny wiatr, który uderzył z całą siłą w atlanta, przewracając go przy tym. Głosy wplątujące się gdzieś w wiatr szeptem powtarzały zaklęcie... z piasku zaczęły wyłaniać się dziwne, niekształtne, tańczące postaci. Wiły się w kręgu otaczając atlanta. Krąg zwężał się. Aż w końcu postaci rzuciły się na mężczyznę, tworząc na nim piaszczystą wydmę. W końcu szum wiatru ustał... zapadła cisza... jedyny dźwięk, jaki pozostał, to echo krzyku przerażonego atlanta...
Ankh-Nu-Nefer spojrzała najpierw na „kupkę piachu” potem na towarzysza... z jej oczu aż biła dzikość... szyję miała szkarłatną od krwi napastniczki... na ramieniu otwartą ranę... usta lekko rozwarte....minę kogoś, kto dopiero otrząsa się z furii....
Cael-Ra zbiegł z wydmy i podszedł do towarzyszki. Przymknęła oczy, nogi się pod nią ugięły... upadłaby, gdyby nie to, iż namiestnik ją złapał.
- jeszcze kawałek... dojdziemy do bezpiecznego miejsca... opatrzą nas tam – powiedziała cicho....
Ruszyli więc podpierając się wzajemnie... przytrzymując, gdy jedno z nich ma upaść... dodając sobie otuchy.... bo przecież razem jest raźniej... ramię przy ramieniu... noga przy nodze...jak dwoje nierozłącznych uzupełniających siebie istot...jak esencja Ma’At...

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 25.12.2005 - 19:04
  Odpowiedź z Cytatem