To tak, ogólnie nie wiem kiedy dam następną część, choć juz nad nia pracuje i mam lekki zarys w głowie co będzie sie działo ;p
Sorry za interię i wszlekie błędy, ale ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTARZY
"La Prostituto"
Odc. V
"Podejrzana"

Z okna sypialni bił jasny promień słońca, oświetlał on siedzącą Irisz na pościeli. Dziewczyna poczuła wokół siebie tępą i bezgraniczną ciszę, wstała szybkim ruchem i pobiegła w stronę łazienki. Spojrzała w lustro. Usta miała pokryte żelistą, czerwoną cieczą. Ann chwyciła z wieszaka mały ręcznik, po czym nerwowo wytarła twarz. Przyjrzała się jeszcze swemu odbiciu, na sobie nie miała ani grama makijażu, a więc tą dziwną substancją mogło być tylko jedno...

Młoda kobieta ruszyła nagle z toalety, uporczywie szukając torebki. Wiedziała, że jedynie pomiędzy damskimi kosmetykami znajdzie odpowiedź na wiele pytań. Wiotka i delikatna dłoń sięgnęła w głąb pudru, szminki i komórki. Zatrzymała się gdy poczuła ten znajomy chłód, ścisnęła kurczowo przedmiot i wyciągnęła z wnętrza. Bez wątpienia było to ostrze. Irisz wszystko zrozumiała, zarazem wizje jak i rzekomy „makijaż”.
-Colin, i ten blondyn... –szeptała.
Do jej oczu napłynęły łzy, siadła bezwiednie na łóżko, tępo wpatrując się w podłogę.
-Nie! Nie! Nie! To nie może być prawda! –kobieta nie potrafiła przyswoić sobie, że to wszystko przez nią.
Rzuciła puchowe poduchy w kąt, a jej twarz spoczęła przodem do kołdry. Trwała w tej pozycji całkiem bez ruchu. Otwarte okno pomieszczenia wpuszczało lekkie podmuchy wiatru, białe i aksamitne firanki ulegały powietrzu. Słońce ogrzewało dłoń Ann i znajdujące się w niej ostrze. Nóż świecił się wręcz pięknie, tym szlachetnym srebrnym kolorem, pełnym siły ale i zła. Irisz powoli dotykała broń, pozbierała się i znów zaczęła wodzić oczyma po trzymanym przedmiocie.
-No tak, musiałam zabić ich oboje i to bez wątpienia. Pamiętam... –myślała na głos.
Dziewczyna wstała i wyjrzała na ogród przez drewniane ramy. Ranek oślepiał wzrok, młoda postać odwróciła się.
-A jeśli ja naprawdę muszę tak żyć? Zabijać... ? –szeptała.
-Nie, to bez sensu. Chyba powinnam pójść z tym do psychologa... Tak! –ciągnęła dalej.
Chwilę potem kobiece palce starannie przemierzały książkę telefoniczną.

Ann wiedziała, że kilka jej koleżanek z „Flamingo” miało terapię u pewnej pani Dorothy McPherson. Skutki tych sesji kończyły się sukcesem... Przy literze „M” Irisz baczniej wypatrywała owej specjalistki. I w końcu...
McPherson Dorothy – psycholog; tel. 518-216-123
Prostytutka chwyciła za komórkę i wystukała numer, rozmowa zaczęła się po paru sekundach:

-Dzień dobry, tu poradnia psychologiczna „McPherson”. W czym mogę pomóc?
-Dzień dobry. Ja chciałam się zarejestrować na jak najszybszy termin do pani Dorothy McPherson... –Ann mówiła nieco niepewnie.
-... na sesję. –dodała zaraz.
-Najbliższy termin to..., dziś o 11:10. Jeden pacjent zrezygnował, więc mamy wolne miejsce.
-Bardzo dobrze. Więc proszę mnie wpisać, Ann Westerpsorn.
-Rozumiem. Proszę się zgłosić o 11:10 na pierwszym piętrze do pokoju numer 30. Coś jeszcze?
-Nie, to dziękuję i do widzenia. –Irisz pożegnała się.
-Do widzenia.
Ann wiedziała, że w „Flamingo” może wziąć sobie wolne, z racji tego iż zarabia duże sumy. Z drugiej strony, młoda Westerpsorn nie miała do końca pojęcia jak powiedzieć lekarzowi, że kogoś zabiła, a przecież na komisariat tym bardziej nie chce iść. Zeznania oznaczałyby bez sprzeciwów, że dziewczyna zasługuje na więzienie... może do śmierci. Irisz obiecała sobie, że tej właściwej prawdy nie wyjawi. Jak na razie wiedziała jedno, że wypadałoby się umyć.

Strugi wody spływały po nagim ciele, smukłej szyi, wydatnych piersiach, płaskim brzuchu i długich nogach. Mokre, kruczoczarne włosy opadały na ramiona i plecy. Taki widok kusiłby niejednego mężczyznę. Miękkie niczym u niemowlaka stopy zeszły z podestu prysznica. Irisz czuła się bardzo swobodnie, gdy nagle przystanęła. Miała wrażenie, że ktoś za nią stoi...

Obejrzała się szybkim ruchem, lecz nikogo za sobą nie spostrzegła. Na myśl przyszedł jej ten dziwny obcy w czarnym płaszczu, czuła taki sam nagły strach gdy wtedy... Ubrała się prędko i skierowała na śniadanie. Ledwo kroiła chleb i wędlinę, ręce trzęsły się jej niemiłosiernie. Z trzaskiem upuściła nóż...
-O cholera! –podniosła przedmiot i starannie obmyła go przy kranie.
„Nie, w takiej grobowej ciszy tkwić nie mogę”- pomyślała , po czym przyniosła z salonu na kuchenną szafkę małe radio. Z głośników wydobywała się muzyka, kobieta od razu nabrała pewności siebie i wróciła do przygotowania potrawy.
-Ach, no i już mi lepiej. –powiedziała do siebie, popijając kofeinowy napój. Tą chwilę radości przerwał jej jakiś dźwięk, jakby czyichś kroków. Łyk kawy przeszedł przez gardło głośniej niż pozostałe, oczy nerwowo zabłysnęły i poczęły rozglądać się. Ann odłożyła filiżankę i wyłączyła radio, podejrzane szmery ucichły.
-Nie, ja tego nie rozumiem... –szeptała.
-Jak ktoś tu..., jak ktoś tu do cholery jest, to niech wyjdzie! Nie, nie boję się! –krzyczała, choć sama nie wiedziała do kogo dokładnie.
Jednak na nawoływania odpowiadała tylko głucha cisza i falujące od wiatru firanki. Dziewczynie pozostało jedynie znaleźć w sobie siły i kontynuować posiłek, ale audycji radiowej nie ponowiła. Wolała siedzieć i jeść w spokoju, bacznie nasłuchując czy w mieszkaniu nikt się nie kręci. Po umyciu talerzy zegar wskazywał 9:00, a to oznaczało że czas na chwilę ćwiczeń. Ann przebrała się w dres i rozpoczęła biegi na bieżni.

Wysiłek fizyczny zawsze ją uspokajał, a raczej nie dopuszczał do negatywnego myślenia. Dla umilenia tych kilku minut młoda prostytutka przyniosła radio, właśnie trwały poranne wiadomości:
-Wczoraj w nocy, londyńska policja z pomocą grupki ludzi odnalazła zwłoki pewnego mężczyzny. Danych zabitego blondyna nie podano, ale wiadome jest już, że przed śmiercią zabawiał się z kobietą. Świadczą o tym liczne ślady szminki. Policja nie chce nic więcej powiedzieć, a i nasi reporterzy niewiele wiedzą. Ale obiecujemy informować, gdy czegoś dowiemy się o tym tragicznym morderstwie na Several Street. A teraz przejdźmy do prognozy...
Ann wyłączyła źródło informacji...
-Nie! Nie! Nie! –jej krzyki roznosiły się po całym mieszkaniu.
Dziewczyna wpadła w złość, pobiegła do łazienki. Przed lustrem odetchnęła głęboko, chwyciła szczotkę do włosów, kilka kosmetyków do makijażu. Zaczęła radykalnie zmieniać fryzurę i wygląd. Czuła, że ktoś mógłby ja rozpoznać, właśnie ci młodzi ludzie z miejsca mordu tego blondyna. W parę chwil potem Irisz już wyglądała inaczej, na pewno nikt nie skojarzy jej z zabójstwem.

Mimo zmiany tej zewnętrznej, to wciąż istniał w niej niepokój. A jak coś złego znowu trafi do głowy? W końcu nadeszła godzina 10:30. Ann zabrała torebkę, jeszcze raz spojrzała w lustro aż wyszła. Przekręciła klucz w drzwiach mieszkania, znalazła się przed budynkiem. Słońce grzało jakby mocniej niż zawsze, na chodnikach spacerowały tylko dzieci, za mało małe aby iść do szkoły.
„Żebym tylko nie chciała zabić...” –Irisz myślała.
Nie miała zamiaru zaspokajać ewentualnych i dziwnych potrzeb kosztem brzdąców. Kobieta uniosła dumnie głowę, poprawiła spódnicę i ruszyła w kierunku poradni psychologicznej. Faktycznie, ulice Londynu nie kipiały ruchem, ale w wieżowcach firm trwała prawdziwa praca. Irisz naszły wspomnienia z lat dzieciństwa. Już nie pierwszy raz zdała sobie sprawę z tego, że nigdy nie poznała własnej matki. Całe lata wychowywała ką stara kobieta – Dona, która zakończyła żywot gdy sierota miała 16 lat. Gdyby żyła, to Ann nie skończyłaby w Domu Dziecka, a potem na ulicy jako zwykła *****a. Dziewczyna obawiała się, że będzie musiała opowiadać każdy skrawek swojej przeszłości. Irisz szła powolnym krokiem, przez chwilę utkwiła wzrok w jednym z wieżowców, a konkretnie w siedzibie słynnej gazety „Codzienny świat”. Odwróciła spojrzenie i przypomniała sobie, jak to mając 11 lat chciała z wielkim zapałem zostać dziennikarką. Pamiętała, że Dona specjalnie ograniczyła swoje jedzenie, aby kupić „córce” literaturę dla początkujących reporterów. Młoda Westerpsorn czuła, że to właśnie ta wiekowa biedaczka dawała miłość, której od wielu lat nie zaznała. Z tych rozmyślań prostytutkę wyrwał fakt, że dotarła na miejsce. Weszła do małego budynku, a w środku ujrzała kilka drogich komputerów i siedzące przy nich pracownice. Ann nie chciała zbytnio przyglądać się temu miejscu, więc od razu skierowała się schodami na pierwsze piętro. Na górze było pusto i cicho, długi korytarz ciągnął się niemiłosiernie. Sala numer 30 witała dziewczynę białymi, zwykłymi drzwiami. Kobieta zapukała dosyć nieśmiało...
-Proszę. –odpowiedział głos zza drzwi.
-Dzień dobry. –Ann powoli weszła do środka.
-Ann Westerpsorn, byłam umówiona na 11:10. – kontynuowała.

-Ależ oczywiście, proszę ułóż się wygodnie na fotelu.
Cały gabinet wydawał się ciężki od ogromu książek, poukładanych wręcz z przesadną dokładnością. Samo biurko też nie wyglądało przyjaźnie, jeszcze jako takiej swobody i piękna dawało skromne akwarium. Jednak i ono zostało skrzętnie wtopione w surowe regały. Czy fotel był wygodny? Trudno to określić, bo w końcu służył już bardzo długi czas. Pani McPherson przysunęła krzesło obok pacjentki:
-Z czym ma pani problem? Mogę jakoś pomóc? –głos lekarki brzmiał arcypoważnie, ona chyba tkwiła tam wyraźnie dla wypłaty.
Ann zmieszała się, cała wypowiedź utknęła jej w gardle. Przecież nie powie o morderstwie, zresztą straciła już całkiem chęć głębszych rozważań przy tak przygnębionej Dorothy.

-Halo, proszę pani! Czas leci.. –blond włosa psycholog ponaglała.
-Bo ja właśnie..., robię czasem takie... –Ann urwała.
-Jakie takie? –McPherson wydawała się złośliwa.
-Przy różnych czynnościach, po prostu nie zawsze kontroluję to, co robię... –pacjentka dokończyła.
-Jakiś przykład może?
-Oj, takiego konkretnego przykładu podać nie potrafię. –Irisz miała coraz większą chęć wyjść.
-Jeśli pani nie poda jakiejkolwiek sytuacji, to nie pomogę. –pani psycholog dystyngowanym ruchem poprawiła okulary.
-Może ma pani jakieś konflikty w pracy? Bądźmy szczere, wiem gdzie pani zarabia na siebie, to widać.. Mylę się?
Irisz nie potrafiła przeboleć tego pytania. Poderwała się z fotela, chwyciła torebkę i wyszła bez słowa. Dorothy trwała na krześle, w jej głowie kłębiły się myśli pogardy i złośliwości. W końcu wstała, otworzyła drzwi i zaprosiła z miłym uśmiechem kolejnego pacjenta. Tymczasem Ann zeszła na parter i z racji złości wykrzyczała w stronę sekretarek:
-Ta wasza słynna McPherson to wyłącznie głupia i nadęta suka! –po czym odwróciła się na pięcie i ostatecznie opuściła budynek.
Pracownice przerwały monotonną klepaninę w klawiatury, spojrzały na siebie oczyma pełnymi zdziwienia. Jednak zaraz powróciły do obowiązków, a swoje spostrzeżenia i zdania wymieniały skrzętnie.
„Suka, suka, suka! Wyniosła dupencja! Ach, gdybym.., gdybym wtedy miała ochotę na mordowanie. Hehehe! Nie! Opanuj się! Co ty myślisz?! Już, już dosyć!” –Irisz w drodze do domu przeżywała natłok myśli.
Szła tak wściekła, że nawet nie spostrzegła kilku żebraków, wyraźnie narzucających się. Upychała już klucz do zamka budynku, chciała prędko dojść do mieszkania. Weszła po schodach na swoje piętro, otworzyła drzwi i pędem siadła na miękką kanapę. Poczuła głęboki relaks –tego potrzebowała. Nagle do lokum zadzwonił dzwonek.
-No nie! Nie! Nie! –Irisz podniosła się ku otwarciu niespodziewanemu gościowi.
Zamaszystym ruchem pociągnęła za klamkę i rzuciła:
-Czego?!
Gdy ujrzała przybysza, swobodnie wywnioskowała że to było niestosowne przywitanie.
-Nie czego, a dzień dobry. Policja. Czy to pani Ann Westerpsorn? –spytał policjant.
-Tak, to ja. A co? –kobieta przeraziła się.
-Idzie pani ze mną. Jest pani podejrzana w sprawie zabójstwa Aarona Westa.
-Dlaczego?!
-Na komendzie dowie się pani więcej. Teraz mogę tylko spytać czy ma pani dowód osobisty?
-A co to za, ależ.... –dziewczyna przejrzała kosmetyczkę i spostrzegła brak dokumentów...
-No właśnie, na miejscu zbrodni został znaleziony owy świstek. Więc chyba nie stawi pani oporu? –funkcjonariusz ponaglał.
-Ależ, ależ... nie. Jestem niewinna, nawet nie mam pojęcia o co chodzi. –Ann wzięła torebkę i uległa stróżowi prawa.
Oboje wsiedli do radiowozu. Kobieta bała się, czuła że zaraz przyjdzie czas zeznań.., a zarazem kłamstw. W pewnej chwili każdy Irisz doszły jakby pewne myśli, dziwne i obce, nie mogą ich powstrzymać:
„No dalej, zabij go! Umiesz mordować, nawet bez głodu. No dalej, przecież jesteś zbyt piękna aby trafić do pudła”
Prostytutka sięgnęła do kosmetyków swoją zgrabną ręką, czuła ostrze. Metalowa część zimna niczym lód tylko kusiła aby jej użyć... Złota rączka połyskiwała rządzą, a wbity w nią czerwony, mistyczny kamień ponaglał do grzechu...
C.D.N............................................. .................................................. ..........................