Oto jest!

Trzecia część (mam nadzieję, że oczekiwana). Wybaczcie to lekkie opóźnienie, ale wierzcie mi: nie miałam czasu. Kończyłam odcinek wczoraj w nocy (doceńcie

). Zapraszam do czytania.
Imitation of Life: Rozdział 3
Promienie londyńskiego słońca bezczelnie wdzierały się do pokoju numer 214, oświetlając każdy zakamarek pomieszczenia, w tym skuloną na łóżku kobietę. Z trudem otworzyła opuchnięte oczy i głęboko ziewnęła. Miała mocno pogniecione ubranie i rozczochrane włosy. Automatycznie spojrzała na stojący na szafce, plastikowy zegarek. Była 7.32...
-Samolot! – krzyknęła Elisabeth i szybkim ruchem wygramoliła się z pościeli.

Zgarnęła kilka najpotrzebniejszych rzeczy do jednej z walizek i ruszyła w kierunku wyjścia. Jej uwagę przykuła niewielka koperta leżąca pod drzwiami. 7.39....Liz wrzuciła przesyłkę do ciemnej torebki i wypadła na korytarz hotelowy.
-Pokój będzie na panią czekał, panno Parker. – uśmiechnął się boy hotelowy i wziął od kobiety niepotrzebną walizkę.

-Słucham? – Liz nie bardzo wiedziała o co chodzi. Wynajmowała pokój tylko na jedną noc.
-Po powrocie z podróży pokój będzie do pani dyspozycji.
Elisabeth uśmiechnęła się w podzięce i szybkim krokiem zeszła do recepcji. Minęła grupkę japońskich turystów oraz rodzinę z małym dzieckiem. Chłopiec zawzięcie szturchał matkę i wskazywał na burzę włosów Elisabeth. Liz przygładzając włosy pobiegła do wyjścia. Znalazła się na ruchliwej ulicy przepełnionej ludźmi. Słońce jak szalone świeciło wszystkim po oczach i doprowadzało do szału kierowców.
-Taxi! – zawołała kobieta machając do czarnego samochodu z logo hotelu – Jak najszybciej na lotnisko Heathrow . – wydyszała. Kierowca skinął głową i nacisnął pedał gazu.
Jechali przez zakorkowane ulice Londynu. Minęli tylko jedno skrzyżowanie, na którym nie musieli stawać na czerwonym świetle.

-Nie może pan szybciej?! –warknęła Elisabeth.
-Taka godzina. Nie da rady –zachrypiał kierowca i zatrąbił klaksonem.
Wybiła równo 8, kiedy samochód wjechał na ogromny parking. Liz rzuciła kierowcy kilka banknotów i porwała starą walizkę. Najszybciej jak potrafiła pobiegła w stronę głównego wejścia. Przebiła się przez grupy wycieczkowe i z trudem znalazła się przy terminalu numer 3. Wiedziała, że trafiła dobrze. Przed nią stał Bryan Matthew, opierając się o metalową poręcz. Miał na sobie krótkie spodnie i luźną koszulę. Całkowite przeciwieństwo Elisabeth, która wyglądała jakby wyszła prosto z pracy.

-Parker... już myślałem, że stchórzyłaś – zaśmiał się szatyn. Kobieta nie odpowiedziała i dumnym krokiem przeszła przez bramkę, strzeżoną przez dwóch postawnych mężczyzn. Bardzo chciała coś nagadać towarzyszowi, ale w porę przypomniała sobie o śmierci Franka. Jak ona zachowywałaby się w podobnej sytuacji? Matthew ruszył za nią. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, gdzie jedyną ozdobą była latynoska sprawdzająca bilety.
-Życzę miłej podróży. – powiedziała i uśmiechnęła się zalotnie.
Lecieli pierwszą klasą, co dla pracowników MI6 było prawdziwym zaszczytem. Elisabeth i Matthew siedzieli naprzeciwko siebie, co chwilę mierząc się wzrokiem.
-Tu być wolne? – zapytał otyły mężczyzna o wschodnich rysach. Kobieta skinęła głową i błagalnym wzrokiem spojrzała na tłumiącego śmiech Bryan’a. Obcokrajowiec jednak szybko zasnął i nie stwarzał większych problemów. Elisabeth spojrzała za okno i zanurzyła się w myślach. Mimo całej tej sytuacji, ciągle powracała do Jasona. Chyba miał rację...ale mimo wszystko szkoda. Może gdyby została lekarzem, tak jak chciał jej ojciec, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Z rozmyślań wyrwał ją cichy głos Matthew.
-Odebrałaś dzisiaj pocztę? –zapytał nieśmiało.
-Dlaczego pytasz? –zdziwiła się Elisabeth. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i wrócił do czytania porannego „Times’a”. Kobieta przypomniała sobie kopertę, która teraz bezpiecznie spoczywała na dnie jej torebki.
-Muszę iść do łazienki –powiedziała i ruszyła w stronę bordowych drzwi w przedniej części samolotu.
-Lepiej popraw sobie makijaż. Wyglądasz potwornie.
Pociągnęła za czarną zasuwkę z napisem „zajęte” i wysypała całą zawartość skórzanej torebki na blat wąskiej szafki. Popatrzyła w lustro. Faktycznie wyglądała nie najlepiej.

Zwinnym ruchem uczesała włosy i doprowadziła się do porządku. Szybko zmieniła wczorajsze ubranie i sięgnęła po nieco już wymiętą kopertę. Była mocno zaklejona, a napis „Elisabeth Parker” całkowicie się rozmazał. Liz jednym szarpnięciem otworzyła przesyłkę. W głowie zaczęły kotłować się jej setki myśli. Blada usiadła na podłodze wypuszczając z ręki plik fotografii. Na każdej widać było nagą kobietę, leżącą w zakrwawionym pomieszczeniu...Kobietę z twarzą Elisabeth...

Niewiele różniła się od Franka Donalds’a. Kto mógł przysłać jej coś takiego? Liz z trudem podniosła się z zimnej posadzki i chwiejnym krokiem wróciła do Matthew.
-Dobrze wiesz, że odebrałam dzisiaj pocztę! Co to za zdjęcia?! – krzyknęła nie zwracając uwagi na pozostałych pasażerów. W jej głosie wyraźnie słychać było nutkę paniki.

-Siadaj! –warknął mężczyzna i pociągnął Elisabeth na fotel. – Bądź bardziej dyskretna, albo kiepsko skończymy.
-Przestań mnie pouczać, tylko powiedz o co w tym wszystkich chodzi.
Matthew sięgnął do kieszeni i wyjął pogiętą, zieloną kopertę. Podobnie jak poprzednia, była opatrzona dużym nadrukiem „Bryan Matthew”. Liz niepewnym ruchem wyjęła kilka zdjęć...Tym razem postać była ubrana. Jednak znów wokół niej roztaczało się może krwi.

-To jest jakiś koszmar – wysapała kobieta i przetarła oczy.
-Gdyby nie ta krew zaryzykowałbym stwierdzenie, że całkiem ładna z ciebie dziewczyna – zachichotał Bryan i schował wszystkie fotografie do jednej z kopert.
-To wcale nie jest śmieszne! Jak w ogóle możesz z tego żartować?!
-Wystarczy, że ty panikujesz. Lepiej się zrelaksuj. Przed nami dwie godziny lotu...-to mówiąc szatyn usadowił się wygodnie z fotelu i zasunął na oczy czapkę baseballową. Elisabeth odetchnęła głęboko. Była 8.34, a ona już miała serdecznie dość tej wyprawy.
Zegar wybił godzinę 10.30 kiedy brytyjski samolot wylądował na rosyjskim lotnisku Szeremetiewo. Było znacznie cieplej niż rano. Ogromny telebim wskazywał na zmianę godzinę i obecną temperaturę: 35 stopni Celcjusza.
-Ktoś nam zgotował komitet powitalny – zawołał Matthew wskazując na idącego ku nim mężczyznę ubranego w czarny prochowiec i ciemne okulary.
- Nie ma szans, żebyś poznał, że to tajniak – zachichotała Elisabeth i pierwszy raz uśmiechnęła się do szatyna.

Potężny mężczyzna podszedł do nich i chrapliwym głosem wydyszał ledwo słyszalne zdanie.
-Przysłano mnie, żebym odebrał państwa z lotniska...
-Dziękujemy, ale już zamówiliśmy taksówkę – odpowiedział Bryan, starając się, aby jego głos był stanowczy i opanowany.
-Nalegam –odezwał się przybysz i skierował niewielki pistolet prosto w pierś stojącej obok Elisabeth.– Jaka jest państwa decyzja?
C.D.N...wkrótce