HEj daje kolejny odcinek FS i BARDZO BARDZO BARDZO BARDZO Was wszystkich przepraszam, że tak długo nie dawałam kolejnego odcinka, ale podałam już przyczyne. Mam nadzieje ze odcinek wam sie spodoba (dużo sie nad nim napracowałam, uff...

) i wybaczycie mi tak długie zwlekanie z ukazaniem sie 9 odcinka




Marysia chciała coś powiedzieć, odezwać się, ale była w tak wielkim szoku, że nie mogła wykrztusić słowa. Monika z płaczem wybiegła z sali. Maria patrzyła tylko z niedowierzaniem swymi zielonymi oczami pełnymi przerażenia na swoje łóżko, jakby z nadzieją, że Marceli zaraz spod niego wyskoczy. Nie mogła uwierzyć, że człowiek, z którym przeżyła tyle lat, którego tak kochała, którego dziecko właśnie nosi, że odszedł. Na zawsze.
Marceli miał wypadek samochodowy. Wjechał do niego wielki tir. Ponoć to wina kierowcy ciężarówki, ale Marysię niewiele to teraz obchodziło. Marceli zmarł na miejscu.
„O Boże, to niemożliwe, nie, nie…” – myślała z przerażeniem. Była tak wstrząśnięta, nieszczęśliwa, przerażona, jak sobie dalej poradzi.
„ Przecież to Marceli utrzymywał rodzinę” – myślała. „ Przecież ja nawet nie mam wyższego wykształcenia, rzuciłam studia dla Marcelego. To był błąd… A w dodatku, kto przyjmie teraz do pracy kobietę w ciąży?” – Na to retoryczne pytanie sama sobie odpowiedziała: „Nikt”.
- Monika, chodź tutaj! - Marysia nie zważała na to, że mówi do pielęgniarki na "ty" i w tak baszczelny sposób.
- Słucham? - Monika weszłą do sali, już nie w stroju pielęgniarki, tylko ubrana na czarno, ocierając twarz chusteczką i nieustannie pociągając nosem.
- Gdzie są dzieci? Amelia i Damian...
- Spokojnie... Dziećmi na razie zajęła się sąsiadka, pani niedługo powinna wyjść ze szpitala...spokojnie...
- JAKTO SPOKOJNIE?! - Marysia nie kryła wściekłości. - WŁAŚNIE ZGINĄŁ MÓJ MĄŻ, SIOSTRA SIĘ DO MNIE NIE ODZYWA...
- Pani...twoja siostra zaginęła - powiedziała mściwie Monika, a w jej głosie Marysia wyczuła odrobinę satysfakcji.
- CO?!
Ale Monika tylko zagryzła wargi i wyszła z sali.
Marysi głowa pękała od natłoku myśli. Nic z tego nie rozumiała. Jakto zaginęła? Tak po prostu? Postanowiła wyciągnąć więcej informacji z Moniki.
- Moni... Pani Moniko!
- Słucham! - powiedziała niecierpliwie Monika, wchodząc do pokoju, już nie w stroju pielęgniarki, tylko ubrana na czarno.
- Jakto Bożena zaginęła? Dlaczego ja o tym wiem dopiero teraz?
- Lekarz kazał pani nie mówić. Mogło to zaszkodzić dziecku... Bożena, to znaczy pani siostra, znikneła kilka tygodni temu... Nic nie zostało wzięte w jej mieszkaniu... Jest paszport, są meble, ubrania, wszystko. Nie wyklucza się porwania - zakończyła bezbarwnie.
I wyszła.
"Dlaczego wszystko tak nagle? Boże, zlituj sie, ja tego nie wytrzymam! Mam HIV, zmarł mój mąż, nie mam za co utrzymać dzieci, Bożena... zaginęła..."

Nie umiała się pogodzić ze śmiercią Marcelego i ze zniknięciem Bożeny. Często miała myśli samobójcze, ale postanowiła żyć dla Amelii i Damiana, a także dla kolejnego potomka.
Zadecydowała też, że Damian nigdy nie dowie się, kto jest jego prawdziwym ojcem. Dzieci Marysi też mocno przeżyły śmierć ojca, ale odwiedzały regularnie Marysię w szpitalu.
Marysia nie miała nikogo. Ostatnią deską ratunku była Bożena, ale przecież ona zniknęła i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci… Miała dwójkę bezradnych dzieci i jeszcze trzecie w drodze. Rodzice Marysi dawno zginęli w wypadku, rodzice Marcelego mieszkają w Australii.
Marysia przetarła oczy i postanowiła się zdrzemnąć. Miała nadzieję, że to jakiś koszmarny sen, że zaraz się obudzi... Jednak Marysia cały czas myślała o Bożenie i o dzieciach...
Gdy w dzieciństwie siostry prowadziły spory, Bożena pierwsza wyciągała rękę na zgodę, nawet, jeżeli Marysia ponosiła winę za kłótnię.
Bożena była rok starsza od Marii, a przy tym bardziej spontaniczna i przebojowa. Marysia raczej była cichą marzycielką, śniła o swoim księciu z bajki… Bożena natomiast co tydzień przyprowadzała do domu nowego chłopaka, poznanego na dyskotece. Zaczęła tam chodzić, gdy skończyła 23 lata, za namową koleżanki. Próbowała też wyciągać na tańce Marysię, ale ona wolała siedzieć w domu ze swoją pierwszą, prawdziwą miłością – Piotrkiem Kowalem.
Marysia cały czas zastanawiała się, dlaczego Bożena nie założyła rodziny. Przecież ona sama, typowa szara myszka, ma już za sobą kilka „wyskoków” z mężczyznami, a Bożena, atrakcyjna blondynka do dzisiaj nie ma męża, chociaż faceci ustawiali się do niej w kolejce.
Bożena jako 23-letnia kobieta była wysoką, zielonooką blondynką, z połyskującymi włosami do pasa. Miała wręcz idealną figurę, na dyskotekę nosiła przeważnie krótkie spódniczki, buty na obcasach i skąpe topy, które podkreślały jej uroki.
Marysia pamięta ten dzień „wielkiej przemiany Bożeny”. Od tego czasu Bożena bardzo się zmieniła. Zaczęła chodzić w sukienkach czy spódniczkach wyłącznie za kolana, ścięła swoje włosy.
Często miała nudności i zawroty głowy. I jakby trochę przytyła…Wróciła wtedy o dwie godziny wcześniej z dyskoteki niż zwykle. Była wtedy jakaś dziwna… Cały czas wymiotowała i bolała ją głowa. I jakby taka nieprzytomna…
Od tego czasu Bożena bardzo się zmieniła. Zaczęła chodzić w sukienkach czy spódniczkach wyłącznie za kolana, chyba całkiem zapomniała o spodniach; ścięła swoje włosy, często miała nudności i zawroty głowy. I jakby trochę przytyła… Za kilka miesięcy wyprowadziła się do koleżanki. Do domu wróciła dopiero za około 6 tygodni. Była wtedy bardzo smutna i często płakała. Nawet Marysia nie potrafiła jej pomóc. Bożena już nigdy nie rozpoczynała żadnych związków z mężczyznami, choć spoglądała na nich zalotnym wzrokiem.
„Gdzie ona jest?!” – pomyślała rozgniewana Marysia. Była wściekła na siostrę za to, że ją lekceważy. "Nie odezwała się ani razu, nie zapytała, jak się czuję, nic, po prostu nic!"
„Zachowuje się zupełnie jak... Paweł”.
Tego samego dnia odbył się pogrzeb Marcelego. Marysi naturalnie na nim nie było. Płakała cały dzień. W dodatku lekarz powiedział, że na razie stan kobiety niewiele się polepszył, na razie stwierdza, że do porodu Marysia musi zostać w szpitalu, ponieważ nawet najmniejsze zakłócenia w jej rytmie organizmu mogą zagrozić życiu dziecka. Kobieta potrzebowała pomocy psychologa, jednak ona uparcie twierdziła, że nic jej nie jest. Pocieszeniem dla Marysi było to, że została przeniesiona do innej sali, gdzie stały dwa łóżka; jedno z nich zajmowała Marysia, drugie, ku zdziwieniu kobiety - stało puste.
W dniu pogrzebu Marcelego Marysia rozmyślała nie tylko o tym, co będzie, kiedy urodzi się dziecko, ale także zastanawiała się, co dzieje się z Bożeną. Czy w ogóle żyje…
„Boże, jak bym chciała, żeby się tutaj zjawiła…”. Ktoś czytał w jej myślach. Marysia nie mogła powstrzymać zduszonego okrzyku, kiedy w drzwiach zobaczyła swoją jedyną siostrę…
- Bożena! – krzyknęła uszczęśliwiona i nieco wstrząśnięta Maria.
- Wybacz mi…
Marysia jak błyskawica wstała z łóżka i mocno przytuliła Bożenę…
- Gdzie byłaś, co się z tobą działo…
- Wyjechałam na wieś… musiałam przemyśleć wiele spraw… wybacz mi, wybacz, że cię tak zostawiłam, nie dzwoniłam, ale… - Bożena zaczęła płakać.
Marysia przygryzła wargi i spokojnie, drżącym głosem powiedziała:
- Już dobrze…nie płacz, ale czy ty zdajesz sobie sprawę, że wszyscy cię szukali? Umierałam ze strachu, kiedy się o tym dowiedziałam! Nie mogłaś mnie zawiadomić, albo kogokolwiek, że wszystko z tobą w porządku i że niedługo przyjedziesz?! No już dobrze... - Marysia ze współczuciem spojrzała na siostrę, na której policzku ściekała łza.
Objęły się. Rozmawiały przeszło godzinę.
- Pójdę już… - oznajmiła Bożena. - Zamieszkam u ciebie w domu i zajmę się dziećmi, dobrze?
- Dziękuję ci… Ale poczekaj jeszcze chwilkę... Muszę ci coś powiedzieć... Zrobiłam badania na HIV i... jestem zarażona. Paweł mnie zaraził...
Bożena zatkała sobie dłońmi usta. Była przerażona.
- I ty tak po prostu o tym mówisz?! - krzyknęła Bożena. - Jakbyś mnie informowała o tym, że dzisiaj rano byłaś w sklepie?!
- Już przywykłam do tego! Uczę się z tym żyć...
Siostry objęły się, poczym Bożena, pożegnawszy się z Marysią, wyszła.
Tak więc opiekę nad dziećmi objęła Bożena, a Marysia po śmierci męża powoli dochodziła do siebie. Zaczęła uczęszczać na terapię. Lekarz nadal nie pozwolił opuszczać Marii szpitala. Co kilka dni odwiedzali ją Damian i Amelia, którzy z tego samego powodu co ona korzystali z pomocy psychologa. Brzuch Marysi był już naprawdę spory.
Pewnego dnia odwiedziła ją Bożena.
- Bożena, cześć! – krzyknęła radośnie Marysia.
- Cześć… - odpowiedziała smętnie Bożena. – Przyszłam, bo… chcę ci powiedzieć, dlaczego wyjechałam, ale nie wiem, czy to nie będzie niebezpieczne, no wiesz, dziecko…
- Mój stan się jako tako ustabilizował, więc mów śmiało…
- No dobrze… Ale będę walić prosto z mostu... - zawahała się. - Więc pamiętasz, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, to chodziłam co tydzień na dyskotekę… byłam głupia i w ogóle… I…i… nigdy nie piłam dużo, może jednego drinka… A wtedy zaszalałam. Wypiłam dość dużo alkoholu, ale jeszcze trochę byłam świadoma… Wtedy w dyskotece był taki brunet, z tego co wiem, to obcokrajowiec. Podrywał mnie, a potem poszliśmy do niego...
Marysi serce mocniej zabiło…
- I co dalej? – zapytała niespokojnie.
- I… zrobiłam to, z nim…
Marysia nie wierzyła w to, po raz setny myślała, że to jakiś koszmar…
- On był… podły – Bożena kontynuowała opowieść. – Okazało się… że jestem w ciąży... z nim...
Teraz dla Marysi było wszystko jasne. Te sukienki za kolana, tycie, wyprowadzka…
- A potem, przypadkiem, wykryto u mnie…
Zaczęła szlochać, a srebrne, obfite łzy kapały jej na sukienkę.
W tym momencie do sali wszedł… Paweł Brajan, trzymając w ręce torbe podróżną. Widać było że schudł, miał spory zarost, a tłuste włosy opadały niechlujnie na czoło.
- Paweł?! - wykrztusiła Maria.
Teraz jej wzrok utkwił w swojej siostrze. Bożena wpatrywała się z niedowierzaniem, oczami pełnymi przerażenia w Pawła. Z jej ust wydobył się tylko zduszony okrzyk, po czym wybiegła z sali.
- Bożena!!! - zawołała Marysia, ale już nadaremno.
Spuściła wzrok i zaczęła:
- Paweł, czy ty jest... - urwała. - Och!
- Co, do diabła...?
- Zawołaj lekarza! Chyba zaczął się poród!
Lekarz to potwierdził.
- Szybko, na porodówkę!
- Zawiadom Bożenę, niech tu przyjedzie! - krzyknęła do Pawła Marysia i zniknęła poza framugą drzwi, wieziona na wózku.
Pięć godzin później na korytarzu było słychać płacz dziecka, a kilka minut później lekarz zawołał:
- To chłopiec!