I jest

Wybaczcie to potworne opóźnienie, ale cały czas mam w domu remont i do tej pory mój komputerek stał osamotniony i bez zasilania...Odcinek może być trochę niedopracowany, ale robiłam go w wielkim pośpiechu. Przes to całe domowe zamieszanie z trudem było mi dokopać się do komputera i kabli. Zapraszam do czytania
Imitation of Life: Rozdział 4
-Jaka jest państwa decyzja? – powtórzył mężczyzna, wciąż trzymając wyciągnięty pistolet. Zapadła cisza. Mimo, że wokół przewijało się wielu ludzi, nikt nie zwrócił uwagi na stojącą na środku trójkę osób. Napastnik stawał się coraz bardziej niecierpliwy i głupstwem byłoby wdawanie się z nim w dyskusję. Zwłaszcza jeśli miał w ręku CZ 75 Champion. Bryan znał dobrze ten rodzaj broni. Taki sam pistolet nosił konkubent jego matki i wiedział co to cudeńko potrafi zdziałać.

-9 milimetrów.. Szybki jak strzała. – powiedział przybysz, a jego ręka niebezpiecznie zadrgała.
-W takim razie proszę prowadzić – ton głosu Matthew nie zdradzał zdenerwowania. Był spokojny i stanowczy. Wziął Elisabeth za rękę i powoli podeszli do mężczyzny w ciemnym płaszczu. Kobieta była cała spocona, a po jej ciele co chwilę przebiegały dreszcze. Napastnik opuścił lufę pistoletu, zadowolony że i tym razem nie zawiedzie swojego szefa. Jednak ten niewielki ruch okazał się największym błędem, jaki mógł popełnić. Matthew zwinnym ruchem podskoczył do mężczyzny i ze sprawnością boksera powalił przeciwnika na ziemię.

Przez kilka sekund szamotali się na rozgrzanym chodniku ku uciesze nieświadomych przechodniów. Matthew wyrwał z rąk leżącego pistolet i rzucił go przerażonej Elisabeth.
-Potrzymaj! – krzyknął, ale w tym momencie napastnik zafundował mu potężny cios w plecy. Szatyn jęknął z bólu, ale dalej walczył zawzięcie. Zbir okazał się potężnym przeciwnikiem i zdawał się wcale nie męczyć.
-Zrób coś! – wrzasnął Matthew, a jego głos brzmiał jakby właśnie przechodził młodzieńczą mutację. Ramiona paliły go niemiłosiernie, co chwilę ocierając się o rozgrzany asfalt. Elisabeth podbiegła do szamoczących się mężczyzn i stanęła jak wryta. Dopiero kiedy Bryan oberwał kolejne uderzenie, a z jego nosa pociekła strużka krwi, kobieta drżącymi rękami uderzyła pistoletem głowę napastnika. Mężczyzna momentalnie stracił przytomność, a jego włosy zaczęły zalewać czerwone krople.

-Uch....dzięki. –wydyszał szatyn ocierając sączącą się krew. Roztarł posiniaczone ręce i popatrzył w stronę powalonego mężczyzny. Miał rozcięty kawałek głowy, ale poza tym nic mu nie było.
-Niezły cios jak na kobietę.– uśmiechnął się Matthew i zajrzał do wewnętrznej kieszeni płaszcza napastnika. Na niewielkim dowodzie widniało nazwisko „Lenart Pietrov”.
-Myślisz, że przysłał go Wisho? – zapytała Elisabeth rozglądając się nerwowo po parkingu. Co chwilę mijali ich zaciekawieni przechodnie, pytając czy owy leżący mężczyzna nie potrzebuje pomocy.
-Jak na razie jest jedynym podejrzanym, ale coś mi tu nie pasuje....Po co magnat narkotykowy miałby organizować zamach na królową?

-Sam mówiłeś, że ma ich już kilka na koncie...
-Tak, ale w każdym z tych przypadków odzywał się odpowiednio wcześniej. Ostrzegał, że zamierza uderzyć, podawał powód. Lubił utrudniać sobie pracę. Im trudniej było dokonać zamachu, tym bardziej był z siebie dumny. I nie chodziło mu tylko o głowy państw, ale o faktycznych przywódców. Chyba wszyscy wiemy, że nasza poczciwa władczyni nie ma wielkiego wpływu na politykę. Poza tym zwykle mścił się na swoich wcześniejszych przeciwnikach. Ludzie mający zatargi z Borisem mają czego się bać. – Bryan z trudem podniósł się z ziemi i otrzepał koszulę z jasnego pyłu.
-Może Frank się pomylił. Może przekazał złą informację, albo kryptolodzy MI6 nie potrafili odszyfrować jego przekazu....-kobieta natychmiast pożałowała tego co powiedziała. W oczach Matthew pojawił się ból po stracie przyjaciela, ale jego twarz nadal pozostawała niewzruszona i opanowana.
-Przepraszam...-wyszeptała.
-Nie przejmuj się...Poza tym nie chcę mieszać spraw prywatnych i zawodowych. – Mimo lekkiego drżenia głosu, mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Przez głowę Elisabeth przemknęła myśl, że chyba zbyt pochopnie oceniała współpracownika – Powinniśmy pojechać do laboratorium, w którym go znaleźli...
Kobieta kiwnęła przytakująco głową.
-Szefie!? Jest tam szef?! – z niewielkiego głośnika przypiętego to paska Pietrova zabrzmiał piskliwy głos. Parker i Matthew stali naprzeciwko siebie, niepewnie oczekując na rozwój sytuacji. Głos jeszcze kilka razy wywołał imię Lenarta, po czym zza stojącej parę metrów dalej, niebieskiej furgonetki wybiegło dwóch uzbrojonych po zęby mężczyzn.

-Załatwili szefa! –krzyknął jeden z nich wskazując na leżącego na ziemi bruneta – Pożałujecie tego!
Blondyn skierował pistolet w stronę Elisabeth i Matthew i wypuścił z niego potężną partię naboi. Stał jednak za daleko by mógł trafić. Kilka kul drasnęło stojące obok BMW, które odezwało się długim i głośnym alarmem.
-Tutaj! – wrzasnął szatyn i pociągnął Liz za najbliższy samochód. Na szczęście był do duże auto dostawcze, które dało im chwilowe schronienie. Z oddali słychać było przekleństwa dwóch napastników.

-Trzymaj – powiedział i wręczył kobiecie pistolet, który udało mu się wyrwać z rąk Lenarta Pietrova. Sam wyciągnął spoczywający w wewnętrznej kieszeni P-64. W ciągu całego życia użył go tylko raz. Choć to jedyna pamiątka jaką miał po dziadku, pozwolił aby pracownicy MI6 wnieśli do tego antyku trochę nowoczesności.
Bryan Matthew wychylił się delikatnie zza brązowego bagażnika i mrużąc jedno oko wycelował w blondyna. Pudło. Kula minęła obu mężczyzn o dobre kilka metrów.
-Zostań tu. – powiedział i wciąż kucając ruszył między samochodami. Był już całkiem blisko celu, kiedy jego uwagę przykuł przemykający po pobliskich krzakach cień. Elisabeth na drżących nogach, kryjąc się za coraz to nowymi autami biegła w stronę napastników. Nie była jednak wystarczająco niezauważalna....
-Już uciekasz kotku? – zapytał blondyn i wycelował pistolet prosto w czoło kobiety.

Przerażonym wzrokiem obiegła parking, ale nie zdołała dostrzec Bryan’a. Wiedziała, że i tym razem musi poradzić sobie sama. Najgłupszą rzeczą jaką mógł teraz zrobić Matthew było wyjście z ukrycia. Wypuściła z rąk broń Lenarta i posłusznie uniosła ręce. Blondyn uśmiechnął się szyderczo i oblizał wargi. W tym momencie jednak stała się najmniej oczekiwana rzecz. Zza krzaków wyszedł Bryan, trzymając nad głową pistolet.
-Ona nie ma z tym nic wspólnego –powiedział – To ja jestem wam potrzebny.
-Ty kretynie! – wrzasnęła Elisabeth, co jak się okazało było bardzo dobrym posunięciem. Zdezorientowany brunet kręcił głową, starając się nie spuścić z oczu kobiety i szatyna. Chwila nieuwagi wystarczyła i wściekła Liz rzuciła się na niego, wytrącając mu broń i zadając kilka ciosów w twarz. To była ich szansa.

-Ty suko! –krzyknął blondyn i automatycznie wystrzelił prosto w Matthew. Kula wbiła się w jego ramię wydając nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Szatyn jęknął i bezwładnie opadł na ziemię. Nie stracił przytomności, ale ból zagłuszał wszelkie jego odczucia. Z ust Elisabeth wyrwało się jedynie ciche „nie”. Do oczu napłynęły jej łzy. Teraz blondyn celował w jej serce.

-Myślałaś, że to będzie takie proste? –wysyczał i spojrzał z odrazą na swojego towarzysza. Miał całą podrapaną twarz, a z nosa sączyła się krew. Leżał obok Bryan’a, którego zdawał się być nieobecny. – Twój przyjaciel powinien na przyszłość uważać. Wielki Mistrz zadowoli się tobą....
Napastnik zbliżył się do Elisabeth, trzymając w ręku gruby sznur. Zaśmiał się złowieszczo i naprężył go jeszcze mocniej.
-Przygotuj się laleczko – szepnął, ale jego słowa przerwa huk dwóch wystrzałów. W plecach blondyna utkwiła kula, pozbawiając go życia...Drugi pocisk na wylot przeszył jego czaszkę.

Mężczyzna upadł na ziemię, wydając z siebie ostatni jęk. Obok niego stała oniemiała Liz, trzymając się na obryzganą krwią sukienkę.
-Zwykle nie strzelam w plecy, ale on też nie był fair – odezwał się tajemniczy głos wybawiciela – Musimy go zabrać do mojego domu – powiedział i wskazał na w pół przytomnego Matthew. Elisabeth oczami pełnymi łez spojrzała na mężczyznę...Przed nią stał ten sam otyły cudzoziemiec, z którym siedzieli w samolocie....
C.D.N.