Wybaczcie, że tyle kazałam Wam czekać na kolejną część moich wypocin, ale siła wyższa. Odcinek miał się ukazać ponad tydzień temu, ale wyjazd na wakacje nieco się przyspieszył i po prostu nie zdążyłam. Zobaczmy co z tego wyszło

Zapraszam do czytania i komentowania. Aha i przepraszam za modyfikację w wyglądzie "otyłego mężczyzny"
Imitation of Life: Rozdział 5
-Kim ty do cholery jesteś? –wyjąkała Elisabeth starając się zachować spokój. Wychodziło jej to jednak kiepsko. Nie mogła opanować drżenia rąk i łez co chwilę skapujących z jej szarych oczu.
-To chyba nie jest najlepszy moment na przedstawianie...-powiedział przybysz i ruszył w stronę leżącego Matthew – Powinniśmy się pospieszyć... mocno krwawi..
Mężczyzna wyjął z kieszeni spodni mały telefon komórkowy, wystukał kilkucyfrowy numer i szepnął coś po rosyjsku. Jak na zawołanie, zza żywopłotu okalającego parking lotniska, wyjechała długa, czarna limuzyna. W jej połyskującej karoserii odbijało się moskiewskie słońce, uderzając prosto w oczy zmęczonych podróżą ludzi. Samochód zatrzymał się przed grubym mężczyzną, a z jego wnętrza wyskoczyło dwóch ubranych na czarno ludzi. Podskoczyli do rannego Bryan’a i delikatnie wprowadzili go do samochodu. Szatyn jednak nie wiedział co się z nim dzieje i gdzie jest. Ból bijący od postrzelonego ramienia promieniował na całe ciało i blokował wszystkie inne zmysły. Markowa koszula przesiąknięta była krwią wylewającą się z rany. Na rozgrzanym chodniku pozostało sporo czerwonych kropel.
Zaraz za nimi do samochodu wsiadł ów Rosjanin. Zanim jednak zamknął drzwi wychylił się nieco i zawołał do Elisabeth.
-Radziłbym wsiadać o ile mamy dowieść go żywego.

Kobieta bez słowa wsiadła do limuzyny. Wewnątrz zdawała się być dużo większa niż można się było spodziewać. Siedzenia obite najwyższej jakości skórą dodawały uroku i wytwornego stylu. Na środku ustawiono mini barek z kilkoma kieliszkami i jednym z francuskich win. Elisabeth usadowiła się obok bruneta i wzrokiem pełnym obaw spojrzała na Bryan’a. Widząc jego puste oczy i zalane krwią ciało zdała sobie sprawę, że od tych kilku minut zależy jego życie.. Zdążą, albo będzie miała go na sumieniu do końca swoich dni.

. Samochód przyspieszył i nie zwracał uwagi na światła. Mknęli przez zatłoczone ulice Moskwy, zwinnie prześlizgując się pomiędzy innymi autami.
-Zwrotna jak na limuzynę prawda? –powiedział mężczyzna, jednak nie doczekał się jakiejkolwiek reakcji. Parker siedziała z wzrokiem wbitym w okno i bezmyślnie wpatrywała się w nieznane jej ulice. Dochodziła 10 kiedy samochód znalazł się przed ogromnym pałacem, stylizowanym na rzymską willę. Z dala wybijały się egzotyczne rośliny.

-Myślałam, że jedziemy do szpitala! –w głosie Liz zabrzmiała panika.
-Widać, że jeszcze nigdy nie była pani w Rosji – odpowiedział brunet i wysiadł z samochodu. Kiedy Elisabeth wygramoliła się z limuzyny jej oczom ukazał się zabytkowy budynek z ogromnym, czerwonym dachem i wysokimi schodami. Właśnie stamtąd dobiegały czyjeś głosy. Z marmurowych stopni zbiegało dwóch sanitariuszy i człowiek z białym fartuchu lekarskim. Mieli ze sobą nosze i sporych rozmiarów walizkę, prawdopodobnie pełną lekarstw i opatrunków.
-Jest w środku –krzyknął brunet i wskazał na otwarte drzwi. Sanitariusze z pomocą dwóch ochroniarzy położyli Matthew na noszach i szybkim krokiem ruszyli z powrotem w stronę pałacu.

-Idę z nimi – powiedziała Liz, nieco już uspokojona widokiem lekarza.
-Stój panienko – brunet złapał kobietę za rękę i mocnym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie. – Poradzą sobie bez ciebie. To najlepszy lekarz w Moskwie. Lepiej chodźmy do środka. Zakładam, że marzysz o zimnym prysznicu...

Elisabeth chciała coś powiedzieć, ale mężczyzna uciszył ją palcem.
Pomieszczenie do którego weszli było przesycone złotymi dodatkami i znajdowało się na granicy dobrego smaku. Na ścianach widniała zielona tapeta, co parę metrów zdobiona drogimi płótnami. Drewniane podłogi mogłyby z powodzeniem zastąpić licznie porozwieszane, zdobione lustra. Dokładnie wypolerowane i wyczyszczone były zasługą najwyższego stopniem pracownika posiadłości. Ernest Baloccio – pół Włoch, pół Rosjanin – zdawał się być zachwycony swoją pracą. Ubrany w staromodny sweter i muszkę, wybiegł na powitanie właściciela w domu.
-Młody pan domu wrócił – krzyknął uradowany, kłaniając się nisko przed grubym brunetem. Słowo „młody” wywarło na Elisabeth dość dziwaczne wrażenie, zwłaszcza że jej nowy towarzysz wyglądał co najmniej na pięćdziesiąt lat. Z drugiej strony, w porównaniu z siwym służącym, ona sama wydawała się dzieckiem.
-Zaprowadź panią do apartamentu i przygotuj kolację – powiedział mężczyzna i żegnając się z Liz zniknął za ogromnymi, rzeźbionymi drzwiami.
-Tędy – odezwał się Ernest i wskazał na wysokie schody, pokryte różową wykładziną.

Znaleźli się na drugim piętrze, kiedy Baloccio otworzył jedne z drzwi na końcu jasnego, elegancko urządzonego korytarza.
-Tu tutaj. Kolacja będzie za pół godziny na dole. –powiedział uprzejmie i pokuśtykał z powrotem na dół.
-Przepraszam..- krzyknęła Elisabeth. Chciała zapytać o swojego „wybawiciela”, ale starzec już zniknął.
Pokój, który dostała był jednym z najpiękniejszych jakie widziała. Wesołe promienie słońca padały na jasną tapetę i drewniane meble. Po środku stało ogromne łoże królewskie otoczone kilkoma bukietami kwiatów, a zza okna dobiegały radosne odgłosy ptaków. W samym rogu znajdowały się białe drzwi prowadzące do wyłożonej marmurem, przestronnej łazienki.

Elisabeth położyła na łóżku skórzaną torebkę, którą przez cały czas ściskała w dłoniach. Rozpięła suwak od sukienki i lekkim krokiem ruszyła pod prysznic. Letni strumień wody zmył z niej trudy całego dnia. Jej gładkie ciało ponownie nabrało świeżego koloru i z każdym kolejnym muśnięciem wody, stawało się coraz bardziej wypoczęte.

Po dwudziestu minutach, owinięta od stóp do głów w biały ręcznik, Liz wyszła z łazienki. Jej uwagę przykuła piękna, różowa sukienka, którą ktoś położył na łóżku. Obok stały pasujące do niej szpilki i otwarte pudełko z małymi, srebrnymi kolczykami wewnątrz. Nieco onieśmielona podarunkiem, postanowiła wyglądać dzisiaj oszałamiająco...Poza tym nie miała innego wyjścia. Jej czerwona sukienka za 150$ wyglądała koszmarnie. Naderwane ramiączko, wystrzępione zakończenie i pomięty przód zupełnie nie komponowały się z otoczeniem.
Minęło dokładnie pół godziny, kiedy Elisabeth z pełną gracją zeszła na kolację. Ogromny stół nakryty był na trzy osoby i zastawiony najróżniejszymi przysmakami. Przy dwóch talerzach już ktoś siedział.

Rosjanin podniósł się z krzesła i wskazując na towarzyszącą mu kobietę powiedział:
-Moja żona Natalia. – Drobna blondynka skinęła delikatnie głową i posłała Liz pełen serdeczności uśmiech.
-Proszę siadać. Ernest jak zwykle przeszedł samego siebie – powiedziała. Miała bardzo aksamitny głos, a Elisabeth przez chwilę wydało się, że gdzieś go już słyszała.
-Kochanie –przerwał jej mąż – Myślę, że panna Parker wolałaby najpierw zobaczyć się z Bryan’em. – Mężczyzna wyszczerzył zęby i wskazał na drewniane drzwi obok kominka. Elisabeth uśmiechnęła się szeroko i pognała do pokoju. Zatrzymała się przed wejściem i oddychając głęboko, delikatnie zapukała.

. Z pomieszczenia odpowiedział dobrze jej znany luzacki ton głosu. Kiedy weszła do pokoju siedząca na kolanach Matthew, prześliczna latynoska, zerwała się z łóżka i zarumieniona wyszła do jadalni. Bryan uśmiechnął się złośliwie.

-Wyglądasz.....inaczej. –powiedział powoli.
Liz spłonęła rumieńcem, ale nagle widząc wspaniały stan Matthew, jej nastawienie stało się mniej przyjazne.
-Co ty sobie wyobrażasz?! –wrzasnęła – Odkąd tu przylecieliśmy próbowano nas zabić, postrzelić, przejechać! I mam podłe wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego! Zamiast zastanowić się nad zadaniem, flirtujesz sobie z tą lalunią! I ten facet! Kto to w ogóle jest?! Jakiś pieprzony samarytanin?!

-Hej, nie nakręcaj się tak – powiedział Matthew i z trudem usiadł na brzegu łóżka – chyba czas, żebyśmy pogadali we troje: ty, ja i Boris.

-Boris? Boris Wisho?!
C.D.N......