View Single Post
stare 12.08.2005, 17:07   #7
Falcon
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp

No ba wiadomo W każdym razie udało się! Hip hip hurra, bo oto przed Wami 7 odcinek. Ma się ten dar przekonywania co? Kochaną Sunrise wkurzyło moje ciagłe nawoływanie do pisania (a wierzcie mi codziennie po kilka razy, a wczoraj wieczorem to ohohoh )i w końcu nie wytrzymała A poza tym padał deszcz i nie miała co robić <lol> Jak dla mnie odcinek jest boski i hmm przełomowy. Zapraszam do czytania i komentowania - koniecznie. Musimy pokazać Sunsrise, że nie może przestać pisać!

Imitation of Life: Rozdział 7


-Dużo ci jeszcze zostało? –zapytał Bryan, i ponownie przyłożył ucho do drzwi. Kroki nie ustawały. Mężczyzna w duchu modlił się, żeby nikt tu nie wszedł. Z rannym ramieniem nie był gotowy do kolejnej bijatyki i byłby tylko ciężarem dla reszty.
-Pięć stron. –powiedziała Elisabeth i wzrokiem maniaka wpatrywała to w migoczący ekran SIS, to na drukarkę, która z wielkim trudem wypluwała z siebie dziennik Rene. Wisho zastygł bez ruchu i czekał na rozwój sytuacji.

Przeczuwał co się stanie, ale nie chciał straszyć towarzyszy. Mieli dość wrażeń jak na jedną wycieczkę do Rosji.
-Gotowe! –krzyknęła kobieta i porwała leżący obok plik kartek. Schowała je do wewnętrznej kieszeni i nie wyłączywszy komputera podbiegła do mężczyzn. Cisza. Ktokolwiek znajdował się z piętnastym piętrze, musiał wejść do jednego z pozostałych kilkunastu pokoi. Matthew uśmiechnął się z ulgą i wsadził pistolet za pasek od spodni. Modły wysłuchane pomyślał i wesoło poklepał Borisa po plecach. Ulga, którą odczuła również Liz nie trwała jednak długo. Gdzieś z oddali dobiegł dźwięk czytnika na karty i stalowe drzwi stanęły otworem. Na korytarzu stał Clark Ramesgate – pracownik MI6, dobrze znany Elisabeth i Bryan’owi.

Tak jak kobieta, był informatykiem, tyle że bardziej cwanym i przebiegłym. Jako jedyny oprócz McArthura potrafił tak zabezpieczyć swoje dane, aby nikt poza nim nie potrafił ich odczytać. Poza tym jego lśniąco białe zęby i niesamowicie przystojna twarz, wprawiały w zachwyt wszystkie pracownice MI6. Od sprzątaczek po zastępczynię dyrektora –Ednę Harris. Co ładniejsze już dawno znalazły się w jego łóżku, chwaląc się tym już następnego dnia. Tylko z Elisabeth Parker nie poszło mu łatwo. Tysiące oficjalnych zaproszeń na kolację, miliony zdań na temat jej „anielskiej urody”, miliardy uwodzących spojrzeń i wszystko na nic. Kobieta pozostawała niewzruszona, ale Clark nie odpuszczał. Żadna kobieta jeszcze nigdy mu się nie oparła i Parker nie będzie pierwsza. To on włamał się do jej komputera i potajemnie wykradł zdjęcie, które kiedyś zrobił jej Jason podczas kąpieli. Od tego momentu zgrabne, lekko pokryte pianą ciało Elisabeth zdobiło ściany w męskiej toalecie. Wystarczający powód, żeby go znienawidzić.
-Ramesgate!? –krzyknął Matthew wyrywając się osłupienia. – Co ty do cholery tutaj robisz?
Clark uśmiechnął się złośliwie i spojrzał w stronę Liz.
-Wpadłem, bo przypomniałem sobie, że Parker jeszcze nie była ze mną na kolacji...No wiesz Matthew... Takiej integracyjnej. –powiedział. Boris jako jedyny roześmiał się głośno, ale kobieta uciszyła go warknięciem.

-Jak zwykle dowcipny. –powiedziała – Lepiej skup się i powiedz co tu robisz. Przecież to nas wysłał McArthur. Ramesgate podszedł do komputera i czule pogłaskał monitor.
-A więc to jest SIS...-wyszeptał – O to zabijają się najpotężniejsi ludzie tego świata...A my po prostu tu jesteśmy...Uruchamialiście go?
Liz kiwnęła głową i wyciągnęła z kieszeni dziennik Dubois.
-Mamy wszystko czego nam trzeba. Powinniśmy stąd wiać najszybciej jak się da. Samochód czeka na dole.
-Razem z piątką napakowanych mięśniaków z prostym poleceniem: Zabijcie te angielskie psy, ale dziewczynę zostawcie dla mnie. –powiedział powoli Clark nie odrywając wzroku od komputera. Wszyscy troje popatrzyli na niego z oczami pełnymi niedowierzania. Wytropili nas? Tak szybko?
-Słyszałem jak jakiś facet nadaje im rozkazy przez krótkofalówkę. –kontynuował –Chyba nie Rosjanin, bo miał obcy akcent.
-Francuski? – zapytał Wisho z nadzieją w głosie.
-Być może. Byłem tam tylko chwilę. W każdym razie facet musi być potężny. Ci pakerzy na dole trzęśli portkami, jak tylko gość się odezwał. Jesteście pewni, że macie wszystko? Wolałbym się tutaj nie przekradać drugi raz.
Boris wychylił się na korytarz i odetchnąwszy, schował broń. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że cały czas trzymał wyciągnięty przed siebie pistolet. Piętro było puste. Wszyscy czworo niepewnie ruszyli przed siebie. W duszy dziękowali konstruktorom budynku, za wstawienie zamiast okien, szyb weneckich. Tym sposobem widzieli pięć postaci stojących przy czerwonym porshe nie ujawniając swojej obecności.
Szli gęsiego. Prowadził Matthew, natomiast kolumnę zamykał Rosjanin, co chwilę nucąc pod nosem ulubione piosenki.
-Skąd wytrzasnęliście tego świra? –zapytał Ramesgate wskazując na maszerującego za nim mężczyznę.
-Lepiej bądź miły. –zachichotała Elisabeth – Za plecami masz Borisa Wisho i wierz mi, nie chciałbyś go zdenerwować.
Clark zamknął rozdziawione usta i postanowił nie odzywać się dopóki nie opuszczą centrum.

Po kilku minutach doszli do rozgałęzienia korytarza. Lewa odnoga prowadziła do schodów. Windy były zbyt ryzykowne. Bryan jako przewodnik grupy śmiało skręcił w korytarz. Stanął osłupiały gdy z dalej wijącego się holu wyłoniła się grupka zamaskowanych mężczyzn.

Byli ubrani jednakowo. Dwóch z nich bez wahania otworzyło ogień i skryło się za stojącymi obok kanapami. Kule minimalnie minęły szatyna i w drobny mak roztrzaskały jedno z okien.

Matthew szybko cofnął się do głównego korytarza i oddychając ciężko usiadł na podłodze.
-Jest ich zbyt wielu. –wysapał.
-Och mam to gdzieś! –krzyknęła Elisabeth i porwała pistolet Bryan’a.
-Hej ostrożnie maleńka! – pisnął szatyn, kiedy Parker wsadziła rękę za pasek od jego spodni i sięgnęła po broń. Odbezpieczyła ją i z ogromną wściekłością wyszła na korytarz. Napastnicy popatrzyli na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Jeden z nich roześmiał się szyderczo. Elisabeth nie zastanawiając się otworzyła ogień.

Widziała jak mężczyźni, jeden po drugim wypuszczają karabiny i padają bez życia na ziemię. Jeszcze kilka godzin temu miałaby wyrzuty sumienia, ale teraz walczyła o własne życie. Teraz od niej zależał los jej towarzyszy. Na podłodze tworzyły się coraz większe kałuże krwi, a w ścianie utknęło kilka chybionych kul. Koniec. Liz przestała strzelać i otarła pot z czoła. Oddychała szybko, jakby miała nagły atak astmy.

-Na co czekacie?! –wrzasnęła – Musimy uciekać!
Trzej mężczyźni posłusznie pobiegli za Parker. Żaden z nich nic nie mówił. Wiedzieli, że Elisabeth ma niezły charakterek, ale to co widzieli przed chwilą przekraczało ich najśmielsze wyobrażenia.
-Cudowna dziewczyna, prawda? – powiedział Matthew zwracając się do Clark’a i Borisa – Mam ochotę ją zabić, ale zaczynam ją lubić.
Liz biegnąc odwróciła głowę i uśmiechnęła się nieśmiało. Serce nadal waliło jej niemiłosiernie, ale czuła, że nie miała innego wyjścia. Zabiła ich by przeżyć.
Dotarli do schodów. Były puste, więc cała czwórka zbiegła po nich najszybciej jak się dało.
-Nie tędy! –wrzasnął Ramesgate do Borisa, który jak gdyby nigdy nic kierował się do głównego wyjścia. – Przy ewakuacyjnym stoi mój samochód. Faktycznie zaraz za drzwiami stało żółte auto. Elisabeth i Bryan usiedli z tyłu. W ciągu kilku minut znaleźli się na autostradzie. Zbliżała się pierwsza w nocy, więc drogi były prawie puste. Księżyc wznosił się prosto przed nimi, jakby chciał wskazać im drogę.
-Gdzie jedziemy? –zapytała kobieta.
-Mam dom kilkadziesiąt kilometrów stąd. Przyjeżdżam tu w wakacje. – odpowiedział Ramesgate i nacisnął pedał gazu.

-Rozgośćcie się. Zaraz zrobię coś na kolację. – Clark przekręcił kluczyk w zamku i wszyscy znaleźli się w ślicznie urządzonym pokoju. Sam dom położony był niezwykle malowniczo. Wokół roztaczał się las, a po wyjściu na drewniany taras schodziło się na brzeg jeziora.

-Na górze macie pokoje. –powiedział Ramesgate – Przy kolacji wszystko wam wyjaśnię. Spotykamy się za godzinę. Aha, Parker w ostatnim pokoju są jakieś damskie ciuchy, możesz je wziąć.
Elisabeth podziękowała kiwnięciem głowy i razem z innymi ruszyła na górę.

Mam dość pomyślała Elisabeth. Nie mogła wysiedzieć w pokoju i postanowiła się przewietrzyć. Niezauważona prześliznęła się przez kuchnię, w której urzędował Clark i znalazła się nad jeziorem. Cisza. Tego jej było trzeba. Małe latarnie rzucały wesołe promienie światła na niewzruszoną taflę wody.
-Liz...-z ciemności wyłonił się Matthew. Widocznie i on nabrał ochoty na dotlenienie. –Jeśli ci przeszkadzam to już mnie nie ma.
Kobieta uśmiechnęła się i podeszła do szatyna.

-Nie przeszkadzasz. –powiedziała. – Chyba powinnam cię przeprosić... Byłam nie do zniesienia. Po prostu nie mogę się w tym wszystkim odnaleźć...
-Chyba nie myślisz, że mógłbym się gniewać na kogoś takiego jak ty...-wyszeptał Bryan i dotknął jej zarumienionego policzka. Jego piwne oczy przepełnione były ciepłem. – Sprawiasz, że dociera do mnie jak bardzo moje życie było nudne. Wiem już czego w nim brakowało...

-Czego? –zapytała nieśmiało Esliabeth.
-Życia. – to mówiąc Matthew zbliżył się jeszcze bardziej i patrząc jej głęboko w oczy, pocałował ją delikatnie.

Zamknęła oczy i rozpłynęła się w najwspanialszym uczuciu, jakiego doświadczyła. Nie broniła się. Bryan objął ją stanowczo i całował bez opamiętania. Jego namiętne pocałunki były wszędzie. Od ramion po czoło.

Oboje chcieli, aby ten moment trwał wiecznie. Elisabeth wreszcie poczuła się bezpieczna i odwzajemniała każdą jego pieszczotę...

Ciąg dalszy mam nadzieję nastapi Zapraszam do komentowania!

Ostatnio edytowane przez Falcon : 12.08.2005 - 22:18
  Odpowiedź z Cytatem