View Single Post
stare 01.09.2005, 19:08   #9
Falcon
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp

Zapraszam do przeczytania przedostatniego już ( ;( ) odcinka fotostory autorstwa Sunrise. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobał równie jak poprzednie

Imitation of Life:Rozdział 9


Liz znajdowała się w niewielkim, przyciemnionym pokoju. Zegar wiszący na ścianie wskazywał 4 po południu, co oznaczało, że kobieta przespała całą podróż z Moskwy.
-Już myślałem, że się nie obudzisz. – roześmiał się Clark i usiadł na brzegu łóżka. Elisabeth odsunęła się od niego, ale mężczyzna był szybszy i złapał ją za ręce.
-Mówiłem ci Parker, że żadna laska nie zrobi ze mnie kretyna. – powiedział i zbliżył się do twarzy Liz. Czuła jego szybki oddech i widziała jak bardzo błyszczą mu się oczy.
-I pomyśleć, że przez chwilę ci ufałam. – wyszeptała z nienawiścią, a jej wzrok powędrował w stronę ogromnej szyby naprzeciwko łóżka. Po drugiej stronie, zakuty w średniowieczne łańcuchy stał Bryan. Miał pokrwawione ręce, a jego głowa zwisała bezwładnie. Obok niego stało dwóch ludzi, trzymając w rękach ostre narzędzia.

-Lustro weneckie..- odezwał się Ramesgate – Wystarczy, że chociaż raz mi się sprzeciwisz, a tamci dwaj pobawią się z twoim przyjacielem.
-Sprzeciwię w czym? – zapytała niepewnie Elisabeth. Do oczu napłynęły jej łzy, a serce chciało wyrwać się z piersi. Mężczyzna jednak nie odpowiedział, tylko brutalnie pocałował kobietę. Chciała go odepchnąć, ale okazał się zbyt silny. Próbowała krzyczeć kiedy ją dotykał, bić, kopać i gryźć, ale nie miała siły. W głowie czuła silne pulsowanie – pamiątka po uderzeniu.

-Zostaw mnie! – krzyknęła, ale Clark nie zwracał na nią uwagi. Był zbyt zajęty zdzieraniem z niej ubrania.
Chwilę później zza szyby dobiegł cichy dźwięk. Widać nie była do końca szczelna. Ramesgate odwrócił się ze złością i spojrzał na jednego ze strażników.
-Co jest do cholery?!- wrzasnął.
-Wybacz szefie. – odezwał się gruby mężczyzna i odsunął drewniany kij od brzucha Matthew. Po ciele szatyna zaczęły spływać strugi krwi. Jęknął cicho, ale nadal pozostawał całkowicie bezwładny. – Ten karaluch nazwał mnie skur***lem, musiałem zareagować.
Clark pokręcił głową i krzyknął coś, co brzmiało jak „Mieliście go uderzyć jak wam powiem, idioci. Na drugi raz czekajcie na mój sygnał”.
Elisabeth popatrzyła na Matthew. Nagle w jej ciele wyzwoliła się niesamowita siła. Poczuła w sobie instynkt zabójcy. Chciała zadać Ramesgate’owi ból jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Z krzykiem odepchnęła mężczyznę od siebie, wkładając w ten ruch całą swoją moc. Zaskoczony zsunął się na ziemię. Parker jednak nie czekała na jego ruch. Wyskoczyła z łóżka i pognała w stronę niewielkiej komody, stojącej pod ścianą. Na jej wierzchu błyszczał czarny pistolet, który Ramesgate musiał wcześniej zostawić. Porwała broń i wymierzyła ją prosto w pierś Clark’a. Podniósł się z podłogi i wzniósł delikatnie ręce.
-Hej Parker, przecież wiesz, że to były tylko żarty..- wysapał.
-O nie.. –wycedziła przez zęby Elisabeth. Serce waliło jej niemiłosiernie i z trudem opanowywała drżenie kolan – Żartować to przestaliśmy już jakiś czas temu.
-Ty głupia suko! – krzyknął Clark i z tylnej kieszeni spodni wyciągnął malutki rewolwer. Skierował go w stronę kobiety i nacisnął spust.
Kula przeszła prosto przez serce. Zakrwawione ciało opadło na miękki dywan, wydając przy tym prawie nie słyszalny stukot.
Elisabeth leżała na podłodze i oddychała ciężko. Spojrzała na ścianę obryzganą krwią i na chwilę zamknęła oczy. To jest jakiś cholerny koszmar! myślała. W ciągu kilku sekund zdążyła wystrzelić w Clark’a i położyć się na podłodze. Gdyby się zawahała, to ona leżałaby martwa.

Brakowało jej tchu, ale zdawała sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec. Wstała z podłogi i pośpiesznie ubrała się w wiszące na krześle ubranie. Czuła obrzydzenie, kiedy pomyślała jak Clark rozbierał ją do bielizny. Ramesgate lub ktokolwiek inny.

Elisabeth ostrożnie otworzyła drzwi i wychyliła głowę. Bogato zdobiony korytarz był całkowicie pusty. Po cichu podeszła do drzwi obok i przyłożyła do nich ucho. Z wnętrza dobiegały roześmiane głosy dwóch strażników.

Teraz, albo nigdy pomyślała Liz i pewnym ruchem ręki pociągnęła za klamkę. Dwóch mężczyzn spojrzało na nią z zaskoczeniem. I tym razem kobieta była szybsza. Dwa strzały i droga do Matthew była wolna.
-O w mordę! – zza drzwi odezwał się zachrypnięty głos. Tego Elisabeth nie przewidziała. Mogła się domyśleć, że odgłosy strzelaniny zwabią tu kogoś prędzej czy później. Odwróciła się szybko i nagle poczuła w boku potworny ból.

Kolejny strażnik bez wahania wyciągnął pistolet i strzelił w kobietę. Kula na szczęście tylko drasnęła Liz. Przybysz zdziwił się bardzo, kiedy Parker jedną dłonią tamując krew, powiedziała:
-Nigdy nie podnoś ręki na kobietę..
Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo. Jednak rozbawienie to znikło, kiedy przez jego głowę przedarł się maleńki, złoto-brązowy pocisk. Strażnik runął na ziemię z mocno wykrzywioną twarzą.
Liz rzuciła broń na ziemię i nie poddając się rwącemu bólowi ruszyła w stronę Matthew. Strzały musiały go rozbudzić, bo podniósł głowę i wpatrywał się w kobietę przerażonymi oczami.
-Co to było?...-wyszeptał z niedowierzaniem. Elisabeth uśmiechnęła się lekko i rozpięła łańcuchy.
-Mama ci nie mówiła, że rozdrażniona kobieta jest gorsza od całego wojska?
Szatyn stanął na podłodze i roztarł bolące nadgarstki. Kajdanki zostawiły po sobie widoczny ślad.
-Liz...-powiedział cicho i spojrzał jej głęboko w oczy – Dzięki.. Bez ciebie nie dałbym rady.
Parker znów poczuła dziwne ukłucie w sercu, które całkowicie uspokoiło bolącą ranę.
-Nic ci nie jest? – zapytał.
-To nic w porównaniu z tym, co za chwilę zrobi Dubois. –Elisabeth wróciła myślami do rzeczywistości. Tylko oni wiedzieli co knuje Francuz i tylko oni mogli go powstrzymać – Nie pamiętasz? Dziś są urodziny królowej. Musimy coś zrobić!
Matthew kiwnął głową.
-Pójdziemy na ten cholerny bal i załatwimy gnoja. –oznajmił.

Parker wpatrywała się w niego z nieukrywanym zdziwieniem.
-Wszystko bardzo fajnie, tylko może mi powiesz jak się tam dostaniemy? Myślisz, że wpuszczają tam byle kogo?
Szatyn roześmiał się szeroko i podszedł do okna.
-Halo. –pomachał ręką i powiedział wskazując na zewnątrz – Już bliżej być nie możemy.
Liz wyjrzała przez szybę i zobaczyła roztaczający się wokół park. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znajdują się w Pałacu Buckingham. Na ogromnym placu wznosił się potężny pomnik Królowej Victorii.
-Ale jak....?-wyszeptała.
-Rene Dubois jak się okazuje jest dobrym znajomym naszej kochanej królowej. To ona go tu zaprosiła jako swojego gościa. Dała mu się jak na tacy, a on tylko wykorzysta odpowiednią chwilę. –Bryan podrapał się po brodzie – Powiedział, że jesteśmy jego przyjaciółmi, a ona po prostu dała nam pokoje. Chociaż ty dostałaś nieco lepsze warunki...
Liz prychnęła ze złością.
-Nie wiesz przez co musiałam przejść, więc z łaski swojej daruj sobie kiepskie żarciki.
-Wiem...-powiedział spokojnie szatyn – Słyszałem strzały. Ale teraz lepiej znajdźmy jakieś odpowiednie ciuchy. Do balu zostało mało czasu...

-Panie i panowie. – oznajmił mężczyzna w czarnym garniturze i białych rękawiczkach – Królowa Wielkiej Brytanii, Antiguy i Barbudy, Australii, Bahamów, Barbadosu, Belize, Grenady, Kanady, Jamajki, Nowej Zelandii, Papui-Nowej Gwinei, St Kitts i Nevis, Saint Lucii, Saint Vincent i Grenadyn, Tuvalu i Wysp Salomona – Elizabeth II.

Ogromna sala rozbrzmiała oklaskami, a Liz zachichotała po cichu. Przez pozłacane drzwi weszła ubrana w zdobioną koronkami, staromodną suknię, starsza kobieta. Mimo siedemdziesięciu dziewięciu lat, miała zgrabną sylwetkę, a twarz zdobił starannie nałożony makijaż. Usiadła na specjalnie przygotowanym tronie i roześmiała się szeroko, pozdrawiając po kolei swoich gości. Wygłosiła krótką mowę powitalną i razem z najbliższą rodziną usiadła do stołu.

Za jej przykładem poszła cała reszta, zajmując po kolei wolne miejsca. Stoły uginały się pod najróżniejszymi potrawami i wszędzie słychać było lejące się wina. W końcu jeden z mężczyzn wstał i donośnym głosem zaśpiewał.
-Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam!
Goście podchwycili pomysł i cała sala wyśpiewywała radośnie życzenia, co chwilę unosząc w górę kieliszki.

Królowa śmiała się radośnie, a z oczu popłynęły jej łzy wzruszenia. Elisabeth spojrzała na Matthew, który w najlepsze wył: Sto lat! Sto lat!. Szturchnęła go delikatnie w bok i powiedziała:
-Żal mi wyrywać cię ze świetnej zabawy, ale mamy chyba coś do zrobienia.
Mężczyzna przytaknął i odłożył kieliszek.
-Chodź. –szepnął i ruszył między gośćmi.

Z trudem przebijali się przez tłumy śpiewających kobiet i mężczyzn. Kiedy śpiewy ucichły rozległa się muzyka klasyczna i kilka par ruszyło na parkiet. Wśród nich w rytm walca, podrygiwała również królowa, porwana przez swojego męża. Z każdego stolika dobiegały beztroskie śmiechy i luźne rozmowy o niczym.
-Nigdy go nie znajdziemy w takim tłumie. – powiedziała Elisabeth i przystanęła na chwilę. Miała na sobie wyjątkowo niewygodne buty, które wyniosła z jednego z pokoi. Bryan milczał i uważnie śledził ruchy królowej.
-Cholera! –krzyknął i wskazał na jej suknię. Po satynowym materiale biegała niewielka czerwona kropka.
Snajper! pomyślała Liz i zaczęła gorączkowo szukać zamachowca na marmurowych balkonach. Matthew zmrużył oczy. Oświetlenie sali działało na ich niekorzyść. Postacie stojące wysoko były prawie całkowicie niewidoczne.
-Tam jest! –wrzasnął nagle szatyn i wskazał na zaciemnioną postać, stojącą przy ogromnej czerwonej zasłonie.

Bryan złapał Elisabeth za rękę i pobiegli w stronę najbliższych schodów...

Ostatni odcinek prawdopodonie w weekend
  Odpowiedź z Cytatem