Przepraszam za totalne opóźnienie, ale nauka to rzecz dużo ważnieszja. Jednak, jak to mówią: "lepiej późno, niz wcale".
Tak czy siak, oto kolejna część, mam ndzieję, że w miarę bez błędów, a jesli takowe są, to postaram sie poprawić..
Jednocześnie pozwolę sobie zauważyć, że jest tu scena erotyczna (lol), a ostatnio komuś to nie pasowało, więc informuje o owej erotyce i rozpinaniu spodni.
Pozostaje mi zaprosić do lektury i komentarzy.
Następny odcinek.., będzie wtedy, kiedy zrobię ; ]
"La Prostituto"
odc. VII
"Paryż"
-Pani Westerpsorn, pani Westerpsorm...
-Co? C – c – co? – Irisz otworzyła oczy, jej wzrok padł w białe tło nad sobą, a konkretnie na sufit.
-Gdzie..., gdzie ja jestem? – kobieta odchyliła głowę w prawo, a potem w lewo, spostrzegając tym samym Clarka.
-Nie zdążyłem pani dognić ostatniej nocy, krzyczałem, ale pani przebiegła przez ulicę. Wtedy ..., wtedy jakiś samochód potrącił panią i oto jesteśmy tutaj – w szpitalu.
Ann przez chwilę nie mogła sobie nic przypomnieć. Nagle otworzyła szerzej oczy i rzuciła w stronę gościa:
-Idź, idź pan stąd!
-Rozumiem..., ale na wszelki wypadek ma pani moją wizytówkę w torebce. – mężczyzna domyślał się, że pacjentka jest zmęczona, potrzebuje odpoczynku.
Clark wyszedł z pomieszczenia, a za nim ciągnął się zapach drogich perfum. Irisz nie wytrzymała, sięgnęła do kosmetyczki o ani się obejrzała, a jej oczom ukazała się wizytówka:
„Clark Handwitch – prywatny detektyw
tel. 0803 695 121”
-Niech się odczepi! – syknęła.
Zgniotła swą delikatną dłonią kawałek zalaminowanego papieru. Już sięgała ku małemu śmietnikowi, gdy rozmyśliła się i upchnęła potencjalny śmieć na dno torebki.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zegarek wskazywał 3:30 w nocy. Samotne leżenie w szpitalnym łożu, to koszmar dla rozrywkowej prostytutki. Kobieta wodziła wzrokiem po pokoju, aż natrafiła na stolik obok, obłożony pokaźną ilością gazet. Chwyciła pierwszą prasę i zaczęła przeglądać. Palce młodej Westerpsorn przewracały kartki jedna po drugiej. Nagle szmer stron ucichł. Irisz wpatrywała się w artykuł: „Krew – oddaj swoją, pomożesz innym”. Przez głowę Irisz przebrnęło słowo „krew”, potem jeszcze raz i znowu. Gazeta spadła na wykafelkowaną posadzkę, Ann wbiła swoje ciemne oczy w drzwi, jej myśli wciąż oblegał wyraz, zaczynający tytuł szpitalnego pisma. Zadrżały skromne firanki, zawieszone na otwartym oknie. Razem z delikatnym podmuchem wiatru zmieszał się... czyjś szept:
-No kotku śmiało. Wyjdź stąd, wyjdź...
Prostytutka odgarnęła puchową kołdrę, prawie zasiadła na skraju posłania, gdy do pomieszczenia zawitała pielęgniarka.
-A pani dokąd chce? Oj nie, nie. Jak ma pani potrzebę, musi do toalety, to nalegam dzwonić po mnie. Jeszcze się pani sama wywróci... – pracownica szpitala chwyciła ramię Ann.
-A ja.., ja nie wiem gdzie idę.... – Irisz dukała coś pod nosem.
Wejście postaci w fartuchu, ocknęło pacjentkę od dziwnych podszeptów.
-To niech się pani dowie, że trzeba leżeć.
-Ale, ale...
-Nie pani Westerpsorn, nie ma żadnych sprzeciwów. – pielęgniarka położyła chorą, a następnie przykryła kołdrą.
Ann wpatrywała się w pracownicę szpitala. Kobieta miała tak śnieżnobiały strój, do tego zwiewne blond loki zgrabnie upięte spinką. Szczupła sylwetka, długie nogi i ten dobroczynny wyraz twarzy, na której widniał subtelny makijaż – prostota i skromność. Prostytutka nie miałaby te ileś dni temu pretensji co do owej postaci, ale teraz..., teraz czuła do niej niechęć i nienawiść. Blondynka skierowała się ku otwartemu oknu, zamknęła je, poprawiła firanki. Ann chwyciła w tym czasie torebkę, grzebała w nadziei znalezienia ostrza. Jednak, ku jej zaskoczeniu... broni nie było!
-Co pani tak nerwowo szpera w swoich rzeczach?
-A, a nic. Nikt z personelu nie brał moich rzeczy?
-Nie proszę pani, zapewniam, że nie. – pielęgniarka uśmiechnęła się i wyszła.
„Cholera, co się z tym stało?!” – Ann pytała sama siebie w myślach.
Kobieta natknęła się na wcześniej schowana wizytówkę.
-No tak, to on! – po chwili rzuciła, głośno myśląc.
Pacjentka była zła i wiedziała, że tylko detektyw mógł zabrać ostrze. W szpitalnym łóżku, pod kontrolą pracowników nie wiele się zdziała. Kobieta spojrzała na zegarek, noc w pełni. Położyła głowę na już nieco wyleżaną poduchę, a wkrótce usnęła.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ranek nadszedł szybko.
W jednym z londyńskich mieszkań dzwonił budzik – 6:30. Czyjaś dłoń wyłączyła małe i hałaśliwe urządzenie, po czym ta sama ręka odchyliła kołdrę. Spod przykrycia wyłoniło się pięknie zbudowane, męskie ciało. Mięśnie brzucha zmieniały swoje ukształtowanie pod wpływem ruchu owej osoby.
Mężczyzna wstał, potarł palcami o delikatny świeży zarost, przez chwilę pomyślał i skierował kroki ku łazience.
-Oj tak, tak Clark... - detektyw wyszeptał sam do siebie, gdy sięgnął po nożyk do golenia.
-Z nocy na noc coraz gorzej z tobą.... – ciągnął dalej.
Po doprowadzeniu siebie do ładu, Clark ubrał się i poszedł do kuchni. Wziął łyk zimnej kawy – pozostałości z nocy pełnej myśli i dobieraniu faktów.
-Ohyda. – syknął.
Nasmarował kromkę chleba masłem i zjadł ją ze średnim apetytem.
„To do pracy.” – pomyślał, siadając w gabinecie przed księgą i .. ostrzem Irisz.
Sprawne dłonie wertowały literaturę o wdzięcznej nazwie „Kult Szatańskiego Rodu”, a szelest stron zatrzymał się na stronie 1058 – „Ostrze Marata”.
Clark przyjrzał się „pożyczonej” broni i zdjęciu tej, przy której przerwał poszukiwania. Nie było żadnych wątpliwości, że oba przedmioty są identyczne.
„Ostrze Marata”
Długość ostrza: 16 cm
Długość całości z rękojeścią: 24 cm
Sztylet
Wygląd: Ostrze tylko srebrne. Rękojeść ze szczerego złota, ozdobna. W rękojeść wbity Kamień Pana, rzadki czerwony kamień, wytapiany z lawy i bursztynu.
Stopień broni: 3 (b. wysoki)
Dla: Ostrze Marata, to broń dla szczególnych sług Pana, obserwowanych wiele lat i przygotowywanych do posiadania owego przedmiotu.
Przeznaczenie: Śmierć drugiego człowieka, ku czci Pana!
Historia: Ostrze Marata pochodzi z 1389 roku, czyli w rok po utworzeniu Zakonu Braci Pana. Sztylet wyrobiony przez Marata – jednego z największych sług Pana. Marat żył 109 lat, na Jego część wykuto Ostrze, które teraz pełni chlubną funkcję.
Clark odłożył książkę, podrapał się po swojej bujnej czuprynie i zmarszczył czoło.
-Trzeba by coś więcej dowiedzieć się o tej prostytutce... Ale skąd? – szeptał sam do siebie.
Wtem do głowy przyszła mu pewna myśl. Podszedł do telefonu i chwycił słuchawkę, powoli wystukując numer.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tymczasem w szpitalu...
W sali 216, gdzie leżała Ann, pielęgniarka zmieniała pościel. Wniosek z tego, że na tym łóżku zagości nowy pacjent. Cały szpital tętnił życiem, po korytarzach biegały kobiety w białych fartuchach i lekarze – jak co rano, trwało lekkie zamieszanie. Irisz pożegnała się z doktorem i wyszła z budynku, cieszyła się, że wreszcie nie musi znosić tego charakterystycznego zapachu. Służba zdrowia dziwiła się byłej pacjentce, iż mimo takiego wypadku, nic jej szczególnego nie jest. Kobieta stanęła na rogu ulicy, pomyślała przez chwilę, po czym wyjęła z torebki telefon.
-Halo? – powiedziała do komórki.
-Dzień dobry. Nie mogę teraz rozmawiać, zostaw wiadomość po sygnale. – odpowiedział głos automatu.
-Cholera... – prostytutka syknęła pod nosem.
-Hej Bell, tu Irisz. Wybacz, ale miałam drobny wypadek, jednak już jest dobrze i wracam do domu. Nie wiem, czy dziś przyjdę, chciałabym wyjechać... – tu urwała.
-Możliwe, że udam się do Paryża, mam taki zamiar. Wrócę, ale nieprędko, więc jak chcesz, to mnie zwolnij. Aha, pod żadnym pozorem nie mów nikomu gdzie będę, proszę cię... Dzięki i nie dzwoń do mnie, to ja się odezwę. Pa. – ciągnęła dalej.
-No Ann, oby ci to na dobre wyszło. – powiedziała sama do siebie i ruszyła w stronę domu.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I akcja znów w gabinecie Clarka...
-dzień dob... – mężczyzna zamilkł, gdy usłyszał automatyczną sekretarkę.
Krótki dźwięk sygnału i...
-Dzień dobry. Jestem Clark Handwitch, ten brunet, który był wczoraj w pani lokalu. Zapewne takich jak ja było wielu, ale ryzykuję i dzwonię do pani. Chciałbym zaprosić panią na kolację, będzie to dla mnie zaszczyt. Przyjdę do „Flamingo” może gdzieś o... 20:00? Wtedy chętnie panią zabiorę do jakiejś restauracji, może „San Seredil”? Liczę, że się pani zgodzi... –mężczyzna mówił tonem pełnym serdeczności, a na końcu delikatnie zaśmiał się. Wiedział, że jego propozycja nie zostanie tak łatwo odtrącona.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Godzina 17:00, tłok i korki na londyńskich ulicach. Tysiące ludzi wraca z pracy do domu. Tymczasem jedną z taksówek, w tym gąszczu spalin, przemieszcza się Ann. Na siedzeniu widnieją walizki, kierowca narzeka na zatłoczenie, a w radiu słychać wiadomości:
„ Policja nadal nie wiem, kto i dlaczego zabił tak brutalnie dwoje mężczyzn. Może mieli jakieś powiązanie? Nikt tego nie może określić. Będziemy państwa informować na...”
-Ej, co pani robi?! – spytał taksówkarz, gdy zobaczył, że Irisz wyłączyła audycję.
-Nic, po prostu denerwuje mnie ta paplanina.
-Mnie raczej martwi, bo w końcu znowu nasi rzekomi stróże prawa legną w kropce. Teraz, to się człowiek na ulicę wyjść boi, nawet za dnia. – w głosie mężczyzny dało się dostrzec ironię.
Westerpsorn nic nie odparła, tylko wlepiła swe czarne oczy w szybę i widok pędzących aut.
„Mhm, może to i lepiej, że ten detektyw wziął ostrze... W Paryżu, mam nadzieję, iż uwolnię się od tych dziwnych uczuć. Tak, na pewno!” – prostytutka uśmiechnęła się lekko z wyraźna satysfakcją. Wyciągnęła z kosmetyczki wizytówkę Clarka, po czym szybkim ruchem wyrzuciła ją przez uchylone okno wozu.
-Proszę pani! – zdenerwował się kierowca.
-Jak można tak śmiecić?! – ciągnął dalej.
-Lepiej niech pan zamilknie i jedzie, bo się na lotnisko spóźnię. – odparła młoda osoba, spoglądając jak zalaminowany świstek pognał gdzieś pod koła samochodów.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przed „Flamingo” stał mężczyzna. Spojrzał na swój srebrny zegarek – wybiła 19:59.
-No! Ruszamy staruszku... – szepnął sam do siebie i przekroczył próg klubu.
Pomieszczenie świeciło pustką, nawet żadnych „dam” nie było, a to oznaczało, że lokal zaraz wygaśnie na ten wieczór, aż do rana.
Nagle z damskiej toalety wyszła smukła postać, poprawiająca spódnicę, wręcz z zaciętością i impetem. Dopiero po chwili blondynka spostrzegła gościa, nieco zmieszała się, lecz zaraz lekko uśmiechnęła. Ramiączko bluzki obsunęło się, kobieca dłoń trochę nieporadnie wróciła je na swoje miejsce. Wyglądało to zarazem zabawnie , ale i słodko. Kto to był? Nikt inny jak... Bell Surion, sama właścicielka. Widać, że dawno nie miała okazji ku wieczornym spotkaniom...
-Dzie – dzień dobry... – odparła po paru sekundach.
-Witam panią. Odnoszę wrażenie, że odebrała pani moją wiadomość, nagrałem się na telefon. – brunet uśmiechnął się.
-A tak, poznaję, Clark Handwitch, miło mi. – Bell wyciągnęła rękę na powitanie, gość przyjął gest i uścisnął gładką dłoń.
-To może zechce mnie pani uraczyć swoją osobą w „Sam Seredil” ? Wręcz nalegam...
-Ja, ja..., ja.. – blondynka jąkała się, co wprawiło Clarka w przyjazny śmiech.

-Mam rozumieć, że tak? – detektyw wziął rękę kobiety pod swoje ramię i tym kulturalnym gestem wyszli oboje, zgasiwszy światła i zamknąwszy klub.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na paryskim lotnisku wylądował pasażerski samolot. Głos uroczej stewardessy oznajmił owy przylot. Tłumy ludzi wyruszyło z maszyny, a wśród nich schodziła po specjalnych schodkach, pewna kobieta o niezwykle kruczoczarnych włosach i mnóstwem bagaży. Ta sama osoba przystanęła na chwilę, po czym zgrabnym ruchem chwyciła walizy i zmierzyła na postój taksówek.
-Może przewieźć? Będzie tanio... – z pierwszej taksówki wyszedł trzydziestoletni Francuz, natychmiast pomógł młodej kobiecie.
-Och, dziękuję. – odpowiedziała pasażerka, wsiadając do wozu.
Silnik ruszył.
-Dokąd jedziemy?
-Na Labell 7 – odpowiedział kobiecy głos.
-Widzę, że pani chyba turystka?
-Owszem, ale jak widać francuskim władam dobrze. – usta skąpane w szmince zdały się wyrażać uśmiech.
-Tak, tak, można by sądzić, że jest pani Francuzką, ta uroda i mowa... W ogóle jestem Juan.
-Miło mi, a ja jestem Ann.
Lekka i miła rozmowa, zakończyła się po kilku minutach. Irisz wyszła z walizami, przy drobnej pomocy ze strony kierowcy, po czym pieniężnie uregulowała przejazd. Młoda Westerpsorn stała przed drzwiami mieszkania, którego klatka schodowa nie wyglądała zbyt przyjemnie.
„mam nadzieję, że Louis jeszcze tu mieszka.... Cholera, mogłam telefonować, no ale...” – pomyślała, aż w końcu dłonią z paznokciami w kolorze bordowym, zadzwoniła w dzwonek.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Delikatne światła kryształowych żyrandoli, subtelna muzyka wydobywająca się z pianina.. Co się tak prezentuje? Otóż, sama wielka restauracja „San Seredil” – chluba Londynu wśród gastronomii. Przy jednym ze stolików trwała rozmowa, gdzieniegdzie ubarwiana cichym, kobiecym śmiechem.
-Tak Clark, właśnie zarządzam tym klubem. – Bell po już kilku łykach szampana i porcji owoców morza, zdawała się być w pełni rozluźniona.
-Miło, masz czyste zyski.. A jeśli mogę wiedzieć, co wiesz na temat tej.., tej Irisz? To jakaś miła osoba..? – detektyw również czuł swobodę po alkoholu, nawet nie zastanawiał się zbytnio, że powinien inaczej spytać.
-Co to za pytanie, ot normalna kobieta, pracuje u mnie... – blondynka urwała i zaczęła się śmiać.
-Cóż cię tak bawi?
-Ach nic, nic.. Po prostu świetnie mi w twoim towarzystwie.
Trudno nie przyznać, że rozmówcy przeszli na „ty”, raptem po godzinie pogawędki...
-Ale może powiesz cos więcej o niej? – Handwitch trochę naciskał, ale tak aby nie okazać się podejrzanym.
-Ale po co. – kobieta zdawała się nie słyszeć pytania, jedynie chwyciła dłoń mężczyzny i zaczęła ja gładzić swoją.
Jasna skóra ręki Bell ocierała się o męską. Manikiur Surion błyszczał w nienaturalnym choć efektownym świetle pomieszczenia.
-A gdzie taki przystojniak mieszka? – spytała zadziornie, po piciu nie była już tą samą kobietą, co kilka godzin temu.
-Nawet nie daleko..., jakieś ileś metrów stąd. – Clark czuł, że jego rozmówczyni nie jest do dalszych wypytywań, a że i jego umysł zmącony nieco procentami, miał pragnienie zabawy i hulanki.
-To może pokażesz swojej znajomej, gdzie bytujesz? – właścicielka „Flamingo” stałą się nachalna..., jednak zachowując jakiś urok.
-No nie wiem... – brunet nie miał pewności, czy dobrze zrobi.
-Oj tak, pójdziemy pieszo, bo w końcu nie będziesz prowadzić po pijaku. – kobieta wstała i trochę chwiejnym krokiem zmierzyła ku wyjściu.
Handwitch musiał ulec, przynajmniej tak uważał.
Księżyc oświetlał parę ludzi, a gwiazdy kryły się za chmurami. Nie potrzeba było dużo czasu, a owa parka znalazła się w skromnym mieszkanku.
Ponętna blondynka od razu trafiła do typowo męskiej sypialni, oprawionej wśród gablot i półek z aktami, dowodami i zapiskami. Mieszkaniec domu wszedł za swoim „gościem”. Rozległ się szmer rozpinanego rozporka, Bell oplotła ramionami szyję Clarka, szepcząc mu do ucha:
-No chodź, daj mi trochę szczęścia.
Mężczyzna przyjął pieszczoty, choć w swoich zbyt wylewny nie był. Objął w talii delikatne ciało i muskał ustami nagie ramiona partnerki. Surion odchyliła głowę do tyłu, wydając z siebie lekki jęk, pełen rozkoszy i upicia szampanem. Delikatne dłonie z manikiurem, zrzuciły po chwili na podłogę krawat, marynarkę.., koszulę. Silne, męskie dłonie nie były na to bierne, szybko uporały się obcisłą i bluzką i spódnicą, a spod tego wyłoniła się kusząca i słodka bielizna. Obaj kochankowie rzucili się na łóżko, w ciemną pościel, a to oznaczało, że gra ich ciał rozpoczęła się.
Małe londyńskie mieszkanie okazało się na tę noc, oazą zmysłów i falą namiętności. Każdy ruch, gest i dotyk dwojga ludzi obserwował przez okno księżyc, dając tym samym błysk znikomego światła. Clark wodził ustami po Bell, każdy jej cal „badał”, a ona nie pozostawała dłużna.
Każdy wiedział, że upojenie i rozkosz zakończy się wraz z nadejściem świtu, szybciej niż się to wydaje... Wtedy przyjdzie być może żal nocnych czynów, które teraz stawały się tak przyjemne, aż obaj ich wykonawcy zatracili się w sobie.
C.D.N............................................. ................................................
Jak widać, jest tutaj dużo przerzutów akcji, ale tak jakoś mi wyszło : P
Jeszcze raz zapraszam do komentarzy i czytania : )