View Single Post
stare 27.09.2005, 20:51   #114
Sensiqúe
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Więc tak...
Oto kolejna część, następna będzie najwcześniej na weekend. Niestety mam naukę i to przez nią takie opóźnienia.. W tym odcinku mało się dzieje, to bardziej taki wstęp do następnego, bardziej energicznego. Zapraszam do lektury i komentarzy ;]

Acha.., zdjęć mniej niż chciałam, ale naprawdę, nie mam już sił do mojej zamuloneeeeej gry. Wystarczy, że te kilka fotek zajęły mi..trzy poranki.

I takie PS. nucca, napisałaś "postarałeś się" w odniesieniu do mnie.., ale ja to kobieta więc lol : PP

"La Prostituto"


Odc. VIII

"Przełom"


Noc. Gdy Clark i Bell spędzali razem upojne chwile, to Irisz zalegała pod drzwiami jednego z paryskich mieszkań. Delikatna dłoń po raz kolejny nacisnęła dzwonek i dostała w odpowiedzi niezłomną ciszę. Ann odwróciła się na pięcie i już zmierzała ku chodom, gdy nagle do jej uszu dobiegł cichy i zaspany głos:
-Idę, idę...
Wejście otworzyło się, a z niego wychyliła się iście komiczna postać, której nijak nie można by przypisać cech lwa salonowego. Młoda Westerpsorn aż zamilkła i tylko wpatrywała się w osobnika.
-O, słucham piękną panią. – przemówił rud mieszkaniec.
-Ja, ja.. – kobieta zmieszała się.
-Ależ tak, pani... No słucham. – wiatr z otwartych okien klatki schodowej smagał znikomymi włosami mężczyzny.
-Szukam Lousia Sana, mieszkał tu, ale przepraszam, widzę iż już go tutaj nie ma. – Irisz odwróciła się i nieco szybkim krokiem oddalała.
-Ej, panienko! – właściciel lokum wybiegł za swym gościem.
-To ja jestem Louis San. – dodał po chwili.
-Co?! – stukot damskich obcasów przycichł.
-Właśnie to. Nazywam się Louis San... A i po głosie sądzę, że ty to Ann! – spod wąsów uniosły się kąciki ust.
-Że jak?! Ty..., ale przecież Louis był biznesmenem, garnitur, perfuma. To ty?
Rzekomy San posmutniał, po czym odparł:
-Widzisz, jak to interesy mogą zmienić pozornie silnych ludzi? Moja firma upadła, a razem z nią i ja. Sprzedałem nawet dom w Miami... Ale może nie stójmy tak, a wejdźmy do mnie?
Prostytutka z politowaniem i współczuciem obdarzyła dawnego kochanka, zmierzyła do jego skromnych progów.
Obaj znajomi zasiedli w ubogiej kuchni, przy małym stoliku. Odrapane ściany, stare meble i ogólny brud dawały poczucie strachu i obrzydzenia zarazem.

-Oj zapomniałbym. Może chcesz się czegoś napić? Woda, kawa..., piwo?
-Poproszę... – nagle urwała – Jednak nie, nic nie chcę. – dokończyła, bowiem głupio jej było prosić kogoś tak biednego.
-Mhm, rozumiem. Niestety whisky, czy choć koniaku nie mam – wyszło. – Louis zaśmiał się z własnej nędzy.
-A powiedz mi, czym się teraz zajmujesz? – Ann zmieniła temat.
-Szczerze? Żyję z prac dorywczych, ot komuś śmieci wynieść, posprzątać i takie tam. Dzięki temu, mam co jeść, choć i tego mało. A ty, masz pewnie jakąś posadę? W końcu jesteś piękna i mądra...
-Może zostawmy mój życiorys, bo dużo opowiadać a mało słuchać. Powiem tyle, że mieszkam w Londynie i mam do ciebie prośbę.
-Do mnie? Ale co ja mogę, wpływy jakie posiadałem, dawno wygasły.
-Posłuchaj, potrzebuję u ciebie zatrzymać się na trochę.
-Że co? Dlaczego? – Louis spoważniał.
-Jeśli jestem ciężarem w twojej trudnej sytuacji, to wrócę do siebie.
-Mowy nie ma, pewnie że możesz tu pomieszkać. Jednak dziwi mnie, czy komuś podpadłaś?
-Nie , po prostu potrzebuję odpoczynku od codzienności i spraw, o których chcę pomyśleć. Mogę na ciebie liczyć? – Ann spojrzała błagalnie.
-Cóż, ale nie myśl, że są tu luksusy. – San potaknął na znak zgody.
-A tam, mam trochę pieniędzy, więc poradzimy sobie. – kobieta próbowała się uśmiechnąć, jednak perspektywa biedy zbytnio dobijała.
-Jak co, to rozłóż rzeczy w sypialni. Tam jest podwójne łóżko, więc możesz spać wygodnie, ja usadowię się na kanapie.
-A mowy nie ma! To twój dom, jeśli już, to sypiać będziesz obok mnie.
-Ale..., nie zrazi cię moja obecność? W końcu jakoś tak... – mężczyźnie trudno przyszło wysławianie się.
-Nie, nie mam oporów. Z racji pracy, którą wykonywałam jeszcze parę dni temu, to przyzwyczaiłam się do różnych facetów obok.
Louisa kusiło spytać, choć po części sam się domyślił, jaki to zawód pełni Ann.
„Mhm, taka piękna, a musi w ten sposób zarabiać. Gdybym był bogaty nadal i tak samo mądry jak dziś” – San rozmyślał, prowadząc swego gościa do sypialni. Rudowłosy wiedział, że te trzy, może dwa lata temu, gdy pracował na delegacji w Londynie, to starszy od niej o sześć wiosen, jedynie robił sobie sprośne żarty z owej adoratorki. Teraz żałował...

„A kiedyś był tak przystojny..., że też teraz inny, o matko.” – Irisz również oblegały myśli.
Obie postaci usnęły na skrzypiącym łóżku, nakrywszy się lichym kocem.
-----------------------------------------------

Ranek w Londynie nie był zbyt przyjemny. Ciężkie chmury zebrały się nad miastem, strasząc nadejściem ulewy.
Bell lekko poruszyła się w pościeli, po czym bardzo powoli otworzyła oczy. W nocnym alkoholowym zamroczeniu, całe pomieszczenie tętniło romantyzmem i atmosferą, lecz teraz po przebudzeniu, wszystko zniknęło, niczym sen. Kobieta ujrzała duże regały z licznymi książkami, komputer i wszędzie porozkładane papiery. Całość przeszyta surową tapetą i ciemną podłogą – wystrój typowy dla kawalera. Blondynka wodziła oczami po jeszcze śpiącym partnerze. Wstała jak najciszej i podeszła do stolika, bacznie oglądając leżące tam notesy.

Ranek nie sprzyjał myśleniu, a kac dodatkowo to utrudniał. Właścicielka „Flamingo” już chciała wrócić w pościel, gdy nagle coś przykuło jej uwagę, a mianowicie nic innego, jak teczka z tytułem: „Ann Westerpsorn – akta i życiorys”. Delikatne dłonie chwyciły owe papiery...
-Kotku, co robisz? – Clark leżał, lecz obudzony szmerem kartek, spytał, patrząc ze zdziwieniem.
Bell aż wypadły z rąk stronice przeglądanych dokumentów.
-Słonko, czego szukasz? – partner wstał i pomógł zbierać świstki, a jednym z nich okazała się wizytówka Handwitcha – kobiecy wzrok padł na ten mały papier.
-Zaraz, chwila... Jesteś detektywem? Czemu nic nie mówiłeś?! A.. Ann, po co ci jej akta? Clark, co jest?!
Mężczyzna dopiero teraz zrozumiał z kim jest, gdzie, a także co zrobił. Wzrok kobiety uświadomił mu, że nie ma jak wykręcić się, a należy powiedzieć prawdę.
-Bo widzisz, to jest tak, że... – brunet zaczął tłumaczyć, z niemałym zmieszaniem na twarzy.

-Chodzi o to..., och nie wiem od czego zacząć. Tak, jestem prywatnym detektywem i niekiedy pomagam niezbyt spostrzegawczej policji. Po prostu taką mam pracę, a te wszystkie rzeczy, które tu są, służą mi jako źródła informacji.
-Acha, w porządku. Ale w cholerę, co Ann ma do tego?!

-Spokojnie... Otóż Irisz, znaczy Ann ma bardzo możliwe powiązanie z morderstwami sprzed kilku dni, które to ponownie powróciły. Chyba słyszałaś o niejakim Colinie i Aaronie?
-Owszem. Coli, to był klient Ann. Och! Wiem, czytałam jakieś oszczerstwa w prasie, jednak myślę, iż jest to zwykły bzdet. Moja Ann nie mogła mieć z tym nic wspólnego!
Clark wyciągnął z szuflady skórzany futerał i wyjął z niego Ostrze Marata.
-A jak myślisz Bell, co to jest?
-Nóż, ale dosyć.. dziwny? – kobieta wlepiła swe piękne oczy w kusząco błyszczący przedmiot.
-Hmm, konkretnie sztylet, o nazwie Ostrze Marata.
-Co? – delikatna dłoń z francuskim manicurem, przejechała po blond pasmach.
-A właśnie to, że owy przedmiot znalazłem... Gdzie?
-Nie wiem...
-W torebce Irisz. I powiem tyle, iż takiego czegoś nie znajdzie się nigdzie, w żadnym sklepie czy targu. No, chyba jeśli będzie to podróbka.
Handwitch otworzy przed Bell „Kult Szatańskiego Rodu”, przewrócił kilka stron, aż dotarł do rozdziału o broniach.
-Ej, czy to jakiś satanizm?! – Surion nad wszystko, od samego urodzenia, bała się pogłosek o diable i potajemnych sektach, zbiorach, ku czci zła.
-Po części tak, ale różni się od rasowego satanizmu. Czym? Tym, że tutaj tkwi pojęcie, jak zakon a i jest dużo więcej brutalnych obrzędów. Proszę, spójrz na sztylet opisany i ten, co mamy na stole, z kosmetyczki Irisz.
Właścicielka „Flamingo” zaczęła lekturę, strach i lekkie podniecenie przeszywało ją od środka.
-Zrobię kawy... – Clark udał się do kuchni.
Po paru minutach wrócił z tacą, na której były dwie filiżanki kofeinowego napoju i świeże tosty z serem. Bell stała przy oknie, bezdennie wpatrując się w początek porannej ulewy.
-Proszę, napij się i zjedz. – mężczyzna zaprosił do posiłku.
Oboje zasiedli.
-Ale, ale myślisz, że Ann mogłaby... – Surion zaczęła z lekkim poirytowaniem w głosie, nadgryzając kromkę.
-Bell, wierz mi, chciałbym aby to był prasowy blef i afera o nic. Jednak, jestem pewien, iż ona ma z tym główny związek.
-I co teraz?

-Nie powiem o tym glinom, choć powinienem. Ale z mojego punktu widzenia, trzeba by jej spróbować pomóc wyjść z tego. Policja tylko potrafi upchać człowieka do więzienia, a w przypadku Ann, jest to średnio dobre. Jednak problem w tym, że ona wsiąknęła od jakiegoś czasu, jak kamień w wodę.
-Nie wie, sama nie wiem. – nagle kobiecy głos zamilkł, po czym znów wznowił się, ale tonem bardzo podejrzliwym:
-Chwila, czy ty przypadkiem nie wykorzystujesz mnie?
-Słucham? – mężczyzna odparł, z kawałkiem tostu w ustach.
-Czy może przespałeś się ze mną, by wiedzieć gdzie przebywa Ann?!
Clark przełknął pieczywo z serem:
-Jak możesz tak sądzić, zapewniam, że mylisz się. – detektyw w głębi ducha chciał tylko kolacji z kobietą i informacji, ale serce nie sługa, a i głupio by było się teraz przyznać.
Bell patrzyła sucho, potem jednak obdarzyła partnera czułym i miłym wyrazem twarzy.
-To dobrze. – odpowiedziała krótko i z uśmiechem wzięła się za śniadanie.
-Naprawdę, zależy mi na tobie. Choć myślę..., myślę, że źle zaczęliśmy. – tak pozornie twardy i silny Clark, stał się uległy, chwycił za kobiecą rękę. Poczucie miękkiej i subtelnej dłoni, której skóra była tak zadbana, wprowadziła go w stan błogości.
-Tak, rozpoczęliśmy od łóżka, a i to po pijaku. – Surion wyraziła ironię i poddała się przyjemnym pieszczotom.
-Jednak, mam nadzieję, a raczej wiem, że nie skończy się to w ten sposób. Naprawdę, wiem... – dodała po chwili, po czym roześmiała się, co urzekło jej rozmówcę.
-Piękny masz uśmiech. – on odparł.
-Aj przestań, gadasz jak pryszczaty nastolatek. – Bell odpowiedziała żartem i z zadziornym wyrazem twarzy, szturchnęła przyjacielsko Clarka.
Wystarczyło parę minut, a tosty znikły wraz z kawą.
Detektyw dopijał „czarnuchę”, gdy nagle usłyszał od partnerki krótkie:
-Paryż.
-Co Paryż? – spytał, odkładając filiżankę.
-Irisz, znaczy Ann, obiecałam jej, że nikomu nie powiem, ale teraz wiem przed czym uciekła.
-Do Paryża?!
-Tak, właśnie tak. Do tej wspaniałej stolicy Francji.
-O cholera, daleko. Ma tam rodzinę, przyjaciół?
-Clark, wątpię żeby jakichś krewnych. Jak zaczęła pracować w moim klubie, to opowiadała mi o pewnym paryskim biznesmenie. Jednak on ją odtrącał, bo był starszy o ponad te pięć lat. Jeśli już, to z paryżą zna tylko jego, może jeszcze kogoś, ale ja nie wiem.
-A pamiętasz jak się gość nazywał?! – brunet zaaferował się sytuacją, czuł, że to mógłby być trop, choć i tak znikomy, dość nieprawdopodobny.
-Hmmm, oj wiem, że na nazwisko miał San – takie krótkie i rzadkie jak na Paryżanina. Kasą szastał na lewo i prawo, do Londynu sprowadziły go tymczasowe interesy – jakieś prawie pół roku. W moim klubie zawitał raz, a i to tylko się napił. Irisz starała się wtedy o robotę, gdzieś w szkole jako kucharka, ale zaglądała do mnie, żeby wypić drinka, góra dwa. Strasznie zakręcił ją San – gęsta ruda czupryna, drogie perfumy i Lincoln na parkingu. Zresztą, każda kobita w mieście miała chęć na bogacza, nawet ja... Ale ja głównie i tylko dlatego, bo posiadał urok zewnętrzny. Lecz w środku, to drań i zarozumialec.
-Cos jeszcze? – Handwitch wszystko zapamiętywał.
-Może tyle, że on dał Ann wizytówkę i namiary na siebie w Paryżu. Nigdy tam nie zmierzyła, telefonicznie tez się nie odzywała, podobnie jak on. Cały czas kpił z jej zalotów, naśmiewał, a ona dalej próbowała. W końcu facet wyjechał, Irisz posmutniała, ale prędko wróciła do siebie.
-San, San..., San... jasny gwint, to może być ślad! Ba, nawet przełom! Pamiętam z prasy takiego Francuza, co właśnie parę lat temu podpadł trochę glinom. Ale gnojek wywinął się, chcieli go oskarżyć o handel narkotykami... ja tam myślę, że gość sypnął pieniędzmi i zmył się z powrotem do Paryża.
-Dadzą ci coś te informacje? – Bell poczuła się lepiej po tych wyznaniach.
-Oczywiście! Teraz muszę pogrzebać za Francuzikiem i pojechać do niego. Dyskretnie, rzecz jasna.
-Ale..., chyba nic nie stanie się tobie czy Ann?
-Nie kochanie, jestem zawodowcem, choć też mogę popełnić błąd. Znajdę ja i sprowadzę tutaj...
Surion siadła na kolanach mężczyzny, zaczęła całować jego kark i szeptać do ucha czułości. Clark odwzajemnił pieszczoty, objął partnerkę, powoli zmierzając ręką ku jej wewnętrznej stronie ud.
---------------------------------------

-Louis, Louis... – Irisz trącała towarzysza.
-Co? – on odpowiedział zaspany.
-już grubo po świcie, trzeba wstać.
-Oj, chcesz, to się ruszaj, masz cały dom do dyspozycji. – mężczyzna przewrócił się na drugi bok i ponownie pogrążył się w chrapaniu.
Ann udała się do skromnej kuchni, pierwsze jej kroki zmierzyły ku lodówce.

-No pięknie, jest musztarda, masło... O! Nawet coś w stylu sera. Jeszcze stary, czerstwy chleb-bosko. – kobieta myślała na głos, a jej wypowiedź skąpana była w ironii.
-Trzeba iść po zakupy. – ponownie rzuciła do siebie, po czym zajęła się szukaniem toalety.
Prysznic i klozet świeciły nadzwyczajną sterylnością, co wprawiło prostytutkę w radość. Ann ogarnęła się i zrobiła sobie, jak zawsze, perfekcyjny makijaż.
-No kotku, trochę pudru, tuszu, parę innych i jesteś wręcz kimś innym! – stwierdziła, poprawiając się jeszcze w lustrze.

Delikatna dłoń chwyciła torebkę i otworzyła drzwi, po czym zamknęła na klucz. Młoda Westerpsorn ruszyła do sklepu.
-------------------------------------

Popołudnie, prawie wieczór.
Zmęczone oczy wodziły po ekranie komputera, wcześniej patrząc w stosy papierów.
-San, San..., San. Cholera! – Clark denerwował się z powodu nieudanych poszukiwań.

Wtem rozległ się dźwięk z komórki, który świadczył o wiadomości – tym razem nie od Stevena z policji, ale od Bell.
„Miłej pracy, ja zamykam i lecę spać, bo padam. Dobrej nocy kotku : * ”
Na twarzy detektywa pojawił się uśmiech, oznaczający stan chwilowej błogości i szczęścia. Handwitch pospiesznie odpisał na sms-a:
„Kochanie, śpij dobrze : * ”
Wystukał słowa i wysłał, odłożył telefon, dziwiąc się nieco, czy to uczucie nie jest zbyt szybkie i aż za bardzo piękne, aby mogło być realne. Jednak odpuścił złe myśli i cieszył się z sytuacji, że wreszcie i jego serce pokochało tak prędko, już po samym spotkaniu w „Flamingo”, kiedy to się nie znał z Bell. Mężczyzna czuł, iż znalazł sens życia, pomijając ten, czyli wsadzanie zgorzkniałych przestępców do więzienia.
„Tak Clark, masz dla kogo oddychać.” – pomyślał w duchu i powrócił wzrokiem w niezłomny, jarzący się ekran. Nagle w „pudle” mrugnęło długo upragnione okienko:
„Louis San – Francja, Paryż – ulica Masinn 8”
Pod spodem widniał krótki opis, taki jak podała Surion. Jeszcze kilka nazw firm, które owy poszukiwany posiadał.
-A to ci skubaniec, bogacz a narkotyki miał na sto procent! Gdybym miał wtedy więcej dowodów... No ale, ale... Te dane są sprzed dwóch lat. Oby były aktualne. – mruczał do siebie.
-Ha! No Clark, wprawdzie oczy bolą, ale opłacało się kopiować płyty CD z komisariatu. Ach Steven, he he... – dodał po chwili, przeciągając się na krześle.
----------------------------------

Dnia następnego – ranek.
-Louis, wstawaj, śniadanie!
-Oj Ann, daj mi spać... – mężczyzna przewrócił się na drugi bok.
-Chodź, zrobiłam naleśniki z dżemem. Pierwsza klasa! No i świeża kawa... – kobieta odpowiedział z zachętą w głosie.
-Idę, idę zaraz... – były biznesmen wstał z pościeli i udał się powoli do kuchni.
-No nareszcie! Masz, siadaj i jedz ze mną. – Irisz starała się zrobić miłą atmosferę.
Rozmówca usiadł przy małym blacie i rozpoczął posiłek.
-Postarałaś się, ale wydałaś z własnej kieszeni.
-Aj tam, mam jeszcze dużo pieniędzy. Już ty się nie martw.
-Louis... – zaczęła nieśmiało.
-Taaa?
-Chcę cię prosić, abyś nikomu o mnie nie mówił. To dla mnie ważne, zrozum.
-W porządku, masz moje milczenie.
-Dzięki. – Ann powróciła do jedzenia.
Nagle mężczyzna wstał od stołu.
-Gdzie idziesz, ledwo co ruszyłeś naleśniki?
Prostytutka w odpowiedzi dostała milczenie. San prędko ubrał koszulę i spodnie, po czym wyszedł rzucając krótko:
-Wrócę późno, nie otwieraj nikomu.
-Ale... - młoda Westerpsorn chciała wybiec za rudzielcem, jednak powstrzymała się.
------------------------------------

-Halo, Bell?
-Tak, kochany?
-Przełom! Zgadnij.
-Nie wiem.
-Mam namiary na tego Sana, Louis ma na imię!
-O właśnie, teraz pamiętam! Świetnie, cieszę się.
-Ja też, nawet nie wiesz jak bardzo. Teraz tylko muszę tam dotrzeć.
-Oj kotku, a kiedy?
-Jak najszybciej, postaram się najdalej jutro wylecieć samolotem.
-Czyli raczej powinieneś się wyspać?
-Taa..., bo to dłuższa podróż, a i jej powody są trudne.
-Chciałam wieczorkiem wpaść... Ale zrobię to, jak przylecisz, dobrze? – kobiecy głos brzmiał bardzo kusząco.
-Oczywiście koteczku. Jak trafię do domu, to zadzwonię i pomruczysz mi trochę w pościeli. – mężczyzna nie mógł się oprzeć.
-Dobrze, dziś mam masę pracy w klubie. A jutr spotkanie w banku. Dlatego..., kiedy się zobaczymy?
-Hmmm, za dwa dni, najdalej trzy. Jeśli wszystko pójdzie sprawnie, to za dwa. Sprowadzę Ann do Londynu.
-Będę tęsknić za tobą, ale sprawa jest ważna. Przylecisz, to przedzwoń, a ja przygotuję ci cos szczególnego...
-Mhm, aż mi cieplej na sama myśl... – Clark zarumienił się nieco.
-Ale nie masz kluczy do mnie, więc jak? – dodał po chwili.
-Oj głuptasie, po podróży zmierzysz w moje progi. Ale zobaczysz, spodoba ci się. – Bell uśmiechnęła się zadziornie.
-Robisz mi apetyt, będę o tobie myślał cały czas.
-O to mi chodziło. Oj, przepraszam, gościa mam. Musze kończyć, wróć szybko. Całuję, pa.
-Pa słodziutka, do zobaczenia.
Rozmowa dobiegła końca. Handwitch spojrzał na zegarek – 19:30.
-No, to pakujemy walizy. – rzucił sam do siebie i poszedł w stronę szafy z ubraniami. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy, pieniądze, trochę odzieży i jeszcze parę drobiazgów. Nie duża walizka, już o godzinie stała wypełniona w korytarzu mieszkania.
-Hmmm, poszło szybciej niż przewidywałem. Samolot ma być o 21:00, zdążę. – po tych słowach, detektyw chwycił bagaż i zszedł przed budynek.
Rozejrzał się wokół za taksówką. Wsiadł do jednej z nich i ruszył na lotnisko. Stamtąd droga już prosta. Latająca maszyna, prowadziła lekko zaspanego bruneta, do Paryża – stolicy Francji, pełnej piękna i kultury.
------------------------------

Ann wyszła z łazienki. Martwiła się, bo Louisa nie było od rana, nie dał znaku życia.
-Cholera. – powiedziała sam do siebie i udała się w pościel.
Nagle rozległ się chrzęst zamka u drzwi. Młoda Westerpsorn uniosła głowę i ujrzała ciemną postać, która mamrotała coś pod nosem.
-San, to ty ?
-Co? Tak, tak…
Rudzielec zdjął koszulę i położył się na łóżku.
-Śmierdzisz alkoholem! – kobieta miała pretensję.
Mężczyzna spojrzał z ironią, aż po kilku sekundach wybuchł dziwnym i donośnym śmiechem.
-Chyba śmieszna jesteś. Alkohol?! Żeby to tylko alkohol! Trochę się wypiło a i poprawiło paroma skrętami, ot co! – mówił głośno, z lekką złośliwością, powoli przesuwając dłoń w kierunku majtek Irisz.


C.D.N............................................. ........................................
  Odpowiedź z Cytatem