Chciałam podziękować komentującym, za kilka dobrych słów. One naprawdę potrafią uskrzydlić.
Pisząc trzeci odcinek zrozumiałam, że daje on wiele do myślenia (przynajmniej mi).
Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania.
- Wychodzę - rzucił niedbale Jack i odcruchowo machnął w stronę brata i jego dziewczyny.
- Randka, co? - zagdała przyjaźnie Billy.
- Tak, z kolegą z ławki - starał się, żeby jego głos nie zabrzmiał ironicznie.
- Oh, nie wnikam - uśmiechnęła się pod nosem i zamrugała do Taylora.
- Ty to robisz specjalnie - Jack przekręcił oczami. - Nic dziwnego, że Timothy ma cię dość.
Jeszcze raz rzucił szybkie spojrzenie to na Billy, to na Tay'a i wybiegł frontowymi drzwiami. Tay odprowadził brata wzrokiem, a Billy Fay puściła wszystko mimo uszu. Zamyśliła się przez chwilę, ale zaraz zwróciła się do Taylora.
- Rozmawiałeś z Tim'em? - zapytała, wspominając ostatnią rozmowę.
- Zapomniałem - odrzekł, a widząc zniechęconą minę dziewczyny, dodał szybko -
Ale wynagordzę Ci to kolacją na mieście. Tylko we dwoje.
- Chesz mnie przekupić - zaśmiała się. - W porządku, wybiorę się z tobą do miasta, ale rozmowa z bratem cię nie ominie. W odpowiedzi kiwnął głową. Nie potrafił jej odmówić, była jego całym życiem. Jej nie można mieć dość. Pokochać od chwili, gdy ktoś wkroczy w twoje markotne życie, robiąc tyle hałasu- to nie lada sztuka. Kochał jej głębokie oczy, pachnące włosy i delikatne ciało.
- Tim idzie - oznajmiła i spojrzała na brata swojego chłopaka.
Miał na sobie ciepły, czerowno- czarny dres. Jego zwyczajem stała się unikatowa fryzura, którą co rano starannie doprowadzał do porządku.
Billy odruchowa podniosła się z krzesła, przeszła halem i wbiegła po drewnianych schodach na piętro.
- Ale... - Tay otworzył usta, ale nie zdążył nic więcej poiwiedzieć.
- Co 'Ale'? - przerwał mu Timothy. - Napijesz się ze mną?
Usiadł przy braku i nalał sobie drinka. Napił się łyka i podał butelkę bratu.
- Jeśli pijesz już z samego rana, to znaczy, że coś jest nie tak.
- Wszystko dobrze - zastrzegł się Tim.
- Obwiniasz mnie.
- Że niby co?
- To, że rozmawiałeś z Billy, że to ja zabiłem rodziców.
- Słucham - Tim prawię opluł się zawartością szklanki. - Ty nie mówisz poważnie...
- Jak najbardziej - Taylor popatrzył przenikliwie na brata. - Jeśli masz mi cos do powiedzenia, to mi to powiedz prosto w oczy. Teraz.
- Ja podsunąłem tylko Fay, że miałeś maly motyw.
- Jesteś bezczelny - warknął Tay. - Powninieneś się leczyć, Tim. Masz obsesję. Umówię cię w przyszłym tygodniu do policyjnego psychologa, na krótką wizytę i konsultację.
- Sugerujesz, że jestem wariatem? - Tim cisnął w niego szklanką.
Taylor odskoczył w prawo, unikając uderzenia szklanką.
- Jesteś chory...
- To jakiś absurd! Nie jestem chory! - zaprzeczył szybko i poprawił kołnierzyk czerwonej bluzy.
Taylor spojrzał na brata ze współczuciem. Ten dom od dawna nie był 'normalnym'
domem, ale teraz działo się coś bradzo niedobrego. Na każdym kroku awantura wisiała w powietrzu, a atmosfera była napięta. Wszystko przez rok 1996...
Drzwiczki czerwonej szafki zatrzasnęły się. Timothy szarpał się z nimi przez chwilę
i w końcu udało mu się wyjąć z niej czerowny podkoszulek. Założył go na gołe ciało i rzucił okiem na lustro, wiszące po drugiej stronie ściany. Co się z nim działo? Nie z lustrem, co się działo z nim, z jego osobą. Stał się nerwowy, niekontrolował swoich emocji. Najchętniej wszystko by rozszarpał i rzucił do rowu. Od śmerci rodziców strasznie się zmienił, a teraz patrzył na swoje odbicie i nie widział siebie. Ten dobrze zbudowany mężczynza o ciemnej cerze, to nie był on. Ciało to samo, jednak wnętrze niczyje. Puste i osamotnione.
'Dalczego taki jestem?' w głowie Tima od dłuższego czasu plątała się taka myśl.
'Szukam dziury w całym...'

- Gdzie byłeś? - Alex klepnął Jacka w plecy.
- Twój interes?
- Uhm, nie... Ale lubię wiedzieć.
- Byłem z Kevinem na Molly Street. Otworzyli świetny lunaprak. Jak chcesz, zabiorę cię tam kiedyś.
- Kiedy? - malec wyszczerzył zęby. - Jutro?
- Jutro nie - zaprzeczył Jack. - Jutro siedzimy w domu, bo Tim i Tay mają jakąś sprawę do załatwienia.
- Ważną?
- Yhm - przytaknął na pytanie brata. - Bardzo ważną.
- A wieczorem? - podsunął Alex, któremu okropnie zależało na zobaczeniu nowego miejskiego wesołego miasteczka.
- Wieczorem mnie nie ma, siostra Kevina organizuję imprezę...
- Jack zrobił tajemniczą minę i rozłożył bezradnie ręcę. - A ty zostajesz z Timem, bo Taylor emigruje gdzieś z Billy.
- Weź mnie ze sobą!
- Może kiedyś - zaśmiał się chłopak. - Jak będziesz w moim wieku, to pogadamy wtdedy jak mężczyzna z mężczyzną. A teraz śmigaj na górę, jak chcesz to mogę ci poczytać.
- Nie - zaprzeczył chłopiec.
- Chesz tu zostać? - zapytał z udawaną zgrozą Jakc. - W tej strasznej, ciemnej kuchni, gdzie w koszu na śmieci mieszkają włochate robale?
- Hm, czemu nie?
- Choćby dlatego, że jutro idziesz do czkoły, młody człowieku. Naprawdę chcesz tutaj zostać? Sam?
- Jak byłem młodszy tata siedział w kuchni, a ja wdrapywałem mu się na kolana, pamiętasz? - chłopiec wskazał na krzesło, stojące w rogu pomieszczenia.
- Tak, pamiętam - uśmiechnął się lkko Jack. - Chodź tu.
Przytulił brata i piszczotliwie uderzył go w ramię.
- A ty pamiętasz, jak mówiłem, że zawsze możesz na mnie liczyć? Taty i mamy już nie ma i nigdy nie będzie, ale damy radę.
- Brakuje mi ich... -wyszeptał Alex i wtulił głowę w ramiona starszego brata. - Dziękuję.
- Za co? - zdziwił się Jack i popatrzył niezrozumiale na malca.
- Za to, że po prostu jesteś.
Latarnie na przedmieściach powoli gasły i ciemnośc ogarnęła całą ulicę Gold Drive, pokrywając wszystko czarną magią. W powietrzu unosił się zapach tajemniczości. Dzień jak codzień, niby zwykły, a jednak taki inny. Nie ma jednakowych dni, a tym bardziej nie ma takich samych wieczorów i nocy.
Taylor rzucił sie na łózko i zasłonił żaluzję. Przez szybę widział
błyszczący księżyc, który wskazywał drogę tym, któtrzy nie mogli jej znaleźć.
Pomasował rękami kark i wzdrygnął się, kiedy zobaczył stojącą w progu Billy.
- Pachniesz wiatrem - wymusił z siebie uśmiech.
- Jak rozmowa z Timem? - zapytała i przysidała na łózku.
- Daj spokój... Czy świat kręci się tylko i wyłącznie wokół mojego brata?
- Nie - Billy pogładziła jego blond włosy. - Co z naszą kolacją?
- Proszę cię, Billy - Tay zrobił minę zbitego psa. - Jutro.
Billy Fay westchnęła i przygryzła wargę. Uśmiechnęła się, ale jej uśmiech był smutny
- Taylor, przez to wszystko, przez zamieszanie, jakie powstało przez to pięć długich lat, nie jesteśmy już tacy sami.
Tay obserwował ją i jej zmieniający wyraz twarz. Wyglądała tak, jakby miała zaraz eksplodować z rozpaczy i żalu.
- I wiesz... - ciągnęła Fay. - Oddalam się od siebie.
- Wiem - wyszeptał jej do ucha Tay. - Dajmy sobie trochę czasu, wszystko się ułoży.
- Sam w to nie wierzysz, Taylor. A pięć lat to mnóstwo czasu...
'Taylor', jak to obco brzmiało w jej ustach. Dla niej zawsze był Tay'em.
- Twoje rzeczy - wskazała na pudło stojące po drugiej stronie pokoju. Oddaje je, bo wszystko przypomina ciebie. Ja tak dłużej nie potrafię. Wybacz. Zerwała się z łóżka i niemal potykając się o własne nogi, wybiegła z pokoju.
Tay nie pobiegł za nią. Usiadł na łóżku i przyciągnął do siebie tekturowe pudło. Zdjęcia, koszulki, apaszka z misiem. Trochę piasku z wakacyjnej plaży. Płyty i książki, które kiedyś jej podarował. Wszystko tu było, wszystkie wspomniena, cała radość i smutek. Ich marzenia, ich życie.
"Every memory of looking out the back door
I have the photo album spread out on my bedroom floor
It's hard to say it, time to say it
Goodbye, goodbye..."