View Single Post
stare 15.11.2005, 16:34   #16
Desiree
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

A więc czas na drugi odcinek Dzięki niemu rozpoczyna się główna wątek, aczkolwiek poznacie go dopiero w 3 odcinku (na zaplanowanych i częściowo zrealizowanych 11). Druga część jest nieco krótsza od pierwszej, bo treści na taką ilość starczyło, a o maśle maślanym już sporo fs już mamy Jest nieco więcej zdjęć... Tak mi się zdaje
Zapraszam do czytania i komentowania.

****

Shame z wyraźną niechęcią wygramoliła się z taksówki. Czuła się kompletnie zidiociała, znajdowała się w miejscu, do którego w życiu by nie wróciła, gdyby nie imieniny dziadka Alfreda. Mało tego! Sytuacja była również niegodna uwagi – czekała na swoje bagaże, a ten &^%#* taksówkarz non stop przebąkiwał coś o randce. Dziewczyna zaśmiała się perliście, wyrwała swoją torbę i nieco chwiejnym krokiem podeszła do zardzewiałej ze starości furtki.
„Oto i jestem – pomyślała z goryczą. – Powrót w chwale w domowe pielesze.”
Przez dosłownie chwilę miała nadzieję, że to kolejny zły sen, że za chwilę się obudzi i jakby nigdy nic z ulgą ujrzy fioletowe ściany swego pokoju, by po chwili znów oddać się w czułe ramiona Morfeusza.



Dla pewności nawet uszczypnęła się w ramię – ból rozlazł się po całej ręce i Shame przeklinając własną głupotę pchnęła drzwi, do których podeszła i usłyszała strzępek rozmowy z salonu:
- Jest wysoce prawdopodobne, że jeśli energia wybuchu wyniesie 2000 t trotylu to...
- Równoważnik trotylowy wyniesie dwie kilotony – Shame dokończyła teoretyzowanie swojej matki, równocześnie pojawiając się w pokoju. Znajdowała się w nim jej matka i dziadek Alfred, czytający nową „Uranię. Postępy astronomii”. – Niestety (chyba tylko dla ciebie, mamo) jest o broń jądrowa o małej mocy wybuchu.



Młoda kobieta westchnęła widząc spojrzenie swojej rodzicielki, w którym mieszała się irytacja, zdziwienie i swoisty podziw.
- Kochanie... – stojąca na środku pokoju kobieta z herbata w dłoni (oczywiście słabą, żeby nie uzależnić się od teiny – prychnęła w myślach Shame) zreflektowała się i pospieszyła powitać swoją jedyną córkę.
- Wiem, mamo. Lecz i muszę cię rozczarować. Dalej studiuję tą swoją archeologię, choć mam wciąż wakacje. A o energii jądrowej... Przepraszam, pomyłka. A o broni jądrowej wiem od mojego szefa, którego leciwa żonka wykłada PO w ogólniaku.



- Jak ty się wyrażasz? – z gniewem zapytał jej ojciec, który na dźwięk podrażnionego głosu Shame szybko wychylił się ze swojego gabinetu. – Kiedy byłem w twoim wieku...
- ...to nie wiedziałeś, co znaczy słowo „k****” – zgryźliwie odparła dziewczyna podchodząc równocześnie do siedzącego w fotelu starszego mężczyzny – Wszystkie najlepszego dziadku!
Ucałowała go w rękę i bez słowa udała się do pomieszczenia, które jeszcze rok temu było jej sypialnią. Tak jak przypuszczała matka urządziła sobie w niej swój enty gabinet. Rozejrzała się po nim z dezaprobatą – dwa biurka zawalone papierzyskami maści wszelakiej, tony książek o w zasadzie tym samym temacie i przynudnawa korespondencja.



Shame w akcie rozpaczy rzuciła się na swoje dawne łóżku, żałując, że tu przyjechała. Kolejny raz zresztą. Leżała bez ruchu przez dobre pół godziny, po czym zdecydowanym ruchem otworzyła walizkę. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy zamiast kolejnych butów na wysokim obcasie zobaczyła butelkę wina.
„Kochana Sally – pomyślała z wdzięcznością o przyjaciółce.- Zaraz do niej zadzwonię.”
Założyła sweter i udała się do holu po telefon. Podczas gdy schodziła po krętych schodach w salonie trwała dość agresywna dyskusja.
- Musimy jej powiedzieć, że jeśli dalej będzie się obijać to zostanie wykluczona ze spadku – nabrzmiałym od emocji głosem mówił Gordon, ojciec Shame. – Powinna wreszcie zmądrzeć. Ja rozumiem, młodzieńczy bunt, niezależność, ale na litość boską!
- Gordon, nie mieszajmy w to Boga! – wykrzyknęła jego żona. – Dobrze wiesz, że religia to opium dla mas.
- Brittany, nie zaczynaj znowu postkomunistycznych gadek twojej matki!
- Gordo, moja matka przynajmniej była kimś, nie to co twoja! Jej chore geny są w naszej córce! To wasza wina! Rodzina wariatów! – Brittany z furią wyleciała z pokoju i pobiegła do swojego pokoju w piwnicy, gdzie przeprowadzała wszystkie eksperymenty. Prawie stratowała Shame, która pogrążona w niewesołych myślach zmierzała właśnie do holu w celu zatelefonowania do swojej współlokatorki. Dziewczyna ze zdziwieniem przyjrzała się matce, po czym weszła do salonu.
- Tato, co tu się znowu działo? – zapytała buńczucznie.
- ...
- Znowu darliście się z powodu mojej osoby?
- ...
- Dobra, znowu powiedziała, że to rodzina wariatów. Idę zadzwonić, a potem zapalić.
- Palenie szkodzi, młoda damo – ze swojego ukochanego fotela odezwał się dziadek,
- Podobnie jak seks w jednej pozycji przez całe życie. Wychodzę. Pa.

„K****. Ja p***** - gotowała się w duchu Shame. – Co za banda hipokrytów. Debili! Ani razu nie mogą pobawić się w normalną rodzinkę, która na każdy posiłek spożywa płatki Corn Flakes, a między tym czyści język szczoteczką AquaFresh. Wr.”

Właśnie miała podnieść słuchawkę telefonu, gdy ten nagle zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu zobaczyła numer Sally. Podniosła słuchawkę.
- Tak?
- Jak w domu?
- Daj spokój.
- Tak źle?
- Totalnie.
- To do dupy.
- Ano. Dzięki za wino.
- No problem, stwierdziłam, że może się przydać.
- Przyda się, przyda. Idę teraz zapalić, a potem się nim upije.
- (śmiech)
- Z czego polewasz?
- Nie upijesz się nawet dwoma syfami za 3.50 (śmiech)
- Kij ci w oko.
- Dobra, ja kończę, bo wychodzę do roboty. Ciao baby.



Trzask odkładanej słuchawki. Shame westchnęła i wyszła z domu.

****

Następnego dnia rano

Wstał nowy dzień. Delikatne lipcowe promienie słoneczne nieśmiało przedzierały się przez muślinowe zasłony i tańczyły po twarzy śpiącej młodej kobiety; tańczyły różnie – raz szybkiego jive’a, raz namiętne tango, a czasem ogniste paso doble, tańcowały i tańcowały. Tymczasem ktoś wszedł do pokoju – twarz owej postaci była blada i spokojna. Zręcznym ruchem podeszła do łóżka i czule odgarnęła włosy z czoła Shame. Tajemniczy osobnik o płci nieokreślonej z uśmiechem odnotował, że kobieta spała w ubraniu. Dziewczyna przez sen wymamrotała męskie imię, a postać uprzednio westchnąwszy z bolesnym grymasem opuściła pokój.

Tymczasem Shame miała piękny sen, o swojej pierwszej i prawdziwej miłości. Miała 15 lat, kiedy zakochała się w swoim koledze z klasy – ze wzajemnością zresztą. Było pięknie i namiętnie, lecz rodzice szybko wybili jej z głowy tę miłość, bo Jared był jej dalszym krewnym, o czym Shame dowiedziała się dopiero rok temu! Długo cierpiała, chowała w pamięci wspomnienia, aż je zupełnie wyidealizowała i pozostały jako niedościgniony wzór w jej umyśle. Co noc, na nowo, była na tej pamiętnej szkolnej potańcówce, wciąż w tle leciało „Hallelujah” w wersji Jeffa Buckley’a, a ona tak samo pijana ze szczęścia (że była tam brzoskwiniówka pominiemy stosownych milczeniem) znajdowała się w jego ramionach...
Shame nagle się obudziła. Jak zawsze w tym momencie. Wściekła rozejrzała się po pokoju, lecz tylko gdy poczuła świeży zapach niedzielnego poranka poczuła się momentalnie lepiej.
„Dziś ostatni dzień tutaj – pomyślała z ulgą. – Nareszcie.”
Gwałtownie wstała z łóżka, by jak najszybciej przeżyć niedzielny przegląd prasy (stały zwyczaj w tym domu), rodzinny obiad i wyjechać ze znienawidzonego Green Bay!
Wstając zahaczyła o kapeć i runęła jak długa na podłogę. Leżąc tak i klnąc, spostrzegła coś pod szafą. Wyglądało jak książka dawno porzucona. Shame podczołgała się do szafy i spróbowała dosięgnąć rękę do opasłego tomu. Po pół godzinie udało się.



Wyczołgała się spod szafy, odkaszlnęła kurzem i zabiła pająka maszerującego po jej ramieniu. Popatrzyła na okładkę książki: Pamiętnik. Carmen B.
- O mordę! – wykrzyknęła w podnieceniu Shame. Znalazła pamiętnik swojej zaginionej babki i wyglądało na to, że jest jedyną osobą, która go widziała oprócz samej jego właścicielki. Otworzyła pierwszą stronę i przeczytała pierwszą notkę. Włosy zjeżyły się jej na głowie....
  Odpowiedź z Cytatem