View Single Post
stare 18.11.2005, 20:58   #9
Sensiqúe
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

I oto witam po długiej przerwie. Jednak nauka i sprawy osobiste, to było dla mnie duże obciążenie.

Dlatego powracam w chwale, albo poraże.. i daję dziś nowy odcinek. W ten weekend dam jeszcze jedną częśc, będzie ona albo ostatnia lub przedostatnia - zależy.

Pisząc tą część, wyszło więcej niż chciałam - coś ponad 10 stron formatu A4 - znaczy najpierw napiszę ręcznie a potem klepię do Worda i mam.

A i przepraszam, ale trzy ostatnie zdjęcia.., moga być z nimi problemy, bo wgrałam je tymczasowo na imgashack. Moje normalne konto coś sie zepsuło, z samym serwisem coś nie tak, za jakiś czas wgram normalnie na mojekonto. jednak jeśli image będzie chrzanić sie do jutra, to po prostu trzy ostatnie foty pójdą na konto interii.

Zapraszam do czytania i komentarzy... : )


"La Prostituto"
-
Odc IX
"Cicha śmierć"


-Louis, w cholerę! – irisz wyczuła, co jej towarzysz chce zrobić.
-Kotku, wiem, że tego chcesz. Parę lat temu, prawie byś się zabiła o szczyptę zainteresowania z mojej strony.


Kobieta wstała z pościeli i widziała te same oczy, które drwiły z niej, tak jak kiedyś.
-Nic się nie zmieniłeś, nic a nic! – krzyknęła.
-Mylisz się. Jestem inny, bowiem mam zapędy ku dobraniu się do ciebie – tak głupiej osoby. I powiem ci tyle, że gdybym był bogaty w tym czasie, to już siedziałabyś na ulicy. – pijak podniósł swoje ciało z łóżka.
-Gnój! – Ann wymierzyła dłonią w twarz rozmówcy, lecz ten bez zbędnych trudności odparł atak.
-I co, myślisz, że się ciebie boję? – zaśmiał się nader głośno.
-Nie wiem jakie masz kłopoty w tym Londynie, ale jestem świadom czemu przyleciałaś od razu do mnie. Masz ochotę wiedzieć?
Irisz odepchnęła mężczyznę, zmierzając ku wyjściu z mieszkania.
-Bo masz naiwną duszę i nadal cię pociągam! Podniecam cię kotku, ja to wiem! – męski głos dobiegł na klatkę schodową, na której dało się też słyszeć tupot obcasów.
--------------------------------------------
Kilka minut i kobieta znalazła sobie miejsce w miejskim parku...

--------------------------------------------

Lotnisko w Paryżu. Potężny samolot wylądował, a z niego wyszedł Clark. Mężczyzna spojrzał na zegarek, który wskazywał porę nocną. Handwitch założył swój gustowny kapelusz , po czym wyszedł z budynku.
-I gdzie ja znajdę taxi? – pomyślał na głos.
-No to zasuwamy piechotą. – podsumował i już szedł, gdy do jego uszu dobiegły głośne śmiechy.
-Co u licha... – odwrócił się na pięcie, a jego oczom ukazały się.. dwie skąpo odziane Francuzki.
-Jaki przystojny brunet. – powiedziała jedna z kobiet.
-Aj przestań, widać, że facet ma klasę, więc trzeba się przywitać. Jestem Hasinde, a ta wydra obok, to Diana. – ciemnowłosa „piękność” podała rękę detektywowi, który odwzajemnił gest.


-Proszę wybaczyć mojej siostrze, jest jeszcze nielet.., oj młoda i mało wie, jak obnosić się z mężczyznami.
-Właśnie, że nie! – Diana podeszła do Clarka, chwytając jego krawatu, kusząc:
-Widać, że lubisz młodsze. A ja bym umiała pokazać ci, co potrafię, mimo mojego wieku.
-Diana! – druga nieznajoma odgoniła natarczywą adoratorkę.
-Ależ drogie panie, ja się spieszę i nie...
-Spieszysz się? Dla mnie, to nie problem.. – blondynka znów zaczęła się przystawiać.
-Proszę mnie zostawić. – Clark odepchnął kobiety.
-Dianuś, pan szuka dojrzałej, a nie takiej siuśki jak ty. – Hasinde mówiła tonem iście poważnym.
-Przykro mi, ale żegnam. – Handwitch zawrócił się i szybkim krokiem zmierzył ku motelowi.
-Ale... – starsza kobieta jeszcze próbowała.
Młodsza siostra roześmiała się.
-Ty gówniaro, to przez ciebie! – prostytutka chwyciła mocno rękę blondynki i obie oddaliły się.
-Wcale ci go nie odbiłam, tylko...
-Oj zamknij się smarkulo! Co z ciebie będzie?!
Już więcej ich słychać nie było.
------------------------------------------------------

Ranek. Nad Paryżem wznosiło się słońce, dając tym samym nadzieję na nowy i piękny dzień. Ulice już obfitowały w samochody, którymi poruszali się ludzie pracy. Po chodnikach szwendała się Paryska młodzież, z mniejsza lub większą chęcią zmierzała do szkół. Ptaki śpiewały, mieszkańcy budzili się do życia, a w radiu można było usłyszeć o kolejnej aferze politycznej.
Motelowy nadajnik umieszczony w recepcji, również nadawał informacje:

„Radio Paryski Powiew wita Paryżan. Czas na wiadomości z Paryża. Nasz reporter przeprowadził wczoraj wywiad z samym prezesem fabryki maszyn rolniczych „SUP”, co zaowocowało małym skandalem. Otóż owy prezes przyznał się do długów, jakie popełnił w ciągu tych pięciu miesięcy. Jednak, na pytanie o liczne krętactwa wobec klientów z Anglii, wypiera się. Całości zajścia przyjrzał się sam prezydent Francji...”

Tymczasem w jednym z motelowych pokoi, dało się słyszeć stukot zamykanych drzwi szafy. Clark założył swój garnitur i niezmordowany kapelusz, po czym sięgnął telefonu. Wystukał pięciocyfrowy numer.
-Tu Paryskie Taxi 29293. Słucham?
-dzień dobry, proszę o taksówkę pod Motel „Luvion” na Miltiador 8.
-Oczywiście, już jedziemy.
W parę minut później, detektyw już wsiadł do zamawianej podwózki.
-Gdzie ruszamy?
-Na Masinn 8. – Handwitch zamknął drzwi wozu.
-Mhm, piękna okolica – przedmieścia, w których bytują bogaci. – odpowiedział taksówkarz i ruszył w podane miejsce.
Nawet w Paryżu bywają korki, więc zawsze można umilić sobie czas poprzez zwykłą pogawędkę.
-No to trochę postoimy. – kierowca przystanął w długim „sznurze” samochodów.
-A pan tutaj w interesach, czy może turysta? – ciągnął dalej.
-można powiedzieć, że to pierwsze. – Clark świetnie władał francuskim.
-Widać, widać. Pan na brak funduszy pewnie nie narzeka. Czyżby jakaś transakcja na tych przedmieściach? Bowiem dużo zamożnych tam stawia sobie domy.
Handwitch znał już bardzo dobrze detektywistyczny fach, więc odparł:
-Ależ tak, chciałbym kupić pewien dom, a następnie odremontować i sprzedać, rzecz jasna drożej. W końcu liczą się zyski. – nie ma jak dobre kłamstwo i tym samym, zachowanie swej prawdziwej funkcji.
-A pan z Paryża? – taksówkarz zaczął jechać, tłok zmniejszał się.
-Nie, ja jestem z Londynu. Tutaj często bywam i ku zarobkom.
-Oj, to zapewne słyszał pan tą aferę o firmie „SUP”? Znowu wypchali sobie kieszenie, a teraz tłumaczą się.
-No pewnie, zgraja krętaczy. – brunet sprawnie prowadził rozmowę.
-Gdybym ja miał tyle pieniędzy, to.., to sam nie wiem, ale pewnie też kupiłbym dom.
-Rozumiem pana, w końcu robota taksówkarza, okazuje się marna w obecnych czasach.
-Owszem, ale żyć musze z czegoś i trójkę dzieci wykarmić. O proszę, jesteśmy drogi panie, na miejscu – Masinn 8.
Clark wręczył opłatę za podwóz i pożegnał kierowcę.
Po chwili przyjrzał się okazałej willi.

-Cholera! – ręką popukał się w czoło.
-Jaki ja głupi! Odesłałem taxi, a przecież jeśli tu będzie Ann, to musze z nią jechać. No, ale trudno.
Mężczyzna zadzwonił do drzwi domu i czekał... Znowu zadzwonił i... czekał.
-Idę, oj idę... – odparł głos ze środka budynku, a za nim ciągnęło się ujadanie psa.
-Oj Mimu, cicho, siad! – chyba ktoś wydał skuteczną komendę, bo zwierzak przycichł i widać było jego łepek, który wyglądał z jednego okna. – ot wścibski czworołap.
Wejście otworzyło się i ku zaskoczeniu, pojawiła się postać starszej pani.

-Kogo to moje stare oczy widzą. Młody i przystojny biznesmen?
Handwitch zmieszał się, bowiem oczekiwał kogoś zupełnie innego.
-Witam, powodem mojej wizyty jest niejaki Louis San. Zastałem go może? – mężczyzna zaczął rozmowę.
-A kto pyta? – kobieta zrobiła się nieco podejrzliwa.
-Clark, przyjaciel w interesach. – odpowiedział poważnym tonem.
-Ach tak, no to zapraszam na kawę i ciasto, w końcu nie będziemy tak stać młodzieńcze. – staruszka zaprosiła gościa do salonu, gdzie czekał już owy posiłek.
Detektywa zdziwiło wnętrze posiadłości, utrzymane w staromodnym, gustownym stylu. Wystrój jakoś nie wskazywał, iż mógłby tu przebywać ktoś w typie „rekina biznesu”.
Obie postaci zasiadły na kanapie.
-Kate Watson, miło mi. A czyżby San znów coś schrzanił? Kolejne długi?
-Jak to.. kolejne? – detektyw wziął łyk małej czarnej. Wprawdzie odmawiał sobie nieraz kofeiny, ale tym razem należało wypić.
-Widzę, że pan jest kolejnym jego wspólnikiem, który nie wie. Otóż Louis nie mieszka już tutaj. Jestem jego babką, a iż ja miałam z czego żyć, to sprzedał mi ten dom. Jak widać, zmieniłam wystrój z nowoczesnej budy playboya na gustowny.
-Ależ droga pani, to niemożliwe, że tak.. sprawny i sprytny człowiek zszedł na dno! Jakim cudem?
-Widzę, że pan zielony jak galaretka na moim cieście. A zaczęło się niewinnie, bowiem Louis wdał się w dosyć pikantny romans z pewna prawniczką – znaną i przebiegłą. Jak jej było.., Melinda chyba, ale pewna nie jestem, bo to dawno a i pamięć już nie ta. Przecz jasna, przestrzegłam wnuka od tej damy, wszyscy prawnicy i adwokaci, to krętacze. No, ale Luisa zaślepiło totalnie i ani się obejrzał, a jej nie było., zaraz po tym, jak on ujawnił przed nią numery kont bankowych. Nasza adoratorka przepadła w świecie, razem z kilkoma milionami. Bóg jeden wie, gdzie się teraz szwęda. – staruszka wzięła kawałek wypieków.
-O cholera...
-Właśnie! Ja pomyślałam dokładnie to samo. O cholera! Więc mój wnuk spadł na niziny społeczne i majątkowe, tym samym popadając w długi. Ludzie, z którymi, bądźmy szczerzy, robił nielegalne transakcje, do cierpliwych nie należeli. Ode mnie pożyczki nie chciał, też nie miał kiedy się unosić tą jego pseudodumą . – odparła z ironią.
-No więc, zawarł ze mną interes i oto mieszkam tutaj. Taki zdolny chłopaczek, a dał się podejść kobiecie. Choć powiem szczerzej, że charakterek miała, a i wygląd niczego sobie. Młodsza o jakieś dwa lata od Sana, sprytniejsza jak widać. Mogę powiedzieć, że ją lubiłam, bo zacięciem do biznesu grzeszyła. Cóż, wzbogaciła się, zabawiła i zwiała. Ale rozgadałam się może nazbyt.
-Nie, skądże. Dzięki pani mam aktualne dane. – Handwitch zdziwił się mocno.
-Także wnuka mego tu nie ma.
-A wie pani, gdzie go znajdę?
-Sama nie wiem, czy tam jeszcze mieszka, ale.. Labell 7. To całkiem blisko, w części tych bloków dla Paryskiej biedoty. Okropna okolica. – Kate napisała adres na małej kartce i wręczyła rozmówcy.
-Hm, nie podziewałem się, że on tam może... A pani mu nie chce pomóc, końcu rodzina?
-Chyba jest pan śmieszny. Wprawdzie ta sama krew, ale Louis ewidentnie odmówił mi. Od tej sytuacji kompletnie mu odbiło, stał się menelem. A ja tam silić się nie będę, jak nie to nie. San, dorosły facet, na siłę mu nic nie mogę. A pan co, skory do ratowania go?
-Chciałbym się z nim zobaczyć, może nawet wesprę. – detektyw musiał kłamać i szło mu to wręcz znakomicie.
-Pozostaje mi tylko życzyć szczęścia. – siwowłosa dama popijała powoli kawę.
-Niezmiernie dziękuję za te informacje, ale nie będę pani więcej czasu zajmował.
-Jak pan uważa. – kobieta mówiła bez zbędnych czułości.
Pani Watson odprowadziła gościa do drzwi, po czym oboje pożegnali się.
-Labell 7, to na lewo i prosto. – właścicielka pięknego domu jeszcze ciągnęła dalej.
-Ponownie dziękuję, życzę miłego dnia i do widzenia. – Clark wyszedł na chodnik i udał się pod wskazany adres.
---------------------------------------------------

Tymczasem w jednym z parków, wśród bujnej zieleni...
Na jednym z drzew siedział ptak. Dreptał po mocnej gałęzi, aż dziw bierze, że jego małe i cienkie nóżki stoją stabilnie na takiej wysokości. W pewnym momencie ten śpiewak przestał szczebiotać. Zrobił kilka podskoków, poruszał skrzydłami, a następnie ogonem. Dalej dało się słyszeć pewien charakterystyczny dźwięk: „plask!”.
-Co u licha... – Irisz obudziła się na parkowej ławce, tym samym zauważając na ręce ptasie odchody.

-Ty mały i wredny! – wykrzyknęła, gdy nad sobą zobaczyła pierzastego sprawcę, który jedynie świergolił radośnie, jakby ciesząc się.
-Paryski brudas... – odparła Ann, wycierając zaplamione miejsce.
Skromne stworzenie zaćwierkało donośniej, niczym obrażone na obelgę człowieka. Ptaszek zatrzepotał skrzydłami, wzniósł się ku niebu, jednak zrzucając jeszcze jedną „niespodziankę”.
-Naiwny... – mruknęła kobieta, gdy usłyszała „plask”, ale tym razem na oparciu ławki.
-Jasna cholera, w życiu tak mnie plecy nie bolały. Pieprzona ławka, mam dość! – wykrzykiwała, zmierzając ku stawowi.
Prostytutka przyglądała się mętnej wodzie, a w której pływało mniej lub bardziej żwawo kilka kaczek.
-Oj, co panienka taka smętna? – za Irisz przechodził jakże zacny przedstawiciel Paryskich meneli, wożąc swój wózek.
-A spadaj pan... – ona odparła sucho.
-Spokojnie, chciałam być miły. – odpowiedział błagalnym tonem
-Wprawdzie widać, żeś *****a, ale chciałem być tylko miły dla kogoś na tyle biednego. – ciągnął dalej, ale już mnie przychylnie, po czym odjechał ze swym „bagażem”.
-Nędzarz i tandeciarz. – powiedziała do siebie.
Ann spojrzała na własne ubranie i westchnęła ciężko. Tęskniła za domem, ciepłym łóżkiem, no i za kosmetykami oczywiście. Kobieta zdała sobie sprawę, że jest bardzo źle, bardziej niż kiedykolwiek. Mimo, iż miewała życiowe kryzysy, to nie aż takie, jak ten teraz. Ostrze, jakieś Naznaczenie, całość nawarstwiała się i ciążyła.
„Dobrze, że choć nie mam tego uczucia do mordu.” – w myślach starała się pocieszyć, ale z mizernym skutkiem.
Młoda Westerpsorn udała się kamienną dróżką gdzieś, skąd mogłaby ukraść coś do jedzenie. Cokolwiek, byle w żołądku nie burczało.
-----------------------------------------------

-Labell 7..., to tu. O Boże! – Clark przeraził się z lekka na widok tak obskurnej dzielnicy.
Stare budynki, brak chodników, ze dwa zardzewiałe trzepaki i para ćpunów – ot „luksus”.
„Tak, nic tylko dać tabliczkę: ‘ Paryż wita!’ . „ – mężczyzna pomyślał w duchu i wszedł do poszukiwanej kamienicy.
Schody skrzypiały niemiłosiernie, cud iż w ogóle jeszcze się trzymały.
-Które to mieszkanie? – pytał sam siebie na głos.
Detektyw zapukał do pierwszych lepszych drzwi i czekał. Minęła minuta, dwie i nawet trzy, a wejście wciąż zamknięte. Mężczyzna już miał zamiar zrezygnować, gdy nagle zamek zachrobotał. Ze środka wydobył się dosyć nieprzyjemny odór, a w tym alkohol.
-Czego? – spytał właściciel.
-Witam, szukam Louisa Sana, podobno tu mieszka.
-A kto pyta? – San wolał się nie ujawniać zbyt szybko.
-Albo niech będzie, to ja. Więc czego? – jednak dokończył po chwili.
-Clark. Szukam Irisz. – brunet nie owijał w bawełnę.
-A ona wyszł... Kto? Nie, nie znam nikogo takiego.

-A właśnie, że pan zna. – Clark mówił swoim spokojnym, ale i stanowczym głosem.
-Do cholery, mówię, że nie! – pijany gospodarz irytował się.
-Człowieku, dobrze wiem jak jest i nie wciskaj mi tu kitu! – Handwitch próbował dalej.
Podczas, gdy Louis rzucał falą przekleństw, detektyw zauważył istotny szczegół – damską szminkę na szafce w mieszkaniu. Ten dowód starczył...
-Już dobrze, dobrze. Jednak zostawię namiary na mnie, jakby pan zmienił zdanie.
Łysawy rudzielec wziął kartkę z numerem telefonu, po czym zamknął mieszkanie.
„Tyle mi było potrzeba.” – mężczyzna pomyślał i oddalił się do motelu zamówioną taksówką.
------------------------------------------------------

Bramka wejściowa sklepu spożywczego wydała piskliwy dźwięk, a to oznaczało, że ktoś wszedł. Młoda kobieta o kruczoczarnych włosach w spokoju przeglądała półki z towarem.
„Ale czym zapłacę, przecież nie mam torebki.” – głowiła się.
-A jak taka piękna dama ma na imię?
-Ann, a bo co... – nie dokończyła, gdyż po odwróceniu się ujrzała starszego człowieka, który do najzamożniejszych nie należał.
„Stary menel, no pięknie!” – pomyślała ironicznie.

-Taka ślicznotka, a sama z rana?
-Odczep się pan.
-Ej, widzę przecież, że nie posiadasz żadnych funduszy, a kichy marsza na pewno grają. Powiem co tyle, bowiem kraść swobodnie da tutaj radę, ale tylko drobiazgi. Jakbyś kotku poszła ze mną na tyły śmietnika i zapewniła rozrywkę takiemu jak ja, to dam ci coś z mojej spiżarni na działce. W altance mieszkam. To co? – zbereźny dziad uśmiechnął się.
-A spadaj pan! – prostytutka zniesmaczyła się od tej propozycji. Ukradła prędko jedną bułkę i wyszła ze sklepu.
---------------------------------------------

-Halo, Bell? No witaj kotku, otóż mam świetną wiadomość! Już właściwie wiem gdzie bytuje Ann, a więc z dwa dni i pewnie będzie po wszystkim.
-Serio? Nareszcie! Już tęskniłam za tobą... – Bell mówiła łagodnym tonem.
-Ja też, wierz mi. Kocham cię. A teraz wybacz, bo dzwonię z motelowego telefonu. Komórkę musze ładować. Także pa kotku i czekaj na mnie.
-Do zobaczenia i wracaj szybko! – blondynka rozłączyła się.
-Heh, oby było dobrze. – mężczyzna westchnął sam do siebie i położył słuchawkę, udając się do pokoju.
------------------------------------------------

-Głupek myślał, że mu powiem. Naiwny! – San siedział na rozpadającym się krześle i popijał tania wódkę.
-Swoja drogą, co ona mogła zrobić, że ten gość tu się aż tak dobijał? – myślał na głos.
-A co mnie to! Ciekawe gdzie moja piękna polazła.. – już chciał zażyć kolejnego łyka trunku, gdy od drzwi rozległo się donośne pukanie.
-No nie! Nawet kulturalnie schlać się nie można! – Louis powstał i otworzył gościowi.
Mężczyzna miał zamiar wyżyć się, ale ku zaskoczeniu ujrzał kogoś znajomego.
-Oj, pan Silvestre Amir, oj witam. – gospodarz momentalnie zmienił nastawienie.
-No owszem. – owy osobnik o ciemnej karnacji pozwolił sobie wejść bez zbędnych pozwoleń.
-Słuchaj San, jest problem.
-Och, czyżby klienci się wycofali? No tak! Wiedziałem, że się nie znają i nie wezmą naszych działek koki! – rudowłosy starał się być pewny siebie, jednak niezbyt mu to wyszło.

-Zamknij się San. Pracujesz dla mnie, a towar nie nasz, ale mój. Twój czas dobiegł końca.
-Jak to?!
-Długi, długi i jeszcze raz długi! – Silvestre mówił donośniej.
-Spłacę co do centa. Jednak daj mi trochę czasu.
-Nie.
-Dlaczego? Przecież wiesz, że możesz na mojej osobie polegać.

-Powiedziałem, że nie. Marnujesz czas, a i nie mam z ciebie i twojej działalności żadnych korzyści.
-Proszę! – Louis pchnął swego pracodawcę w ferworze przypływu emocji.
Amir jedynie zachwiał się lekko. Jego mocna postura nie dała się nędznemu pijaczynie.
-Kiedyś byłeś taki jak ja, miałeś co zechciałeś. Ale przez głupi błąd, straciłeś całość. Przykro mi, ale to koniec. – gość mówił dalej ze swoim stoickim spokojem.
-Ale co ze mną zrobisz?!
-Spójrz jak żyjesz, zszedłeś na dno. A wiesz co z dnem się robi?
-Nie, nie... nie!
-Tak San, właśnie tak.
Silvestre szybkim ruchem wyjął pistolet i celnie wymierzył w pracownika, już byłego.
Postawny mężczyzna wyszedł, nie zostawiając zbędnych śladów za sobą. Wprawdzie wystrzał padł z cichej broni, jednak jeśli nawet ktoś to usłyszał, to i tak nic by nie zrobił. Dzielnica biedoty i marginesu społecznego przeżywała na co dzień takie sytuacje, jakoś nikt z tego „plebsu” nie kwapił się ku policji czy prawu. Louis San leżał martwy..., a raczej nic innego by go w życiu nie czekało.


C.D.N............................................. ...........

Jeszcze raz zapraszam do komentarzy : )

I takie tycie coś na koniec...

Specjalne podziękowania dla:

Eveline
i
Fizzly'ego

za część zdjęć - gdyby nie Oni, to bym zwariowała ; ]

Ostatnio edytowane przez Sensiqúe : 19.11.2005 - 19:23
  Odpowiedź z Cytatem