Daję oto odcinek VIII
Odcinek VIII Ostateczna Bitwa

Samea stanęła przed pagórkiem. Znajdowała się w lesie. Iglaki pochylały się pod wpływem wiatru a słońce przebijały się przez naturalną kopułę. Wysoko nad nimi Wiktoria słyszała statki szykujące ludzi do ewakuacji, w razie przegranej. Hayler kazała je przyjść bez nikogo, bez ochrony ani żadnych towarzyszy. Stanęła więc między purpurowymi drzewami, tak jak jej powiedziano.
-Ja, królowa Samea IV przybywam dziś do ciebie! - krzyknęła, lecz nikt jej nie odpowiedział. Po chwili dodała:
-Ed Fera Samea net turyhh Oonagh! - Na te słowa odpowiedział mocny wiatr. Purpurowe drzewa nachyliły się nad nią, prawie jej dotykając. Po chwili wycelowały w jej stronę wiązkę promieni, które rozpryskiwały się przy kontakcie z jej ciałem. Jej suknia zaczęła falować, zaś włosy leżały spokojnie. Nagle promień zwiększył się aż zakrył Samei cały las, łącznie z pagórkiem. Zamknęła oczy, lecz gdy je otworzyła nie widziała już drzew, tylko małe przytulne pomieszczenie. Światło rozproszyło się już całkowicie i Samea ujrzała dziecinny pokoik pełny skrzynek z zabawkami. Ściany zakryte były zabawną tapetą a małe łóżko, miało na pościeli samoloty. Wszystko to strasznie przypominało jej pokój z dzieciństwa na ziemi.

Na środku siedziała dziewczynka, mniej więcej ośmioletnia, która śpiewała jakąś dziwną piosenkę. Była ubrana w długą, czerwoną suknię a włosy miała spięte w dwa kucyki
-Oonagh caks het het caks! Oonagh, Oonagh! - nuciła. Samea uśmiechnęła się do niej i usiadła obok.
-Malutka! - zaczęła przymilnie królowa.- Gdzie mogę znaleźć pewną kobietę...
-Oonagh! - przerwała jej dziewczynka i zaczęła biec. Królowa podążyła za nią.

Dziewczynka biegła krętymi kamiennymi korytarzami o marmurowej podłodze, jakby znała je na pamięć. Cały czas śpiewała swoją piosenkę pod nosem. Samea miała wrażenie, że biegły przez godzinę a mała zna labirynt, jak własną kieszeń. Ku zdziwieniu królowej dotarły do dużego ogrodu, pełnego purpurowych drzew. Na środku stało krzesło, które dziewczynka w podskokach zajęła.
-Witaj Sameo, oczekiwałam się. - powiedziała mała, głosem dorosłej kobiety.
-Ale jak to... - królowa nie wiedziała, co o tym myśleć. Ta mała, wielkim prorokiem Oonagh?
-Tak to ja jestem wielkim prorokiem Oonagh. - odpowiedziała jej słowami, jakby na jej pytanie. - Prosiłam o przybycie. Zapewne wiesz o zaistniałym sporze.
-Tak, tylko o tym się rozmawia w królestwie. Je'ak są silni, za silni, lecz my...
-Nie o tym mówię. - przerwała mała. Samea była zaskoczona, ale nie dawała tego po sobie poznać. Zawsze umiała ukrywać swoje uczucia, wiedziała jednak, że przed Oonagh nic nie ukryje. - Mam na myśli konflikt w Twoim umyśle. Wciąż żyjesz Tau'ri, nie możesz przestać myśleć o swojej rodzinie. Zapewne jest to dla ciebie trudne. - królowa nie zauważyła jak łza spłynęła po jej policzku a następnie z cichym jękiem zleciała na naszyjnik Samei.
Będę opanowana...

-A jak mam się czuć? - powiedziała cichym głosem. - Całe moje dotychczasowe życie postawiono pod znakiem zapytania. Wszystko, w co wierzyłam zniszczyła ta beznadziejna, mam na myśli podróż w czasie. Jestem pewna, że gdyby nie ona nigdy bym się tutaj nie znalazła, prawda? - Oonagh milczała przez chwilę. Podeszła do jednego z purpurowych drzew i zerwała liść. Położyła go pomiędzy dwoma kamieniami i wyszeptała słowa Pradawnych. Nie minęła chwila, gdy nagle liść zaczął się rozjaśniać, aż w końcu stał się całkowicie, nieskazitelnie biały. Samea została tą bielą oślepiona, więc zasłoniła oczy ręką.
To wszystko jest jakieś chore! - krzyknęła w duchu. Biel przestała się nasilać aż w końcu nie stanowiła już potencjalnego zagrożenia dla oczu. Gdy Samea otworzyła oczy, ku jej zdziwieni, zamiast delikatnego listka pojawił się śnieżnobiały kot, który spłoszony uciekł.
-Masz racje. - powiedziała Oonagh i powróciła do królowej. - Tak jak teraz ten liść nie stałby się kotem gdyby nie moja interwencja, tak ciebie byśmy nie zobaczyli w wizjach, gdyby nie twoja niefortunna podróż w czasie. Nasi znawcy nie wzięli pod uwagę, że tak prymitywni Ziemianie mogą żyć więcej niż dziesięć lat. Myśleliśmy, że dostosujesz się do tego i umrzesz w spokoju a nie tutaj, na wojnie.

-Czy to dlatego mnie wezwałaś, żeby to powiedzieć? - Samea stawała się coraz bardziej zniecierpliwiona.
-Tak, ale nie tylko. Wiem, że twoje ziemskie przygotowanie nie jest wystarczające, jak na tak wielką bitwę. Mam zamiar obdarować cię cechami i umiejętnościami. Takimi, jakimi powinna dysponować królowa Was'sdrah! Podejdź bliżej - Oonagh wskazała miejsce, gdzie kobieta ma stanąć a następnie posypała jej głowę dziwnym proszkiem. Samea kichnęła, ponieważ nieprzyjemny pył nieznośnie dostał się do nosa. Nagle pojawiły się jeszcze dwie dziewczynki, ubrane w czarne suknie, z wyglądu bardzo przypominające tę, którą nosi Oonagh. Wszystkie trzy zaczęły tańczyć wokół królowej. Po chwili zatrzymały się. Najpierw przemówiła dziewczynka o kręconych, blond włosach:
-Ja tobie Sameo ofiaruję szybkość i zręczność, ażebyś zawsze umiała obronić się przed wrogiem. - blondynka rzuciła złoty pył. Następnie przemówiła druga dziewczynka, o wielkich oczach:
-Ja ciebie obdarzam umiejętnościami dowódczymi, ażebyś zaprowadziła naszą armię do wygranej. - Tak jak poprzedniczka, i ona rzuciła proszek. W końcu do ceremonii włączyła się Oonagh. Samea nie podejrzewała, czym wielki prorok może ją obdarzyć. Ku jej zdziwieniu ona, zamiast najpierw mówić, od razu rzuciła pył:
-Ja tobie królowo, daję magię At-Sath, która pozwala komunikować się myślami z istotami, które znajdują się bardzo daleko. Ta umiejętność przyda ci się niezmiernie! - po tych słowach Oonagh nałożyła Samei srebrną koronę z diamentem na środku. Wszystkie trzy odeszły od niej i pokłoniły się.
-Chwała dla Samei IV, królowej Was'sdrah!
***

Darius otworzył oczy. Był w dużej ciemnej, ponurej sali, gdzie ostatkami sił delikatny płomień tlił się w kominku. Zerknął ukradkiem na swoją partnerkę, która spała mocnym snem. Ten oto mężczyzna był najważniejszą osobą na Je?ak. To właśnie on spowodował konflikt między nimi a Was?sdrah. Z wyglądu, Darius, podobnie jak inni z Je'ak bardzo różnił się od mieszkańców wrogiej planety. Jego skóra była szkaradna a włosy wraz z oczami ciemne, niczym pustka, jaka ogarniała serce mężczyzny. Jeszcze raz zerknął na kobietę, która pochłonięta snem rozłożyła się na miejscu Dariusa. Wstał z łóżka i poszedł się wykąpać w wannie ze złota. Nie minęło dwadzieścia minut a w łazience zastała go partnerkę.
-Już nie śpisz? - zapytał ironicznie
-Nie, nie śpię. Przyszłam porozmawiać. - Czarnowłosa usiadła na rogu wanny. Jej czarne oczy, które zapełniały całe oczodoły uważnie obserwowały Dariusa.
-Tetha, nawet nie próbuj mnie odwieźć od tej bitwy.
-No, ale powiedz, po co ci to? Po co chcesz pogrążać tych biednych ludzi? Przecież doskonale wiesz, że oni przegrają!
-Nie rozumiesz? Nie rozumiesz tego?! - mężczyzna, coraz bardziej zdenerwowany, wydarł się na kobietę. - To przez nich cały wszechświat uważa nas za oszustów. Może nie pamiętasz, jak Samea II oskarżyła nas o kradzież trzech milionów ton trytonii? Tu chodzi o dumę, która ucierpiała z powodu tej głupiej królowej!
-To się ciągnie już przez trzy pokolenia!
-I będzie się ciągnąć do tego momentu aż Was?sdrah nie upadnie.
-Ale senat...
-Zrozum to! Senat nie istnieje! Dzięki naszym szpiegom i terrorystą ta instytucja zjada się nawzajem! Między krajami Paktu jest coraz więcej wojen i kłamstw. Wygrana nad tą podła rasą i nasz triumf, doprowadzą do całkowitego zniszczenia imperium Galaktycznego!

-Wy wszyscy jesteście szaleni! Cała ta wasza federacja to idiotyzm! - podirytowana kobieta wybiegła w bieliźnie z łazienki. Darius uśmiechnął się.
-Straże! - wrzasnął. Nie minęły dwie minuty a już słychać było damski krzyk i odgłos upadającego ciała na podłogę.
-To tylko głupia dziewka, bez krzty wyobraźni. Wszyscy tacy jak oni zginą, jeśli nie pokłonią się przed potęgą Je'ak!
***
Samea przechadzała się pomiędzy hałaśliwym tłumem mieszkańców twierdzy. Matki, córki i żony żegnały swoich mężczyzn, którzy szli na Bitwę. Nigdy nie widziała tylu łez.

Zdziwiona podeszła do jednej kobiety, która żegnała swojego syna. Nie miał on może więcej niż trzynaście lat. Zwykłe kobiety na Was'sdrah nie chodziły w długich sukniach i ozdobach. Ich szaty, ku zdziwieniu Samei bardzo przypominały ziemskie. Ta osóbka nosiła czerwoną bluzę z kołnerzykiem i spodnie, z materiału przypominającego jeansy, obwiązane różową chustką. Chłopiec zaś nosił krótkie spodenki a brzuch miał owinięty bandażem. Stali przed małym domem, który wyglądał dość nowocześnie.
-O co tutaj chodzi kobieto? - zapytała miło Samea, choć jej głos brzmiał trochę zbyt majestatycznie. - Czyżby wojsko powołała ciebie do służby? - kobieta upadła na kolana i zaczęła bić pokłony.
-Chwała niech będzie Was'sdrah! - krzyknęła, lecz Samea już podnosiła ją z kolan.
-Uspokój się! Jesteś tak samo zwykłą kobietą jak ja!
-Wybacz mi królowo, nie chciałam cię urazić. To nie mnie wybrali do służby, ale mojego syna.
-Ale przecież on jest rany!
-Owszem, wasza wysokość, ale...
-Królowo! Królowo! - prze'z miasto biegła zdyszana Hayler. Co chwile potykała się o wystające kamienie, a w dodatku wysokie, czarne szpilki, prawie całkowicie uniemożliwiały jej poruszanie.
-Sameo! - wrzasnęła jeszcze raz. Widok pędzącej przewodniczącej Rady Starszych bardzo rozbawił królową.
-Słucham? - odpowiedziała. - Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego nasz kraj wystawia dzieci na wojnę?

-No właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać! - irytowała się Hayler. - Nie uda nam się uzbierać dziesięciu tysięcy wojowników. Tak jak w umowie:
Dziesięć tysięcy wojowników Jeak przeciwko Dziesięciu Tysiącom Was'sdrachowskich.
-Ale jak to możliwe?
-No właśnie to jest najgorsze. Statek, przewożący dwa tysiące żołnierzy został zestrzelony.
-Co?! - Samea nie wierzyła własnym uszom, była tak zaskoczona, że aż korona spadła jej z głowy i z hukiem upadła na chodnik. Co dziwniejsze, choć była w dotyku tak delikatna, nawet się zarysowała. - Jak to możliwe, że nas zestrzelono i kto to zrobił?
-Je'ak! - wycedziła przez zęby Hayler. - Dlatego musimy brać wszystkich, którzy potrafią utrzymać broń!
-Nigdy! - wrzasnęła Samea. Zrobiła krok w stronę matki i nastolatka a potem szepnęła im coś, czego Hayler już nie dosłyszała. Po chwili wróciła do kobiety. - Nie mogę patrzeć na to! Chciałabyś żeby taki los spotkał twoje dzieci?!
-Ale...
-Żadnych ale! - po tych słowach przybliżyła się do Hayler i szepnęła:
-Jeśli mamy zginąć to zginiemy, ale bez udziału dzieci i starszych. Taka jest moja wola. - Samea odwróciła się i udała do zamku, aby przygotować się do bitwy, która miała się obyć już za dwie godziny, pozostawiając łkającą Hayler z własnymi przemyśleniami.
***
-Czy wszystko gotowe? - pytała podirytowana kobieta. Była ona dowódcą południowego garnizonu. Ponieważ bitwa międzyplanetarna nakazuję zasady fair play, wszystkie oddziały, zarówno z Was'sdrah jaki i Je'ak, nie mogły wykorzystywać żadnego typu bomb lub broń typu strzelba do bitew naziemnych. Kobieta nosiła wdzięczne imię Ramua i pytała swojego zastępcę.
-Tak! Broń została wręczona każdemu wojownikowi. - odpowiedział niezdarny zastępca, na którego wszyscy mówili Ago.
-Ago! A łuki?
-Łuki? Jakie łuki?

-Nie masz naszej jedynej broni dalekiego zasięgu? - Ramua wydarła się na cały głos, aż techniczny wynalazek zwany komputerem prawie podskoczył. Zaniepokojona krzykami Samea weszła do kamiennego bunkra.
-Królowo! - wrzasnął Ago i pokłonił się! - Chwała niech będzie Was'sdrah!
-Chwała niech będzie Was'sdrah! - powtórzyła reszta za nim.
-O co tutaj chodzi? - zapytała Samea, nie wzruszona hołdem.
-Mój głupi zastępca, nie ma łuków! - powiedziała zamroczona Ramua, która właśnie została delikatnie kopnięta prądem przez komputer.
-Cholera - zaklęła Samea. Usiadła na krześle i ukryła dłonie w twarzy. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem a w drzwiach stanęły dziwne istoty. Zaskoczony lud stanął w pozycjach bojowych. Dziwne istoty pokłoniły się.

-Witamy!