Pokój był ciemny i przesycony chłodem. W mroku rysowały się wyrafinowane kształty mebli, prawdopodobnie antyków, bo powietrze pachniało starym drzewem. Siedziałam na bardzo wygodnym fotelu, przede mną granatem odcinało się od ciemności okno na nocny świat. W ogrodzie tańczyły czarne chimery drzew.
Było mi zimno, głośne tykanie zegara perliło się na mej skórze dreszczem strachu. Patrzyłam przed siebie, szeroko otwartymi oczyma.
W pokoju ktoś był. Stąpał cicho, ale moje wyostrzone strachem zmysły zanotowały ów miękki krok.
Pojawiła się nagle, postać kobieca, dosłownie za oknem , blady, kobiecy kształt. Ale nic poza tym się nie zmieniło. Oprócz wzroku, inne zmysły milczały, zostawiając mnie samą.
Pomóż mi! proszę, pomóż mi…”
Jej dłoń była ciepła…

Obudziłam się z krzykiem cała mokra. Uchyliłam delikatnie jedną powiekę, aby upewnić się, że leżę w cieplutkim łóżku. Spojrzałam na zegarek była czwarta nad ranem. Ciemne chmury wisiały nisko nad miastem zasłaniając niebo, gwiazdy i księżyc. Miasto pogrążone było w ciemności i jedynie blade światło ulicznych lamp zmagało się z nocą. Na ulicach panowała cisza i spokój, nie zmącona nawet najmniejszym szelestem. O tej godzinie rzadko, kto decyduje się na przechadzkę, gdyż w ciemnościach nocy czai się wiele niebezpieczeństw.

Nawet nie wiem, kiedy znowu zamknęłam oczy by pogrążyć się w objęciach Morfeusza.
Złociste promienie jesiennego słońca spływały na rozgrzaną ziemię jak ognisty deszcz. Delikatny, ledwo wyczuwalny wiaterek muskał korony drzew. –- Pii...Pii...Pii... – zegarek zaczął swą poranną pieśń dopadając moje wyczulone uszy, a miałam właśnie przekręcać się na drugi bok.
- Zamknij się! – powiedziałam jakby myśląc, że przedmiot posłucha. O dziwo posłuchał. Otworzyłam oczy spoglądając na sufit, znowu ten sam sufit. Ile tysięcy razy go widziałam? Ziewnęłam przecierając zaspane oczy, po czym ociężale niczym mosiężny posąg wstałam z łóżka. No nic, trzeba się ubierać. Za dwie godziny mam być w pracy.
-Gośka!!..Gośka!!(Już mnie zobaczył, nie zdąży człowiek dobrze wejść za próg firmy)dobrze cię widzieć. Mamy dzisiaj tyle pracy, że nawet ja jestem wcześniej.
-No to święto!! Panie Piegus dosłownie święto..
-Już bez zbędnych komentarzy. Zabieraj się do roboty.
-Ja dzisiaj biorę wolne! Musze pozałatwiać pilne sprawy.
-Wolne!! Ty sobie chyba ze mnie kpisz?
-Nie! Już wczoraj ci wyjaśniłam sprawę mojej obowiązkowości i zapieprzania za wszystkich, więc jeden dzień wolnego mi się należy.
-W takiej chwili? Jutro pogrzeb musimy zapiąć wszystko na ostatni guzik

-To pozostawię tobie. Przecież jesteś tu szefem a więcej cię nie ma w firmie niż jesteś.
Nawet przez chwilę przeszła mi myśl zostania, bo przecież oprócz tego, że Piegus jest snobem i myśli tylko o sobie to jednak lubiłam go gdzieś w głębi duszy.
-No to miłej pracy!
-Masz szczęście, że mam dzisiaj dobry humor.
Hmm żałosne on nigdy nie ma dobrego humoru. Wyszeptałam sama do siebie, po czym bez większego zastanowienia odwróciłam się i wyszłam z firmy. W sumie to nawet nie wiem, dlaczego wzięłam dzień wolny. Jeszcze dwie minuty temu szłam z zamiarem pozostania w tym odrażającym miejscu. Wróciłam do domu, bo co można robić o godzinie 9.00 rano w pochmurny dzień.? Wzięłam prysznic i poszłam zrobić sobie śniadanie. Uważałam, że grzanka z kubkiem gorącego mleka i dwa jajka na miękko powinny zaspokoić mój głód aż do południa, bo w południe umówiłam się na lunch z Sonią. Tak..Tak Sońkę znałam już 20 lat, to jest przyjaźń na śmierć i życie, co nie raz już udowadniałyśmy sobie. Koniecznie nalegałam na spotkanie musiałam jej opowiedzieć historię wczorajszego dnia, którą wy zdążyliście poznać.
Ciężkie burzowe chmury opętały sklepienie nieba płacząc srebrzystymi koralami deszczu, które obijały się niczym pijane o lekko zardzewiałe rynny domów. Wzięłam dumnie stojącą w holu parasol i wyszłam na spotkanie z Sonią. Niespokojny dymek drgał w powietrzu nad trzymanym przeze mnie petem, który raz za razem przykładałam do ust- i choć każdy z "razów" miał być tym ostatnim, to nie potrafiłam przestać wysysać z kawałka papieru resztek smaku. Co chwilę przez moje plecy przechodziły ciarki. Wilgoć ranka przebijała się przez ubranie i dobierała się do mojej skóry, wspomagana przez uciążliwy, metaliczny chłód ławki, na której siedziałam. Mimo niesprzyjających warunków siedziałam tu, w parku, celowo pozwalając sobie na spóźnienie.

Potrzebowałam chwili relaksu, w czasie, którym mogłam wypalić papierosa bez obawy, że ktoś zacznie robić wykłady o szkodliwości nikotyny. Wiedziałam, że Sonia nie lubi jak przy niej się pali, dlatego musiałam robić to ukradkiem.
Z nieba spadały niezliczone strugi deszczu, co jakiś czas dało się usłyszeć huk grzmotu. -Drry..Drry.Drry delikatnie zawibrował telefon w tylniej kieszeni spodni. –Tak.? Sońka już lecę do ciebie.
-No ja mam nadzieję! Ile można czekać na ciebie?
-Nie denerwuj się, bo to szkodzi(ironicznie zachichotałam)
-Dobra już Dobra. Pośpiesz się.
Szłam wąską, piaszczystą i zawilgoconą od kropel deszczu ścieżką, ściskając w prawej dłoni klucz, który tak naprawdę nic mi nie mówił. Informacje, jakie zdołałam odszukać na jego temat to tylko tyle:
Na początku XII w. n. e Książe Ludomił X odkrył dziwne przejście prowadzące przez jego podziemne Lochy w małym miasteczku Hrabstwa Jungols. Po dziwnym odkryciu Książe zmarł, jednak przed śmiercią rozkazał swoim nadwornym zrobić 3 rodzaje KLUCZY. Klucz-Yang Klucz-Ying i Klucz-Chi. Ying żeński, ziemia, noc, strumień, liczby parzyste, przerwane linie;
Yang męski, góry, niebiosa, dzień, liczby nieparzyste, linie ciągłe.
Pary przeciwieństw - Tai Chi, diagram w koreańskiej fladze.
"Księga Zmian" I-ching, traktat matematyczno-mistyczno-filozoficzny.
Magia liczb - tradycje Chińskie, Egipskie, Babilońskie. Chęć zrozumienia świata w oparciu o proste struktury, heksagramy, harmonię sfer niebieskich, horoskopy, nadal aktualna. Tyle, co tak masowa i pełna wiedzy wyszukiwarka, jaką jest google zdołała mi odnaleźć na temat tego tajemniczego klucza. I tak dobrze, że cokolwiek wyszukała, bo po 10 godzinach marnowania czasu przed komputerem można dostać OGŁUPIENIA. Tak rozważałam na temat przedmiotu, że nawet nie zdążyłam zorientować się, ominięcia wielkiego neonu z napisem Bar-Pod Dziką Kaczką.
-Gośka!!! Gośka!! A tobie już całkiem odbiło?
-Co się dzieje? Sonia! Co ty tu...
-Ja?!! Nie pamiętasz już, że umówiłyśmy się pod Dziką Kaczką.?
-Pamiętam. (Roześmiałam się, żeby załagodzić trochę sytuację.)
-To może wejdziemy? Bo cholernie głodna jestem. Cały dzień nic nie jadłam.
-Nie! Tzn Tak! Wejdźmy, ale ja i tak jeść nie mogę. Musze ci cos pokazać. To bardzo ważne.
-Cos się stało? Piegus znowu cię wkurzył??
-Nie! Sonia to nie Piegus. On nie ma z tym nic wspólnego. W ogóle nie chodzi ooo pracę!! BOŻE!!!!!!! SONIA JESTES WIELKA!!!!!!!
-Coś mi zaświtało! JESTES KOCHANA!!!

Biegnąc mokrymi ulicami betonowej dżungli, mijając setki twarzy, które ze zdziwieniem patrzyły na moją osobę zastanawiało mnie jedno, po co ja to wszystko robię. Mogłam przecież wyrzucić ten klucz i nie przejmować się niczym, ale jednak.