View Single Post
stare 13.01.2006, 16:47   #1
Paddie
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Dziesięć w skali Beauforta

Khem, khem.
Obiecałam Wam rozlazlucha, znaczy FS nieco rozlazłe.
A ja dotrzymuję obietnic. :>
Tak jakoś wyszło, że dopadła mnie niesamowita wena. Pisanie szło mi łatwo - robienie zdjęc raczej nie. Cóż, nigdy nie miałam do tego talentu i z góry przepraszam za wszelkie braki lub niedociągnięcia związane zarówno z tekstem jak i zdjęciami.
Podoba mi się ten pomysł - być może ze względu na jego prostą budowę. Podobają mi się bohaterzy, bo mimo wszystko, lubię łączyć kobietę i mężczyznę - nie w parę, ale jako dwie najważniesjze postacie. I już mi to chyba zostanie.
Na koneic tego wprowadzenia, chciałam podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej historii. W szczególności moim Przyjaciołom i kochanej Oazi - Wasze zdrowie! <wychyla kieliszek do dna>
To tyle tytułem wstępu. Zapraszam serdecznie!

Aha, zapomniałabym. PRZEPRASZAM, po stokroć PRZEPRASZAM za ostatnie zdjęcie i brak ściany na nim, oraz za zdjęcie trzecie i ilość świeczek na torcie -> zauważyłam to dopiero przy wgrywaniu zdjęć na serwer i obiecuję, że już to się nie powtórzy :>


Dziesięć w skali Beauforta,
czyli o szczegółach

Spis Treści:
Odcinek 1 - poniżej
Odcinek 2
Odcinek 3
Odcinek 4


Odcinek 1:
0 – (cisza) – tafla morza to lustrzana gładź.

Wyobraź sobie kobietę i mężczyznę – pięknych, młodych, inteligentnych, pełnych radości życia i optymizmu. Załóż, że mają wielki, acz przytulny dom na przedmieściach i żyją w błogim spokoju i ciszy. Mają dużo pieniędzy i, mimo to, wielu przyjaciół, psa, kota i dwie złote rybki. W ich ogrodzie ćwierkają ptaszki, w pobliskim lesie kicają zajączki i skaczą sarenki. Są osobami wielkimi, niepowtarzalnymi i dobrymi zarazem.
Już? Widzisz to wszystko oczyma wyobraźni?
To teraz o tym zapomnij.

~~*~~


Barman w barze „Na rogu” miał na imię Phineas.
A oprócz tego miał też problemy natury duchowej, których podstawą było w zdecydowanej większości właśnie to imię.
Generalnie, to lubił swoją pracę. Wypełniał wszystkie swoje obowiązki sumiennie i wiedział, że szef był z niego zadowolony. A jak szef był zadowolony to i pensja było dobra. A jak pensja była dobra, to i żyło się lepiej i lżej.
A przecież to chyba o to chodzi?
Phineas nie wierzył w wydarzenia, które potrafią zmienić czyjeś życie. Był realistą. Każdy jego dzień był identyczny. A on lubił tą swoją rutynę.
- Proszę, to pani kawa.
- Guzik.
- Proszę? – barman zmarszczył brwi przyglądając się kobiecie sączącej teraz napój życia.
- Guzik – powtórzyła. – Nie przełączył pan ekspresu na „off”.
Istotnie, nie przełączył.
- Zwróciła pani na to uwagę? – odwrócił się do niej z uśmiechem.
- Zawsze patrzę na szczegóły. Są bardzo ważne.
Phineasa uderzyła pewność z jaką wypowiedziała to drugie zdanie. Z jej tonu biło doświadczenie.
- Tak pani uważa? Że są ważne? Przecież tyle osób je omija.
- I tym samym omija ich stado przygód. Nawet pan nie wie, co mi się ostatnio zdarzyło. – w jej oczach płonęły dwie radosne iskierki, które wzbudziły jego zaciekawienie.
- Co?
I zaczęła opowiadać.


~~*~~

Lubiła szczegóły.
W zasadzie, to nie interesował jej efekt końcowy. Gdy patrzyła na czyjś portret, nie zwracała uwagi na wygląd danej osoby, ale przyglądała się rzęsom, błyskowi w oku, plamce na kołnierzu koszuli i tym podobnym, które dla innych były niczym.
Sama nie wiedziała dlaczego tak było, jednak podświadomie przypuszczała, że wiązało się to ze sceną z dzieciństwa, która zapisała jej się w pamięci.
Klęczała na krześle w kuchni. Klęczała, bo gdyby siedziała, to nie zobaczyłaby nic. Mama zdobiła właśnie placek, który miał stać się tortem w dniu szóstych urodzin dziewczynki.

Kobieta nachyliła się nad swoim kulinarnym dziełem sztuki, delikatnie zdobiąc lukrem krawędzie.
- Mamusiuuu?
- Tak, słoneczko?
- Dlaczego ty to tak lukry... lik... lukrujesz?
- Żeby było ładnie.
- Ale bez likru też jest ładnie. – Jak mama likruje, to dłużej schodzi i później się je. Kto wymyślił likr?!
- Widzisz, kotku, diabeł tkwi w szczególe.
A Lucy lubiła diabełki. I pewnie dlatego jej tak zostało.

I właśnie przez tego nieszczęsnego, polukrowanego diabła, nie pamiętała jak to się stało, że mieszkała razem z Jamesem. No, może i pamiętała, ale jak przez mgłę.
Wynajęła małe mieszkanko, dawno, dawno temu. Problem w tym, że czynsz równy był prawie trzech czwartych jej pensji, a przecież jak każda normalna kobieta chciała czasem ruszyć na podbój centrum handlowego. Tylko za co?
No więc umieściła ogłoszenie w gazecie, zaznaczając wyraźnie, że chce normalnego współlokatora. Po spotkaniu się z satanistami, narkomanami, jednym posłem i trzema mężczyznami, którzy prowadzili „interesik”, poczęła tracić nadzieję.
I wtedy zjawił się James. Był, w zasadzie to jest, najnormalniejszym facetem z jakim się spotkała. Oczywiście, zależy to też od tego jak kto pojmuje normalność. Dla niektórych normalny facet XXI wieku jest łysy, jeździ kradzionym wozem i nosi bluzy z kapturem, a dla innych to gość, który ma czwórkę dzieci i nie ma czego do garnka włożyć. Ale dla niej normalny był facet po trzydziestce, inteligentny, miły i uczciwy.
I taki właśnie był. I niechaj będzie! Niech żyje, niech żyje i niechaj się rozmnaża!*
Ekhem.
Gdyby ktoś kazał jej opisać Jamesa, nie miałaby większych problemów.

Zawsze rano pił mocną kawę, z dwóch kopiastych łyżeczek. Uważała, że jest to bardzo mądre, bo pił raz a dobrze, a nie jak inni kilka razy, a słabą.
Nosił koszule z takimi cholernie gładkimi mankietami.
Na skroniach miał kilka siwych włosów.
Miał okulary, w których wyglądał komicznie.
Lubił koniak, whisky, dobre wina. Gardził piwem.
Był niesamowicie cierpliwy.
Dokładnie sznurował buty.

~~*~~


Z Lucy żyło się trudno. Była roztrzepana, wiecznie coś gubiła, potrafiła w dwa dni wykorzystać miesięczny zapas kawy, czasem była opryskliwa.
Nigdy nie ścieliła swojego łóżka. Ceną mycia przez nią naczyń była, przynajmniej!, jedna szklanka mniej. Darła marginesy gazet. Czasem wychodziła, nie informując o której wróci. Wstawała bardzo wcześnie, i nic w tym złego, gdyby nie budziła przy okazji całego domu, który ograniczał się wtedy do jego skromnej osoby.
Ciągle coś przewracała.
Nie oszczędzała prądu i wody.
I James musiał to wszystko wytrzymać.
Ale czy to nawet nie za mała cena przyjaźni?

~~*~~

Jeśli mogła powiedzieć o kimś, że był jej przyjacielem, to z całą pewnością był to on. Z zadziwiającym spokojem znosił wszelkie jej dziwne pomysły, potrafił jej dobrze poradzić. Wiele w życiu przeszedł i dzięki jego doświadczeniu ominęło ją wiele błędów młodości. Była mu wdzięczna i bardzo chciała mu też ofiarować coś od siebie. Nie za bardzo tylko wiedziała, co.

~~*~~

1 - (powiew) – maleńkie zmarszczki na wodzie.

- Ach, cholera!
Kąciki jego ust mimowolnie uciekły w górę. Zdążył się już przyzwyczaić.
- Co znowu przewróciłaś?
- Wazon.
- Stłukł się?
Odpowiedział mu jęk. Pchnięty z lekka obawą, ruszył do kuchni, a gdy stanął w jej progu, z trudem powstrzymał wielki wybuch śmiechu.

Lucy leżała na podłodze, na brzuchu, w dłoniach piastując wazonik ze stolika. Problem tkwił w tym, że trzymała go do góry nogami, przez co za sprawą ciotki grawitacji, cała woda plus kwiatki znajdowały się teraz na jej głowie. Przygryzł wargi i pomógł jej wstać.
Strzepnęła z siebie roślinki, odstawiła, może trochę za mocno, naczynie na stolik, po czym usiadła energicznie na krześle i wlepiła w Jamesa ponure spojrzenie.
- Napijesz się? – zapytał i ruszył do lodówki.
- Mam za dużo cieczy na sobie – parsknęła w odpowiedzi.
Zachichotał i nalał sobie trochę koniaku. Oparł się o drzwi lodówki i przyglądnął się dziewczynie, której cała uwaga skupiała się aktualnie na wyplątaniu goździka z włosów. Była śmieszna, o tak. Jej niezdarność i ten cholerny optymizm wytwarzały wokół niej taką dziwną aurę. Aurę ciepła. To było strasznie dziwne, bo wszystkie jej cechy, które mogłyby od niej odpychać, dziwnym sposobem przyciągały go do niej. Nie, nie podobała mu się jako kobieta. Ona po prostu była tą radosną Lucy, która chyba jeszcze nie do końca pojęła że życie jest grą. I że ten, kto nie zna jej zasad, wkrótce zginie.
Ale ona się trzymała. Ba, trzymała się lepiej od najlepszych życiowych graczy. James wyrobił sobie teorię, że to właśnie jej wiara w ludzką dobroć pomaga jej przetrwać. I strasznie jej tego zazdrościł.
- Nie zmieniaj się, Lucy.
Podniosła głowę i zmarszczyła brwi.
- O co ci chodzi?
- Po prostu się nie zmieniaj.



* - toast Piotrka i Michała, moich kolegów. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Ostatnio edytowane przez Paddie : 08.02.2006 - 18:29
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.