Odcinek numer trzy, który chyba zaczyna rozkręcać akcję, jeśli w ogóle coś takiego w moich fs'ach występuje :>
Z góry przepraszam za wszystkie niedociągnięcia w zdjęciach - Simsy ostatnio stanowczo odmawiały posłuszeństwa, więc i tak sukcesem jest fakt, że udało mi się zrobić jakiekolwiek.
Wybaczcie też błędy językowe, interpunkcyjne, czy powtórzenia - pisane bez udziału Worda, a co za tym idzie - bez korekty.
Zapraszam do lektury :>
Odcinek 3:
3 – (łagodny wiatr) – drobne fale.

Lucy uwielbiała morze.
Było takie nieprzewidywalne! Raz było gładką taflą, innym razem niebo nad nim rozcinał piorun, a ono ryczało jak oszalałe niszcząc wielkimi falami okolicę.
A czasem po prostu szumiało rytmicznie, wlewając w nią gigantyczną dawkę spokoju.
I pewnie właśnie dlatego znalazła się na plaży dzień po dziwnym telefonie.
Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że był to zapewne następny głupi żart dzieciaków, którym nudziło się samym w domu. Ale mimo to, przepełniał ją dziwny niepokój.
Zadrżała, bo trochę wiało. Wciągnęła głęboko świeże, morskie powietrze, po czym usiadła sobie na piasku.
Często tu przychodziła. Z tą plażą wiązało się wiele przyjemnych wspomnień. Zamki z piasku w dzieciństwie, nastoletnie wypady z przyjaciółmi, pewien bardzo miły wieczór kilka miesięcy temu. Uśmiechnęła się mimowolnie. Która kobieta nie marzyła kiedykolwiek o romantycznym spacerze po plaży o zachodzie słońca z przystojnym mężczyzną u boku? Problem w tym, że jej Romeo okazał się facetem, któremu zależało tylko na jednym.
Bo przecież oni wszyscy są tacy sami.
O, tak. Spodobała jej się ta myśl.
Była o wiele bezpieczniejsza, niż myślenie że może ten albo tamten będzie tym nieszczęsnym księciem na białym koniu.
Tylko, że tacy nie istnieją. Wszyscy, ABSOLUTNIE wszyscy faceci kierują się zwierzęcym instynktem. Głęboko tam, gdzie światło nie dochodzi mają uczucia innych.
Innych, to jest kobiet.
Innych, to jest lepszych.
Innych, to jest JEJ.
A niech się bujają.
~~*~~
Po pewnym czasie zorientowała się, że chyba siedzi tu już za długo. Podniosła się, otrzepała spodnie z piasku i już miała ruszać w stronę miasta, gdy pchnęła ją dziwna myśl.
W końcu każdy czasem musi zrobić coś zwariowanego.
Uśmiechnęła się szeroko i z dzikim piskiem wskoczyła po kolana do wody, chlapiąc nią we wszystkie strony i nie przejmując się zmoczonymi nogawkami. Zachwiała się lekko i omal się nie wywróciła. Zachichotała i poczuła jak humor od razu jej się poprawił.
- Dziękuję. – puściła w stronę morza oczko, po czy ruszyła do domu.
~~*~~
Postanowiła wrócić na piechotę, postawiwszy sobie tezę, że ruch dobrze wpływa na stan zdrowia psychicznego.
A James stwierdzał ostatnio, że chyba jest chora na głowę.
A ona się go słuchała. Była świadoma tego, że był od niej tylko kilka lat starszy, ale zarazem o wiele dojrzalszy. I że miał, samiec, doświadczenie życiowe.
W takiej czy innej dziedzinie.
Nucąc sobie pod nosem jakąś melodię, która za nic nie chciała się od niej odczepić, przyglądała się otaczającym ją ludziom.

Bardzo lubiła to robić, o tak. Wymyślała sobie wtedy historię każdego z nich, zależnie od jego wyglądu i nastroju jej samej. Kiedy przeżywała chwile załamania nerwowego zazwyczaj myślami sprowadzała na przypadkowego przechodnia wszelkie możliwe kataklizmy, byle tylko upewnić się, że nie cierpi tylko i wyłącznie jej jestestwo. Natomiast gdy jej serce, duszę, mózg i całą resztę organów i tym podobnych przepełniała radość, pani z warzywniaka wygrywała na loterii, a chłopię w kapturze zdobywało Oscara.
Tym razem historia nastolatki kupującej gazetę przypominała telenowelę, kiedy to biedaczka nie wiedziała czy On ją kocha czy nie, nagle palił się dom, później wygrywała nowy, a ostatecznie wszystko było dobrze.
Bo Lucy bardzo chciała, żeby wszystko było dobrze.
Żeby znalazła sobie nową pracę, żeby dziwny telefon naprawdę okazał się tylko żartem, żeby znalazła Tego Jedynego, miała domek na przedmieściach, grupkę dzieci ze złotymi loczkami, psa, huśtawkę, jeziorko, złotą rybkę, ciepłe kapcie i poczucie bezpieczeństwa.
Albo nie.
Żeby miała to wszystko bez Tego Jedynego. Bo skoro oni wszyscy są tacy sami...
No i bez dzieciaków. Samotną matką nie będzie!
A po co jej huśtawka bez dzieciaków?
Złotej rybki też nie musi mieć.
Jeziorko to zbyt duże koszta.
No, po prostu chciała być szczęśliwa.
~~*~~
4 – (umiarkowany wiatr) – piana na szczytach fal, plusk.
Lucy poczęła tracić wenę.
I przechodniów, którym mogłaby wymyślić historie.
I bardzo chciało jej się pić.
I bolały ją nogi.
I już nie chciała domku na przedmieściach.
Jęknęła i padła na najbliższą ławkę. Siłą woli chciała odrzucić od siebie nieprzyjemną myśl, że do domu jeszcze drugie tyle. Zresztą, tyle ludzi przecież śpi na ulicy, czemu nie ona?

Ona by sobie zasnęła przyzwoicie na ławce, o proszę, nawet wygodnie tak jest, normalna pozycja horyzontalna, nie jakieś pozy z jogi jakie wykonują niektórzy bezdomni po kilku głębszych. Tak, to jest całkiem dobry pomysł, nikt jej nie będzie przeszkadzał, nie będzie musiała myć naczyń, wysłuchiwać monologów na temat skorumpowanych urzędników, pokrzywdzonych ludzi, prawniczych zawiłości, tak, tak, cisza i spokój.
- Witam.
Otworzyła łaskawie jedno oko i rzuciła krótkie spojrzenie w stronę człowieka, w dodatku pieprzonego samca, który stał nad nią.
- My się znamy?
- Tak jakby.
- Co pan ma na myśli, mówiąc „tak jakby”?
- Dzwoniłem do pani.
Rozespane szare komórki Lucy działały co prawda nieco wolniej niż normalnie, ale wreszcie trafił do nich fakt, że samiec miała bardzo ochrypły głos.
Bardzo ochrypły głos.
„Dzwoniłem do pani”.
Rany Boskie!
Wrzasnęła, zleciała z ławki i pobiegła jak najszybciej w stronę tłumu na głównej ulicy. Cały czas czuła na sobie jego wzrok, a w oddali jęki przechodniów popychanych przez Pana Ochrypły Głos. Na widok charakterystycznego żółtego dachu zrodziła się w jej sercu iskierka nadziei. Wpadła do taksówki, wrzeszcząc:
- Gdziekolwiek!

- Proszę? – taksówkarz rzucił w jej stronę krótkie spojrzenie.
- DO CENTRUM! – wrzasnęła w przypływie wściekłości. Kolejny znajdujący się od niej o stopień niżej w drabinie ewolucji samiec!
Taksówka ruszyła, a Lucy opadła na oparcie, wzdychając ciężko.