jutta - strasznie się ucieszyłam na Twój komentarz, bo Twoje zdanie zawsze było dla mnie bardzo cenne; szczerze dziękuję za tak pochlebną opinię ;^). Ale... yy... czwarty odcinek to będzie dopiero teraz ;DDD. A co do tej skali - raczej nie chodziło mi o napięcie, bo tego typu nastroju raczej budować nie umiem ;^). Uwielbiam morze (rzekła góralka ;D) - Lucy również, poza tym morze w ostatnim odcinku 'odegra' dość dużą rolę, a że skala Beauforta ostatnimi czasy mnie zafascynowała... to jakoś tak wyszło ;>
Popełniam następny odcinek. Ze zdjęć tym razem jestem niezwykle zadowolona - chyba zachorowałam ;D
Zapraszam do lektury!
Odcinek 4:
5 – (dość silny wiatr) – morze mruczy, duże fale z białymi grzebieniami.

Było wczesne popołudnie, gdy Lucy wpadła do mieszkania z dzikim piskiem przerażenia.
- Co znowu? Co tym razem mogłabyś zrobić?
- Śledzą mnie!
James, stanąwszy w drzwiach kuchni, wzniósł teatralnym gestem oczu ku sufitowi, po czym zapytał:
- Złowieszcze krasnoludki czy białe myszki?
Lucy wpadła do salonu, wymachując rękoma. Po chwili stanęła na środku, wzięła głęboki wdech, po czym rzekła:
- Byłamnadmorzemiwracałamsobieiusiadłamnopołożyłamsi ęnaławceitamprzyszedłtakifacetionmiałtakiochrypłyg łostakijaktencowczorajdzwoniłtaktonapewnoonizaczął mniegonićiranyboskieJamesktośmnieśledzionczegośode mniechcejanicnierozumiemiwszyscywyfacecijesteściet ylkowrednymisamcamiktórzymajągdzieśmojeuczuciainic nierozumieszijesteśgłupiijajasiębojęęęę!
James przez około dwie następne minuty sprawiał wrażenie z lekka zdezorientowanego, po czym pokręcił głową z uśmiechem, wziął ją pod ramię i zaprowadził do przedpokoju.
- Spokojnie, wydawało ci się, pójdziemy na obiad do jakiejś restauracji, bo nie zdążyłem niczego ugotować, zjesz coś ciepłego, zastanowisz się nad tym wszystkim i sama dojdziesz do wniosku, że ci się zdawało.
Dopiero, gdy byli na klatce schodowej zdała sobie sprawę z jego słów.
Do restauracji?
Na zewnątrz!
Pieprzony facet!
~~*~~

- Smakuje ci?
Krótkie, niemal ostrzegawcze spojrzenie typu „lepiej-się-nie-odzywaj”.
Po krótkiej chwili milczenia odłożyła z brzdękiem sztućce na talerz.
- Naprawdę mi nie wierzysz?
- Wierzę w to, że kogoś widziałaś i ten ktoś cię przestraszył. Nie wierzę w to, że ten ktoś cię śledzi, chce cię zabić, rzucić do rzeki, zjeść, włożyć do piekarnika, zawieźć do cioci, zakopać żywcem czy coś w tym stylu.
- Czyli mi nie wierzysz.
Kobiety!
- Wierzę ci, do cholery. Ale nie szukaj dziury w całym! Wczoraj dzwoniły jakieś bachory, nieświadome twojej naiwności, a ten facet pewnie chciał zapytać czy może usiąść, czy coś takiego.
- On powiedział, że mnie zna i że do mnie dzwonił!
- A czy między ciebie a dzwonił włożył maleńkie słówko „wczoraj”?
- Nie, ale to był jego głos. Taki ochrypły.
- Słuchawka zmienia głosy. Moja matka czasem brzmi jak dziadek.
- James, do jasnej anielki, to był on!
Westchnął. Potarł dłonią czoło. Rozpiął ostatni guzik koszuli.
- Jesteś pewna? – zmarszczone brwi, stalowy błysk w oku. Inny James. Jego druga strona.
Dziwiło ja czasem, że potrafił się tak zmieniać. Postawiła sobie kiedyś tezę, że Jimmy po prostu był szczęśliwy, pełen uśmiechu, życzliwy i dobroduszny. Ale, czy tego chciał, czy nie był też prawnikiem – pewnym siebie, zaciętym, rozważnym.
Był strategiem.
Czasem to jej przeszkadzało, ale teraz chciała by taki był.
By, do cholery!, zrozumiał.
- Tak.
Dłonie rozłożone w geście bezradności.
- Wierzę ci. Ale teraz możemy tylko czekać. Zaraz wracam. – wstał i ruszył w stronę toalety.

Westchnęła ciężko, zagryzając wargi. Nie wierzył jej. Chciał jej uwierzyć, ale nie umiał. W zasadzie, to nawet go rozumiała, bo z punktu widzenia osoby trzeciej, cała sytuacja wyglądała tak jak wyglądała – przewrażliwienie spowodowane utratą pracy.
Czy coś takiego.
Poczuła czyjeś spojrzenie na karku. Odwróciła się, ale za nią tylko kilka osób szybko jadło swój posiłek, a za oknem spacerowali nieświadomi jej stanu psychicznego ludzie.
Westchnęła i wróciła wzrokiem do swojego talerza, na którym kotlecik mówił namiętnym głosem:
- Zjeedz mnieee...
Odsunęła go z odrazą, po czym znieruchomiała. Znów czuła na sobie czyjś wzrok. I wcale jej się to uczucie nie podobało. Wstała od stołu i ruszyła szybkim krokiem do łazienki.
James właśnie mył ręce.

- On tam jest!
- Kto? – zapytał odruchowo.
- ON, idioto!
- Widziałaś go?
- Nie.
- To nie histeryzuj.
- Ale ja czułam czyjś wzrok na sobie!
Westchnął ciężko.
- A może patrzył na ciebie kelner? Albo jakiś obcy człowiek? Albo KTOKOLWIEK inny?
- Wiesz co... – zaczęła mocno. Chciała mu powiedzieć, że kobiety czują takie rzeczy, że ona wie, że to on na nią patrzył, że to w ogóle był idiotyczny pomysł iść do tej restauracji, że jest straszny bo jej nie wierzy, a przecież zawsze mu ufała, a on ją teraz zawodzi i że się cholernie boi, ale w efekcie wydukała tylko: – Jesteś dupkiem.
Usmiechnął się. Bojownicza iskierka zabłysła w jego oku.
- Nie. Jestem prawnikiem, czyli dupkiem z wyboru.
Zatkało ją, a po chwili mimowolnie wybuchła śmiechem, który miał to do siebie, że był zaraźliwy. Kiedy już wyśmiali się za wszystkie czasy, Jim poklepał ją po ramieniu, uśmiechnął się jak dziadek dający lizaka wnuczce i zapytał:
- Już lepiej?
- Tak.
- No to popsuję ci humor i zapytam. A raczej powiem. No, nieważne.
Odwrócił wiaderko stojące w kącie do góry dnem i pokazał jej, by usiadła.

- Straciłaś pracę. I, choćbyś zaprzeczała, miałaś chandrę. Każdy by miał. Powiedziałaś to, co myślałaś, powiedziałaś prawdę, a mimo to dostałaś porządnego kopniaka w cztery litery. Tak porządnego, że aż się wywróciłaś. A nie kopie się leżącego, prawda? A ciebie kopali. Dostałaś dziwny telefon, potem ktoś cię wystraszył. Teoretycznie, wszystko łączy się w całość – ktoś chce cię dostać, nie wiadomo po co. Ale teraz spójrz na to z boku – czy po prostu nie wyobraziłaś sobie całej tej intrygi? Czy twój umysł nie płata ci figla? Czy nie przeinaczasz faktów?
Lucy zmarszczyła brwi. James był typem człowieka, który wyciągał z ciebie wszystkie flaki, a potem przyglądał im się ze współczuciem i zrozumieniem. Były to najprawdopodobniej jego adwokackie zapędy, ale i tak ją to denerwowało.
- Nie. Ktoś mnie śledzi, James. Patrzę na to obiektywnie, patrzę na to z boku, i ciągle wychodzi mi, że KTOŚ MNIE ŚLEDZI.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- No to dokopmy mu! – podał jej rękę i ruszył do sali. – Ale najpierw coś zjemy, dobrze? Jestem głodny jak wampir na odwyku.*
Lucy usiadła przed kotlecikiem, który wciąż szeptał do niej namiętnie i nagle zobaczyła coś, czego nie było wcześniej.

Małą karteczkę opartą o wazonik na środku stolika. Wzięła ją do ręki, widząc jak James marszczy brwi.
Na kartce były tylko dwa słowa.
Widzę Cię.
* - ku chwale Vampyre! :>