View Single Post
stare 23.09.2006, 18:36   #36
Caro'tka
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odcinek 7

Odcinek 7
- Co się stało?!!! - odkrzyknęła.
- Już, już po wszystkim…
- A..a…ale po czym? - Mateusz popatrzał podejrzliwie na Malwinę. Coś nie było tu w porządku.
- Kubuś. Urodziłam Kubusia! - Kinga chciała oznajmić to wesołym tonem, ale zabrzmiał równie histerycznie, jak na początku rozmowy.
- Cii… To wspaniale. Zaraz tam będziemy. Gdzie leżysz?
- Szpital na Lubelskiej, oddział ginekologiczny, sala 20.
- Już idziemy, kochanie.
Mel zamknęła na chwilę oczy. Poczuła rękę Mateusza na ramieniu.
- Ej, co się dzieje? Kinga rodzi?
- Nie, już urodziła. To chłopiec.
- Ale kiedy? Jak?
- Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. Chodźmy tam, to się dowiemy. - Pociągnęła go za rękaw i skierowali się w stronę ulicy Lubelskiej.


Kinga wyglądała słabo, miała podkrążone oczy. Jednak to, co zdziwiło Mel najbardziej, to strach malujący się na jej twarzy. Podeszła bliżej do przyjaciółki, ucałowała serdecznie i spojrzała badawczo. Kinga uśmiechnęła się sztucznie.

- Zaraz przyniosą mi małego. Zobaczycie go.
- Hej, Kinguś, jak się czujesz? - zatroskany Mateusz podszedł bliżej i przytulił ją, a następnie delikatnie pogłaskał po policzku. Mel poczuła skurcz zazdrości.
- Całkiem dobrze. - na jej twarzy znów pojawił się wymuszony uśmiech.
- Tak bardzo się spieszyliśmy, że nic ci nie kupiliśmy. - stwierdziła Malwina. - Może czegoś potrzebujesz?
- Nie, teraz i tak nie mogę niczego specjalnie jeść.
- A może coś dla małego? - dopytywała dziewczyna.
- Jeśli to nie byłby problem…
- Mateusz, skoczyłbyś do sklepu? Do tego kiosku na dole? Po jakieś pieluszki, oliwki, no nie wiem… Zapytasz sprzedawczynię.
- Jasne. Nie ma sprawy. - mrugnął zawadiacko ni to do Mel, ni to do Kingi.
Kiedy wyszedł, Malwinka spytała:
- Co się dzieje, Kinguś?
- Nic. Jestem zmęczona po pros… O, zobacz kto idzie!
Pielęgniarka wniosła właśnie do sali maleńkiego chłopczyka, leciutko pochlipującego.
- Mogę potrzymać? - poprosiła Malwina.
- Ależ oczywiście. - Śliczna, jasnowłosa pielęgniarka podała jej chłopca i uśmiechnęła się bardzo miło. - Oj, nie bój się. - zapewniała. - Nic mu nie zrobisz. O, właśnie tak. Właśnie tak go trzymaj. Może czegoś potrzebujesz? - zwróciła się do Kingi.
- Nie, wszystko w porządku.

Pielęgniarka wyszła z Sali, głośno trzaskając drzwiami. Mel popatrzyła na Kubusia. Był bardzo podobny do taty. Miał jego turkusowe, wielkie oczy i jasne włoski. Patrzył na nią „niewidzącym” wzrokiem i ssał kciuk. Przytuliła go leciutko i kołysała w ramionach.
- Tak się boję… - powiedziała Kinga.
- Czego? Dasz radę, zobaczysz. W końcu każdą z nas to w końcu czeka.
- Moi rodzice nic nie wiedzieli.
- Jak to? - nie dowierzała Malwina.
- Powiedziałam im dopiero wczoraj. Wiesz, że mieszkają w innym mieście, nie spotykaliśmy się od około pół roku…
- Ale… czemu nic nie mówiłaś?
- No wiesz…Na pewno chcielibyście, żebym im powiedziała. A ja…się tak bałam. Nie wiesz, jacy oni są…Ale już im wiedzą o wszystkim.
- I jak zareagowali?
W drzwiach stanął Mateusz, trzymający dwie duże reklamówki. Wyglądał bardzo przystojnie, z lekko nieporządną fryzurą, zaczerwienionymi od pośpiechu policzkami i rozbrajającym uśmiechu na twarzy. Mel pomyślała, że tak powinien wyglądać ojciec jej dzieci. Właśnie tak.
- Nie macie pojęcia, co ja się natrudziłem, żeby wybrać wśród tysięcy różnych pieluch, odżywek i innych. A to dla młodej mamusi. - wręczył Kindze bukiet róż. Czerwonych. To zwykła serdeczność, uspokajała się Malwina.

Powstawiała rzeczy do szafek, gorączkowo rozmyślając. Była wściekła, sfrustrowana i niepewna. Mati przyglądał się z rozczuleniem Kindze karmiącej piersią Kubę.
- Co za bezczelność. - pomyślała z gniewem. Ona karmi go PIERSIĄ. Właśnie piersią. A on się patrzy. Kompletny brak kultury!
Wreszcie wycedziała:
- Mateusz! Może byśmy zostawili Kingę samą?
- Czemu? Nie musicie…
- Nie, zostawimy Cię na chwilkę. Chodź, Mati.
Pospiesznie wyszła za drzwi i w ekspresowym tempie policzyła do dziesięciu. Spokój, wdech, spokój, wydech. SPOKÓJ, cholera. To nie takie łatwe, gdy w grę wchodzą uczucia.
- O co chodzi? - Jeszcze tego brakowało. Mateusz był wyraźnie zły.
- Nie rozmawiajmy tutaj. Wyjdźmy na dwór. W milczeniu przemierzyli kilkadziesiąt metrów do windy, cztery, dłużące się w nieskończoność piętra, chorobliwie długi korytarz i wielki hol. Dopiero gdy znaleźli się na niewielkim, zaniedbanym kawałku zieleni przed szpitalem, Mel wypaliła:
- Ej, jak Ty się zachowujesz, co?

- Co? W ogóle o czym Ty mówisz? Zachowujesz się, jak jakaś stuknięta! „Może byśmy zostawili ją na chwilkę” - złośliwie udawał głos Malwiny. - Odbija Ci?
- Mnie? Mnie odbija!? Wiesz, co? Daruj sobie! To nie ja podrywam koleżankę przy własnej dziewczynie…
- Nie koleżankę. Moją przyjaciółkę!
- Przyjaciółkę?
- Tak. - odparł bez zawahania, z chłodnym wyrazem na twarzy.
- Ach, tak. W takim razie baw się dobrze! - wrzasnęła i wbiegła do szpitala. Nie miała najmniejszych ochoty czekać na windę, więc wbiegła po schodach. Chciała tylko pożegnać się z Kingą. I nie rozpłakać się. Po prostu powiedzieć, że się pokłóciła z Mateuszem, ale żeby Kinguś się nie martwiła. W końcu tamta ona go nie prowokowała. No, chyba. Mel myślała, że zwariuję. Bardzo się zasapała biegiem i musiała przystanąć. Z windy wyszedł Mateusz z ponurym wyrazem twarzy.
- Zaczekaj!
- Ani mi się śni! - z impetem wkroczyła do sali, na której leżała Kinga. Nagle zamarła. Spostrzegła starszych państwo. Mężczyzna, chudy i niepozorny, miał ściągnięte usta i powierzchowność zarozumiałego inteligentna. Pulchna kobieta wyglądała na „babę plotkarę”, wymagającą i niemiłą,. I to najwyraźniej byli rodzice Kingi. Świetnie.
Wymamrotała tylko:
- Dzień dobry. - I spojrzała na zmartwioną twarz przyjaciółki.
Za chwilę w drzwiach pojawił się Mateusz. Nie zdążył zorientować się w sytuacji, kiedy tata Kingi zapytał:
- Jest pan ojcem dziecka?
- Tak. - odparł bez zawahania Mateusz.

C.D.N...
  Odpowiedź z Cytatem