No i kolejna część ^^
RAZEM DO CELU
PART V
- Sonya… - jęczał.
- Mowy nie ma! – warknęłam.
Od prawie dwóch godzin był ten sam scenariusz. Fantom jęczał, skamlał i prosił, a ja z coraz większym rozdrażnieniem na niego warczałam i syczałam. On chyba naprawdę upadł na głowę, jeśli myślał, że zgodzę się na coś takiego!
- To tylko jeden, niewinny obraz… Wyobraź sobie tą ekspresję…
- Jeszcze jedno słowo, a wymaluję ci ekspresję na twarzy!
- Ciszej tam! – odezwał się tata Valentine’a. – Ciągle czytam jedno zdanie!
- Przepraszam… - odpowiedziałam jednocześnie z chłopakiem.
Odwróciłam się przodem do lustra, poprawiając włosy. Fantom stał za mną, uparcie patrząc w moje odbicie. Wydawało mi się, że swoim zachowaniem próbował mnie rozdrażnić, co naprawdę zaczynało mu się udawać!
- Przestaniesz wreszcie? – jęknęłam.
- Zgódź się… - lamentował.
- Nie rozbiorę się przed TOBĄ! – prychnęłam.
- Ale dlaczego? Nie raz malowałem akty i moje modelki jakoś się nie skarżyły!
- Bo zapewne na sztuce znały się tak, jak świnia na gwiazdach!...
Wymyślił sobie… Jak po jednym dniu znajomości mogłabym pozować NAGO? Co za brak taktu z jego strony… A sądziłam, że będzie nieco bardziej mądrzejszy! Westchnęłam cicho i popatrzyłam na jego odbicie. Podejrzewałam, że jeżeli się na to zgodzę, to będzie koniec tej znajomości… Nie byliśmy przyjaciółmi, nie mogłam go tak traktować! Akt to tylko piękne, niewinne słówko… Być może byłam przewrażliwiona, jednak widziałam w tym dużo więcej, niż tylko pozowanie.
- Niech będzie. – powiedziałam w końcu.
- Naprawdę? – ucieszył się.
- Ale tylko w bieliźnie! – zaznaczyłam.
Fantom uśmiechnął się szeroko i pobiegł do rodziców, chcąc im pewnie wyśpiewać swoje zamiary. Już zaczęłam żałować tej decyzji! Rozbierać się przed nastolatkiem, któremu na pewno buzują hormony… Och, to istne szaleństwo!
Stojąc za parawanem zastanawiałam się, jak to wszystko się później potoczy. I pomyśleć, że gdyby Valentine traktował mnie jak zwykłą znajomą nie doszłoby do tego. Tyle razy w ciągu dnia prosił mnie, abym została jego dziewczyną, więc zupełnie instynktownie zaczęłam traktować go inaczej, niż na przykład sąsiada. Dopuszczałam do siebie myśl, że być może kiedyś będziemy razem i dlatego nie potrafiłam się wyluzować.
- No, to ja czekam. – powiadomił mnie.
- Tak, wiem… - westchnęłam i wyszłam zza parawanu.
Zdziwił mnie wyraz jego twarzy. Nie wyglądał na kogoś, kto zaraz ma wybuchnąć śmiechem, ani nie patrzył na mnie w jakiś szczególnie nachalny sposób. Mogłam nawet zaryzykować stwierdzenie i powiedzieć, iż był poważny!
- Odpręż się. – powiedział, kiedy już położyłam się na kanapie. – Jestem zawodowcem.
Skrzywiłam się.
- Zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało? – westchnęłam, mrużąc oczy.
Zrobił minę niewiniątka i pociągnął pędzlem po płótnie.
- Ja dążę tylko do tego, żebyś przestała patrzeć na mnie z tą chęcią mordu w oczach…
- To postaraj się lepiej!... – wycedziłam przez zęby.
Wywrócił oczami.
- Co mam zrobić?
- Nie odzywaj się do mnie.
No i posłuchał. Wydawało mi się, że gdybym zażyczyła sobie, żeby stanął na głowie, to natychmiast wykonałby polecenie, abym tylko czuła się wystarczająco komfortowo! Nigdy nie widziałam go pogrążonego w pracy, dlatego też nie wiedziałam, czy tworzył w ciszy, czy też przy muzyce, albo podczas rozmowy. Ja osobiście wolałam pierwszą opcję. Kiedy nikt nie zawracał głowy i mogłam się w pełni skupić na jednym zajęciu.
Przynajmniej się z tym nie pieścił. Gdy po jakimś czasie zaczęły drętwieć mi stawy ogłosił, że jest już w połowie i żebym wytrzymała jeszcze trochę. Niezwykle szybko uwijał się z robotą i naprawdę zaczęłam podejrzewać, że miał już niejedną modelkę!
Skończyliśmy pod wieczór. Fantom robił jeszcze jakieś poprawki, lecz nie potrzebował do tego mojego udziału. Oczywiście końcowego efektu nie pozwolił mi zobaczyć… Musiał najpierw napatrzeć się na to kilka dni, żeby ocenić czy obraz jest wart pokazania, czy też nie.
Wróciłam pieszo do domu, mając cichą nadzieję, że babcia już śpi. Na ganku paliło się światło, a kiedy już zbliżałam się do drzwi, zorientowałam się, dlaczego.
- Gdzieś ty była przez tyle czasu?! – usłyszałam podniesiony głos starszej kobiety, która po chwili wyszła z niewielkiego ogródka.
- U kolegi. – powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
- Tak długo?!
- Jestem dorosła, nie muszę się tłumaczyć.
- Dopóki tu mieszkasz, musisz! Martwiłam się o ciebie! Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę, smarkulo?!
- W czym problem? – prychnęłam, wchodząc do domu.
- Żeby moje słowo w pył się obróciło, ale skończysz z bachorem tak, jak twoja matka!
Poczułam, jak krew mnie zalewa, jednak bez słowa zatrzasnęłam drzwi i weszłam do pokoju. Chwyciłam za paletę i pędzel i odwróciłam się przodem do sztalugi. Jak w ogóle… Kto dał jej prawo mnie oceniać?! Miała pretensje do własnego dziecka, że wybrało rodzinę, a nie kontynuowanie tradycji?! Nawet nie wiedziała wszystkiego! Moja matka nigdy nie porzuciła malowania, chociaż na pewno nie obnosiła się z talentem tak, jak chciała tego babcia. Nawet, jeśli miałabym pójść w jej ślady... To przynajmniej wtedy będę usatysfakcjonowana, że zrobiłam jej na złość!
- Znowu te ciemne barwy? – odezwała się babcia, kiedy byłam w trakcie przelewania całej swej goryczy na płótno. – Czy ty nie znasz innych kolorów?
- Znam, ale nie potrafię się nimi posługiwać. – powiedziałam obojętnie.
- Ten chłopak, to wszystko potrafi! – zrzędziła. – Każdy kolor, każdy odcień! Nie rozumiem, dlaczego ty tak nie umiesz… Powinnaś być od niego lepsza, pokazać mu!...
Odsunęłam pędzel od płótna obawiając się, że jakiś niekontrolowany ruch ręką może zniszczyć mi obraz.
- Nie musisz się teraz o to martwić. – warknęłam i odłożyłam paletę. – Idę spać.
Próbowała jeszcze wciągnąć mnie do jakiejś kłótni, ale nakryłam się kołdrą i twardo udawałam, że śpię. Po jakimś czasie nawet zgasiła światło i poszła do kuchni, kiedy znudziło ją ciągłe mielenie językiem. Dopiero, gdy zostałam sama dotarły do mnie jej słowa. Być może nie chodziło o to, że pójdę do łóżka z pierwszym lepszym i zrobię sobie dziecko, lecz o samą zasadę! Brakowało jej argumentów i dlatego powiedziała coś tak krzywdzącego? W dodatku sprawiała wrażenie, jakby bardzo nie lubiła mojej mamy, co trochę mnie ubodło. Jak można tak nisko cenić własną córkę?
Rano obudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Liczyłam na to, że odbierze go babcia, jednak ta była chyba na dworze, gdyż nawet nie słyszałam, żeby krzątała się w domu. Wstałam z łóżka, lecz w tym samym momencie sygnał się urwał. Dopiero, gdy kończyłam się ubierać zadzwonił jeszcze raz.
- Tak? – odezwałam się, robiąc sobie w tym samym momencie makijaż.
- Sonya? – usłyszałam głos Yashamaru. – Już myślałem, żeś całkiem wsiąkła! Cały wczorajszy dzień próbowałem się dodzwonić!
Westchnęłam cicho i zaczęłam przechadzać się po pokoju.
- Byłam u nowego znajomego, trochę nam zeszło.
- Cały dzień?!
- Prawie dwa. – oznajmiłam. - Chciałeś coś?
- Niezupełnie… - po drugiej stronie rozległo się dosyć głośne westchnienie mojego brata. – Brayden chciał się z tobą zobaczyć.
Zatrzymałam się gwałtownie.
- Że słucham?... – wykrztusiłam.
Zdziwiło mnie to. Jak to „chce się zobaczyć”?! Nie widzieliśmy się całą zimę i nagle zatęsknił?! Albo jest po prostu na tyle bezczelny, że znów chce się podrażnić…
- Jesteś tam?... – mruknął cicho mój brat.
- Jestem. Co mu powiedziałeś?
- Że wyjechałaś i malujesz. Tylko tyle.
Jęknęłam cicho.
- Ale ja chyba wiem, po co chce się ze mną spotkać… - powiedziałam cicho.
- Więc pójdź tam i powiedz, że to koniec i już! – odpowiedział.
- Problem w tym, że ja nie chcę kończyć czegoś, co się jeszcze nie zaczęło.
- Sonya… To nie jest facet dla ciebie. Chociaż raz mnie posłuchaj i nie pakuj się w to!
- Chcę spróbować… jeśli nie wyjdzie, to trudno.
Zobaczyłam w oknie zbliżającą się babcię i byłam zmuszona zakończyć rozmowę. Dowiedziałam się jeszcze, jaki jest adres Braydena, po czym odłożyłam telefon na widełki.
Bez słowa minęłam się z babcią i poszłam do łazienki. Miałam adres byłego pracodawcy, który w dodatku chciał się ze mną spotkać… Kto by pomyślał! Mogłam go podręczyć, podrażnić i zabawić się jego kosztem, tak jak on moim! Tak, to była niezwykle kusząca perspektywa… A jeśli nie będę w stanie się z nim pokłócić, to po prostu zrobię to, na co miałam ochotę od dawna i wrócę do domu. Nie powie wtedy, że zaliczył kolejną niunię, bo nie dam mu do tego powodu. Ani łez, ani żalu, nic! Niech sobie myśli, co chce!
Wieczorem wyszłam z domu, kierując się w stronę przystanku. Miałam jakieś półtorej godziny drogi autobusem, więc w spokoju będę mogła wszystko przemyśleć. Brayden mnie irytował i to potwornie! Myślał, że jest kimś, bo leciały na niego prawie wszystkie panny? To się zdziwi!
- Sonya! – usłyszałam głos babci. – A dokąd ty się znowu wybierasz, co?!
- Na randkę.
- Wiesz, że jak teraz wyjdziesz, to możesz nie wracać! – pogroziła.
- Tak, babciu.
Wiedziałam, że i tak by mnie nie wyrzuciła. Może i zaczynała robić się wredna, jednak to były tylko czcze groźby. Niczego nie musiałam się obawiać.
Zbliżała się dziesiąta wieczorem, gdy wreszcie dojechałam pod dom Braydena. Nie był aż taki wielki jak się spodziewałam, lecz mimo to z zewnątrz wydawał się całkiem ładny. Duże okna, taras, kwiaty i żywopłot… Do czegoś takiego nie byłaby zdolna męska ręka. A przynajmniej nie jego. Cały budynek był wykonany z białej i beżowej cegły, a ja miałam nieodparte wrażenie, że willa należała wcześniej do rodziców Noxa.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam dzwonek.