Przepraszam za zwlokę, ale jakoś tak wyszło xD Ten odcinek na pewno nie jest na tyle ciekawy, jak zapewne się spodziewacie, lecz prędzej czy później musiałam przez coś takiego przebrnąć x3 Mimo wszystko zapraszam do czytania x3
RAZEM DO CELU
PART VIII
Dwa dni później stałam już przed progiem mojego nowego domu. Niemal od razu zaczęłam żałować, że nie przeznaczyłam pieniędzy na coś wartościowszego, na przykład nowe ubrania, czy kosmetyki. Zachciało mi się osobnego mieszkanka…
Obdrapane ściany, sypialnia w kuchni… Dobrze, że chociaż łazienka była osobno!
Ale tam też nie było zbyt dobrze. W ciągu dnia dało radę jakoś wytrzymać, ale podczas wieczornej kąpieli było tam zimno, jak w psiarni. Zapamiętałam sobie, aby przy następnym przypływie gotówki uszczelnić okna oraz wymienić tapety przynajmniej w jednym pomieszczeniu. Do takiego miejsca wstyd było kogokolwiek zaprosić!
Nie mogłam się jednak poddać. Babcia bardzo przeżywała moją przeprowadzkę mówiła, że przyjdę do niej z płaczem, a ja bardzo nie chciałam, by miała rację. Momentami żałowałam swojej decyzji, ale nie mogłam przecież całe życie być od kogoś zależna. Tym bardziej teraz, gdy byłam już na tyle dojrzała, aby założyć rodzinę.
Chociaż męża z pewnością nie wypada karmić mrożonkami z przeceny. Właściwie jedynym plusem mieszkania w tym domu był święty spokój. Nikt nie skakał mi nad głową i mogłam swobodnie zająć się malowaniem.
A pragnę dodać, iż to jedyna rozrywka, jaką mam…
No i jeszcze telefon. Nie wiem, czy to okrutny żart losu, ale mój numer różnił się tylko jedną cyfrą od firmy przywożącej produkty spożywcze. Pomyłki zdarzały się zatem dość często, nawet późno w nocy, czy nad ranem.
- Że też ludzie nie mają ciekawszych zajęć… - westchnęłam, odkładając słuchawkę po raz kolejny tego ranka.
Na zegarku widniała godzina 8, a więc musiałam się pośpieszyć, jeśli na czas chciałam zdążyć do mojej nowej, półetatowej pracy.
Zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że szefem filii jest kobieta, zatem musiałam włożyć coś, co przypadłoby nowej pracodawczyni do gustu. Nauczył mnie tego Yashamaru, który kiedyś poszedł na rozmowę w niezwykle obcisłych seksownych ciuchach, gdyż jego pracodawca był gejem. Nabył tam bardzo dużo doświadczeń, nie tylko związanych z danym zawodem…
Spojrzałam ostatni raz na obraz i odłożyłam paletę. Postanowiłam, że jeśli mi nie wyjdzie z robotą, to z obrazu zrobię tarczę do rzutek.
Piętnaście minut drogi od miejscowej podstawówki znajdował się budynek, w którym dzieciaki mogły się pobawić, albo odrobić lekcje w zależności, na co w danej chwili mieli ochotę. Zawsze po lekcjach nauczyciele odprowadzali tu swoich podopiecznych, właściwie to było coś w rodzaju świetlicy… Widocznie mieszkańcy peryferii nie mieli zbyt dużo czasu, który mogliby poświęcić swoim dzieciom, dlatego też posyłali je do takiego miejsca. Osobiście nie uważałam tego za dobre rozwiązanie… Albo dzieci, albo biznes! Z czegoś trzeba zrezygnować!
Szybkim krokiem poszłam do gabinetu kierowniczki i zapukałam.
- Wejść! – rozległ podirytowany, kobiecy głos.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, a mój wzrok od razu skierował się w stronę ciemnoskórej kobiety.
- Dzień dobry. – powiedziałam. – Przyszłam tu w sprawie pracy. Byłyśmy umówione. Nazywam się Sonya Reeve.
Krótko, zwięźle i na temat…
Kobieta skinęła głową i wstała.
- Milo mi. Jane Brown. Proszę za mną.
Wyszłyśmy z gabinetu, a dzieciaki, które nas dostrzegły od razu przybiegły, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Podniosłam dłoń i pomachałam do nich, uśmiechając się leciutko.
- Będzie się pani zajmowała sześcioosobową grupką, więc sądzę, że jak na pani kwalifikacje to nie jest zbyt dużo, prawda? – zagadnęła, mrużąc oczy.
Miałam ogromną ochotę strzelić ją w ten wysmarowany podkładem pysk, ale jakoś się powstrzymałam.
- Faktycznie… - wymruczałam. – Jak filologia mogłaby się równać z kursem pedagogiki…
Jane fuknęła coś niezrozumiale i wróciła do gabinetu, głośno trzaskając drzwiami.
Dzieciaki wróciły do zajęć, kiedy tylko kierowniczka placówki znikła im z oczu. Chłopiec w śmiesznym stroju pirata niemal natychmiast zaczął rozsadzać wszystkich po kątach. Pewnie jakiś tutejszy, młodociany przywódca… Rozejrzałam się po pomieszczeniu licząc w myślach wszystkich podopiecznych. Coś wyraźnie mi się nie zgadzało. To miała być sześcioosobowa grupa, a więc: Japonka, dwoje kujonów, słodka blondyneczka, pirat.. A gdzie ostatni dzieciak?
- Wszyscy są? – zapytałam brązowowłosego okularnika.
- Tak. - odpowiedział. – Roan siedzi w swoim „La La Landzie”.
Podeszłam bliżej i wyjrzałam zza rogu, chcąc zobaczyć ostatniego chłopca.
Siedział zupełnie sam, pośród sterty zabawek i sprawiał wrażenie, jakby faktycznie był w innym świecie. Taki mały outsider. Zrobiło mi się go żal, bo sama dobrze wiedziałam, jak to jest.
- Hej, a wy, czemu nie bawicie się kolegą? – zwróciłam się do pirata, gdyż zapewne chłopiec i tak wtrąciłby się do rozmowy.
- To on się nie chce bawić! – zawołał, nie odrywając wzroku od niewielkiego telewizora. – Z nikim nie rozmawia, a jeśli ktoś do niego podchodzi, to zaraz ucieka!
Zdziwiło mnie to trochę. Czyżby chłopiec był aż tak nieśmiały?
Postanowiłam z nim pogadać. Być może miał jakieś poważniejsze problemy, a jego kolegów po prostu to nie interesowało…
- Jak masz na imię, chłopcze? – zapytałam.
Blondyn popatrzył na mnie lekko przestraszony, po czym wstał i zbliżył się do pluszowego misia.
- Roan, proszę pani. – wymamrotał, odwracając się do mnie tyłem.
- Stało się coś? – nie ustępowałam. – Źle się czujesz? Coś cię boli?
Roan tylko pokręcił głową i wrócił do przerwanej zabawy.
Dałam mu spokój. Widocznie nie ufał mi na tyle, by powiedzieć o swoim problemie.
- Włączy pani radio?
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy i bardzo sympatyczny glos małej Japonki, która uśmiechała się do mnie niepewnie.
- Nie potrafisz? – zdziwiłam się, włączając ostatnią płytę. Natychmiast otoczyły nas inne dzieciaki.
- Pani nam nie pozwala…
Co za rygor, pomyślałam. Dzieciaki boją się podejść do radia, bo zemsta kierowniczki pewnie będzie zbyt okrutna…
Zajmowanie się tak małą grupką dzieci nie było tak ciężkie, jak na początku myślałam. Dwójka nieustannie siedziała w książkach, młody pirat popisywał się przed blondynką, a Japoneczka bawiła się gdzieś w kąciku, chociaż bardzo chętnie włączała się do rozmowy. Jeśli kierowniczka zauważy, że dobrze sobie radzę z uczniami, to być może zaproponuje mi cały etat?
Co oczywiście nie zmieniało faktu, że miałam zamiar porozmawiać z rodzicami Roana o jego problemach.
- Pani Brown? – zwróciłam się do szefowej, która właśnie zbierała się do odejścia.
- Co się stało? – uśmiechnęła się.
Obejrzałam się na małego blondynka i ściszyłam nieco głos.
- Nikt nie przyszedł po Roana… - powiedziałam powoli. – Czy ma jakieś problemy?
- Nie wiem, nic nikomu nie mówi. – wzruszyła ramionami. – Ktoś w końcu po niego przyjdzie. Poczeka na huśtawce, jak zwykle. – zerknęła na niego kątem oka. – Do tej pory jeszcze nic mu się nie stało…
Popatrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Pozwala pani, aby dziecko zostało samo w nocy na dworze?! – nie dowierzałam.
Kobieta zaśmiała się krótko i wyszła z pomieszczenia, rzucając na stolik klucze.
Głupia krowa! Jak można tak postępować? Czy ona naprawdę nie zdaje sobie sprawy, jakie niebezpieczeństwa mogą czyhać na bezbronnego chłopca? Chociaż może właśnie w tym tkwił problem… Nie zaszkodzi sprawdzić.
- Roan? – usiadłam obok niego, gdy ten bawił się drewnianym konikiem. – Czy twoja mama po ciebie przyjdzie?
- Mama ciężko pracuje… - wymamrotał, nie podnosząc na mnie wzroku. – I późno kończy.
- Ale przyjdzie tutaj?
Chłopiec pokiwał energicznie głową.
Podniosłam się, a Roan zrobił dokładnie to samo, odkładając zabawkę do kuferka. Chyba znacznie bardziej odpowiadała mu cisza i spokój, niż zabawa z kolegami. To dobrze; może teraz zdecyduje się opowiedzieć mi o sobie trochę więcej…
- No… a co z twoim tatą?
- Niech pani o nim nie mówi! – krzyknął.
Cofnęłam się o krok do tyłu, zaskoczona tak nagłą reakcją Roana. Chłopiec pochylił się i zakrył uszły dłońmi, jakby moje pytanie było tak straszne, że nawet nie chciał go słuchać. To już całkowicie zbiło mnie z tropu… W dodatku zaczął się trząść, a jego oczy zaszkliły się od ledwo powstrzymywanych łez.
To musiał być dla niego trudny temat… Postanowiłam to zostawić, tak jak jest. Przynajmniej na razie.
- No już, nie płacz! – starałam się, aby mój głos zabrzmiał swobodnie. – Jeśli chcesz możesz przez pewien czas posiedzieć u mnie! Zamówimy pizzę i weźmiesz sobie jakąś zabawkę, bo ja niestety żadnej nie posiadam… - uśmiechnęłam się przepraszająco.
Roan podniósł głowę i spojrzał na mnie z nadzieją.
- Naprawdę mogę? – upewnił się.
Tego jednak nie byłam pewna…
- No jasne! – odpowiedziałam.
Blondyn uśmiechnął się i zaczął składać porozrzucane zabawki do kuferków. Widać był już w znacznie lepszym nastroju niż chwilę temu.
- Zostawimy na drzwiach kartkę do twojej mamy, dobrze? – zagadnęłam, a Roan tylko pokiwał głową. – Podamy mój adres i numer telefonu, żeby wiedziała gdzie cię szukać.
- A jeśli nie przyjdzie? – zapytał szybko.
Spojrzałam na niego.
- A jest taka możliwość?... – spytałam. Roan znów pokiwał głową, przygryzając dolną wargę. – W takim razie zostaniesz u mnie. – uśmiechnęłam się i zmierzwiłam mu włosy.