3
Szczerze mówiąc, w domu nie miałem zbyt wiele do roboty. Przede wszystkim, komputer miałem kupić dopiero za dwa dni, po drugie, nie miałem całkowicie chęci ani na malowanie, ani na szkicowanie, a wreszcie po trzecie - odwaliłem już swoje przy pomocy przy organizacji świąt Bożego Narodzenia w domu Anette. Myślałem że posiadanie dużej ilości czasu dla siebie jest czymś dobrym, a tymczasem niemiłosiernie się nudziłem. Nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko oglądać sobie telewizję. Wprawdzie musiałem kupić prezent na święta dla wszystkich członków rodziny, gdyż - a nie ukrywam, że Deibnowie byli rodziną bardzo bogatą - istniał u nas zwyczaj obdarowywania się wszystkich nawzajem. Tak więc, oglądałem telewizję i próbowałem znaleźć sobie miejsce w domu. Wybawieniem dla mnie był dzwonek do drzwi...
- Niquelon? Jesteś tam?
Natychmiast poznałem głos Louis'a.
- Louis? Zaraaaaaz...
- No szybko! Zimno mi tutaj! Nie spojrzałeś na termometr, czy co!?
- No dobrze, już idę. Nie mogę teraz, bo...
- Co?
- ...no dobra, już idę.
Louis był jedną z ostatnch osób, jakie chciałem widzieć. Był to mój brat. Bez reszty oddał się zawodowi architekta, lecz przegrywał przetarg za przetargiem, a ja musiałem płacić, by mógł brać udział w kolejnych. Spodziewałem się, że będzie próbował wyciągnąć ode mnie pieniądze na przetarg na Muzeum Narodowe w Quebec - było o tym przetargu bardzo głośno, a nagroda dla zwycięzcy wynosiła ponad 450.000 dolarów. Jednak jeśli można było mówić o jakimś faworycie, to napewno nie był nim Louis Albaccet. Sam spodziewałem się zwycięstwa Christiana Kereza (to ten, który zbudował w Warszawie muzeum z rurami zamiast korytarzy) lub Frank Gehry (ten od Muzeum Guggenheima w Bilbao). Louis zawsze zdobywał w konkursach i przetargach wyróżnienia, dzięki czemu wyrobił sobie pewną dość dobrą reputację, ale nigdy nie zdobył pierwszego miejsca. Zaś w przetargach architektonicznych liczyło się nie to, czy ktoś dostał wyróżńienie specjalne albo honorowe, ale to, kto dostanie honorarium za zwycięski projekt.
Tymczasem otworzyłem Louisowi drzwi.
- Mogę wejść?
- A czemu nie? - powiedziałem z jakże pięknym uśmiechem. Zaprowadziłem go do salonu, gdyż chwilowo nie miałem żadnego miejsca w którym mógłbym go ugościć.
Gdy już usiedliśmy, zaczął wprost:
- Słuchaj... chodzi o ten przetarg na projekt dla em-enu.
- Chyba nie sądzisz że go wygrasz?
- Ale... czemu nie?
- Czy ty wiesz kto bierze udział w tych konkursach?
- No...
- Podam ci nazwiska. Między innymi Christian Kerez, Frank Gehry i Daniel Liebeskind. Widziałeś ich dzieła?
- No tak, ale przecież nie wątpisz w moje zwycięstwo?
- Wątpię. Jak jury dowie się, że coś zaprojektował na przykład Gehry, to od razu uczynią go zwycięzcą.
- Dobrze, powiem wprost. Chciałbym, abyś obejrzał mój projekt i powiedział, czy ma szansę wygrania. Jesteś znanym i bardzo cenionym malarzem, napewno możesz coś o nim powiedzieć.
- Masz wizualizację, jak rozumiem?
- Tak.
- Wiesz co... ten projekt jest fatalny.
- Dlaczego!?
- Po pierwsze, rozumiem że chciałeś zastosować radykalny minimalizm. Jednak nie wiem, dlaczego tak fatalnie zagospodarowałeś przestrzeń placu.
- To znaczy?
- Nie musisz koniecznie robić wszędzie trawników. Możesz zabetonować cały plac. To wyglądałoby lepiej i pasowałoby bardziej do tak minimalistycznego gmachu.
- To... czy...
- Nie, ten projekt nie ma szans. Chcesz dostosować się do otoczenia, ale zrozum, że tutaj masz wolną rękę i musisz zabłysnąć czymś wyjątkowym. A to wyjątkowe nie jest. Gmach wygląda jak z kosmosu, jest za wysoki i po prostu za duży. Jedyny plus to ciekawy pomysł z dachem.
- Dobrze, lecz chciałbym cię o coś zapytać.
- Mów.
- Bo widzisz, chciałbym się do ciebie wprowadzić.
- Przecież ty masz mieszkanie! Z tego co pamiętam, bardzo się nim ostatnio chwaliłeś. Mówiłęś. że jest bardzo luksusuwe i położone w bardzo miłej i spokojnej dzielnicy, przy alei Ludwika XIV.
- Tak, tyle że nie stać mnie na jego utrzymanie.
- Jak to?
- Widzisz, nie mam zbyt wiele pieniędzy. Wiesz, że nie mam ostatnio szczęścia do projektów. Jak tylko dostanę jakieś zlecenie, zarobię pieniądze i się od ciebie wyprowadzę. Tylko nie mów, że nie pomożesz mi, bo przecież nie mam dokąd pójść, a nie jesteś chyba aż tak bardzo nieczuły, żeby nie pomagać własnemu bratu w pilnej potrzebie...
- Ale... - czułem bardzo duże zdziwienie. Przede wszystkim nie wiedziałem że będzie miał czelność powiedzieć mi wprost że chce u mnie mieszkać, a poza tym dom był w stanie surowym i dwa pomieszczenia były jeszcze zupełnie nieumeblowane. Musiałbym mu wynaleźć miejsce w pokoju do action-paintingu, a przecież tam sam beton jest i bałagan od farby. - No dobrze, ale dlaczego nie pytałeś się Anette?
- Pytałem się.
- I co?
- Odmówiła. Powiedziała, że ma zbyt dużo zajęć by szukać mi kąta.
- No niech ci będzie. W końcu to tylko kilka dni.
- Podejrzewam, że potrwa to ze trzy miesiące.
- COO!?
- Proszę...
- Do cholery! - wrzasłem. - Myślisz że nie mam innych zajęć jak się tobą zajmować!? Też mam chyba swoje obowiązki!!!
Po chwili rzekłem tonem znacznie łagodniejszym:
- Przenocujesz w moim action-painting-room. Ostatecznie, nie mam chęci do malowania - na mojej twarzy odmalował się wredny uśmieszek.
- Jasne.
No i miałem problem z głowy.
Jednak mój spokój nie trwał zbyt długo. Louis cośtam szkicował w pokoju, ja leżałem i czytałem książkę o technikach malowanie pejzaży, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Halo?...
- Tu ja! - poznałem zapłakany głos Anette. - Stało się coś ważnego! Musisz przyjść do mnie!
- Nie dam sobą pomiatać!!! - krzyknąłem.
- Ale to coś... coś zupełnie innego - płakała.
- Koniec! - odłożyłem wtedy słuchawkę.
A przecież Anette miała powiedzieć coś, co odmieniłoby całe moje życie...
-------------------
Tak, wiem, że na ostatnim zdjęciu na górze widać kryształek i że ogólnie zdjęcia są niepierwszej jakości, ale jest to wynik tego, że zdjęcia robiłem w pośpiechu na laptopie, a więc pewnych fragmentów na ekranie nie było widać. Na przyszłość ustawię sobie w opcjach kwadratowe piksele. No i oczywiście o komentarze proszę ^^