-Pss! Viola, obudź się! – Ann szarpała dziewczynę za ramię – No wstawaj!
- Ccco?
- No wstań debilko, musimy się śpieszyć! Nie mamy czasu!
Viola obudziła się na dobre i usiadła na kamiennej ławie służącej jej za łóżko.
- Załóż to – Ann podała jej wygodną, lekką sukienkę podobną do tej, w którą sama była ubrana – Uciekamy z zamku.
Viola bez cienia protestu założyła nową suknię, a starą szatę cisnęła w kąt. Udało jej się też ogarnąć szalone afro na głowie i umyć. Przebierając się zauważyła, że ma na szyi taki sam kamień jak Ann i że z tego kamienia promieniuje delikatne ciepło.
Wybiegając z podziemi Ann, również odpowiednio ubrana i uczesana wyjaśniła jej całą sytuacją. Viola dziwiąc się sama sobie bardzo szybko ją zaakceptowała.
- Czyli, że gdyby ktoś nas o coś pytał, to my jesteśmy siostrami i uciekamy z dworu gdzieś na wschodzie, bo jest wojna na granicy i dwór został spalony? I my jedziemy do krewnych tak? A tak po za tym, to jesteśmy z innym świecie niż ten, w którym się urodziłyśmy, wzięłyśmy się tu cholera wie skąd, nie wiadomo czy kiedykolwiek wrócimy, a ty rozmawiasz z naszyjnikiem?
Ann skinęła głową. Viola mimo opinii skończonej kretynki okazała się całkiem pojętną osobą.
- Właśnie tak. Możemy posługiwać się naszymi prawdziwymi imionami, nie brzmią dziwnie w tutejszym języku.
- Właśnie… - Viola zawahała się przez chwilę – Jak to się dzieje, że ja rozumiem, co mówisz, chociaż używasz obcego języka? I skąd TY go znasz?
- Nie wiem – odpowiedziała Ann szczerze – Ale w tej chwili to chyba nie takie istotne.
Viola wyraziła miną swoje powątpiewanie w tej kwestii, ale już nic nie powiedziała. W milczeniu opuściły zamek przez jedno z tajemnych przejść, które Ann znała dzięki kamieniowi. Nadal w ciszy wbiegły do okolicznego lasu gdzie stały konie i zapasy jedzenia i ubrań. Zwierzęta nie zostały osiodłane, tutaj nie używano uprzęży. Słońce właśnie delikatnie wynurzało się zza horyzontu i czuć było w powietrzu poranny chłód.
- Jakim cudem ty to wszystko zdobyłaś? – Viola popatrzyła na dziewczynę z lekkim niedowierzaniem.
- Ma się swoje sposoby – Ann poczuła się bardzo z siebie dumna – przekonałam swoją służącą, że chcę uciec przed małżeństwem, a ona mi uwierzyła, zrozumiała i pomogła. To bardzo dobra kobieta, chociaż nieszczęśliwa. Mam nadzieję, że nie narobiłam jej kłopotów.
Viola zgrabnym ruchem wskoczyła na grzbiet jaśniejszego zwierzęcia i usadowiła się wygodnie.
- Walić służącą.– powiedziała – Gdzie jedziemy?
- Na zachód – zdecydowała Ann. Nie miała jeszcze w pełni ułożonego planu działań, ale czuła, że przede wszystkim musi znaleźć się jak najdalej od zamku.
Ruszyły brzegiem lasu. Obie uznały, że przynajmniej na razie lepiej nie wyjeżdżać na otwartą przestrzeń. Jechały cały dzień, zostawiając dawne miejsce pobytu daleko za sobą. Mimo, że jej plan się powiódł i obie dziewczyny były wolne, Ann czuła silny niepokój. Opuszczenie zamku wcale nie musiało oznacza końca kłopotów. Były przecież w nieznanym sobie miejscu i tak naprawdę nie miały dokąd iść – strategia „byle dalej” nie mogła się sprawdzać w nieskończoność. A co gorsza, mimo że zabrała ze sobą dwa miecze i noże, nie umiały ich używać i były właściwie bezbronne. Zasępiła się i siedziała na koniu jak na pogrzebie. W odróżnieniu od Violi, która po opuszczeniu lochów wpadła w znakomity humor i nuciła cicho rozglądając się z radością po lesie.
- Ściemnia się zauważyłaś? Chyba powinnyśmy poszukać miejsca na postój.
- Uhm… - odparła Ann z niechęcią. Nie opuszczały jej czarne myśli, potęgowane przez fakt, że kamień od rana uparcie milczał, a ona nie potrafiła go nakłonić do odezwania się.
Nagle nucenie Violi zamilkło jak ucięte nożem. Przez nimi na małej polance wśród traw siedziało stworzenie tak paskudne, że Ann poczuła jak zjedzone w podróży suchary podchodzą jej do gardła. Nagle naszyjnik na jej piersiach zmienił temperaturę na lodowatą i dziewczyna z trudem powstrzymała przed zasyczeniem z zimna. Spojrzała w dół. Kamień zrobił się jasno niebieski.
Stwór chyba był kobietą. Zachudzony, o obrzydliwej sino-niebieskiej skórze i długich czarnych pazurach siedział na trawie i patrzył w niebo z wyrazem zachwytu na ptasiej twarzy.
Nagle spostrzegł dziewczyny i skrzeknął przeraźliwe. Kobieta-ptak zamachała skrzydłami, wzbiła w powietrze i rzuciła się na nastolatki. Viola spadła z konia i uderzyła głową o ziemię. Straciła przytomność, tracąc jakąkolwiek szansę na ucieczkę. Ann nie chciała jej zostawiać, a jednocześnie nie miała zielonego pojęcia jak się obronić przed napastliwym stworzeniem.
- Wraaa! – ptaszyca zawisła w powietrzu tuż nad nią i skrzecząc okropnie usiłowała dosięgnąć jej pazurami – Wraaa!
No to jesteśmy w dupie* pomyślała beznadziejnie Ann. Kamień nadal milczał jak zaklęty, mimo że jeszcze wieczorem był bardzo rozmowny. Natomiast jej wierzchowiec rżał jak opętany i stawał dęba. Czując, że nie ma innego wyjścia zsunęła się z niego, złapała grubą gałąź i machnęła nią by odgonić napastnika. Stwór uniknął ciosu.
- Sio! Do gniazda albo w inną cholerę!
- Wraaaaaaaaaaa!
- No won!
Ann uporczywie machała gałęzią i trzymała paskudę na dystans, ale czuła, że pod ciężarem tej prowizorycznej broni omdlewają jej ręce. Jeżeli walka szybko się nie zakończy straci wszelkie szanse na zwycięstwo.
Nagle zaświstała strzała. Ptaszyca wydała w siebie wrzask zdolny obudzić zmarłego i wzbiła się wysoko w górę, krwawiąc z przebitego skrzydła. Odleciała.
Z krzaków wyszedł uzbrojony mężczyzna.
- Nic ci nie jest?
Ann szybko otaksowała go wzrokiem. Jego wygląd różnił się od wyglądu mieszkańców Doliny. Miał dużo ciemniejszą cerę, zupełnie czarne włosy i brązowe włosy, a tubylcy wręcz odwrotnie – blond włosy, jasne oczy i bladą karnację, inaczej się też poruszał i zachowywał. Nie sposób było stwierdzić ile właściwie ma lat – z pewnością był już dorosły, ale równie dobrze mógł przekroczyć 20 i 40. Miał symetryczną, delikatną twarz i mógłby być bardzo ładny, gdyby nie coś odpychającego w jego mimice, coś, co sprawiało wrażenie, że obcy jest osobą zbyt zatrzaśniętą w sobie i nieprzystępną.
Nie dodał „pani” przemknęło jej przez głowę.
I wygląda jak psychopata. Zmrużyła oczy.
- Nic. – odparła lakonicznie – Ale moja przyjaciółka…
Machnęła ręką w stronę Violi.
- Zaraz się nią zajmiemy – przybysz uśmiechnął się zniewalająco – Nazywam się Xain, a ty pani?
No wreszcie pomyślała słysząc słowo, do którego zdążyła się już przez ten jeden dzień przyzwyczaić.
To chyba jednak nie świr.
- Ann.
Dziewczyna uznała, że rozsądniej zrobi nie spoufalając się zbytnio z Xainem dopóki nie wybada dokładnie, co to za jeden. Z natury była bardzo nieufna, a gdy znalazła się tu jeszcze mocniej zwiększyła czujność.
Przybysz przykucnął nad nieprzytomną Violą.
- To nic poważnego – osądził – Ma rozbity nos i mocno uderzyła o ziemię, ale po za tym nic jej nie jest. Niedługo powinna się ocknąć. Myślę, że powinniśmy zanieść ją do mojego obozowiska i okryć czymś ciepłym. Chyba, że znacie jakieś inne bezpieczne i przytulne miejsce niedaleko…
Rzecz jasna nie znały. Nie miały również koni ani żadnych zapasów. Ann musiała przynajmniej chwilowo zaufać Xainowi i pójść z nim. Ten chyba to wyczuł, w jakiej są sytuacji, bo nie pytając już o nic wziął Violę na ręce i ruszył przez krzaki.
*Chciałam, żeby jej wypowiedź była bardziej dosadna, ale sobie uświadomiłam że mi zagwiazdkuje :<