ODCINEK 3
Położyłam nagie stopy na miękkim dywanie. Nie wiedziałam, z czego został zrobiony, ale z pewnością jego dotyk był jedną z najmilszych rzeczy w tym zamku. W moim życiu. Powoli wstałam z miękkiego łóżka, ubrałam się i podeszłam do wielkiego lustra. Co najdziwniejsze, kompletnie nic mnie nie bolało. Miły początek dnia. Moje odbicie też prezentowało się nienajgorzej. Za dzień, góra dwa, wielki siniec spod mojego oka powinien zniknąć, a wtedy moja twarz powróci do normalnego stanu. Mam nadzieję, że nie zapomniałam jak naprawdę wyglądam, bez tej towarzyszącej mi zawsze i wszędzie opuchlizny i siniaków.

Długa suknia sprawdzała się bardzo dobrze – zasłaniała wszystko to, czego nie chciałam nikomu pokazywać (bo kto lubi chwalić się obitym sfioletowiałym ciałem?). Wiem, że to nienormalne, ale chyba się już przyzwyczaiłam do ciągłego bicia. Na początku próbowałam usprawiedliwiać narzeczonego, w końcu był księciem, a sprawowanie tej funkcji przysparzało dużo stresu. Z czasem zrozumiałam, że jego jedynym zmartwieniem był po prostu fakt bycia księciem. Tylko księciem. W końcu jego marzenie stało się bardzo realne…
Wyszłam z zamku z zamiarem odwiedzenia matki. Z pewnością ucieszy się na mój widok, szczególnie, że nie wyglądam jak rozdeptana śliwka. Oczywiście nigdy naprawdę nie udało mi się przekonać, że to ona jest moją matką (podobno jestem córką zmarłych tragicznie elfów z miejsca, którego nazwa nie ma ani jednej samogłoski, więc nie byłam w stanie jej zapamiętać). Ale jako, że żyłam u boku księcia, nie mogła odmówić mi wizyt, a po śmierci syna – mojego brata - pokochała mnie jak własną córkę. To właśnie jej mogłam się wyżalić, powiedzieć wszystko, albo po prostu wypłakać się na ramieniu.
Po niecałej godzinie dotarłam na miejsce. Ojciec (nie mogłam nazywać ich inaczej) pracował w ogrodzie, a matka krzątała się po małej izbie. Domkowi daleko było do luksusów panujących w pałacu, ale to tu czułam się naprawdę dobrze.
-Czy to prawda – spytała rudowłosa kobieta, gdy usiadłyśmy przy małym stoliku – że pogrzeb naszej królowej odbędzie się już dziś?
Powoli potakująco skinęłam głową. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć znów usłyszałam pytanie. Mama zawsze była dociekliwa.
-To dlatego panny nie pobił? – jej badawczy wzrok przeszywał mnie niemal na wylot.
-Taak… W końcu będzie musiał pokazać się ze mną publicznie – odpowiedziałam z nutą ironii.
-Była wspaniałą kobietą i władcą – westchnęła zapalając świecę stojącą na stole – Jeśli uzna pani moje pytanie za niestosowne, proszę po prostu nie odpowiadać. Co takiego się stało, że elfka ciesząca się doskonałym zdrowiem tak nagle odeszła z tego świata?
-Mój narze… to znaczy Eryk twierdzi, że jego matka zginęła z rąk dzikich elfów.
-Co?! – oburzyła się – Z całym szacunkiem, ale książę powinien wiedzieć, że królowa budziła szacunek we wszystkich. We wszystkich!
Wiedziałam, że mama ma rację. Nigdy wcześniej nie spotkałam osoby, która byłaby niepodważalnym autorytetem dla wielu osób, czego przykład właśnie miałam przed sobą.
-Nie wiem kim są dzikie elfy – rzekłam onieśmielona nagłym wybuchem dotąd spokojnej rozmówczyni – Jedyne co wiem w związku z tą straszną sprawą to to, że Eryk wcale nie żałuje jej śmierci.
---
Mimo, że powinnam już wracać, moje stopy wiodły mnie w całkiem odwrotnym kierunku. Zatrzymałam się na polanie, od której do wszystko się dla mnie zaczęło. Ile to już czasu? Rok? Dwa? Tutaj czas płynął zupełnie inaczej.
Położyłam się na trawie i podobnie jak kiedyś spojrzałam w taflę wody. Niby ta sama twarz, a jednak całkowicie odmieniona i… obca.
Zamyśliłam się tak bardzo, że cichy szept nieomal przeraził mnie na śmierć. Nie zrozumiałam kompletnie niczego, więc gwałtownie zerwałam się na nogi i odwróciłam w stronę, z której dochodził.
Stanęłam jak wryta. Pod jednym z drzew stał mężczyzna, który niemal nonszalancko opierał się o jego pień. Jego twarz skrywał wielki kaptur, a u boku nosił miecz.
Zaczął się do mnie zbliżać. Chciałam się cofnąć, jednak gdybym zrobiła chociaż jeden krok w tył, skończyłabym w zimnym strumieniu.
-Kim jesteś? – spytałam drżącym głosem.
-Mówią na mnie Marlon – odpowiedział spokojnym, dźwięcznym głosem. Zauważyłam, że miał twarz poprzecinaną paskudnymi bliznami – Mamy sprawę do załatwienia.
-Sprawę, jaką sprawę? - moje przerażenie zaczęło powoli przeradzać się w ciekawość. Kim jest ten facet?
-Chodź za mną, wszystko ci wyjaśnię.
Chciał chwycić mnie za ramię, ale w odpowiednim momencie zabrałam je z jego zasięgu.
-Nigdzie z tobą nie pójdę. Nawet nie wiem, kim naprawdę jesteś! I niby dlaczego miałabym pójść?
-Moja siostra ma ci coś do powiedzenia. Powinnaś się cieszyć, że po tym wszystkim co zrobił twój narzeczony w ogóle się do ciebie odzywam! – krzyknął ze złością.
Jedyne, na co było mnie teraz stać, to zrobienie wielkich oczu. Co z tym wspólnego ma Eryk? Głupie pytanie, przecież nawet nie wiedziałam z czym miałby mieć coś wspólnego.
Tym razem wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Wiem, że nie jesteś taka jak on, dlatego chcę ci pomóc – rzekł tym samym opanowanym głosem jak za pierwszym razem.
Zaczęłam się zastanawiać. Jakby chciał mnie zabić, już dawno by to zrobił. Jeśli mnie porwie, to gorzej niż u Eryka chyba już nie może być… Nie miałam nic do stracenia.
-Dobra, pójdę, ale musisz mi najpierw powiedzieć, kim jesteś i dokąd chcesz mnie zabrać.
-Już powiedziałem swe imię, to wszystko czym jestem. Co do drugiego pytania… Idziemy do mojego domu. Do osady, jak wy to mówicie, dzikich elfów – dodał ironicznie.
Gdy skończył mówić spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami i czekał z nadal wyciągniętą dłonią. Dziki? On wcale nie wyglądał na dzikiego. Ba, był bardziej cywilizowany niż Eryk, który podobno powinien być przykładem dla wszystkich.
Niewiele myśląc chwyciłam jego rękę i pozwoliłam zaprowadzić się w nieznane mi miejsce. Jednak po chwili zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie stał piękny koń.
Mężczyzna podszedł do niego, pogłaskał po pięknej grzywie, a koń, jakby radośnie, zarżał. W pałacowej stajni było wiele rumaków, jednak ten był najpiękniejszy ze wszystkich. Elf wskoczył na jego nieosiodłany grzbiet po czym pomógł mi zająć miejsce tuż za nim. Mocno objęłam go w talii i po chwili pędziliśmy pełnym galopem w stronę wielkiego lasu.
---
-Alora, otwórz! To ja, Marlon. Przyprowadziłem ją. – krzyknął uderzając w stare drewniane drzwi.
Skorzystałam z okazji i rozejrzałam się. Nie było tu żywej duszy, jeśli nie liczyć dwóch koni i kilku kur przechadzających się pomiędzy pustymi doniczkami i wiadrami. Po prostu kilka domków pośrodku wielkiego lasu. Tu mieli mieszkać zabójcy królowej? Nauczyłam się jednak, że wszystko jest możliwe.
W końcu drzwi uchyliły się i moim oczom ukazała się zadziwiająca kobieta. Była bardzo piękna, pomimo, że na głowie nie miała ani jednego włosa, co jeszcze bardziej uwydatniało ostro zakończone uszy. Byłaby całkowicie naga, gdyby nie purpurowe kwiaty owijające się wokół jej szczupłego ciała.
Uścisnęła brata, po czym skierowała swoje niezwykłe oczy w moją stronę. Były straszne i w ogóle nie pasowały do jej młodej twarzy. Było to spojrzenie osoby, która w swoim życiu widziała o wiele za dużo strasznych rzeczy. Speszona weszłam do równie dziwnego pomieszczenia. Niebiesko-białe ściany zdawały się poruszać i zupełnie nie pasowały do szarej podłogi.
Mężczyzna po chwili wyszedł zostawiając nas sam na sam. Kobieta gestem nakazała mi, że mam usiąść. Nie odezwała się jeszcze ani słowem, więc ten gest niemal wepchnął mnie na krzesło stojące przed jakimś dziwnym… czymś. Nie miałam pojęcia, co to może być. Stojąca na podwyższeniu kula znajdowała się w samym centrum dziwnego pomieszczenia. Alora usiadła naprzeciwko na krześle identycznym jak moje.
-Czy mogę… - zaczęłam niepewnie, ale kobieta natychmiast przerwała mi cichym „cii”. Przestraszona tym, że w końcu coś powiedziała, przestałam oddychać żeby nadmiernie nie hałasować.
Pochyliła się nad kulą i zaczęła wykonywać nad nią dziwne ruchy i szeptać niezrozumiałe słowa.
Z przerażeniem zauważyłam, że owa kula zaczęła emanować jakieś nieziemskie światło, rozświetlając twarz kobiety. Dziwny dym, jakby zamknięty w jej wnętrzu, zaczął powoli przyjmować rozpoznawalne kształty. Przybliżyłam się, aby lepiej widzieć i od razu prawie spadłam z krzesła. To niemożliwe!
Miałam stuprocentową pewność, że twarz, którą właśnie zobaczyłam, należy, a może należała da Lidii, mojej jedynej przyjaciółki ze szkoły! To prawda, minęło dużo czasu, ale to z pewnością ona. Tylko po co miałam ją oglądać w tym dziwactwie? Jak to ma mi pomóc?
Ten szok nie trwał długo. Zastąpiło go coś jeszcze mocniejszego. Oto widzę, jak moja dawna przyjaciółka unosi nade mną nóż i zakańcza mój żywot.
Nie wytrzymałam i wrzasnęłam na całe gardło przewracając krzesło. Co to za ludzie? Prowadzą mnie tyle czasu, żeby pokazać mi własną śmierć?! Ponownie spojrzałam w kulę, lecz znów stała się martwym przedmiotem. Szczupła kobieta dyszała ze zmęczenia a pot spływał jej małymi kropelkami po odsłoniętej czaszce. Chciałam jej pomóc, jednak ona wstała z miejsca aby po chwili zniknąć za wielką kotarą.
Całkowicie oszołomiona wybiegłam na zewnątrz. Podmuch świeżego powietrza nieco mnie oprzytomnił, ale wciąż ledwo stałam na nogach, a ręce trzęsły się niczym brzozowe gałązki na wietrze.
-Już wiesz, po co cię tu przywiozłem – odezwał się siedzący na ziemi Marlon.
-Czemu mi to pokazujecie? – spytałam, mechanicznie siadając obok niego.
-To twoja przyszłość, powinnaś ją znać.
-Skoro to przyszłość i nie mogę tego zmienić, to nie lepiej, żebym tego nie widziała?
-Kto powiedział, że nie można tego zmienić? – rzekł i powoli wstał. Znów podał mi rękę.
Bez słowa chwyciłam ją i ponownie wsiedliśmy na konia, aby ruszyć powrotem w stronę zamku.
---
-Gdzie się podziewałaś? – warknął Eryk gdy tylko pojawiłam się w naszej sypialni – Za moment zacznie się pogrzeb! Musisz się przygotować.
Podszedł do mnie i brutalnie chwycił za twarz oglądając mojego zanikającego siniaka.
-Masz szczęście, trochę makijażu i niczego nie będzie widać – puścił mnie i z powrotem zajął się poprawieniem przed lustrem swojej garderoby.
Chciałam zrobić mu na złość i nie wracać, jednak Marlon uparł się, że mnie odstawi prawie pod sam zamek. Poza tym, byłam to winna królowej, która była tak inna od swojego syna.
Wyjęłam z szafy suknię przygotowaną dla mnie przez Sandrę. Była naprawdę piękna, tak jak wszystkie pozostałe. Czując na sobie wzrok księcia zrzuciłam z siebie brudną suknię i trzymając nową udałam się do łazienki.
---
Weszliśmy z Erykiem głównymi wrotami. Oczy wszystkich zebranych powędrowały z trumny na postać młodego przyszłego króla, który mając łzy w oczach prowadził swoją narzeczoną do grobu matki. To było żałosne. Że ten dureń w ogóle nie ma wstydu tak oszukiwać, nawet w takim miejscu i momencie.
Zaraz… Czy ta kobieta stojąca… Boże, to Lidia! Zrobiło mi się gorąco, wielka sala nagle skurczyła się do rozmiarów pudełka od zapałek. Eryk przyjął moje osłupienie z wyraźną radością. W końcu musiał mieć narzeczoną przejmującą się śmiercią jego matki. Naprawdę się tym przejmowałam, jednak dawna przyjaciółka zepchnęła wszystko na drugi plan.
Eryk zaczął swoją pełną udawanej boleści przemowę, wzruszone elfy tłumiły płacz, a ja nadal stałam jak wryta wpatrując się raz w trumnę, raz w brunetkę w czarnej sukni…
CDN
Wybaczcie, że tak długo nie dodawałam nowego odcinka, ale mój komputer dokonał częściowej samodestrukcji, ale na szczęście udało się go uratować^^