Odcinek pierwszy - część pierwsza.
Nie będę się rozpisywać. Macie

Drewniana podłoga przykryta cienką karimatą nie była najlepszym miejscem do spania.
Madzia przekonała się o tym na własnej skórze, bo sama skorzystała z podłogi jako z łóżka.
Mogła spać na fotelu, jednak oddała miejsce wypoczynku na obu fotelach babci.
Teraz przeklinała swą dobroć, masując obolałe plecy i poszukując w mieszkaniu porozrzucanych części garderoby.
Wzięła grzałkę i poszła w stronę balii z wodą, ziewając przeciągle.
Należałoby poćwiartować tego kto wymyślił szkołę. Albo wczesne wstawanie.
Nalewając wody z jeziora do balii doznała nagle szoku.

Sprawdzian!
Na śmierć zapomniała. A przecież stary system ściągania już nie działa. Nic nie umie! Przyroda to druga lekcja, między techniką a przyrodą – przerwa pięciominutowa, więc o uczeniu się na przerwie – nie ma mowy.
Co robić?
Woda stygła, Madzia się zastanawiała. Wagary? Nie, i tak ma dość niskie zachowanie. Udać chorą? Babcia dawno przejrzała te sztuczki. Zaprzeć się i nie pisać? To także grozi uwagą. Zagrozić wyskoczeniem z okna w razie pisania?
Ha, ha.
W nieco lepszym nastroju weszła do balii i zaczęła szorować obolałe plecy gąbką. Grunt to nie tracić dobrego humor. A potem samo się jakoś układa. Poza tym, ile to już razy tak się martwiła i zgarniała piątki?
Gdy poczuła, że skóra piecze ją od nerwowego szorowania odrzuciła gąbkę i opłukała się. Następnie ubrała sweterek, spódniczkę i botki.

Zajrzała do szafki, pełniącej rolę lodówki i stwierdziła, że z rzeczy jadalnych jest tam chleb, ser biały i jajka. Zabrała się więc do przyrządzania śniadania, uprzednio odrzuciwszy nogą taranujące jej drogę zabawki. Krojąc chleb powróciła do rozmyślań.
Kiedyś myślała, że wszystko umie na jakąś kartkówkę. Potem dostała faję.
Usłyszała ciche szuranie kapci. To wstała mama.
- Jak miło, zrobiłaś śniadanie – usłyszała jej ciepły szept – chyba trzeba obudzić resztę, co?
Madzia kiwnęła głową. Kochana, kochana mama. Patrzyła na nią podchodzącą do Lucynka i głaszczącą ją czule po głowie.
- Lusiu, wstawaj. Musisz wziąć leki
Lusia wyraziła dezaprobatę krótkim podniesieniem głowy, rozejrzeniem się, a następnie jej szybkim opadnięciem. Mama tymczasem wzięła się do budzenia reszty.
Pierwszy wygramolił się z łóżka Lolek, podszedł do Madzi i krzyknął z rozczarowaniem a wręcz z rozpaczą:
- Wielkie nieba, znowu chleb z serem! – tutaj udał, że trzyma mikrofon i podtyka go Madzi pod nos – Magdaleno Korbacz, co skłoniło cię do tak drastycznego czynu jakim jest robienie kanapek z serem na śniadanie co dzień?
- Skłonił mnie brak czegokolwiek innego w lodówce…
- Przecież są jajka! – jęknął Lolek
- … oprócz jajek, których nie umiem przyrządzić. Idź podręczyć kogoś innego – rzuciła, wbijając zęby w kanapkę.
- Mamo, cemu klowa ma logi, a pies – nie?
- Nie pytaj tylko jedz, Natalko.
- Nie lubie twalozku.
- Nic innego nie ma.
- Dlacego nie lubie twalozku?
Madzia dała się wciągnąć w codzienny poranny gwar. I znów zapomniała o sprawdzianie.
***
- Donek, ratuj! Ja nic nie umiem!
- E, nie przesadzaj, stara. Dam ci zgapić.
- Przecież ostatnio Edzio nas przyłapał i wlepił po naganie!
- Coś się wymyśli…
- Nie wymyśli się! Błagam, ja zaraz wyskoczę przez okno z powodu deprechy!
- Ucisz się, kobieto. Edzio nadchodzi.
Naprawdę nadchodził.

A więc ostatnia nadzieja Madzi, że Edmund Wiosło przewrócił się, doznał wstrząsu mózgu i leży na OIOMie (względnie: udławił się kością kurczaka) przepadła.
- Dzień dobry uczniowie! – powitał ich pan Wiosło swoim głosem starego snoba. Dochodził od sześćdziesiątki, łysiał (włosy, które mu jeszcze nie wypadły sterczały na wszystkie strony), a w jego szarych, zamglonych oczach dostrzegało się błysk szaleństwa, zwłaszcza podczas stawiania ocen niedostatecznych. Klasa V „a” uznawała go za zgreda, pomyleńca i szaleńca, groźnego dla otoczenia. Uznała również, że już dawno powinien siedzieć w Wariatkowie. – Na dzisiejszej lekcji sprawdzimy wasze wiadomości o państwach Europy! Zobaczymy, kto z was jest godny miana ucznia przez duże „U”!!! – mówił to jak w transie, nawiedzonym głosem.
Kilka osób spojrzało w sufit, jednak nauczyciel w swej pasji nawet tego nie zauważył.
- Taak! Pokażemy teraz tym wszystkim laluniom o blond włosach i koralach po kostki! Pokażemy luzakom w bluzach z kapturami i luźnych jeansach! Dziś nareszcie sprawdzian! Zasłużyliście, żeby go pisać? Zasłużyliście, żeby siedzieć w naszym wspólnym domu, który zwie się szlachetnie Szkołą? Zasłużyliście, żeby nosić wizytówki tego Domu, zwane potocznie mundurkami? Zasłużyliście…
Gdy pan Wiosło rozwodził się nad przywilejami uczniów, oni skupieni byli zupełnie na czym innym
Taki Norbert, na przykład, bezceremonialnie gapił się na Madzię.
Taka Kasia, na przykład, bezceremonialnie pokazywała nauczycielowi język za plecami.
Tacy Donek i Madzia, na przykład, myśleli o podobnych rzeczach.
Donek zastanawiał się, jak takiego wariata w ogóle wpuszczono na teren szkoły.
„Wypchaj się schabem i ziemniakami, nie, co ja gadam, (schab i ziemniaki były ulubioną potrawą uczniów V ”a” ) pomidorami i pizzą (tego zaś jednomyślnie nienawidzili), stary, zgrzybiały pogibańcu – myślała natomiast Madzia
Nauczyciel stracił dziesięć minut lekcji na próżna gadaninę, i gdy nic nie wskazywało na jej koniec kazał Mateuszowi (zajętemu do tej pory swoimi ulubionymi zajęciami:

puszczaniem buziaków przytwierdzonemu na stałe do tablicy ogłoszeń wizerunkowi kotleta i przedrzeźnianiem Edka) rozdać sprawdziany.
Gdy Madzia spojrzała na kartkę skamieniała.